Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Happier

PROSZĘ O PRZECZYTANIE NOTKI POD ROZDZIALIKIEM. ENDŻOJ.


- Okej, podsuujmy - zacząłem, nalewając sobie którąś z kolei kolejkę szkockiej. - Z nieznanego źródła wiecie, że Emma wypowiedziała imię Harry'ego w rozmowie ze mną, po czym wnioskuję, że macie podsłuch. Albo dobrego szpiega. Albo to i to. Uważacie, że mogę wam się przydać, bo jestem niesamowicie wygadany i jestem dobrym aktorem. Poza tym przyda mi się jakaś rozrywka.

- I zależy ci na Emmie - dodał Henry, a ja przytknąłem usta do zimnej szklanki.

- Dlaczego miałbym z wami współpracować? Co jeśli to jakiś spisek, który ma na celu pomóc mojej dziurze w duszy - mimowolnie spojrzałem na Harry'ego. - a później pogłębić ją dwa razy bardziej?

- Bo... zależy ci na Emmie?

Prychnąłem.

- Znam was za długo, żeby wierzyć w wasze czyste intencje. Jestem pewien, że coś ukrywacie.

- To oni ukrywają coś, co zagraża każdemu z nas - wyrwał się Harry, pierwszy raz odkąd tu byliśmy. - Nikt nie jest bezpieczny, musimy obmyślić sprytny plan.

- Aktulanie możemy jedynie czekać na jakieś wskazówki - mruknąłem, starając się nie zabrzmieć zbyt jadowicie. - Co cię łączy z Emmą? - zapytałem w końcu, bezwstydnie wpatrując się w Harry'ego. - Musimy wiedzieć, jeśli chcemy, żeby sprawa poszła na przód. Pomińmy moją piekielną ciekawość. - Wyszczerzyłem się, a on zacisnął usta w cienką linię.

- Nic specjalnego - odchrząknął. - Była moją brodą przez jakiś czas.

- Wow, dobrze, że nie nogą - rzuciłem pod nosem, a Cara mimowolnie prychnęła.

Dlaczego tego nie wygooglowałem? Dlaczego nie miałem pojęcia? Trudno się dziwić, próbowałem odciąć się na taką skalę, że przez moment zapominałem, ile ma lat.

- Do niczego między nie doszło, po prostu zrobiliśmy sobie kilka zdjęć i tyle.

- Myślę, że to, że jesteśmy razem szczęśliwi robi tu dużo, biorąc pod uwagę, że ty też miałeś coś z nią do czynienia - rzuciłem niby od niechcenia, chociaż starałem się zaznaczyć fakt, że jesteśmy razem. I jesteśmy szczęśliwi. W słowie jesteśmy nie ma miejsca na mnie, niestety.

Harry uniósł kącik ku górze i spojrzał na mojego ojca, który jakby rzucił mu jakiś kod głupim wzrokiem. Albo po prostu miałem paranoję.

- W porządku, Louis. Mamy tutaj dużo pokoi, wolelibyśmy, żebyś został - powiedzał Henry, a ja niemalże natychmiast zaprzeczyłem. Chciałem być sam.

- Ale możesz być sam, poza tym możesz mieć pokój z Carą. Ważne, żebyśmy teraz trzymali się blisko. Rozproszenie jest złym pomysłem.

Jęknąłem głośno, może to przez ilość alkoholu w moich żyłach, a może przez całą sytuację, ale po prostu naprawdę nie miałem ochoty być w tamtym miejscu i czasie. Wolałbym oglądać jak gaz ucieka z zapalniczki, niż użerać się z nimi wszystkimi. Czułem się okropnie (dziwnie).

- W porządku, niech wam będzie - przymknąłem oczy. - Gdzie my w ogóle jesteśmy?

Nikt mi nie odpowiedział. Nie spodziewałem się, że ktoś mi odpowie.

- Mogę dotrzymać ci towarzystwa, jak będziesz samotny - powiedziała Daisy, a ja tylko zacisnąłem powieki jeszcze mocniej. Chciałem być już sam.

- Mogę stąd iść? Śmierdzi tutaj fałszerstwem.

Kobieta w koku pokiwała głową i wstała z miejsca. Kiedy byliśmy przy drzwiach, ostatni raz spojrzałem na stół, po czym chwyciłem diamentowe naczynie z bursztynowym płynem i uśmiechnąłem się niechlujnie.

Szliśmy ciemnym korytarzem, a jedyny dźwięk jaki słyszałem, to głośne tupanie obcasów. Obserwowałem mijające mnie drzwi. Było ich mnóstwo.

- Możesz zawołać Carę? - zapytałem, kiedy kobieta się zatrzymała i zaczęła szukać kluczy. Nie odpowiedziała, ale uznałem to za nieme potwierdzenie.

Pokój był tak sterylny, że aż przerażający, ale miał w sobie duszę. Przynajmniej on. Duże, białe łóżko komponowało się z czernią dywaników i komód. Lampeczki na firankach miały dodać klimatu, a szklany stolik jakiegoś ładu. Cóż, trafili w mój styl. Czuć było Ikeę, lubiłem to.

Rzuciłem się na łóżko i po prostu pogrążyłem w nicości, która ogarnęła mój mózg. Nie potrafiłem skupić się na niczym konkretnym. Miałem wrażenie, że pięć długich lat nigdy nie minęły. Kiedy zobaczyłem Harry'ego na scenie... Nie sądziłem, że złamanego człowieka można złamać jeszcze bardziej.

Po jakimś czasie usłyszałem jak drzwi cicho skrzypią. Otrząsnąłem się ze snu, w nadziei, że zastanę Carę. Nie podniosłem się, pozwoliłem ciemności przygwoździć mnie do łóżka.

- Louis? - usłyszałem ochrypły głos, który sprawił, że tak bardzo nie chciałem otwierać oczu.

- Harry? - zapytałem cicho z jakąś taką nikłą nadzieją, wręcz błaganiem, chociaż uczucie otępienia nie pozwoliło mi się poruszyć.

- Chciałem z tobą porozmawiać - wyszeptał, siadając obok mnie. Nie mogłem otworzyć oczu, nie mogłem się podnieść, ale czułem jego obecność. Czułem ciepło. Jedyne, które mogło mnie ogrzać w tym czasie srogiej zimy.

- Nie mogę przestać o tobie myśleć, ja... - zawahał się, przełknął ślinę. Głośno, bardzo głośno. - Jesteś miłością mojego życia i od pięciu lat nie potrafię funkcjonować, skóra wręcz usycha, płonie. Widzę cie wszędzie. W zwyczajnych twarzach, które przemijam na co dzień, w kawie, którą wypijam każdego poranka, w śmiechu, który nie jest tak szczery już od dawna. To smutne, strasznie smutne. Przyłapuję się na szukaniu twojego wzroku w tłumie, chociaż wiem, że to nie możliwe. Chciałbym się cieszyć twoim szczęściem, chciałbym być chociaż przyjacielem. Ale nie potrafię. Nie potrafię patrzeć na ciebie z kimś innym, wydajesz się być taki szczęśliwy, szczęśliwszy niż przy mnie. Te motyki w brzuchu, które kiedyś czułem wyblakły, zamieniły się w insekty i nie potrafię nic na to poradzić. Wyżerają mnie od środka. Każda osoba, z którą próbowałem zbudować coś prawdziwego, była tylko krzywdzona. Bo nie potrafię nie porównywać jej do ciebie. Nikt nie skrzywdził cię tak, jak ja, ale wiem, że nikt nie będzie cię tak kochał.

Do moich oczu napłynęły łzy, a płuca zmniejszyły się do niewiarygodnych rozmiarów.

- Louis - jego głos sprawił, że dostawałem drgawek, nie potrafiłem, nie potrafiłem. - Louis - sposób w jaki wypowiadał moje imię był moim ulubionym. Mówił delikatnie, jakby bał się, że mnie stłucze, że jestem ze szkła. - Louis - jego głos się zmienił. Usłyszałem w tym nutkę kobiecości.

Wzdrygnąłem, złapałem powietrze, przeniosłem się do pozycji siedzącej.

- Harry? - zapytałem, a kiedy przed moimi oczami ujrzałem Carę, zdałem sobie sprawę, że wariuję. Że umieram i nie mogę nic z tym zrobić, nie mogę tego zatrzymać. Że nie ma żadnej magicznej mikstury, która odczyni klątwę albo rzuci czar zapomnienia. Że życie to nie bajka, a ja nie jestem księciem na białym koniu i nigdy nie znajdę swojej księżniczki z wieży.

Kobieta spojrzała na mnie ze współczuciem, mogłem to wyłapać nawet przez mrok. Bez zastanowienia przycisnąłem ją do piersi i po prostu wtopiłem się w jej włosy. Trząsłem się, ale nie mogłem nic z tym zrobić. Nie chciałem.

- Będzie dobrze - wydusiła, a ja pokiwałem głową. - Niedługo to wszystko się skończy.

Nie uwierzyłem jej. Wiedziałem, że to dopiero początek. Początek długiej i wyczerpującej podróży, na którą prawdopodobnie nigdy nie byłbym gotowy. Uśmiechnąłem się do niej delikatnie, nie czując się w żaden sposób upokorzony.

Rozumiała.

Wiedziałem, że rozumiała.








Obudziłem się dość późno z ręką owiniętą wokół pasa kobiety. Przez chwilę poczułem się jak dziecko, którym byłem, kiedy tak się budziłem. Rozejrzałem się dookoła, jakbym chciał sprawdzić, czy na pewno wszystko w porządku, czy obudziłem się w dobrym miejscu, a nie na jakiejś innej planecie.

Nie powiem, żebym znajdował się w dobrym miejscu, ale przynajmniej dotarłem tu w pełni świadomie.

- Jezusie - usłyszałem damski głos, który wybudził mnie z resztek snu. - Chrapiesz.

Wzruszyłem ramionami, a Cara zatopiła się w poduszkach, zasłaniając twarz kołdrą.

- Możemy nigdy stąd nie wychodzić i po prostu spędzić tak cały dzień? - zapytałem, robiąc dokładnie to samo. Patrzyłem na zarys jej twarzy w ciemności zmąconej jedynie wkradającym się słońcem.

- Dawno nie siedziałam tak pod  kołdrą, brakowało mi tego.

- A mi brakuje powietrza - powiedziałem, po czym szybkim ruchem zrzuciłem z siebie pościel i podszedłem do rolet, po czym szybkim ruchem je zasunąłem. - Zdecydowanie lepiej - mruknąłem.

Usłyszałem donośne pukanie, przez co wzdrygnąłem i lekko podskoczyłem w miejscu. Nawet nie zdążyłem odpowiedzieć, a moim uszom doszedł dźwięk skrzypiących drzwi. Co za brak kultury, mogłem w tamtym momencie na przykład tańczyć nago do starych hitów Abby, a oni tak po prostu wparowali do mojego pokoju.

Kiedy zobaczyłem, kto mnie niepokoi, stwierdziłem, że mógłbym zostać przyłapany na tym tańcu i byłoby mi z tym dobrze.

W progu stał nie kto inny Ed Sheeran, moi drodzy. We własnej. Pieprzonej. Osobie.

- Cześć, przepraszam, że was niepokoję z rana - zaczął, a ja zapomniałem jak się oddycha.

- T-to w porządku - wyłkałem. Miałem wrażenie, że nie jest prawdziwy.

Ogarnij się, Louis, nie masz już siedemnastu lat, potrafisz panować nad swoim ciałem.

Moje dłonie były jednak odmiennego zdania.

Ed zaśmiał się, kiedy uścisnąłem jego dłoń.

- Spokojnie, nie gryzę.

- Możesz to zrobić, możesz mnie zabić, nie będę się gniewał. Powiedziałem to na głos?

Usłyszałem jak Cara stara się zagłuszyć swój chichot poduszką. Nieudolnie.

Mężczyzna zawtórował jej i spojrzał na mnie, i przysięgam, że właśnie tak wyobrażałem sobie spojrzenie Boga.

- Mamy nowe poszlaki - zaczął, a ja od razu się zmotywowałem. - Jak już się ogarniecie, to zejdźcie na dół, proszę.

- Jasne, nie ma sprawy, super - gubiłem się we własnych słowach i nawet nie potrafiłem znaleźć porównania do tego, jak zamotany byłem. - Kocham twoją muzykę, możesz mi zaśpiewać datę mojej śmierci i będzie mi z tym dobrze.

- Dziękuję? - uśmiechnął się wyraźnie rozbawiony, słodko marszcząc brwi, po czym wyszedł.

A ja zacząłem skakać. Skakałem po pokoju jak malutkie dziecko, czując zdrowy stres i motylki przepełniające moje ciało. Kwiatki. Bardziej kwiatki. Dlatego, że nigdy nie lubiłem motylów.

- Cara, kurwa?

- To Cara czy kurwa? - zaśmiała się, patrząc na mnie z szerokim uśmiechem wyciętym na ustach.

- Właśnie poznałem Eda? Czy to się dzieje?

- Jezu, stary, zachowujesz się gorzej niż nastolatka - przyznała, ale nie było w tym negatywnego wydźwięku.

- Idę wziąć prysznic - powiedziałem, po czym chwyciłem torbę z rzeczami i udałem się w stronę białych drzwi, które, jak przynajmniej bezbłędnie oceniłem, prowadziły do łazienki.

Gorąca woda spływała po moich plecach, a wraz z nią cała ekscytacja, a ja zacząłem się zastanawiać, dlaczego już nic nie potrafi mnie cieszyć na dłuższą metę.

Po upływie pół godziny przyszła po nas kobieta, ta sama, która odprowadziła mnie do pokoju poprzedniej nocy. Szedłem z Carą ramie w ramie, bacznie obserwując drzwi, które co chwilę mijaliśmy. Może to jakiś eksperyment i potną nas na stole, po czym pozamieniają nasze kończyny z kończynami na przykład konia.

Dobra, naoglądałem się definitywnie za dużo filmów w ostatnim czasie.

Weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia, które uderzyło mnie swoim blaskiem, więc zmrużyłem oczy. Chwilę później zobaczyłem Eda i Harry'ego siedzących na końcu wielkiego stołu. Śmiali się i dyskutowali na jakiś temat, jednak kiedy usłyszeli skrzypiące drzwi, przestali. 

Ed wstał niemalże od razu, a Harry zaczął unikać mojego wzroku. Więc go odwróciłem. Może i byłem masochistą, ale dobrze wiedziałem jak sprawy się miały. Nie mogłem nawet o nim marzyć, to byłoby za dużo. Dobrze się stało, przynajmniej przez cały ten czas był bezpieczniejszy. 

Bo to nie tak, że nie chciałem z nim porozmawiać, chociażby w stosunkach czysto koleżeńskich. Po prostu wiedziałem, że to zły pomysł i zły czas. Nie chciałem rozdrapywać starych ran i pomimo że wciąż byłem na niego zły, to wiem, że nie zachowałem się lepiej. Poza tym nie odezwał się do mnie już więcej. Gdyby naprawdę chciał walczyć, zrobiłby to.

Byliśmy duszami, które razem tworzyły coś świeżego, dobrego. Po prostu urodziliśmy się w złych ciałach.

- Idziemy? - zapytał Ed, a ja nie do końca go słuchałem. Więc przytaknąłem głową. 

Harry powoli wstał, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały, świat zatrzymał się na chwilę. Byłoby łatwiej, gdyby nie szedł z nami. 

Wyszliśmy na tłoczną ulicę jakimś tylnym wyjściem, co sprawiło, że byłem pod wrażeniem. Czułem się jak w jakimś filmie detektywistycznym. W sumie to ostatnio moje życie to trochę taki melodramat połączony z komedią detektywistyczną. Przynajmniej się nie nudziłem.

Chwyciłem Carę za rękę, a ta tylko ją ścisnęła i uśmiechnęła się do mnie niemrawo.  

Po chwili spaceru doszliśmy do czegoś, co nazywali ,,Kawaii monster cafe". Sami możecie sobie wydedukować, jakiego rodzaju kawiarnię mam na myśli. Pamiętam, jak twierdziłem, że dom Harry'ego jest zbyt jaskrawy i kolorowy. Więc w porównaniu do tego miejsca jego dom to jakiś smutny i szary żart.

Weszliśmy do środka, gdzie mieliśmy zarezerwowany stolik, a ja poczułem się obco. Poza tym, miałem wrażenie, że ktoś nas obserwuje, ale to już zostawiłem dla siebie. To było Tokio, nic dziwnego, że ludzie chodzili wokół nas. 

Po chwili podeszła do nas kelnerka, więc poprosiłem czarną kawę i wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy Harry poprosił o zieloną herbatę. 

- Niektóre rzeczy się nie starzeją, huh? - zdałem sobie sprawę, że powiedziałem to na głos, a Harry spojrzał na mnie w dziwny sposób. 

- Idę z Carą się rozejrzeć, poczekajcie tutaj - rzucił rudowłosy i zanim zdążyłem zaprotestować, zostałem sam na sam z chłopakiem, od którego tak bardzo się broniłem. Z sekundy na sekundę atmosfera stawała się coraz bardziej gęsta, a ja nie potrafiłem nic z tym zrobić. Więc spuściłem wzrok. Cały gwar zapełniał szczeliny między nami i naprawdę chciałem wydrzeć się z niego, zapomnieć na chwilę o tym wszystkim, i po prostu wyjaśnić rzeczy, które tak bardzo domagały się wyjaśnienia. 

- Pamiętasz - zaczął, a ja przełknąłem ślinę. Nie spodziewałem się jego głosu tak blisko. Spanikowałem. - Jak kiedyś zaczęliśmy na nowo? Po tym jak potraktowałeś mnie na korytarzu tamtego dnia? - zapytał, a ja zmarszczyłem brwi, rzucając pamięcią do pudełeczka z napisem ,,nie otwierać". 

Przytaknąłem. Pamiętałem. 

- Pięć lat to bardzo długo, Louis - kiedy wypowiedział moje imię, przeszedł mnie dreszcz. - Nie winię cię za to, że się nie odezwałeś, chociaż skłamałbym, gdybym powiedział, że nie czekałem. 

Prychnąłem śmiechem, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Czułem się jak małe dziecko, które zgubiło swoich rodziców gdzieś w wielkim supermarkecie. Nie wiedziałem, jak powinienem się zachować.

- Robiłem złe rzeczy. Ty też je robiłeś. To wszystko nas przerosło - powiedział, po czym odetchnął. - Znaleźliśmy nowe ścieżki, nowych ludzi, nową miłość. Chciałbym, żebyśmy utrzymali pokojowe stosunki, przynajmniej dla dobra sprawy - jego ton głosu był tak suchy, że nie mogłem uwierzyć, że niegdyś słowa były takie łatwe i słodkie.

 Nie miał pojęcia.

- Jest mi okropnie głupio za to, co się wydarzyło, uwierz. Możemy zacząć to wszystko od nowa?  - powtórzył pytanie, a ja podniosłem puste, zimne spojrzenie. Jego wyraz twarzy się zmienił, prawdopodobnie nie spodziewał się takiego obrotu akcji. Ja też nie.

- A czy da się przejść tę samą drogę dwa razy w tych samych ubraniach? * - zapytałem, uśmiechając się słabo. 

Już zbierał się do odpowiedzi, otworzył usta, nabrał powietrza, ale Cara i Ed postanowili wrócić, zostawiając mnie z uczuciem niedosytu.

Nie oczekiwałem wesołego zakończenia tego wszystkiego. Sam nawaliłem i wiedziałem, że nic już nie będzie takie samo. Kiedy stłuczesz drogocenną wazę i spróbujesz ją posklejać, użyjesz do tego wszystkich możliwych taśm i klejów, nawet łez, ona nigdy nie będzie taka, jaką ujrzałeś ją po raz pierwszy. Bo pomimo że nie spędziłem z Harrym dużo czasu, to wiedziałem, że ten czas był prawdopodobnie najlepszym w moim życiu, wiedziałem, że to nie wróci. Nie ma takiego samego pocałunku, spojrzenia, uczucia. W dodatku mówił to wszystko z taką łatwością i może to ja byłem zawsze tym wygadanym, tym twardym i najsilniejszym, nie potrafiłem zdjąć tego sznura z szyi i wykrzyczeć jak bardzo mnie to bolało. Bo taki już byłem. Emocje były dla mnie czymś wstydliwym. Nawet miłość. 

A przy nim obnażałem się bezwstydnie, nie wstydziłem się nawet łez.

Nie miałem już nic do stracenia.

Cara i Ed spojrzeli po sobie, po czym zajęli wolne miejsca, rozglądając się jakoś podejrzanie często.

- Uważajcie - mruknął rudy, a ja wciąż nie potrafiłem uwierzyć w to, że tak po prostu siedzi przede mną i rozmawia jak równy z równym. - Ktoś nas obserwuje.

Wiedziałem. Moja intuicja bardzo rzadko zawodziła. 

Zacząłem się zastanawiać po co w ogóle przyszliśmy. Nikt nic mi nie powiedział i byłem naprawdę zmęczony tymi wszystkimi tajemnicami i niedopowiedzeniami. Byłem zły, że nie są ze mną do końca szczerzy. Potrzebowałem czystej karty, pola do manewru. Jaka to drużyna, skoro nikt sobie nie ufał? To już w Walczących Umysłach było lepiej. Ufałem im. Czasami naprawdę za tym tęskniłem. Tęskniłem za tym, jak się wtedy czułem. Za ludźmi wokół mnie i za szacunkiem, który należycie dostawałem. Za przyjaźnią, która teraz była dla mnie tylko bezwartościowym słowem i niczym szczególnym. 

Kelnerka w fartuszku z rysowanym potworkiem podeszła, po czym podała nam nasze zamówienia. Prawie od razu przyłożyłem kubek z naparem do ust i wziąłem dużego, głębokiego łyka. Gorący napój drażnił moje gardło, ale nie poczułem tego bólu aż tak dobitnie. Gula, która dalej tam była, nie pozwalała. Harry nie tknął swojej herbaty, a Cara i Ed nie zamówili nic, co nie wydawało mi się takie dziwne w tamtym momencie. Po chwili żmudnej i bardzo niezręcznej rozmowy, poczułem się senny. Ziewnąłem, zakrywając usta ręką, a Harry spojrzał na mnie w dziwny sposób. Uśmiechnąłem się tylko niewyraźnie, nie panowałem nad odruchami. Nagle poczułem jak głowa staje się cięższa, a rozmowy niewyraźne, zlane w jeden dźwięk. Ktoś chyba wypowiedział moje imię, jeszcze ktoś krzyknął, a ja upadłem. Nie metaforycznie, po prostu, najzwyczajniej w świecie. Poczułem, że nie mam panowania nad swoim ciałem. Zacząłem oglądać ciemność pomiędzy ostatnimi błyskami świateł. Zieleń. Zieleń błysnęła mi przed oczami, a później nie było już nic.

Nawet mnie.







__________________________________________


Przepraszam Was strasznie za miesięczną przerwę, ale ostatnio mam taki zastój pisarski i nic mi się nie podoba, a nie chcę wychodzić do Was z byle chłamem, bo czuję, że zepsułam pierwszą część i próbuję to jakoś podbudować. Możecie mi pisać swoje zastrzeżenia i to, czy to ma jakikolwiek sens, bo ech. Czasami sama tego nie widzę, pomimo że jestem związana z Louisem mocno i 

nie wiem, to wszystko w ogóle trzyma się kupy? Bo mam ogólny plan, ale boję się, że to zawalę po raz kolejny. 

Nie obiecuję szybkiego rozdziału, bo wyjeżdżam, ale napiszę go na pewno w tym miesiącu (XD), więc czekajcie z wattpadami w dłoni, jeśli w ogóle jeszcze ktoś to robi. 

Serwus i miłych wakacji, kochani!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #larry