2. Tokio
Minął tydzień odkąd Emma wyszła. Nie dała znaku życia, pomimo moich licznych telefonów. Nie powiem, ze totalnie mnie to obeszło, zacząłem się nieco denerwować, biorąc pod uwagę, że nigdy nie znikała na tak długo. Kolejny papieros przygasał mi w dłoni, a przyjemny głos Elvisa Presleya wypełniał wnętrze mieszkania. Poczułem się przez chwilę jak w jakimś filmie z lat osiemdziesiątych, kiedy tak wypuszczałem kółka z zabójczego dymu.
- For I can't help - zacząłem pomrukiwać pod nosem, obserwując gwieździste niebo. - falling in love with you.
Ostatni raz spojrzałem na zablokowany ekran telefonu. Druga w nocy. Idealna pora na kąpiel, prawda?
Nikt nie dzwonił. Emma nawet nie napisała. Zawsze pisała, kiedy znikała na dłuższy czas. Może nie miała nic na koncie? Albo kosmici ukradli jej telefon i zabronili kontaktować się ze mną w jakikolwiek sposób, bo w innym wypadku ją zabiją? Nie wiem, która teoria była bardziej absurdalna. Przecież korzystała z abonamentu. Otworzyłem balkon, po czym wyszedłem na piaszczystą plażę. Chciałem zdjąć koszulkę, ale kiedy nieprzyjemny dreszcz przeszedł moje ciało, otuliłem się cienkim sweterkiem mocniej.
Spojrzałem w górę, chciałem na chwilę przenieść się do świata gwiazd. Chociaż w nie nie wierzyłem. Na tę noc potrzebowałem wiary.
Zacząłem kreślić różne esy-floresy na piasku. Był zimny, przez co dreszcze nachodziły mnie częściej. Morze niespokojnie rozbijało się o brzeg, tak jakby próbowało mnie dotknąć, ale coś je ograniczało. Zacząłem szukać wielkiego wozu, nigdy nie potrafiłem go odszukać. Mały wóz, gwiazda polarna... Położyłem się na piasku, nie zwracając uwagi na to jak bardzo nienawidzę tych małych cholerstw we włosach.
Pociągnąłem nosem, czując totalną pustkę ogarniającą całe moje ciało. Mógłbym tu umrzeć i byłoby mi z tym w porządku.
- Ciekawe ile nocy potrzeba, żeby policzyć wszystkie gwiazdy - westchnąłem. Chciałbym, żeby ktoś mi odpowiedział.
Kochałem siebie i od zawsze byłem na pierwszym miejscu mojego rankingu ukochanych ludzi, po prostu czasami potrzebowałem, żeby ktoś przyszedł i powiedział, że te głupstwa, które robię są w porządku, że to co czułem jest w porządku. Że w płaczu nie ma nic złego. Bo ja nigdy tego nie powiedziałem, jak już wspomniałem, jestem naprawdę cholernie trudną osobą. Nie pozwalałem sobie na płacz, nawet kiedy byłem samotny, chociaż czułem jak żal ściska moje płuca, rzucając nimi o wszystkie możliwe kości. Naprawdę chciałem być szczęśliwy. Dlaczego nie mogłem kopnąć tych wyimaginowanych drzwi i uciec? Podążać za słońcem w poszukiwaniu nowej, lepszej drogi? Dlaczego on zabrał ten cholerny klucz?
Podniosłem się do pozycji siedzącej, po czym zaśmiałem się gorzko.
- Jeszcze oczekuje, że przyjmę go pod swoje skrzydła.
Splunąłbym dla symboliki, ale uważałem, że plucie jest obrzydliwe.
Ludzie są niewdzięczni i bezwzględni. Przybiegną z podkurczonym ogonem, bo nagle sobie przypomną, że masz coś, co może się przydać. Dlatego tak bardzo ich nienawidziłem i dlatego chciałem trzymać jak największy dystans. Uważałem, że nie ma osoby szczerej w tym oceanie zakłamania. Nie ma kogoś, kto bezwarunkowo i cudownie mnie pokocha, bo nie jestem jednym z tych, którzy są zawsze. Nic nie trwa wiecznie, nie ma co się nastawiać na piękne zakończenia i kwieciste historie o niezapomnianej miłości. Jednak nie chciałem przeżyć wieczności. Przeżywałem je kilkakrotnie, są tylko złudzeniem, szybkim lotem, który pokaże ci nic nie znaczące odczucia i zostawi z niedosytem.
Nie interesowała mnie wieczność, interesował mnie tylko smak kawy.
Szum morza, porywisty wiatr.
Wróciłbym do domu, ale tam mi zdecydowanie zimniej.
Kolejny raz spojrzałem na telefon i stwierdziłem, że mam dość tego pisku w głowie, więc wykręciłem numer. Potrzebowałem tego, chociaż doskonale zdawałem sobie sprawę, że wyrzuty sumienia czekają z ciepłym miejscem.
- Halo? - usłyszałem damski głos pomiędzy krzykami. - Louis?
- Możesz rozmawiać? - zapytałem cicho, jakbym bał się, że usłyszy moją żałosną prośbę.
- Aktualnie jestem na afterku, średnio mogę - jęknęła.
Przyciągnąłem kolana do siebie.
- Harry, nie teraz - usłyszałem jej zduszony głos, pewnie chciała zakryć mikrofon rękawem, czy coś. To nigdy nie działa, dlaczego ludzie myślą, że nic nie słychać. - Muszę? Okej, okej.
Westchnąłem. Zachciało mi się herbaty. Takiej dobrej, czarnej z sokiem malinowym i cukrem.
- Przepraszam, Louis, ale muszę lecieć, ważna agencja na mnie czeka.
- Jak zawsze - rzuciłem, po czym wstałem z miejsca i przeciągnąłem się ospale. - Masz czas jakoś niedługo, żeby się spotkać i porozmawiać?
- Wiesz, aktualnie mam naprawdę dużo spotkani, a mało czasu...
- Cóż, brak czasu to najgłupsze usprawiedliwienie, bo moim zdaniem, człowiek jest trochę ważniejszy od pracy, sama mnie uczyłaś tych wartości. Przykro mi, że jestem dla ciebie na drugim planie, osoba, która była wręcz zawsze, kiedy tego potrzebowałaś. Pamiętasz, jak planowaliśmy wspólną przyszłość? Wyjazdy, pogoń za ,,gwiazdami", dom, który będzie w pobliżu, żebyś mogła patrzeć, jak moje dzieci dorastają? A jeśli nie znajdziemy sobie nikogo, to weźmiemy ślub i będziemy robić parodię stereotypowej rodzinki? Och, przepraszam, ale najwyraźniej to wszystko nic dla ciebie nie znaczyło i trzymałaś się mnie, bo żal ci było odejść, ale wiesz co? Mnie już nie jest żal i nie obchodzi mnie nic, co robisz. Mam wrażenie, że straciłem cię pięć lat temu, jak postanowiłaś zacząć przyszłość beze mnie. Myślisz, że mnie to ruszyło? To przemyśl to jeszcze raz.
Po tych słowach nacisnąłem czerwoną słuchawkę i wziąłem kilka głębokich wdechów. Prawdopodobnie płakała po tych słowach. Albo nie. W każdym razie naprawdę średnio mnie to interesowało. Musiałem gdzieś iść. Gdziekolwiek. Zrobić coś z moim życiem, żeby nie myśleć aż tak dużo. Wyłączyłem stereo, z którego wydobywał się delikatny, niegłośny dźwięk. Westchnąłem, zakręciłem się kilka razy wokół własnej osi, po czym podążyłem w stronę sypialni.
Rzuciłem się na łóżko, które odpowiedziało mi cichy skrzypnięciem, a ja mruknąłem niegłośne "zamknij się".
Chyba nici z planów wielkiego podróżnika, kiedy Morfeusz przyciska do swojej piersi.
Obudził mnie dźwięk telefonu, który z każdym kolejnym wydanym dźwiękiem sprawiał, że miałem ochotę zagrzebać się pod stosem kołder i poduszek, i po prostu tam umrzeć.
Niechętnie odebrałem, kiedy przypomniałem sobie o Emmie. Może dzwoni z nieznanego numeru.
- Louis? - Rozpoznałem jej głos. Trząsł się, był niewyraźny. - To się zaczęło.
Wstałem do pozycji siedzącej, ignorując mroczki przed oczami.
- Emma? Gdzie jesteś? - zapytałem, zagryzając wargę.
- Oni powiedzieli, że to się zaczęło.
- Jesteś bezpieczna? - warknąłem, starając się opanować natłok myśli.
- Tokio.
Urwany sygnał.
- Do kurwy! - krzyknąłem, a mój krzyk powrócił do mnie wraz z echem i poczuciem cholernej bezsilności. Rzuciłem telefonem o ścianę, modląc się, żeby się stłukł.
Bezsilność to najgorsze uczucie na świecie i już wolałbym przejść przez płonącą jaskinię pełną igieł (panicznie boję się igieł), niż czuć tę tępą bezsilność, która wręcz paraliżuje. Powinienem zadzwonić do ojca? Jak mam to zrobić, skoro nawet nie mam numeru? Może oni wiedzą coś więcej? Nie chcę z nimi współpracować, chcę po prostu wyciągnąć potrzebne informacje i zacząć działać na własną rękę. Adrenalina przepełniła moje ciało i może to nieco okrutne, ale stęskniłem się za ekscytacją w moich żyłach.
Z Barcelony do Tokio jest jakieś dziesięć tysięcy kilometrów, nawet najbardziej szalona i zdeterminowana osoba nie rzucałaby się na taką podróż samochodem.
Odnalazłem wzrokiem mojego laptopa i uwierzcie, jeszcze nigdy tak szybko nie zabukowałem biletu.
Najwcześniejszy lot był o drugiej nad ranem. Mogłem to zrobić i wiedziałem, że zrobię, nieważne jak głupią i nieodpowiedzialną decyzję podejmuję.
Tu nie chodzi tylko o Emmę. Chodzi o coś więcej. O bezpieczeństwo osób, które są w moim świecie i o samego mnie. Musiałem to rozgryźć, a to, że jestem osobą impulsywną, nie pomaga. Właśnie kupiłem bilet do Tokio. Nie obchodziła mnie cena, bo tutaj stawka jest o wiele wyższa.
Byłem gdzieś pomiędzy mieczem a kowadłem, czy jakkolwiek to przysłowie szło, i nie potrafiłem rozjaśnić umysłu.
Młotem, Louis, młotem.
Zacząłem szukać w głowie powiązań, przypomnieć sobie konwersacje przeprowadzone niegdyś z chłopakami z organizacji, ale nie byłem w stanie. Pomimo wszystko, pięć lat to nie trzy dni. Zaciekle starałem się wyrzucić przeszłość z głowy, a jak już jej potrzebowałem to za nic w świecie nie chce do mnie wrócić.
Harry jest osobą, która mogłaby mi pomóc, bo, z tego co wiem, jest bardziej zaznajomiony z sytuacją niż ja. Jednak zabiłem tę myśl szybciej, niż się w ogóle narodziła, bo byłem w stanie poświęcić dużo dla Emmy, ale nie na pewno moje zdrowie psychiczne.
Jak powinienem się zachować?
Moja noga mimowolnie dygotała, a ja zdałem sobie sprawę, że jeśli nigdzie nie wyjdę, to może być ostatnia noc dla tego mieszkania.
Wsiadłem do auta, totalnie ignorując pogodę i po prostu przez chwilę siedziałem w ciszy. W pojeździe zawsze łatwiej było mi się skupić, jakimkolwiek.
Więc błądziłem ulicami miasta, nie skupiając się za bardzo na drodze, a gdy głos z radia zapowiedział ,,kolejny niesamowity hit Harry'ego Stylesa", zachciało mi się wymiotować. Uciszyłem radio, a moje puste spojrzenie omiotło piękną dzielnicę. Nie miałem czasu się nią zachwycać, potrzebowałem planu. Ale tak szczerze, czy ja kiedykolwiek miałem plan?
Jednak teraz musiałem działać szybko, sprawnie.
Nie miałem wyboru.
********
Tokio. Miasto, które definitywnie można zaliczyć do tych przejaskrawionych i głośnych. Tutaj każdy mógł wyrażać siebie i nie spotkać się z nienawiścią. Może dlatego, że, jak dla mnie, wszystkie te twarze były wręcz jednorodne, nie dziwne, że ludzie chcieli mieć swoją tożsamość. Każdy, kto mówi, że to miasto zmęczy cię samym powietrzem - ma rację. Zgiełk, tłum i hałas to najlepsze rzeczowniki określające moje pierwsze wrażenie, które (ponoć) jest najważniejsze. Zawsze marzyłem, żeby tu przyjechać i niejednokrotnie patrzyłem na oferty kupna biletów, jednak najczęściej przystawałem na coś, co było bliżej mnie - szczerze nienawidzę lotu samolotem, nie możesz zrobić nic oprócz spania, a ponoć jesteś trochę bliżej nieba. Ale, hej, nie osądzajmy tego wszystkiego tak pochopnie. Wszystko jest zupełnie inne, nawet budynki, które kojarzą mi się z typową Japonią - jakby każdy z nich miał duszę. Było widać odmienną kulturę, styl. Poza tym, naprawdę czuję się w jakiś sposób magicznie. Jakbym chodził we śnie, obserwując wszystko z boku.
Dogasiłem papierosa (powinienem z nimi przystopować, ponoć od dymu tytoniowego żółkną zęby), podążając ruchliwą ulicą w poszukiwaniu jakiegoś hotelu. Nie wiedziałem, co tutaj robię, ale to może być ciekawe przeżycie. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, ale myślę, że to przez zmianę czasu. W samolocie nie wydarzyło się nic poza nudnymi odprawami i milutką stewardesą z blond włosami. Dała mi swój numer, co postrzegam jako nieco desperacki akt z jej strony, ale nie winię jej, bo ja też jestem nieco zdesperowany ostatnio. Może dlatego kartka z niechlujnym pismem wciąż spoczywała w mojej kieszeni.
I całe szczęście zdążyłem złapać kantor, i wymienić trochę pieniędzy. Mogłem tu żyć (prawie) spokojnie.
Zagadnąłem mężczyznę w okularach, który wyglądał mi bardziej na europejczyka. Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i zaproponował, że zaprowadzi mnie do najbliższego hotelu, który okazał się być kilkaset metrów stąd.
Podziękowałem mu serdecznie, po czym zacisnąłem palce na uchwycie niedużej walizki, do której zapakowałem tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Szliśmy w ciszy, jeśli ciszą można nazwać ten typowy dla miasta hałas. W każdym razie, cisza na naszej przestrzeni panowała dość nieprzyjemnie. Kilka raz chrząkałem i już miałem coś powiedzieć, jednak w ostatnich momentach po prostu rezygnowałem.
Podziękowałem mu, kiedy doszliśmy do hotelu i życzyłem miłej resztki wieczoru. Wszedłem do budynku, który okazał się być dokładnie taki sam, jak w mojej wyobraźni. Japończyk zza lady odwrócił na mnie wzrok, a ja patrzyłem zainteresowany na przeróżne znaki, z których totalnie nic nie rozumiałem i przytulny wystrój całości.
Okazało się, że jego angielski pozostawia naprawdę dużo do życzenia, ale nie rozwodziłem się nad tym. Byłem głodny, zmęczony i czułem każdą, nawet najmniejszą kostkę w sowim ciele. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, sprawiając, że jego oczy wyglądały jak dwie nieduże szparki, a ja jedynie potarłem brodę ozdobioną kilkudniową zarostem. Nikt nie miał prawa mnie oceniać, uwielbiałem ten zarost.
- Czy można tutaj coś zjeść? - zapytałem, a on spojrzał na mnie jak na odludka i uśmiechnął się promieniście.
Potaknął głową, po czym pokazał barek (wszystko wokół niego było tak kolorowe i jaskrawe, że miałem ochotę zwymiotować). Ciekawe czy mnie zrozumiał, czy to po prostu dobry strzał. Poza tym hałas, który dobiegał z przeróżnych automatów wcale mnie nie zachęcał, ale umrę jeśli nie dostanę chociażby kanapki z serem. Uśmiechnąłem się, płacąc kartą i dostałem kluczyk z breloczkiem różowej pandy. Jestem pewien, że gdzieś tutaj musi być hotel, który jest dość normalny i mniej... kolorowy? Ciekawy? Głośny?
Niech cię szlag, mężczyzno w okularach.
Usiadłem przy barku, ignorując głośne krzyki mężczyzn przy automatach i westchnąłem głośno, modląc się, żeby chociaż barman ogarniał angielski.
- Dzień dobry - rzuciłem, a kiedy tamten sędziwy mężczyzna spojrzał z przerażeniem, westchnąłem po raz x dzisiejszego dnia. - Sushi.
Mężczyzna poszedł na kuchnię prawie od razu, zaszczycając mnie tylko uprzejmym uśmiechem. Dlaczego oni wszyscy są tacy radości, jest pieprzona jedenasta wieczorem, czyli w Barcelonie byłaby szesnasta. Umrę za sekundę, jeśli nic nie zjem. Uschnę i tyle z mojej heroicznej misji.
Całe szczęście nie musiałem długo czekać, dostałem talerz z jedzeniem i pomimo, że naprawdę nie lubiłem ryb, to w tym momencie zjadłbym w s z y s t k o, a sushi to jedyne, co przemknęło mi przez myśl.
Zacząłem to jeść i okazało się, że nie jest aż tak źle.
Wrzuciłem mężczyźnie kilka banknotów napiwków, a jego uśmiech jakby jeszcze bardziej się rozpromienił (nie wiedziałem, że tak się da), po czym udałem się do niewielkiego, dość przytulnego pokoiku. Nie był aż tak przejaskrawiony, chwała Bogu.
Rzuciłem się na łóżku i westchnąłem naprawdę głośno i naprawdę powoli, po czym zatopiłem twarz w poduszce, która pachniała świeżością. Myślałem, że tak usnę, już czułem jak odpływam do błogiej krainy, z której nie chciałem wychodzić, kiedy mój telefon wydał z siebie dźwięk, przez który moje serce mimowolni przyspieszyło.
Przełknąłem ślinę, modląc się, że to...
Ktoś inny? Nie miałem przyjaciół tak naprawdę.
Usłyszałem ciężki oddech, przez co zacisnąłem mocniej dłoń na telefonie.
Nawet nie zdążyłem się oswoić z miejscem, co się dzieje?
- Harry Styles - wysapała Emma, a ja zamarłem metaforycznie i autentycznie.
Urwany sygnał.
_________________
Okej, ta część będzie nieco bardziej mroczna i będzie więcej pościgów i wybuchów i w ogóle woowowejoqo!
Opowiadajcie jak tam święta? Bo ja mam jutro egzaminy i nie uczyłam się n i c przez całą przerwę. Poza tym przytyłam 10 kilo jakieś.
Trzymajcie się i do następnego! xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro