4. Wake me up.
Ziewnąłem, pocierając oczy dłońmi, po czym odetchnąłem głęboko, wpuszczając do płuc to zanieczyszczone powietrze. Cara splotła nasze dłonie razem, zaciągając na nos maskę ozdobioną malutkimi kwiatuszkami. Oddychałem niespokojnie, a stres wręcz ciskał mną po wszystkich możliwych zakamarkach mojego umysłu. Układałem w głowie plany działania, scenariusze, nawet sceny. Bałem się, że to będzie za dużo. Bo pomimo, że nie pokazywałem swoich lęków, one wciąż tam były. Stanie przy metalowym słupie podczas burzy z piorunami byłoby mniej straszne, chociaż od zawsze bałem się burzy. To już inna historia, może kiedyś do niej wrócę.
Stanęliśmy przed zaludnionym stadionem, gdzie roiło się od podekscytowanych nastolatek - niektóre z nich miały powypisywane na twarzach przeróżne napisy, inne znowu merch, a jeszcze inne jedno i drugie. Pogoda była stosunkowo dobra, ale chyba dobra pogoda to kwestia gustu. Nie było ani ciepło, ani zimo, a delikatny wiatr podburzał wszystko dookoła. Uśmiechnąłem się do siebie, przypominając sobie czasy, w których kolejkowałem, bywało nawet tak, że przynosiłem namiot i spałem przed areną, ale niczego nie żałuję. Najlepszy czas mojego życia. To nieco mnie uspokoiło. Po prostu czułem się w pewnym sense dobrze w takich miejscach. Poza tym stres zawsze działał na mnie motywująco, nigdy nie odczuwałem go jakimś bólem brzucha czy mdłościami. Mocniej ścisnąłem rękę Cary, uśmiechając się do niej szczerze, przez co uniosła brew, a na jej usta wkradł się mimowolny, delikatny uśmieszek.
Niektórzy patrzyli na nas, pewnie się zastanawiali czy to TA Cara Delavinge, albo za jakie grzech zgodziłem się tutaj przyjść. Muzyka Harry'ego nie była zła i to trochę smutne, że identyfikowano ją jedynie z kobietami, jak zresztą większość wykonawców, którzy grają o miłości. Tak, jakby mężczyźni nie mieli serca.
Zacząłem iść w stronę sekcji dla VIPów, ciągnąc za sobą Carę. Nie do końca wiedziałem, gdzie się kierować, ale wielki, kolorowy napis "VIP" mówił sam za siebie. Śmiesznie, nigdy nie spotkałem się z taką salą wcześniej. Podobała mi się architektura i ogólny zarys budynku. Był ciekawy.
Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miałem bilet VIP. Zawsze były cholernie drogie, a ja naprawdę potrzebowałem moich nerek, więc z bólem serca brałem te trochę tańsze. Jednak tamtego wieczora miałem darmowe wejście i jeszcze poważną pogawędkę z główną gwiazdą, co nie podobało mi się aż tak, jak powinno. Pewnie większość z tamtych dziewczyn zabiłaby za ten bilet, a ja tak bardzo nim gardzę. Świat nigdy nie był sprawiedliwy. Minąłem dziewczynę, która trzymała w rękach kartony wycinek z napisem ,,hug me", po czym spojrzałem na ochroniarza, który obojętnie omiótł wszystko dookoła wzrokiem.
Rzuciłem wzrokiem na zegarek, który wskazywał godzinę siódmą wieczorem, co wiązało się z tym, że mieli zacząć wpuszczać... Teraz. Nie poczułem znajomego ścisku we wszystkich kończynach i kościach, który towarzyszył podczas przepychanek. VIP miał to do siebie, że nieważne było miejsce, w którym będziesz stał. I tak widziałeś wszystko. To było coś innego niż M&G, tu naprawdę nieważne było miejsce. Czytałem dużo o tych arenach w Tokio i podobało mi się to. Organizacja była naprawdę dobra, kolejki obsługiwane były sprawnie i bez większych kontuzji. Kiedy wszedłem tam z Carą, poczułem uderzenie stresu, które wręcz mnie sparaliżowało. Była garstka osób wokół mnie, a ja pomimo tego nie czułem się bezpieczny. Widok na scenę był dobry - staliśmy na samym przodzie, odgrodzonym od reszty. Jeśli miał być jakiś atak, wiedziałem, że jestem teoretycznie na celowniku. Byłem przynętą?
- Cara - jęknąłem, kiedy sala zaczęła się niebezpiecznie napełniać, a muzyka, która towarzyszyła oczekiwaniom, zagrała. Przygryzłem wargę, a ona spojrzała na mnie ze zrozumieniem.
- Wiem, Louis - westchnęła, gładząc wierzchnią część mojej dłoni kciukiem.
Kilka minut później światła zgasły, a ja wstrzymałem oddech, nerwowo stukając stopą o ziemię. Usłyszałem pierwsze dźwięki, które przeszyły mnie na wskroś i... Zdałem sobie sprawę, że znam tę piosenkę.
When I was six years old
I broke my leg
Nienienienie. To było niemożliwe. Oczywiście wiedziałem, że się przyjaźnią, ale nie sądziłem, że moje marzenia z młodzieńczych lat się spełnią. Byłem tak blisko. TAK BLISKO. Moje serce płonęło barwą jego włosów i głosu, kiedy jakby z ziemi wyrósł przede mną drugi mężczyzna. Mężczyzna ubrany w koszulę z damskiej kolekcji Victoria's Secret i włosami krótszymi niż się spodziewałem. Wyglądał dobrze, naprawdę dobrze. Jego głos idealnie harmonizował się z Edem, a ruchy i uśmiechy były swobodne, typowe dla jego osoby. Nie mogłem oddychać. Naprawdę, nie w przenośni. Cara delikatnie puknęła mnie w plecy, kiedy czułem, że się duszę, po czym mocniej ścisnęła moją dłoń, ale nie poczułem tego. Byłem w szoku.
But these people raised me
Harry uśmiechnął się i położył dłoń na klatce piersiowej, po czym spojrzał na Eda.
And I can't wait
to go home
Przez chwilę miałem głupie wrażenie, że patrzy na mnie. Że się uśmiecha delikatnie, wspominając to co mieliśmy i to, że mogliśmy nazwać siebie domem. Prawdziwym. Jednak to tylko moja głupia podświadomość, której pozwalałem na takie akcje. Bo dlaczego nie? Można dobić się jeszcze bardziej.
- Dziękuję! - odezwał się po piosence, a mnie przeszedł dreszcz. Tak dawno nie słyszałem tego głosu. - Dziękuję mojemu najlepszemu przyjacielowi, zagramy jeszcze coś, Edwardzie?
- Zabiję cię za tego Edwarda - zaśmiał się, a ja zawtórowałem. - Możemy, czemu nie. Znasz mój numer konta, każda minuta tutaj to pięć dolców na konto.
- Oho, nie rozpędzaj się tak. Chyba zapominasz kto ci gotuje.
- Masz mnie.
- Okej, Tokio! - krzyknął Harry, dostając porcję wiwatów i okrzyków.
- Zagramy wam jeszcze jedną piosenkę razem, później to beztalencie spada ze sceny - zarechotał Harry, kiedy dostał w tył głowy od mężczyzny.
- Chcecie poczuć się perfekcyjnie, czy się obudzić.
Kiedy zamiast odpowiedzi dostał zmieszany krzyk, uśmiechnął się, pociągając nosem.
- No, tym na pewno byście mnie obudzili.
I should ink my skin with your name
And take my passport out again
just replace it
Ich głosy były idealne. Naprawdę. Jako subiektywny krytyk mógłbym powiedzieć, że barwa i całokształt prezentowały się naprawdę dobrze.
And your eyes turn from green to gray
Ed spojrzał na Harry'ego i wskazał na jego oczy, przez co ten się roześmiał.
And in the winter I'll hold you in a cold place
Wstrzymałem oddech. Naprawdę starałem się ogarnąć wszystkie moje emocje. Ale po prostu tego było za dużo. Były za głośne. Za ciężkie.
Przygryzłem dolną wargę, czując dziwne ukłucie w okolicach klatki piersiowej.
Po tej piosence Ed zszedł ze sceny, żegnając się ze wszystkimi ciepło. Wydawał się być naprawdę w porządku osobą.
Później nie działo się prawie nic szczególnego. Poza moimi epilepsjami serca przy każdej nowej piosence albo słowie, które wypowiedział Harry. Czasami miałem wrażenie, że na mnie patrzy. Że próbuje sprawdzić czy to naprawdę ja. Kiedy miałem wrażenie, że nasze spojrzenia się krzyżują, odwracałem wzrok. Nie potrafiłem znieść tego spojrzenia.
- Teraz część, która jest dla mnie bardzo ważna - powiedział przepocony mężczyzna, upijając łyka wody. - Chciałbym coś ogłosić.
Wszyscy krzyknęli, a Harry uciszył ich ruchem ręki i położył palec na ustach.
- Miłość jest czymś, czego nie można opisać. Nie można tego zmaterializować, ani podarować komuś pod choinkę, nieważne jak bardzo by się chciało. Zmuszanie się do robienia rzeczy, które są wbrew tobie niszczą i sprawiają, że nie masz ochoty dalej walczyć. A o walkę tutaj chodzi. Bo walczymy na co dzień. Walczymy z codziennością, walczymy z własnymi końcami świata, z własnymi wiecznościami. Walczymy z miłością. Dlaczego walczymy z miłością? Z czymś naturalnym, z czymś co nas uskrzydla? Wiecie, kiedy byłem młody zawsze chciałem mieć żonę, wspaniały dom i psa, pies jest ważny - uśmiechnął się. - Myślałem, że to jest definicją miłości. Jakiś taki ład. Coś, dzięki czemu czujesz się spokojny. Nigdy nie myliłem się bardziej. Miłość nigdy nie była ładem. Jest to uczucie, które cię zabije, sprawi, że się zmienisz, a cały twój światopogląd runie, a ty jeszcze będziesz patrzył jak upada. Ale to w porządku, jeśli masz osobę, która pomoże ci zmienić te zepsute cegły na coś lepszego. Na lepszy model. I zdałem sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy. Moje miejsce nie jest przy ciepłym kominku z żoną i gromadką dzieci. Moje miejsce jest przy mężu...
W tym momencie wszystko potoczyło się bardzo szybko. Usłyszałem strzał i sam zdziwiłem się, ze potrafię tak szybko reagować. Chwyciłem Carę za rękę, patrząc jak tłum panikuje, po czym pewnym krokiem wszedłem za kulisy.
- Musimy coś z tym zrobić - powiedziała spanikowana Cara, a ja wykonałem głową kilka obrotów, słuchając jak kości strzelają.
- Dajcie mi broń - rzuciłem do ochroniarza, a on nawet na mnie nie spojrzał. Czego się spodziewałem?
Nagle zza kurtyny wyłoniło się dwóch mężczyzn ubranych w ciemne garnitury, a za nimi szła jakaś kobieta.
Ojciec.
- Dzień dobry, synu - powiedział, a ja wystąpiłem o krok, przez co jego ochrona spięła się. - Spokojnie, on jest od nas - mruknął, a mi tak dziwnie było słuchać jego głosu.
- Nie jestem od was - wyjaśniłem, jakby to miało jakieś znaczenie.
- Harry jest bezpieczny? - zapytał, kobiety w koku, która rozmawiała przez urządzenie w jej uchu. Zawsze chciałem tego użyć. Wydawało mi się być takie gangsterskie i w ogóle.
- Nic mi nie jest - powiedział ten głos, a ja mimowolnie wstrzymałem powietrze. Nie odwróciłem się.
- Harry, idź po ekipę, upewnij się, że wszyscy są bezpieczni. Nasi już tam są, zaraz powinno być już dobrze.
- Dlaczego tu jestem? - zapytałem w końcu, a mężczyzna niechlujnie wskazał ręką kierunek, w którym będziemy iść.
Cara spojrzała na mnie i uśmiechnęła się pokrzepiająco, a ja naprawdę nie rozumiałem nic.
Weszliśmy do jakiegoś przestronnego pomieszczenia ze szklanym stołem pośrodku. Niby nic nie znaczący szklany stół, tylko, że ten był jakiś niewyobrażalnie duży. Krzesła wokół niego były puste... Oprócz jednego miejsca.
- DANCING QUEEN - usłyszałem śpiew i pomimo wydźwięku piosenki, w tej sytuacji brzmiała nieco przerażająco.
- Daisy - powiedział Henry (tak, mój ojciec nazywał się Henry), a kiedy dziewczyna dalej nie reagowała.
- Nie przejmuj się niczym, co powie - powiedział jeden z napakowanych mężczyzn. - Ma CHAD.
- CHAD?
- Choroba afektywna dwubiegunowa.
- Dzięki, już wszystko wiem - rzuciłem sarkastycznie, po czym spojrzałem na przerażoną Carę. Całe szczęście była obok mnie.
- Daisy, przyprowadziłem ci kolegów.
Dziewczyna wyjęła słuchawki z uszu, po czym spojrzała na mnie i na blondynkę dużymi, szarymi oczami, przechylając głowę w prawą stronę. Była ładna, miała bardzo wdzięczną twarz, chociaż jej ciało to jeden wielki skup kości. Strasznie chuda. To pierwsze, co rzuciło mi się w oczy. Nosiła za dużą sukienkę w kwiatki, a na dłoni owinięto jej bandamkę dokładnie w takim samym kolorze.
- Nie przedstawisz się? - zapytał Henry, a ona wstała, otrzepała sukienkę i uśmiechnęła się, wykonując przy tym dziwny ruch głową.
- Właśnie to zrobiłeś, po co mam to robić? - zapytała. - I kto tu jest wariatem, panie zdrowy - prychnęła, po czym ponownie usiadła na krześle, tylko po to, żeby z niego wstać i podejść bliżej nas.
- Gorący - powiedziała, kiedy była dostatecznie blisko.
Wzruszyłem ramionami i zaśmiałem się cicho, a Cara uderzyła mnie w piszczel.
- Potrzebujemy twojej pomocy - powiedział Henry, nieznacznie pokazując nam krzesła. Usiedliśmy, a ja zacząłem się zastanawiać, co tutaj robię.
- Potrzebowałam żelków miśków dwie godziny temu, dlaczego nikt mi nie przyniósł żelków miśków, do cholery! - krzyknęła.
- Już, w porządku...
- Nic nie jest w porządku! Jak ja mam pracować, kiedy nie mam pieprzonych miśków żelków?! - krzyknęła, a mnie mimowolnie przeszły dreszcze.
- Trzymaj - usłyszałem obcy głos za mną. Może nie tak obcy, jednak obcy jak na tamten moment. Byłem tak zdezorientowany i kompletnie odległy od tego, co się działo.
Już po chwili mogłem dostrzec Harry'ego, który luźno siedział na przeciwko dziewczyny i wpatrywał się w nią intensywnie. Zdałem sobie sprawę, że się na niego gapię.
- Harry, dobrze, że jesteś. - powiedziała kobieta po jakiejś trzydziestce, ale nie mnie to oceniać.
On tylko uśmiechnął się do niej, patrząc na mnie ukradkiem.
Co się, do Pana Niebieskiego, działo.
- Czekajcie, czekajcie, czekajcie - zaciąłem się i poczułem jak wszystkie pary oczu wycelowały bezpośrednio we mnie. Zaśmiałem się krótko i nie był to radosny śmiech. Było to coś w rodzaju wypuszczenia niedowierzania z moich płuc. - Co się do cholery dzieje? Jaka pomoc? Co w ogóle, co? Ty nie żyjesz - zacząłem, patrząc na ojca. - Ty w ogóle, nie chce mieć z tobą do czynienia na ten moment - spojrzałem na Harry'ego, który był niczym zamknięta księga. - a wy w ogóle wyglądacie jak z jakiegoś filmu kryminalnego, jeśli są tu jakieś ukryte kamery, to niech wyjdą, bo ten żart jest nieśmieszny. W ogóle co ja mam tu niby robić? Co się do kurwy dzieje?
Henry skrzyżował palce na stole, spojrzał na mnie ze stoickim spokojem. Daisy bawiła się bandamką, mrucząc coś pod nosem, Harry starał się nie patrzeć na mnie, chociaż widziałem, że zerka momentami, a Cara mocno trzymała moją dłoń pod stołem. Reszta w ogóle udawała, że ich tu nie ma. Miałem dość tej niejasnej sytuacji.
- Louis, może się czegoś napiszesz? - zapytała kobieta siedząca obok mnie po chwili długiej i niezręcznej ciszy.
- Wódka. Poproszę wódkę.
_______________
Postaram się być bardziej systematyczna.
Przepraszam.
Rozdział nie był inspirowany tragicznymi wydarzeniami, ktore wydarzyły sie w ostatnim czasie. Przesyłam milosc i modlitwy, bo to jedyne, co moge zrobic tak naprawdę. Nie będę pisac o tragizmie, wole pozostawić to w minimalizmie i pewnej intymnej ciszy.
Pomysł został stworzony dawno przed publikacja, a sam rozdział powstał długo przed zdarzeniem.
Trzymajcie się i nigdy nie puszczajcie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro