Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV ♥

Gdy McCree wyszedł z łazienki, nie mógł nigdzie znaleźć Hanzo. Miał mokre włosy - nie fatygował się, by je wysuszyć.

- Hana? - zawołał dziewczynę, pałaszującą nuggetsy przy oglądaniu jakiegoś serialu wraz z Genjim - Widziałaś gdzieś Hanzo?

- Sama nie wiem, uciekł gdzieś - westchnęła, z resztką uśmiechu na twarzy - W każdym razie, chodź, za chwilę ci szama wystygnie.

- Dobra... - westchnął kowboj, siadając na kanapie. Genji podał mu pakunek z obiecaną kanapką i porcją frytek.

- Powtórzę po Hanie, Jesse, powinieneś rozważyć dietę - mruknął zielonowłosy.

- Dobra, moje ciało, moja sprawa, nie? - powiedział lekko zirytowany kowboj, z frytką w buzi - Może i nie mam figury sprzed tych kilku lat, ale nie mam też nadwagi!

- Zastanowiłabym się nad tym - burknęła pod nosem D.Va, na co Genji wybuchł gromkim śmiechem.

McCree jedynie przewrócił oczami i spojrzał na telewizor. Właśnie leciał jakiś dosyć stary film odcinkowy.

- O! Patrz - zaśmiał się Genji, pauzując obraz, wskazując na gazetę trzymaną przez jednego z bohaterów - "iPhone 4s w rozsądnej cenie". Z którego to roku?!

- Dwa tysiące dwanaście pozdrawia - zachichotała D.Va, wyciągając z kieszeni swojego różowego iPhone'a 17s i zrobiła zdjęcie z Genjim, wstawiając je na o dziwo, fukcjonującego jeszcze Snapchata.

Oglądali film jeszcze długo, na końcu Genji skomentował scenę finałową:

- Zaraz, zaraz. Nie uwierzę, że skoczył z tego dachu i przeżył.

- Co za ironia - McCree się uśmiechnął - Powiedział to osobnik, który przeżył mimo trzydziestu sześciu ran ciętych.

- Faktycznie - Genji wybuchł śmiechem, a następnie odwrócił się do D.Vy - Pogramy w Mortal Kombat?

- Pewnie! - zgodziła się Hana, z promiennym uśmiechem, podnosząc kontroler - I tak cię zmasakruję.

- Zobaczymy - mruknął Shimada, wybierając postać. Padło na Sub-Zero.

Kowboj w milczeniu się temu wszystkiemu. Wiedział, że Genji przegra z kretesem, Hana była po prostu zbyt dobra w te klocki.

Po dwóch minutach "wyrównanej" walki Sub-Zero i Johnny'ego Cage'a zielonowłosy został pokonany, jego postać została wykończona z Fatality.
Kowboj, lekko rozbawiony postanowił się czegoś napić, pooglądać telewizję i poczekać na Hanzo.

***

McCree nawet nie zauważył, gdy zegar wskazał godzinę drugą dwadzieścia pięć. "Dzieciaki" jakiś czas temu już poszły spać, a on nadal miał nadzieję, że Hanzo wróci. Nie brakowało mu cierpliwości. Miał w końcu butelkę dobrego whiskey, cygaro i filmy z Clintem Eastwood'em.

Ze swoistego transu okraszonego strzelaninami i akcją na Dzikim Zachodzie wyrwało go dobijanie się do frontowych drzwi. Zaniepokojony wstał i otworzył nikomu innemu, jak starszemu bratu Shimada.

Wyglądał okropnie. Miał podkrążone, pełne łez, oczy o rozszerzonych źrenicach, jego włosy były w całkowitym nieładzie, a szara koszula w połowie pozbawiona guzików i wymiętolona. Z pewnością miał kilka promili, być może zażył "coś mocniejszego".

- Hanzo?! - spytał Jesse, zaniepokojony - Wszystko w porządku?

Azjata oparł się na nim, miał problemy z utrzymaniem równowagi. Nie odpowiedział na pytanie.

- Hanzo... - kowboj zmusił go do spojrzenia mu w oczy - Co ty brałeś?

- Kilka... naście kieliszków... - wydusił z siebie cicho Japończyk, po czym się rozpłakał - Pomóż...

McCree czułby się winny, gdyby tego by nie zrobił. Wziął Hanzo pod ramię i zaprowadził go do sypialni. Ułożył go na łóżku, ponieważ Azjata miał z tym trudności.

- Hanzo... - zaczął mężczyzna, zatroskany - Dlaczego? Dlaczego wracasz upity, a nie daj Boże naćpany do domu, cały rozbeczany?

- Nie zrozumiesz... - chlipnął Hanzo - To... Ja robię to ze wstydu.

- Co?

- Genji... Nie... mówił ci nigdy? - spytał Shimada, wykończony płaczem.

- Nie mów, że ty... - kowbojowi nie było dane dokończyć wypowiedzi.

- TO JA GO PRAWIE ZABIŁEM, TO PRZEZE MNIE CIERPIAŁ! POWINIENEM UMRZEĆ! DLACZEGO, DO JASNEJ CHOLERY, JESZCZE ŻYJĘ?! ZDRADZIŁEM WŁASNĄ RODZINĘ! - wykrzyczał, zrozpaczony Hanzo - To ja...

McCree chwilę milczał. Genji utrzymywał w tajemnicy tożsamość swojego "zabójcy" przez prawie dziesięć lat. Musiał naprawdę kochać swojego brata.

- Hanzo... - Jesse spojrzał Azjacie głęboko w oczy - Ale... To było wieki temu... On ci już zdążył przebaczyć...

- Ale co, jeśli ja sam sobie nie przebaczyłem?

- Nie myśl o tym - odpowiedział mu McCree. Sam nie był pewien, czy to do końca dobra rada, ale nie dbał o to. Przytulił się do Hanzo. Nie przejmował się konsekwencjami.

Najwyraźniej szatyn był taki odurzony wszystkimi używkami, że postanowił nie opierać się uściskowi kowboja. W życiu nie powiedziałby tego na głos, ale... Ten akt sprawiał, że uspokoił się lekko i... Sprawiało mu to przyjemność. W końcu wydukał:

- Dziękuję ci... Mocno. Kocham cię - powiedział to, zanim nie oddał się w objęcia Morfeusza.

Kowboj długo patrzył jak śpi. Doznał takiego samego zauroczenia jak dziesięć lat temu. Jedyne, nad czym się zastanawiał, to czemu zareagował tak gwałtownie i zaczął płakać przez Genjiego, skoro powód jego ucieczki był zupełnie inny. Najwyraźniej to było dla niego tak traumatyczne, że po pijanemu zamartwiał się najbardziej właśnie tym.

Poniekąd znał to uczucie.
Stare wspomnienia uderzyły z mocą młotu pneumatycznego, gdy o tym pomyślał.

- Rebecca! - młody, zaledwie piętnastoletni Jesse potrząsał ciałem przybranej siostry. Nie odpowiadała. Łzy same cisnęły się mu do oczu - Nie opuszczaj mnie...

Znowu to zrobili. Zabili kogoś, bo był "zbyt słaby". Zwykle próbował być twardy, jak na członka największego w południowych Stanach Zjednoczonych gangu przystało, ale... Ona znaczyła dla niego za wiele. To ona znalazła go na tej przeklętej pustyni, gdy jako sześciolatek został porzucony przez rodziców. Nim zdążył wybuchnąć płaczem, podszedł do niego "brat". Mężczyzna ten kazał się tak nazywać, mimo, że Jesse był temu całkiem przeciwny.

- Przestań ryczeć - mruknął, kopiąc bezwładne ciało dziewczyny - I tak była bezużyteczna. Poradzisz sobie.

"Wcale nie", pomyślał McCree, oddając strzał z rewolweru, ze wściekłością na twarzy. Mężczyzna nawet nie zdążył zareagować.
Chłopak wiedział, że to, co zrobił było głupie, nieodpowiedzialne, ale nie było złe. Od tej pory postanowił, że będzie robił coś nielegalnego tylko w imię dobra innych. Tak trafił do Overwatch...

***

- Hanzo... - szepnął McCree do ucha - Wstawaj, kotku, WYBIŁO POŁUDNIE.

Faktycznie, była dwunasta.
Musiało minąć dużo czasu, zanim do Hanzo dotarło, co właściwie stało się poprzedniego dnia. Miał kaca. Potężnego, okropnego kaca.

- Czyli znowu skończyłem z tobą w łóżku? - mruknął Hanzo, zachrypniętym głosem.

McCree się zaśmiał.

- Można tak powiedzieć... - powiedział, a po chwili dodał - Co właściwie mówiłeś, wczoraj w nocy, gdy mówiłeś... To było coś w rodzaju "aishite"?

- Mówiłem, jakim durniem jesteś - uśmiechnął się Hanzo, składając pocałunek na ustach kowboja.

...................

NARESZCIE HANZO PRZESTAŁ BYĆ STUPROCENTOWYM DUPKIEM!

UCZUCIA!

TRAGICZNE BACKSTORY I WGL!

ŁUHU KURDE.

NAWIĄZANIE DO UKOCHANEGO SERIALU!

ŁUHU!

NIE ZNAM JAPOŃSKIEGO, WIĘC UŻYŁAM GOOGLE TRANSLATE DO "KOCHAM CIĘ"!

ŁUHUUUUU!

I przepraszam, że krótko. Coś jakoś tak wyszło. Rebecca mnie uratowała :')

See ya!

JA PIERDOLE XDDDD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro