Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II ♥

Notki od autorki napisane są wytłuszczoną, podkreśloną czcionką.

Hanzo znów siedział za ladą, nie mając lepszego zajęcia. Pił sake, ponownie próbował utopić zmartwienia w alkoholu.

Po chwili rozległ się dzwonek przy drzwiach. Pojawił się w nich... McCree. Japończyk o mało nie spadł z krzesła, gdy zobaczył Jesse'go. Nie potrafił stwierdzić, czy był faktycznie tak zdziwiony, czy po prostu alkohol tak na niego zadziałał.

"Nie. To nie może być on, to przecież niemożliwe... ", pomyślał, przerażony "Może mam jakieś omamy? Cholera..."

Ukradkiem zmierzył McCree wzrokiem, chowając się w drzwiach kuchni. Nosił ten sam kapelusz, tę samą klamrę od paska z napisem "BAMF", którego do teraz nie mógł rozszyfrować, to samo, wytarte ponczo... Jednak, kilka rzeczy się zmieniło. Między innymi, jego lewa ręka, zastąpiona przez metalową protezę.

- Halo? - zaczął kowboj - Jest tu kto?

Jednak po chwili strach zmienił się w gniew. "Jak on tak mógł?", pomyślał, wściekle "Potraktował mnie gorzej, niż dziwkę".
Postanowił zaaranżować coś w rodzaju zemsty. Jednocześnie nie ujawiając swej tożsamości. Nie chciał mieć nic wspólnego z McCree.
Z cichym westchnięciem wyszedł z ukrycia.

- W czym mogę służyć? - spytał, ze stoickim spokojem na twarzy. Dziękował Losowi, że kowboj nie rozpoznał go. Taka wstążka, którą od niego dostał, mogłaby spowodować jego niechybną zgubę...

- English? - rzekł pytająco Jesse, z wyrazem pewnej niepewności na twarzy.

- No Engrish - oznajmił Hanzo, co oczywiście było kłamstwem. Nie miał najmniejszego zamiaru rozmawiać z McCree.

- Ehhh... - westchnął kowboj - Ramen?

- Mhm - odparł mu lakonicznie Shimada - Się robi.

Gdy piekielnie przystojny w mniemaniu Jesse'go Azjata odszedł w kierunku kuchni, przez głowę kowboja przeszła myśl: "Chyba go skądś znam...", pomyślał, uderzając w blat metalowym palcem wskazującym. "Tylko skąd? Nawet nie umie mówić po angielsku... Właściwie, kto w tych czasach nie potrafi?"

Aż przypomniał mu się chłopak, którego poznał w tym mieście... Westchnął ciężko. Dlaczego nigdy nie zadzwonił..? "Czy zrobiłem coś... nie tak?".
Zaczął powoli kojarzyć fakty

Tymczasem Hanzo w kuchni dostawał szewskiej pasji. Miał ochotę dosypać do tego cholernego ramenu(? Nwm jak to się odmienia XD) trutki na szczury. Nie. Nie miał, bo nie miał ochoty na sprzątanie zwłok.

Zamiast tego...

McCree dostał danie. I pałeczki. W ogóle nie wiedział, jak się tym je... Ale nie przejmował się tym. Był głodny, mógłby jeść nawet igłą.

A więc wbił oba instrumenty w kawałek mięsa pływający w zupie i zaczął go żuć, popijając ramenem, głośno przy tym przeżuwając.
Hanzo pomyślał, że zaraz zagryzie sobie język do krwi. To chyba najbardziej ordynarny sposób jedzenia, jaki widział. Przez to, że Amerykanin nie umiał używać pałeczek, nieświadomie pokazał, że jedzenie było tak niedobre, że  chciał zabić kucharza. (Tak, jeżeli w Japonii wbijesz pałeczki w coś, co jesz, jest to równoznaczne z "zajebię cię, bo zupa była za słona" XD) Plus to mlaskanie... Hanzo ciężko westchnął. "Jak bardzo musiałem być pijany, żeby uprawiać z nim seks?"

- Pychota - powiedział kowboj z pełną buzią - Kochanie, jesteś świetny.

Hanzo nie wytrzymał.

- NIE GADAJ Z PEŁNYM RYJEM, DO JASNEJ CHOLERY, A POZA TYM, KURWA, NIE JESTEM ŻADNE "KOCHANIE"! - wybuchnął Shimada, waląc w stół, tym razem mówiąc po angielsku. Nie zauważył, że podwinął mu się rękaw koszuli, odsłaniając swojego rodzaju arcydzieło, jakim był tatuaż na jego lewej ręce.

- Hanzo?! - wykrzyknął McCree, zdziwiony - Jak ty... Boże, jak się cieszę! - mocno przytulił Shimadę.

- Przestań! - krzyknął mężczyzna, pchając Jesse'go - Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego! Wynocha!

- Hanzo... - Jesse zatroskał się - Ja... nie chciałem tak. Rozumiem, że jesteś na mnie zły, zostawiłem cię w tamtej norze, pomyliłem numer, nie dałem znaku życia przez prawie dziesięć lat, a teraz się do ciebie przymilam, ale... Zrozum. Nie chciałem jcię tak zostawić. Musiałem wracać...

- Wynoś się - powtórzył Hanzo, jeszcze wścieklej - Powtarzam, nie chcę mieć z to...

Przerwał mu Genji, ni to z gruchy, ni z pietruchy dziarskim krokiem, z dłońmi w kieszeniach wchodzący do knajpy.

- Hej, Hanzo... Eh, McCree?! - zielonowłosy był co najmniej zaskoczony - Co ty tu robisz?

- Halo, halo, chwila - zaaferował się kowboj - To ja powinienem zadawać pytania. Wy się znacie?!

- Jesteśmy braćmi... - westchnął Hanzo, przewracając oczami.

Jesse zamarł. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw.

- To... Fajnie - zaśmiał się nerwowo, drapiąc się po głowie.

- Ta... - parsknął Genji, uśmiechając się - Niezły zbieg okoliczności...

McCree i Shimada na nowo nawiązali krótki kontakt wzrokowy. Amerykanin nie umiał czytać w myślach, ale był pewien, że płomień w oczach Hanzo był równoznaczny z "ani mi się waż pisnąć mu o tym chociaż słówka".

- Gdzie zgubiłeś Hanę, Genji? - spytał, jakby od niechcenia Japończyk, nadal świdrując wzrokiem kowboja. 

- Aaa, stoi w kolejce do automatu z tymi nowymi, limitowanymi Pachimari - odpowiedział zielonowłosy, siedząc z nosem w telefonie - Z jej szczęściem pewnie od razu przyniesie ich z pięć. - uśmiechnął się.

Gdy Genji przestał mówić, pomiędzy naszą dawną parą na jedną noc znów panowała przerażająca wręcz cisza. Shimada jak zwykle utrzymywał swoją lodowato obojętną, wręcz przerażającą ekspresję, a McCree na sam jej widok się wzdrygał. W końcu nie wytrzymał.

- Ja pierdolę, Hanzo, dlaczego patrzysz na mnie, jakbyś miał ochotę zarżnąć mi wszystkie osoby, dla których cokolwiek znaczę?

- Ja tak zawsze wyglądam! - westchnął Shimada, piorunując wzrokiem kowboja - To moja twarz.

- Chryste drogi - McCree był co najmniej przerażony tym wyznaniem.

Genji zachichotał, ale trudno było stwierdzić, czy zrobił to z powodu zaistniałej sytuacji, czy z tego, co przeglądał na telefonie.

Niepokojącą wręcz atmosferę niemiłych wspominek przerwała sama D.Va, wparowując do lokalu.

- Heja, Genji, heja, staruchy! - zagrzmiała piskliwie, rzucając na stół wielką papierową torbę z logo jakiejś sieciówki. Wyleciały z niej cztery maskotki Pachimari ze specjalnej, Halloweenowej edycji. Każda z nich miała inny "kostium". To jedna miała przyszyty do łebka kapelusz czarownicy, to druga miała kiełki i pelerynę godne Hrabii Drakuli, a to kolejna miała tradycyjną, japońską opaskę pogrzebową. Rzuciła jedną Genjiemu, złapał ale mruknął pod nosem "I tak mam ich za dużo". Kolejna trafiła, ku ogólnemu zdziwieniu, do Hanzo.

- Hanzo, tak? - spytała się Hana, wręczając mężczyźnie maskotkę - To nie tak, że... Ja sama wyszłam z taką inicjatywą...  Urgh, weź ją po prostu - wydusiła z siebie nieśmiały uśmiech.

- Dziękuję... Chyba - kąciki ust szatyna nieznacznie uniosły się w górę. Oglądnął pluszaka. Było to typowe stworzonko Pachimari, z tą różnicą, że miało kiełki, uszy i ogon wilka. Chyba miało to być coś w rodzaju Pachimari-wilkołaka.

- Ej, a ja? - spytał się rozbawiony McCree - Też chcę maskotkę! - zrobił minę rozpuszczonego dziecka, po czym się roześmiał.

- Nie! - zaprzeczyła D.Va, równie roześmiana - Jedna jest dla mnie, a drugą mam dla Angeli...

- Oh, oczywiście - westchnął kowboj z szerokim, ironicznym uśmiechem - Wieczna sześciolatka.

- Cicho, no! - krzyknęła dziewczyna, nadymając policzki.

- Czegokolwiek byś nie zrobiła, albo powiedziała, to ty nadal będziesz dla mnie tą sześciolatką, która przyszła do mnie i spytała "cy dam poscelać z tego pistoletu".

- O Jezu, to było już dawno, no! - roześmiała się D.Va.

Genji zachichotał, a po chwili rzucił.

- Hanzo, dałbyś mi klucze do domu? Nadal nie wyrobiłem sobie nowych.

- A niby po co ci klucze? - spytał Hanzo, lakonicznie.

- Jak to "po co"? - spytał rozbawiony - A jak mam dla wpuścić naszych gości?

- Chwila, chwila - zaczął Hanzo - Oni... Będą nocować u nas?

- Ta, przynajmniej oszczędzą na hotelu - chłopak wzruszył ramionami.

- NIE WPUSZCZĘ TEGO... CZŁOWIEKA DO DOMU! - zagrzmiał Hanzo, oskarżycielsko patrząc na McCree.

- Hanzo, mówiłem, przepraszam, naprawdę...

- Nie chcę cię słuchać! - przerwał mu Azjata.

- ALE TO NIE MOJA WINA!

- CISZAAAAAA! - krzyknął Genji, w niepodobny do siebie sposób - Hanzo, jak zwykle udowodniłeś, że jesteś skończonym burakiem.

Hanzo chwilę milczał. Po chwili dotarło do niego, jak głupio się zachował. Tu chodziło nie tylko o kowboja, ale także o dziewczynę Genjiego. Westchnął ciężko.

- Dobra, tylko... on śpi jak najdalej mnie, jak to możliwe!

Hanzo jeszcze nie wiedział, że historia lubi się powtarzać...

......................

A więc:
1. JESTEM TAK WKURWIONA, ŻE MOGŁABYM ZJEŚĆ CHOMIKA ŻYWCEM. USUNĘŁA MI SIĘ POŁOWA ROZDZIAŁU PIERWSZEGO, AAAAA.
(spokojnie, kiedyś to naprawię. Kiedyś.)
2. Ogólnie dzięki za wsparcie
3. Halołin speszal - nwm czy w ogóle wyjdzie przed Halloween. Mam dopiero 120 słów. ;__;

Propo tego rysunku - planuję taki letni/festiwalowy speszal? Nwm w sumie. Pewnie i tak o tym zapomnę porzucę ten cały pomysł :')

Do następnego i hew e najs dej aj ges.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro