Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Just one walk

WRÓCIŁAM DO DOMU I PONOWNIE PRZEPRASZAM ZA PRZERWĘ, ALE WAKACJE MI SIĘ PRZEDŁUŻYŁY I NIE BYŁO MNIE TU, A TERAZ JESTEM PEŁNA WENY I WSZYSTKIEGO, WIĘC SIĘ SZYKUJCIE AAAA. 

A jak tam Wasze wakacje?

Sprawdzamy obecność, kolejno odlicz.




_____________________________________________________



- Idziemy na miasto! - oznajmiła Cara, a ja spojrzałem na nią jak na idiotkę, powoli sącząc jakieś zdrowotne ziółka, które miały mi pomóc wrócić do siebie, chociaż nie do końca ufałem tutejszej kuchni. W końcu otruli mnie jakieś pieprzone trzy dni temu. Nic się nie działo w moim życiu od tamtej pory, a sprawa wcale nie szła do przodu. Po Emmie nie było śladu, a ja niezbyt mogłem wychodzić z łóżka, więc moje widywania kogoś innego, oprócz Cary i Michaela, który przychodził i dawał mi ciasta swojego wyrobu, było nieco ograniczone. Było widać, że czerwonowłosy się stara, a ja zacząłem to doceniać, chociaż jeszcze do końca mu nie wybaczyłem. Z Harrym widywałem się przelotem na korytarzu, ale albo odwracał wzrok, albo obdarzał mnie wyjątkowo zimnym spojrzeniem. Nie powiem, żeby totalnie mnie to obeszło, ale nie mówcie nikomu. Oni tak myślą. Poza tym nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak nudne jest ciągłe nie robienie niczego, oprócz słuchania ględzenia tej dwójki i oglądania filmików w stylu ,,jak skutecznie łowić ryby". Nawet nie lubiłem ryb. Pomimo wszystko, nie narzekałem. Nie musiałem się martwić niczym, bo ponoć złapali jednego z Walczących i teraz mają zakładnika, co brzmi dla mnie wręcz nierealnie i dziwnie. Jeszcze nie przywykłem do tego, że żyję w świecie bomb i pistoletów, chociaż bawiłem się w to za młodu. Zabrzmiałem, jakbym zaraz szedł na emeryturę, a pierwsze siwe włosy zaczynały porastać moją skroń. Aż mi się przykro zrobiło.

- Mówisz do osoby, która prawie dwadzieścia cztery godziny leżała w śpiączce narkotykowej, tylko dlatego, że jakiejś psycholce zachciało się eksperymentów - odburknąłem, ale nie byłem przy tym gburowaty.

- No, tak wyglądasz - stwierdziła, opierając się o ramę drzwi.

- Ty, mała...- zacząłem przez zaciśnięte zęby, uśmiechając się pod nosem. 

- Chodź, Louis. Jesteśmy tutaj chwilę tak naprawdę, a ja już wariuję. Potrzebuję trochę świeżego powietrza. 

- Ale tylko my? - zapytałem, unosząc jedną brew.

- Nie, zaprosiłam całe miasto - rzuciła sarkastycznie, a ja wstałem niepewnie, delikatnie się chwiejąc. - Daisy powiedziała, że to niegroźne - dodała, widząc cień wahania na mojej twarzy.

- Jesteś w stanie mi wytłumaczyć w ogóle - odchrząknąłem, przeczesując włosy palcami - dlaczego, kurwa?

- To ,,kurwa" czy Cara? - zaświergotała. Przysięgam, to było coś w rodzaju dziwnego świergotu, którego nie potrafiłem bliżej określić. 

Przewróciłem oczami.

- Zostałem ich króliczkiem doświadczalnym, świetnie - mruknąłem pod nosem, po czym udałem się w stronę łazienki, żeby wziąć jakiś szybki prysznic. 

Opowiem Wam w skrócie, co się wydarzyło, bo to przechodzi ludzkie pojęcie (a nawet kosmiczne). Obudziłem się w południe, czując jak w mojej głowie coś niebezpiecznie tyka, a ciało ogarnia dziwny prąd bezsilności. Cara i Michael (tak, dalej mnie to dziwiło) siedzieli obok mnie, a kiedy się obudziłem, myślałem, że odlecą w kosmos ze szczęścia. Nie wiem, ja tam bym wolał się nie budzić. A przynajmniej nie teraz. Nie tutaj. Chociaż, gdy zobaczyłem ich reakcję, poczułem się w pewien sposób kochany. Inaczej niż przy Emmie.

 Ale Cara miała rację. Spacer nocą po mieście dobrze mi zrobi. Zwłaszcza po takim Tokio. Pomyślałem, że może zapożyczę trochę życia od tego miejsca.

Wyszedłem, czysty i nowy. Kochałem gorące prysznice, które wypalały cały brud z mojego ciała, czułem się wtedy jak noworodek.

- Gotowy? - zapytała dziewczyna, leżąc na łóżku i podrzucając zgniecioną kulkę papieru, która leżała na mojej półce. Zacząłem się zastanawiać co to było, ale najwyraźniej nic ważnego, skoro to zgniotłem. 

- Jak nigdy - trochę skłamałem. 

Więc poszliśmy, nie mówiąc nic nikomu. Wymknęliśmy się tylnym wyjściem, które Cara wcześniej upatrzyła, kiedy Harry wychodził coś załatwiać. Może mało odpowiedzialne, biorąc pod uwagę mój stan, ale ani ja nie byłem ich pieskiem, ani Cara. Poza tym, czułem się naprawdę dobrze. A i nie znaliśmy miasta, ale żyjemy w XXI wieku, dzięki czemu w sumie miałem je w jednym paluszku. Albo telefonie. Świeże powietrze dziwnie na mnie podziałało i nie byłem pewien czy to do końca pozytywne uczucie, ale stwierdziłem, że naprawdę muszę odreagować to wszystko.

- Gdzie idziemy? - zapytałem, a dziewczyna śmiesznie zmarszczyła brwi, po czym zaczęła przesuwać palcem po ekranie telefonu. 

- Pić - odpowiedziała, a ja nie mogłem się nie zgodzić. Potrzebowałem jakiejś takiej odskoczni.

- Jesteśmy w Tokio, a jedyne co chcesz zwiedzać to jakiś tani bar z chujowym szyldem. Przecież to nawet nie jest estetyczne - powiedziałem z lekkim obrzydzeniem, udając się w stronę szklanych drzwi kremowego budynku. 

- Nie marudź - odpowiedziała, wchodząc przede mną, a ja schowałem ręce do kieszeni i zacząłem przyglądać się życiu w barze. Była północ, może trochę po, a ja mogłem zaobserwować prawdziwy dzień przy tych ludziach. Jedni pili, drudzy się kłócili, a jeszcze inni obściskiwali na kanapach, ale atmosfera dominująca wewnątrz była przyjemna. Wnętrze było przytulne, a muzyka, która leciała w tle, nie zawadzając rozmowom, tworzyła fajne dopełnienie. Poza tym, jeden mężczyzna wręcz rozbierał blondynkę wzrokiem, więc splotłem nasze dłonie razem i pocałowałem ją przy skroni, czując się jak starszy brat, który wyciąga siostrę z opałów. Ona tylko uśmiechnęła się wdzięcznie, przygryzając nerwowo wargę.

- Wybierz sobie drinka - powiedziała Cara, kiedy usiedliśmy przy stoliku obok okna. - Dzisiaj ja stawiam.

- Daj spokój - westchnąłem, ogarniając wzrokiem tytuły, które (dzięki Bogu) miały angielskie tłumaczenie. Co z tego, że nie znałem połowy z tych trunków. Wszystkie brzmiały wykwintnie. - Tak właściwie, dlaczego mnie tu zabrałaś? - zapytałem, kiedy kelnerka w słodkim fartuszku w pandy zaczęła się do nas zbliżać.

- Co podać? - zapytała łamanym angielskim, uśmiechając się nienaturalnie szeroko. 

- Wódka z colą - powiedziałem, a Cara przewróciła oczami. 

- Ale oryginalnie. Ja poproszę Russian Apple - zwróciła się do kelnerki, a ta szybko zapisała zamówienie i jeszcze szybciej odeszła.

- Jesteśmy w Tokio, a ty zdradzasz nas z Rosją - prychnąłem, na co kobieta odpowiedziała mi tym samym. 

Zaczęliśmy rozmawiać. Dziewczyna opowiedziała mi o Kendall, a jej monolog po czwartym drinku zaczął być nieco bardziej huśtany alkoholem. W każdym razie, było ciężko. Płakała, gryzła wargę, jej noga delikatnie drgała. Słuchając tego, miałem wrażenie, że Cara dalej ją kocha. Że jej potrzebuje i próbuje wszystkiego, żeby zatkać tę dziurę, ale nic nie pomaga. Nic, bo prawdą jest, że jedynie osoba, która złamie ci serce, jest w stanie doprowadzić je do porządku. Dziewczyny miały coś. Były nierozłączne, dzieliły się tak naprawdę wszystkim; planami, marzeniami, nawet szczoteczką do zębów. W pewnym momencie sprawy wokół nich zadziały się za szybko, a przynajmniej ja to tak zrozumiałem. Ludzie zaczęli spekulować, plotkować. Kendall to przerosło i w pewnym momencie przedstawiła Carze swojego nowego chłopaka. I to nie tak, że jej nie kochała, bo ja do końca miałem wrażenie, że tak jest. Po prostu wszystko zaczęło się sypać, bo ich relacja nie była określona od początku. Były przyjaciółkami, chociaż obie wiedziały, że to nie jest przyjaźń. A rana jest świeża, bo cały incydent miał miejsce jakieś kilka miesięcy temu. Ale kto, jak kto, ja naprawdę byłem w stanie zrozumieć tę popieprzoną sytuację. 

- Więc, Louis - powiedziała dziewczyna, a jej język odmawiał posłuszeństwa. Zassałem rurkę. - Ty i Harry to pojebana sytuacja, nie ukrywam. Ale oboje jesteście zbyt dumni, żeby zacząć od nowa. Nie mówię, że jako para - czknęła. - Tylko jako przyjaciele chociażby. - Jej gestykulacja sprawiała, że chciało mi się śmiać. - Wiem, jak to boli i to wszystko jest takie trudne. Stary. Pięć lat, a ty dalej patrzysz na niego jak na pieprzoną sztukę. 

Przełknąłem ślinę. Przypomniała mi się nasza rozmowa w kawiarni. Moja i Harry'ego. Tak bardzo nie chciałem go dopuścić do siebie, bo się bałem. Bałem się zranienia i, o panie, kiedy zrobiłem się takim tchórzem? Ale strach jest paraliżujący. Zachował się źle, pozmywał mną podłogi, po czym wycisnął i wyrzucił. Ale prawdą jest to, że ja nie zachowałem się lepiej, a on mi wybaczył. Po prostu. Nie pomyślałem o tym wcześniej, a kiedy to do mnie dotarło, było za późno. Puściłem pasmo porażek. Przestałem się dziwić, że nie chce mieć ze mną kontaktu, bo zachowałem się jak kretyn i prawdopodobnie straciłem szansę na szczęśliwe życie, bo nikt nie dał mi tyle szczęścia w tak krótkim czasie (wiem, powtarzam się). Tak trudno jest się do tego przyznać, ale nienawidzę siebie za to, jak się zachowałem.  Może to dobry moment, żeby spróbować, chociaż tej przyjaźni?

- Idźcie na spacer - powiedziała, a ja stwierdziłem, że to idealny pomysł. - Porozmawiajcie, bo rozmowa jest super. Jezu, to krzesło mi cały czas rozpina spódniczkę, zgłoszę je za molestowanie - czknęła, po raz kolejny zapinając spódniczkę.

Zaśmiałem się, chociaż to nie było śmieszne aż tak. 

Podziękowaliśmy BARDZO wylewnie barmanowi, wrzucając mu do słoika z napiwkami z dwadzieścia dolców. Pominęliśmy fakt, że nie rozumieliśmy kompletnie nic z tego, co mówił, po czym wyszliśmy z baru. 

- O, krzesło - zaczęła Cara.

- Wiem, rozpina - westchnąłem.

- Nie, tu, leży.

- Gdzie leży.

- No tu leży...

- A, to? - zapytałem, pokazując roztrzaskane krzesło na trawniku pod domem.

- Tak, weźmy je. 

Zanim zdążyłem zaprotestować, Cara biegła w stronę trawnika, wyglądając przy tym jak poraniona sarna, wykonująca przepiękny slalom. Wzięła to krzesło i naprawdę chciałbym, żeby to była metafora. Całe szczęście ludzi nie było aż tak dużo, chociaż, jak na moje oko, mogłoby być ich mniej. Nawet nie zwrócili uwagi, dzięki Bogu. To miasto nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.

- To kradzież - zacząłem w drodze powrotnej do naszego... ośrodka? Więzienia? 

- Wcale nie - kobieta wydęła usta. - Ono i tak miało iść na straty.

- Jezu, wyobraź sobie ile ono musiało przejść. Jaką ma historię. Niesamowite - otarłem nieistniejącą łzę, a dziewczyna wybuchnęła śmiechem.

- Ciekawe, czy rozpinała ludziom spódnice - powiedziała pomiędzy gwałtownymi wdechami. 

- Ono się szanuje. Ktoś je zamordował, nie śmiej się z jego losu - oznajmiłem, siląc się na najbardziej poważny ton.

Miałem wrażenie, że Cara zaraz się popłacze, a płakała tego wieczoru z trzy razy. Była bardzo dramatyczna, gdy piła.

Kiedy byliśmy już pod docelowym budynkiem, zacząłem się nieco stresować. Nie byłem do końca pijany, byłem mocno wstawiony. Ale na tyle mocno, żeby dać się poprowadzić wiwatom Cary pod pokój 201, który, z tego co mówiła dziewczyna, należał do Harry'ego. Blondynka powiedziała, że jak nie pójdę to sama tam pójdzie i powie, że sprawdzała moją historię, i znalazła tam hasła w stylu ,,Harry Styles bez koszulki", więc wolałem zrobić to sam. Krokiem napędzanym alkoholem, wszedłem do pokoju, ciesząc się w myślach, że reszta ośrodka śpi. Od czasu do czasu śmiałem się pod nosem, bo ta podłoga tak śmiesznie skrzypiała, rozumiecie. Nacisnąłem klamkę, nie myśląc zbytnio nad tym, co robię. 

- Harry? - zapytałem szeptem, podchodząc do jego łóżka. Z jakiegoś powodu nie spał. Siedział tyłem do mnie, a z jego ust tlił się dym papierosowy, przedzierany przez nikłe światło księżyca. Podskoczył na łóżku, a mnie zakręciło się w głowie, ale tylko troszeczkę. 

- Louis? Co ty tu robisz? - odchrząknął, pospiesznie dogaszając papierosa. Tak, jakby się wstydził.

- Nie, nie - zacząłem, niezdarnie machając ręką. - Co TY tu robisz. 

- No, tak jakby, mieszkam? - zapytał, chichocząc nerwowo. - Pomyliłeś numery?

- Nie, właśnie tutaj chciałem się dostać. 

Niezdarnie zacząłem iść w stronę łóżka, na którym siedział mężczyzna, po czym usiadłem obok niego. Zdecydowanie za blisko. 

- Um, w porządku? - spiął się, patrząc na mnie w dziwny sposób.

- Nie jest w porządku, Harry - zacząłem, zarzucając rękami jak przedszkolak. - Bo ja chciałbym z tobą porozmawiać jak człowiek. Rozumiesz? Spacer i te sprawy, ludzie czasami na nich rozmawiają. 

Zaśmiał się cicho, a ja zbyt długo patrzyłem na jego wargi, co nie umknęło jego uwadze. Speszył się.

- Masz taki ładny uśmiech, Harry... - powiedziałem, kładąc się na plecach. Nasze uda się stykały, czułem przyjemne ciepło, które elektryzowało miejsce, w którym mnie dotykał.

- Jesteś kompletnie pijany - westchnął, a ja się zaśmiałem.

- Masz rację. Ale chociaż szczery.

- Gdzie ty w ogóle byłeś? Nie powinieneś wychodzić po tym, co się stało. Ktokolwiek wiedział? - zapytał, uprzedzając jedno pytanie drugim. 

- Hola, hola, nic mi nie jest, żyję i mam się dobrze - zapewniłem, wstając do pozycji siedzącej. - Obchodzi cię to? - zapytałem z nutką nadziei w głosie. - Bo przez ten cały czas mam wrażenie, że zabijasz mnie wzrokiem. 

- Obchodzi mnie to, nawet nie wiesz jak bardzo - westchnął, a ja poczułem dziwne uczucie satysfakcji. - Po prostu tak będzie lepiej, tak myślę. Dalej mam do ciebie żal. 

- Ja do siebie też - westchnąłem, a Harry odwrócił na mnie wzrok. - Zjebałem po całości - zaśmiałem się gorzko. - I wiem, że nie jestem w stanie przywrócić tego, co było. Ale chciałbym cię prosić chociaż o jeden spacer. 

- W porządku - przemówił po chwili wyginania swoich pięknych, długich palców. - Myślę, że jestem w stanie się na to zgodzić. 

- Masz kogoś, prawda? - zapytałem bezpośrednio i nie było to pytanie, które zainspirowałem alkoholem. Po prostu wiedziałem, że alkohol to dobra wymówka.

- Tak - jego głos spleciony był nutką smutku, a ja, pomimo moich spekulacji, poczułem się w pewien sposób dotknięty. Chyba nigdy nie jest się gotowym na takie informacje. Harry przez moment zastygł z otwartymi ustami, tak jakby chciał coś dopowiedzieć, a nadzieja w moich oczach głupio tańczyła, bawiąc się biednym sercem, ale zrezygnował. Więc ja też.

- Mam nadzieję, że na ciebie zasługuje i daje ci szczęście - uśmiechnąłem się, bo naprawdę z całego serca mu tego życzyłem. Ale ten uśmiech nie mógł być do końca szczery, ponieważ wiedziałem, że to nie ja jestem tą osobą. 

Wstałem, po czym otrzepałem spodnie i stanąłem na przeciwko chłopaka. Wyciągnąłem dłoń w jego stronę i uniosłem kącik ust ku górze. Spojrzał na mnie zdziwiony i niepewnie chwycił moją, a ja poczułem, że idealnie do niej pasuje.

- Za nowy początek - powiedziałem, po czym puściłem jego dłoń, po nieco zbyt długiej chwili. On tylko uśmiechnął się delikatnie. - Jesteśmy umówieni - dodałem, patrząc jak jego wyraz twarzy się zmienia.

- Jesteśmy - mruknął cicho, po czym odprowadził mnie wzrokiem do wyjścia. Wyszedłem szybko, ponieważ chciałem stać do niego tyłem. Pierwsza łza poleciała po moim policzku. Harry nigdy nie palił. Nie znałem go jakoś bardzo dobrze tak naprawdę, ale rozmawiałem z nim o tym raz. Uważał, że palenie jest jak wdychanie śmierci. A teraz cały śmierdział śmiercią. Może to tylko głupi papieros, a ja dramatyzuję i staram się doszukać u niego jakichś oznak rozpaczy dlatego, że sam jestem pijany i zrozpaczony. Najważniejsze było to, że się zgodził. Nie chciałem już więcej patrzeć w tył. Skoro nie wyszło nam jako para, chciałem mieć go przy sobie chociaż jako przyjaciela. Nie wiedziałem, czy to do końca możliwe. Bo o przyjacielu nie myśli się w ten sposób.

Zasnąłem z jego obrazem w głowie i imieniem na ustach. Śniłem sny, z których nie chciałem się budzić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #larry