trzynaście!
Trzynastoletnia blondynka stała przed brązową, odrobinę już obdrapaną szafą, którą dzieliła ze swoim bratem. Nadszedł piątek, czyli dzień jej wyjścia z Billem. Do spotkania co prawda miała jeszcze półtorej godziny, ale stres przez cały dzień zżerał ją tak bardzo, że już pół godziny temu zaczęła przeszukiwać szafę w celu znalezienia odpowiedniego stroju, byleby móc się czymś zająć.
Jej ulubione ogrodniczki zdawały się zbyt zwykłe na tą okazję, biała bluzka z guziczkami z przodu z czwartego lipca jakby zbyt oficjalna. W jeansowej sukience mogłoby jej być za ciepło - było bowiem prawie dwadzieścia osiem stopni. Wzięłaby jakąś koszulę Richie'go, ale one także zdawały się na to wyjście zbyt banalne. Poza tym, ona i jej brat byli nieźle pokłóceni od incydentu na Neibolt (ściślej mówiąc, gniewał się na nią, że została wtedy z Billem). Spodziewała się tego, w końcu to Richie i dość łatwo u niego o obrazę majestatu, szczególnie, gdy jest się jego siostrą. Tyle, że tym razem zdawał się bardziej obrażony, niż zwykle. Unikał rozmów z nią, a tym bardziej przebywania w jednym pomieszczeniu. Gdy ona była w pokoju, on przebywał w salonie, lub na odwrót. Po kłótni raczej mało wychodził na zewnątrz, czasami wyszedł na automaty, czy pojeździć rowerem ze Stanem Urisem (choć na niego też się wściekał, gdyż ilekroć się spotykali blondyn pytał "gdzie jest Rachel?").
Czy chciała się pogodzić z brunetem? Oczywiście, że tak. Tyle, że był on raczej jedną z tych osób, które chowają urazę. Nie dało się z nimi porozmawiać, trzeba było czekać, aż foch im minie. Co prawda oczywiście próbowała podjąć rozmowę, tak dla pewności, ale nic w tego nie wyszło.
— Cholera jasna. . . — westchnęła, po czym cisnęła spraną, żółtą koszulkę z nadrukiem słońca na łóżko.
Przetarła twarz dłońmi i ponownie zaczęła wodzić wzrokiem po porozrzucanych ubraniach. O ile Rachel nie miała w zwyczaju narzekać na garderobę i często prosić o jakieś nowe elementy do niej, to teraz naprawdę marzyła o jakimś zrzucie ubrań z nieba tuż pod jej domem. Na pewno wygrzebałaby kilka świetnych ubrań, które nadałyby się na randkę z Billem.
Nagle, drzwi od pokoju otworzyły się. Stał w nich nie kto inny, jak Maggie - matka dziewczyny. Maggie była dość wysoką, szczupłą kobietą o włosach w odcieniu ciemnego blondu. Jej twarz była poważna, przez co na pierwszy rzut oka można byłoby pomyśleć, że kobieta nie jest zbyt przyjemna. Szczególnie teraz, gdy jej twarz zaczęły pokrywać niewielkie zmarszczki. Nic bardziej mylnego - gdy tylko się uśmiechała, była naprawdę promienną kobietą. To zdecydowanie w nią wdała się córka, jeśli chodzi o wygląd. W odróżnienia od męża, ona nigdy nie pukała do drzwi. Była tym surowszym rodzicem, który był zdania, że skoro dzieci nie mają nic do ukrycia, to nie ma potrzeby pukania do drzwi.
— Rachel, mam dla Ciebie. . . — ucięła, widząc, jaki tajfun przeszedł przez pokój jej dzieci. — Co tu się stało? Wychodzisz gdzieś? — Spytała, stawiając na biurku córki szklankę z lemoniadą.
— No. . . — Skinęła głową, biorąc łyka napoju z podłużnej szklanki. — Nie krzycz o ten syf, błagam. . . Zaraz to sprzątnę.
— Z kim wychodzisz, że tak szukasz dobrych ciuchów? — Kobieta oparła się o framugę i skrzyżowała ramiona pod dość sporym biustem, patrząc na córkę z uśmiechem.
Jej reakcja była dosłownie odwrotna od tej, której spodziewała się dziewczyna. Normalnie, jako asystentka w gabinecie dentystycznym jej matka była perfekcjonistką, wręcz pedantką. Raził ją każdy bałagan w którymkolwiek pomieszczeniu, szczególnie u swoich dzieci w pokoju i ilekroć choć zobaczyła porozrzucane przez jedno z nich komiksy nie obyło się bez krzyku. Choć zawsze na Richie'go krzyczała odrobinę bardziej - Rachel bowiem wystarczyła jedna wiązanka, by zabrać się do sprzątania, z jej bratem było trochę gorzej.
— Z Billem — odparła, odkładając szklankę z powrotem na miejsce.
— Z Billem?! — powtórzyła jej matka z niemałą ekscytacją w głosie. Rachel mogła przysiąc, że zobaczyła u niej iskierki w oczach.
— Aha. — Pokiwała głową. — Zaprosiłam go parę dni temu, ale no. . . Nie wiem, trochę mam ochotę się poddać i tam nie iść.
— Rachel Angela Tozier! My się nie poddajemy. — Maggie pokręciła głową. — Mam coś idealnego dla Ciebie! — Zawołała uradowana, chwytając brązowooką za nadgarstek. — Chodź!
Odrobinę zaskoczona reakcją blondynki trzynastolatka uniosła brwi. Poszła jednak za nią, najpierw wychodząc na korytarz, a potem wkraczając do sypialni, którą dzielili jej rodzice.
Sypialnia jej rodziców była w beżowych tonach. Meble były z ciemnego drewna, podobnie zresztą jak posadzka. Na środku znajdował się także kremowy dywan, by przełamać odrobinę panującą kolorystykę. Zasłony były zresztą w tym samym kolorze.
Wchodząc do tego pokoju, na lewo znajdowała się deska do prasowania. Pod równoległą ścianą stało łózko, a obok niego dość dużą szafa. Kobieta, jak w transie podeszła do niej i zaczęła ją żywo przeszukiwać.
— Mam taką jedną sukienkę, twój tata kupił mi ją, gdy byłam w ciąży. . . — zaczęła, przerzucając ubrania na półce.
— W ciąży? To nie będzie na mnie za duża? — Spytała powątpiewająco, opierając się o ścianę i obserwując swoją mamę.
— Na początku. . . Zaszłam w ciążę latem, wtedy jeszcze mogłam nosić swój rozmiar. . .
Pokiwała tylko głową, wciąż patrząc na swoją rodzicielkę. Maggie w tym roku kończyła czterdzieści lat, co można było z łatwością stwierdzić. Jak wyżej wspomniałam, kobieta miała już na twarzy kilka zmarszczek, a jej cera zrobiła się odrobinę bardziej zmęczona. Wciąż jednak była naprawdę ładną kobietą z imponującą figurą jak na swój wiek. Rachel miała nadzieję, że w jej wieku też będzie wyglądała tak dobrze.
W końcu kobieta zaczęła przeglądać wieszaki. Już po kilku chwilach znalazła to, czego szukała i zdjęła wieszak z drążka, by pokazać Rachel sukienkę, o której mówiła.
— To ta! — Pomachała wieszakiem, na której wisiała zielona sukienka w białe, drobne kwiatki z lekkim dekoltem V i krótkim rękawem.
— O wow. . . — powiedziała blondynka, wpatrując się w sukienkę. — Jest naprawdę ładna.
— Co nie? — Maggie, jak w niebie zaczęła ściągać ubranie z wieszaka. — Dalej, rozbieraj się.
Brązowooka ściągnęła swoją białą, spraną koszulkę i czarne, dresowe spodenki. Wzięła od kobiety sukienkę i ubrała ją przez głowę, poprawiając starannie materiał. Spojrzała w lustro i skrzywiła się lekko widząc, jak bardzo ubranie na niej wisi.
— Wyglądam okropnie. . . — mruknęła, odwracając się tyłem, by zobaczyć, jak sukienka leży z tyłu.
— Nieprawda, Rachie. — Maggie pokręciła głową. — Przecież jest dobrze, tylko w talii jest Ci za szeroka. . . — Cofnęła się do szafy.
Po krótkiej chwili wyciągnęła z niej stary, skórzany pasek ze srebrną klamrą swojego męża. Wentworth nie nosił go praktycznie od czasów studiów, kiedy to jego ówczesna narzeczona wręcz nagminnie zaczęła go od niego pożyczać i poprosiła swojego ojca o dorobienie w nim kilku dziurek wiertarką.
Objęła nim talię swojej córki i przesunęła czarną szlufkę będąca przy pasku w tył. Zapięła pasek z wyczuciem, by nie cisnął i nie sprawiał dyskomfortu jej córce. Na samym końcu przepchnęła go jeszcze przez szlufkę, by dobrze się trzymał.
— A teraz? — Zapytała, przesuwając się tak, by dziewczynka mogła spojrzeć w lustro.
Ponownie się przejrzała. Teraz wyglądała zdecydowanie lepiej - co prawda wciąż pozostawała widocznie luźniejsza, ale dzięki paskowi już w dolnej części dawała wrażenie po prostu lekko rozkloszowanej. Sięgała Rachel odrobinę przed kolana, czyli tak, jak lubiła.
— Teraz lepiej. — Wyszczerzyła się, obracając się dookoła.
— Myślę tak samo — przytaknęła jej matka, idąc w kierunku szkatułki z biżuterią trzymanej na komodzie. — Wiesz, że ja też zaprosiłam twojego ojca na pierwszą randkę?
— To nie randka, mamo! — Rachel wywróciła oczami ze śmiechem. — Nie powiedziałam Billy'emu, że to randka. . .
— O, no i dobrze! Trzeba jakoś dać facetowi kopa w dupę, jak się tak czai i nic nie może zdziałać. — Pokręciła głową. — Właśnie tak było ze mną i twoim ojcem! Gapił się na mnie całe zajęcia, coś szeptał z kolegami, niby się patrzył, a niby nie. . . Wiesz, co zrobiłam? Raz się do niego odwróciłam i powiedziałam "Tozier, idziemy na randkę, czy nie?". Zatkało go! Jego kolegów to już w ogóle!
— Wow, mamo — dziewczynka zaśmiała się. — Jakbyś się w ogóle nie bała, zazdroszczę.
— No jasne, że się bałam! Co ty sobie myślisz? Klucz w tym, żeby nie było tego po Tobie widać.
Wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Na chwilę mina jej zrzedła, przypominając sobie o incydencie na Neibolt. Czy naprawdę się wtedy nie bała, czy tylko udawała? Może właśnie nie chciała, żeby było po niej widać strachu. Na tym etapie cholernie trudno było jej rozróżnić te dwie rzeczy.
— Do tego mój ulubiony srebrny komplecik. . . — Kobieta cała w skowronkach podeszła z powrotem do córki i zapięła jej na karku srebrny wisiorek z małym, okrągłym kryształkiem. Potem sięgnęła po bransoletkę do kompletu i zapięła ją na prawym nadgarstku dziewczynki. — Podoba Ci się?
Słysząc, jak bardzo szczęśliwa jest jej matka uniosła kąciki ust i skinęła żywo głową. Maggie zadowolona z siebie ułożyła dłonie na jej ramionach i cmoknęła czule czubek jej głowy.
— Leć ogarnąć trochę ten syf w pokoju, a ja w tym czasie rozgrzeję lokówkę w łazience. . . Wiesz co? Zaszalejmy, pomaluję Ci rzęsy i policzki — oznajmiła dumnie.
— Na serio?! — Dziewczynka rozpromieniała, gdyż matka jeszcze niedawno prawiła jej kazania na temat tego, że będzie mogła zacząć używać tuszu do rzęs i błyszczyku dopiero po skończeniu czternastu lat, o różu nawet nie było mowy. — Dziękuję!
— Tylko niech to pobojowisko zniknie, błagam — powiedziała jej matka, wychodząc z sypialni.
Blonynka wyszczerzona od ucha do ucha jeszcze raz przejrzała się w lustrze, po czym ruszyła niczym rakieta do swojego pokoju, by uprzątnąć choć odrobinę bałagan, jaki zrobiła.
—
Młoda Tozier poprawiwszy na ramieniu beżowo-złotawą torebkę zeszła po schodach. Jak zapowiedziała jej matka, pomalowała jej rzęsy tuszem, a policzki pokryła niewielką ilością różu. Może normalnie ten odcień byłby dla niej odrobinę zbyt ciemny i poważny, jednak dzięki opalonej twarzy wyglądał naprawdę ładnie i delikatnie. Do tego skręciła jej włosy na lokówce i doradziła, by założyła białą opaskę na głowę tak, żeby z przodu wystawało tylko kilka niesfornych kosmyków. Na stopy założyła białe, cienkie skarpetki z falbanką tak, by pasowały do akcesoria na głowie.
Kobieta ochoczo dała jej trochę pieniędzy na wyjście, zaraz potem udając się na ogród w celu poprzycinania kilku gałązek. Jak się okazało, gdy weszła do pokoju córki z lemoniadą miała zamiar poprosić ją o pomoc w zrobieniu tego, jednak teraz machnęła na to ręką życząc jej dobrej zabawy.
Zadowolona dziewczynka pogodnie weszła do przedpokoju w celu założenia swoich niezawodnych, czarnych, właściwie już lekko brązowych Converse'ów. Jej matka właśnie przy układaniu jej włosów wspomniała o tym, że na kolejną wiosnę musi kupić jej i Richie'mu coś nowego. Dobrze, mamo — pomyślała wtedy — mi wszystko jedno, te też są dobre. Rachel była raczej łatwym do zadowolenia dzieckiem. Rozumiała, gdy rodzice nie mogli jej czegoś kupić, a gdy wydawali pieniądze na jakąś małą rzecz dla niej, chociażby zestaw gumek do włosów cieszyła się niesłychanie.
— Słyszałem, że wychodzisz z Billem. — Usłyszała nad sobą głos brata podczas wiązania brudnych, szarawych już sznurówek.
Uniosła wzrok na bruneta. Richie w niebieskiej koszulce ze spranym nadrukiem surfera na fali, dresowych spodenkach do kolan i komiksie X-menów w dłoni poprawił okulary spadające z nosa, wbijając wzrok w swoją siostrę. Jego spojrzenie było pełne wyrzutu, jakby tłumionego od dłuższego czasu gniewu. Blondynka z całego serca nienawidziła tego spojrzenia. Tak, jak mogła już znieść docinki brata i zirytowane jej obecnością spojrzenia, tak tego już nie mogła. Wtedy automatycznie odczuwała poczucie winy, jakby zawiodła swojego własnego, rodzonego brata.
Rodzina jest najważniejsza - to słyszała Rachel od narodzin, tak też myślała. Nie bez powodu jej największym lękiem była strata Richie'go. Tak, jak inne dziewczynki w jej wieku bały się pająków, utonięcia, czy nieszczęścia w miłości, tak ona miała to wszystko gdzieś. Nie obchodziły ją tak błahe sprawy, gdy w okolicy grasował klaun-morderca i mógł w ogóle dotknąć jej brata.
Ale może dlatego, że Billowi od małego była przekazywana ta sama wartość dlatego wtedy na Neibolt została u jego boku. Rozumieli się w tym temacie, jak nikt inny. Gdyby kiedykolwiek To zabrało Richie'go, brązowooka doskonale widziała się tak samo, jak Billa. Billa, który myślał impulsywnie, łatwo ulegał emocjom i nie myślał o niczym innym, niż o swoim własnym bracie.
Tamtego dnia, w domu na Neibolt gdy Richie znalazł plakat ze swoim wizerunkiem opatrzony grubym, czarnym napisem "zaginiony" u góry To nie próbowało przestraszyć tylko jego, będącego przerażonym myślą o byciu zapomnianym. To próbowało także wystraszyć Rachel. To naprawdę dobrze znało jej słabości, a ten plakat był swego rodzaju upieczeniem dwóch pieczeni na jednym ogniu. Jednakże prawdopodobnie dlatego, że dziewczynka wolała zająć się przerażonym bratem nie zwróciła na to uwagi. To Richie był najważniejszy, Richie tu i teraz, a nie jakieś głupie sztuczki Tego.
— Wychodzę. — Dziewczyna skinęła głową, będąc w ogóle odrobinę ucieszona, że w końcu jej brat odezwał się do niej sam z siebie.
— Nadal nie mogę uwierzyć, że wybrałaś jego, zamiast mnie. — Chłopak oparł się o framugę, obserwując swoją siostrę. — Przecież ja jestem twoim bratem!
Przygryzła nerwowo wargę, przestępując na drugą nogę i zawiązując tym razem lewego buta. To, co powiedział chłopak było częścią jej lęku. To mówiło cholernie podobne rzeczy i dlatego w tamtym momencie poczuła tak wielki dyskomfort.
— Właśnie dlatego zostałam z Billem — powiedziała po chwili. — Rozumiem go.
— O czym ty pieprzysz?! — Richie spojrzał na brązowooką ze zmarszczonymi brwiami, jakby była co najmniej kosmitką.
Blondynka podniosła się, wygładzając materiał sukienki na swoich pączkujących powoli biodrach. Patrzyła wprost w czekoladowe oczy swojego brata, takie same, jak te jej. Patrzyła na jego piegi na nosie, które również dzielili. Był od niej niższy prawie dziesięć centymetrów, dlatego tak uwielbiała nazywać go "małym gnojkiem", jednak widziała, jak Richie rósł. Richie rósł z każdym dniem, a ona wciąż myślała o nim w pewnym sensie, jak o dziecku, które musi za wszelką cenę chronić.
— Boimy się tego samego, nie rozumiesz? — Zapytała, zakładając z powrotem na ramię torebkę. — Bill boi się straty Georgie'go na zawsze, a ja boję się straty Ciebie, Rich! Zawsze, gdy widziałam To, widziałam Ciebie! Widziałam, jak okno w naszym pokoju odcina Ci głowę tak, że wisi na cienkim kawałku skóry wtedy, gdy opatrywaliście Bena pod apteką! Widziałam, jak roztrzaskujesz sobie głowę o lustro aż do mózgu, gdy Bev u mnie nocowała! Widziałam, jak spada na Ciebie w cholerę wielki żyrandol tam, na Neibolt! Teraz rozumiesz, Richie?! Rozumiesz, czego się najbardziej boję?! Rozumiesz, dlaczego czuję się tak swobodnie przy Billu?! — Wrzasnęła, zaciskając pięści. — Bo przy nim nie muszę się źle czuć ze swoim lękiem! Dlatego go tak bardzo. . . Dlatego tak bardzo lubię jego towarzystwo!
Brunet wpatrywał się w swoją siostrę mrugając kilkakrotnie oczami. Poprawił na nosie okulary, jak to miał w zwyczaju w chwilach zdenerwowania. Ona natomiast nie czekając na jego odpowiedź, obróciła się na pięcie i wyszła z domu, trzaskając za sobą drzwiami.
Pora w końcu się dobrze zabawić, Tozier — pomyślała, tym samym powstrzymując łzy cisnące się do oczu.
—
Jadąc rowerem w stronę domu Billa Denbrough blondynkę ogarnął już prawdziwy spokój. Na samą myśl o jego zielonych, niczym wiosenna łąka oczach i włosach z rudymi przebłyskami, wyglądającymi jak wczesna, łagodna jesień rozpływała się od środka. Jeszcze na myśl o jego uśmiechu cieplejszym, niż promienie lipcowego słońca poczuła ciepło rozchodzące się w jej sercu, przez co biło odrobinę szybciej.
Rachel nigdy nie sądziła, że będzie jedną z tych głupich nastolatek, które wzdychają na widok chłopaka, który im się podoba, stroją się dla niego, opowiadają o nim najlepszej przyjaciółce i nie wiadomo co jeszcze. Sądziła, że znajdzie chłopaka w liceum lub na studiach i nie będzie bawiła się w żadne głupie miłostki, a tu proszę - zmierzała na spotkanie z przyjacielem własnego brata, przez którego głupawe dołeczki nie mogła czasami sypiać po nocach.
Kiedy ujrzała go, przestała pedałować. Jechała w jego stronę, tak wpatrzona w jego drobną posturę odzianą w żółtą koszulkę z czarno-białymi paskami na rękawach. Patrzył teraz na zegarek na prawym nadgarstku, w celu sprawdzenia godziny. Była punktualnie szesnasta, a on od dobrych dwóch minut zdających się wiecznością stał pod domem w oczekiwaniu na Rachel. Jego dłonie szybko robiły się mokre ze stresu, dlatego co chwilę wycierał je o swoje jeansowe spodenki.
Widząc ją rozdziawił szeroko usta. Rachel miała na sobie sukienkę, w której jeszcze jej nie widział. Zielony wyglądał na niej tak ślicznie, że aż nabrał ochoty odstąpienia jej tej koszuli, którą zamoczyła w slushie na czwartego lipca. Zwróciła mu ją upraną tydzień po incydencie, ale gdyby miał okazję, bez wahania by ją jej oddał. W ogóle blondynka wyglądała tak pięknie, we wszystkim, co miała na sobie, że mógłby odstąpić jej całą garderobę.
Zatrzymała się przed nim, podpierając się jedną ze stóp na asfalcie. Akurat zawiał lekki wiatr, pieszcząc jej złote włosy i trzepocząc jej zwiewną sukienką. Przymknęła na moment oczy, zgarniając kilka kosmyków do tyłu jedną z dłoni. Na jej usta wkradł się subtelny, a jednak tak zniewalający uśmiech, że mógłby przyćmić każdą gwiazdę z okładek magazynów, które czytywała jego matka.
Gdy uchyliła powieki zamrugał kilka razy, wciąż nie mogąc oderwać od niej spojrzenia. William Denbrough widywał ładne dziewczyny, jednakże przy Rachel każda zdawała się niczym. Rachel i jej duże okulary, Rachel i jej piegi na nosie, Rachel i jej czekoladowe oczy, Rachel i jej długie, szczupłe nogi. Rachel, Rachel, Rachel — niczym mantra krążyło teraz w jego głowie.
— Hej, Billy — powiedziała tym swoim delikatnym tonem sprawiając, że kolana mu miękły.
— H-H-H-Hej. . . — odpowiedział jej po kilku sekundach czując, jak jego policzki oblewa rumieniec.
Patrząc tak na jego zaróżowiałą twarz blondynka poczuła, jak ta jej powoli zaczyna wyglądać tak samo. Zadrżała odrobinę, gdy zapach jego perfum (zapewne zwiniętych ojcu) doszedł do jej nozdrzy. Był ładny, lekko cytrusowy, lecz i tak dość intensywny. Przez to właśnie przez parę sekund wydawało jej się, jakby nie byli trzynastolatkami, lecz dorosłymi, co najmniej po trzydziestce.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie, po czym chrząknęła, by uniknąć niezręczności.
— To jak, śmigamy najpierw do kina?
— J-J-Jasne. — Chłopiec stanął na pedałach i zdobył się na nieśmiały uśmiech.
Dziewczyna zrobiła to samo i po chwili zaczęli jechać obok siebie wzdłuż Witcham Street, w kierunku Kansas Street, a stamtąd na Center Street, gdzie znajdowało się kino Alladyn.
—
— "Powrót do przyszłości" o szesnastej trzydzieści, "E. T." też o szesnastej trzydzieści, "Kiedy Harry poznał Sally" o osiemnastej trzydzieści, "Piątek, trzynastego VIII" też osiemnasta trzydzieści. . . — Rachel zadzierając głowę czytała po kolei tytułu filmów, jakie znajdowały się aktualnie w ofercie kina. — O, te dwa ostatnie są nowe! — dodała, podskakując i wskazując palcem na dwie pozycje od dołu.
Brązowowłosy chłopak obserwował ją bacznie rozczulony. Była tak urocza, gdy się czymś cieszyła. Wtedy zdawała się takim słońcem na bezchmurnym niebie, które ogrzewało każdego dookoła. Nawet lepiej.
Dla niego Rachel była teraz słońcem, które wyszło po olbrzymiej ulewie. Denbrough po kłótni z przyjaciółmi na Neibolt czuł się wprost okropnie i przez ostatnie dni tylko myśl o tym, że wychodzi z blondynką utrzymywała go w jako takim nastroju. Nie potrafił sobie wyobrazić, co by było, gdyby wtedy z nim nie została. Prawdopodobnie płakałby w poduszkę bardziej, niż gdy po tym, jak zaproponował rodzicom opowiedzenie żartu, oni najpierw go zignorowali, a za drugim razem, gdy chłopiec zaczął go opowiadać, jego ojciec dokończył go za niego. Wtedy czuł się bardziej nieważny i bezwartościowy niż kiedykolwiek.
Oczekiwanie na spotkanie z Rachel było promykami przebijającymi przez chmury w ulewny dzień. Dawały mu nadzieję, jakoś pomagały przetrwać taką okropną pogodę. W te dni myślał własnie tylko o tych promykach, nie zważając na pretensjonalne spojrzenia rzucane przez rodziców, gdy szwendał się po domu i nie wychodził nawet na zwykłą przejażdżkę rowerem.
A gdy przyszedł ten dzień, w którym słońce zaświeciło nic już nie mogło zepsuć jego humoru. Promieniał od rana - wstał wcześnie, przyrządził sobie całkiem sam tosty z serem na patelni (nie przypalił ich!), posprzątał pokój, pomógł ojcu ze szlifowaniem tralek w garażu, wyczyścił rower. . . Prawdę mówiąc znalazł sobie tyle zajęć po to, by jakoś się nie stresować spotkaniem z nią.
— C-C-Co najbardziej do Ciebie przemawia, R-Rach? — Zapytał, wsuwając dłonie do kieszeni spodenek.
— Prawdę mówiąc. . . — Zmarszczyła nos w skupieniu. — Na te nowe nas pewnie nie wpuszczą i nie chce mi się czekać, a E. T. widziałam już setki razy. . . Chyba Powrót do przyszłości. — Skinęła głową.
— B-B-Bardzo dobry p-p-pomysł. . . — przyznał z uśmiechem. — T-To chodź. . . — Zaczął iść w stronę kasy biletowej.
Blondynka pognała za nim, poprawiając sobie szybko włosy. Nie obchodziło ją, że zaraz wejdą do sali kinowej i będzie ciemno - chciała jak najlepiej wyglądać przez całe ich wyjście, w końcu nie po to jej matka siedziała dobrą godzinę przy szykowaniu jej. Dla Billa chciała wyglądać jak najlepiej.
Jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że nie musiała. Że młody Denbrough widział w niej piękno w każdym wydaniu. Mogła mieć na sobie cokolwiek, nawet mogła mieć swoją luźną koszulkę do spania i zwykłe, dresowe spodenki, a do tego potargane po spaniu warkoczyki i nadal uważałby ją za absolutnie najpiękniejszą dziewczynę stąpającą po Ziemi. Bill Denbrough mimo młodego wieku trzynastu lat pod wpływem tego uroczego, niewinnego uczucia żywionego do Rachel zdawał sobie powoli sprawę, że piękno nie tkwi w wyglądzie osoby. Piękno tkwi po prostu w osobie.
— D-D-Dwa bilety na P-P-Powrót do p-p-przyszłości p-proszę. . . — powiedział chłopiec, stając przy przeszklonej budce, w której siedziała sprzedawczyni biletów.
Gdy czarnoskóra kobieta po pięćdziesiątce odkładała na bok krzyżówkę, Rachel otworzyła torebkę i wyciągnęła z niej swój brązowy portfel ze sztucznej skóry po matce. Kobieta wówczas spojrzała na nich znad okularów i uśmiechnęła się nieznacznie.
— To będzie osiem dolarów, kochaneczki — oznajmiła, wydzierając dwa żółtawe bilety z przygotowanego wcześniej pliczku i kładąc je na ladzie.
Bill nawet nie patrząc na dziewczynę położył na ladzie dziesięciodolarowy banknot. Dziewczyna widząc to i zmarszczyła brwi i obdarzyła chłopaka zdezorientowanym spojrzeniem.
— A więc to randka. . . — Sprzedawczyni parsknęła wesołym śmiechem i zgarnąwszy banknot wyszukała w kasie dwa dolary, które położyła na ladzie tuż obok biletów.
Trzynastolatkowie skrzyżowali spojrzenia, po czym szybko uciekli wzrokiem na ladę. Jak na złość, sięgając po bilety ich dłonie na moment zetknęły się. Ponownie spojrzeli sobie w oczy, oboje czerwoni na twarzach. Rachel zabrała bilet, a Bill bilet wraz z otrzymaną resztą.
Serce dziewczyny zabiło szybciej. Aż tak nie raziło ją słowo randka wypowiadane przez jej matkę jeszcze godzinę temu. Teraz jednak wypowiadał je ktoś obcy, ktoś kto nie znał jej, ani Billa i to przy Billu. Bill usłyszał od kogoś, że jest na randce z Rachel.
— Sala druga, miłej zabawy życzę. — Obdarzyła ich uśmiechem, sięgając z powrotem po krzyżówkę.
Brązowooka i Denbrough szybkim krokiem zmierzyli wgłąb budynku. Weszli do hallu udekorowanego na czerwono z masą plakatów filmowych, na którego końcu znajdował się punkt sprzedaży przekąsek i napojów. Na lewo od tego punktu znajdowała się sala pierwsza, a na prawo sala druga, gdzie mieli się udać.
— Potem oddam Ci pieniądze, Billy — powiedziała dziewczyna po chwili ciszy.
— D-D-Daj spokój, R-Rach — odpowiedział jej, podchodząc do lady, za którą stał na oko trzy lata starszy od nich dość pryszczaty blondyn. — P-Poproszę d-duży popcorn i d-dwie s-s-sody.
Sprzedawca zmierzył ich wzrokiem, po czym uśmiechnął się na chwilę pod nosem.
— Dziewięć dolców — rzekł raczej beznamiętnie.
Bill podał mu otrzymane przed chwilą z reszty dwa dolary, po czym wygrzebał jeszcze pięć i dwie jednodolarówki. Blondyn schował pieniądze do kasy i sięgnął po papierowe pudełko do popcornu, podchodząc do maszyny, w której on się znajdował.
— Bill! — szepnęła do niego blondynka. — Nie możesz aż tyle na mnie wydawać. . .
— T-To randka, Rach — odparł. — M-Mogę wszystko.
Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Zamiast tego zamknęła je i wykrzywiła w uśmiechu, kiwając powoli głową.
— Randka. . . — powtórzyła. — Niech Ci będzie, Shakespeare.
— D-Dlaczego Shakespeare? — Zapytał, patrząc na nią.
— Macie tak samo na imię. — Wzruszyła ramionami. — To mój ulubiony pisarz.
Chłopiec pokiwał głową, uśmiechając się do niej. Randka — powiedziała do siebie w myślach. To słowo z ust Billa wywoływało u niej niewyobrażalny, cholernie przyjemny spokój. W końcu.
—
Około osiemnastej trzydzieści trzynastolatkowie wyszli z kina zadowoleni, jakby widzieli ten film po raz pierwszy. Podczas seansu mniej więcej w połowie głowa Rachel spoczęła na ramieniu Billa, co dostarczyło jego młodemu sercu niebywałej euforii. Objął ją delikatnie ramieniem, ciesząc się, że jest ciemno i nie widać, jak bardzo musiał być czerwony na twarzy.
Potem udali się do salonu gier, znajdującego się zaraz obok. Rachel tylko modliła się, by nie spotkali tam jej brata, gdyż spędzał tam zdecydowanie dużo czasu. Na ich szczęście, nie było go tam. Spędzili tam dobrą godzinę męcząc najpierw Street Fightera, a potem Pac Mana. Tam z kolei to w większości Rachel była fundatorem ich rozrywki, mając portfel ciężki od drobniaków wprost idealnych do automatów. Bill średnio chętnie na to przystał, ale w końcu słysząc narzekania blondynki, że "i tak musi się tego pozbyć" zgodził się. W myślach jednak wciąż liczył, ile pieniędzy wydała, by nie przewyższyła jego wydatku na kino. Po prostu miał wrażenie, że to byłoby niewłaściwe.
Aktualnie znajdowali się na Moście Pocałunków, zaraz obok parku Bassey'ego. Zaparkowali swoje rowery zaraz przy barierkach i opierając się o nie sączyli z czerwonych puszek Colę. Kupili napoje jeszcze w automacie w salonie gier, gdyż to było chyba jedyne miejsce w Derry, gdzie takowy się znajdował. Dla dzieciaków z jakiegoś powodu picie, czy jedzenie z automatu zawsze smakowało lepiej.
Rachel opierała się przedramionami o barierkę, podobnie zresztą jak Bill. Obserwowali płynący Kanał Kenduskeag, a także rozpościerający się lasek, znany lokalnej społeczności jako Barrens. Zachodzące idealnie na ich oczach Słońce nadawało jeszcze szczególniejszego klimatu dla tej dwójki. Randka idealna — ktoś z was pewnie pomyślał, i tak. Ten ktoś ani trochę się nie pomylił.
— Nigdy bym nie pomyślała, że się tutaj znajdę — powiedziała dziewczyna, upijając łyka napoju z puszki.
— C-C-Co masz na myśli? — Zapytał chłopak, przenosząc wzrok na nią.
— No wiesz, jakieś dwa miesiące temu ledwo miałam znajomych. — Wzruszyła ramionami, wypuszczając stłumiony śmiech. — A teraz. . . Teraz jestem tutaj — przeniosła na niego wzrok — z Tobą.
Patrzył tak w jej czekoladowe, hipnotyzujące oczy. Widząc to, uniosła kąciki ust i zmierzyła go krótko wzrokiem tym swoim radosnym spojrzeniem.
— N-Naprawdę lubię spędzać z Tobą czas, R-Rach — odezwał się po chwili, biorąc łyk Coli. — Czuję się wtedy dobrze, j-jakby. . .
— Zrozumiany? — Spytała, obserwując jego twarz.
— T-Tak — przytaknął, uśmiechając się delikatnie. — Miło jest mieć Cię w pobliżu. . .
— I vice versa, Billy Boo.
Na chwilę znowu zapanowała cisza, podczas której można było usłyszeć tylko dźwięk płynącego Kenduskeagu, żaby, świerszcze i ciche popijanie z puszek. Rach i Bill doszli do momentu, gdzie cisza nie była niczym złym i niezręcznym. Była to cisza przyjemna, kojąca i dająca poczucie bezpieczeństwa. W dorosłym życiu, gdy oboje już wejdą w związki zrozumieją, jak bardzo ważny jest ten moment, gdy ponownie go doświadczą. Jednak żadne z nich nie będzie miało poczucia bezpieczeństwa i komfortu, jak podczas tej ciszy. Oczywiście, będzie to przyjemna cisza, ale nigdy nie będzie to cisza pamiętana przez mgłę z tą konkretną osobą,
— Chcesz usłyszeć coś głupiego? — Zapytała Rachel po kilku minutach.
— P-Pewnie — odpowiedział jej Denbrough, patrząc na nią z zaciekawieniem.
— Okej. . . — Dziewczyna zaśmiała się nerwowo, już lekko żałując, że zaczęła ten temat i oparła się wygodniej o barierkę. — Pamiętasz, jak wzięliśmy ślub w przedszkolu? A potem mieliśmy ten pierwszy pseudopocałunek i. . . I takie tam?
— J-J-Jasne. . . — Pokiwał głową, czerwieniąc się nieznacznie na policzkach.
— Cóż. . . Wtedy myślałam, że już zawsze będziemy małżeństwem — zaśmiała się. — A jak oboje wróciliśmy po ospie do przedszkola, to już nie pamiętaliśmy.
Brązowowłosy zawtórował jej śmiechem, na wspomnienie tamtego dnia. Z perspektywy czasu wydawało się to cholernie komicznie, ale dla pięcioletniego Billa Denbrough było to niezwykle ważne wydarzenie. Nawet gdyby przełożyć to na dorosłość, gdzie bierzesz ślub ze swoją przyjaciółką, udziela wam go twój najlepszy przyjaciel, a drugi najlepszy przyjaciel jest twoją drużbą brzmiało to co najmniej fenomenalnie. Przez to przez jakieś parę sekund zielonooki zaczął się zastanawiać, czy coś takiego rzeczywiście mogłoby mieć miejsce.
— Chcesz usłyszeć coś jeszcze g-głupszego? — Spojrzał na nią.
— Aha. — Znowu uśmiechnęła się i napiła Coli.
— Pamiętasz to p-p-przedstawienie w trzeciej klasie, gdzie m-m-miałem pocałować B-B-Bev? — Gdy skinęła głową, kontynuował. — A f-f-finalnie tylko zasłoniłem nas wtedy k-kapeluszem. . . Wiesz d-dlaczego? Bo miałem poczucie, że to nie byłoby okej. Czułem, że całowanie kogoś innego od Ciebie nie byłoby w porządku. . . Chciałem, żeby mój pierwszy prawdziwy pocałunek był z Tobą, Rach.
Słysząc jego słowa zamrugała parę razy oczami. Tusz osypał się odrobinę na jej dolne powieki i policzki (Pani Tozier trzymała go już z rok w szafce, więc nie należał do tych pierwszej świeżości). Jej serce zabiło odrobinę szybciej, gdy zdała sobie sprawę, że przecież znajdują się na Moście Pocałunków.
Oczywiście, że chciała pocałować Billa, no bo kto by nie chciał? Musiał mieć cholernie przyjemne, ciepłe wargi i na samą myśl o jego dłoniach spoczywających na jej plecach przechodził ją dreszcz.
To było teraz, albo nigdy, mogłoby się zdawać. Ale Rachel, która lubiła wychodzić poza szablon myślenia postawiła na trzecią opcję; być może później.
— Może ścigniemy się do mojego domu i potem pogadamy o całowaniu? — Zapytała tym swoim śmiałym tonem, odkładając puszkę z niedopitą Colą i nie czekając na odpowiedź chłopaka ruszyła w stronę roweru pozostawionego po drugiej stronie.
— C-Co? — powiedział zszokowany.
— To, co słyszałeś. — Wyszczerzyła się, poprawiając na ramieniu torebkę, a następnie chwytając swój pojazd i wsiadając na niego.
— A-Ale. . .
Nie czekając już na reakcję brązowowłosego zaczęła pedałować w stronę parku Bassey'ego. Ten, jakby wyrwany z transu odstawił puszkę napoju i prędko pobiegł po swój niezawodny rower, którego lubił nazywać Silver.
— Jak mamy się ścigać, to pasowałoby wystartować w jednym momencie! — Krzyknął do dziewczyny, odpychając się od ziemi i układając stopy na pedałach.
— Jeśli Silver jest taka szybka, to nie zrobi Ci to różnicy! — Odkrzyknęła mu, skręcając już w lewo, tuż na Canal Street.
Zielonooki uniósł kąciki ust i zaczął pedałować, ile tylko sił w nogach, by móc dogonić dziewczynę.
Kiedy tylko się rozpędził, ta już skręcała w Center Street. Przy skręcaniu mógł zauważyć, jak bardzo szeroko uśmiechnięta była. Może w innych okolicznościach zmiękłby i po prostu pozwolił jej wygrać, ale nie tym razem.
Z wiatrem we włosach przemknęła między przystankiem autobusowym, a kinem Alladyn, które odwiedzili dziś parę godzin wstecz. Minęła część Kansas Street znajdującą się na wzgórzu. A więc pojedziemy Main Street — pomyślał, stając na pedałach i jeszcze bardziej przyspieszając.
Jakie było jego zdziwienie, gdy Main Street ominęła bez skrupułów, nawet się nie oglądając. Zamiast tego wjechała w Richards Alley, na której znajdowała się apteka i dopiero stamtąd wjechała w Main Street.
Chłopak pognał za nią, wciąż próbując ją wyprzedzić. Nie obchodziło go trąbienie samochodów, które ledwo w ogóle mogły przejechać przez Richards Alley. Wszyscy kierowcy wyklinali ich obojga, bo "jeszcze pierdolonych gówniarzy na rowerach tam brakowało". Cóż, widocznie brakowało.
W tamtym momencie Bill Denbrough mógłby być nawet pierdolonym gówniarzem. Pierdolonym gówniarzem, który za tą blondynką o oczach niczym ulubiona czekolada pojechałby wszędzie, nawet na koniec świata na swoim Silverze. Jeśli zachciałoby jej się jechać przez tą górę żwiru przy wysypisku, a następnie przez strome ścieżki Barrens, miałaby to jak w banku. Czego by w końcu nie zrobił dla dziewczyny wywołującej u niego większe emocje, niż ktokolwiek.
Och, jak bardzo pierdolonym gówniarzem czuł się Bill Denbrough, gdy skręcił w Palmer Lane, którą ona minęła, kierując się na Jackson Street. On też tam wyjechał, i to przed nią.
— Hej, oszukujesz! — Wrzasnęła zdeterminowana, by dogonić chłopaka, który to jeszcze chwilę temu pozostawał dobre kilka metrów w tyle za nią.
— W końcu bawimy się w Alejki, Rachel! — Zawołał zadowolony.
Nie zastanawiając się nad tym, że właściwie jest na chwilę obecną przegrana Rachel wybuchnęła głośnym śmiechem. Patrzyła, jak chłopak mija ich podstawówkę, do której to mieli wrócić za jakiś miesiąc i trochę, a następnie skręca w lewo w Costello Avenue.
Po przejechaniu Costello Avenue ponownie skręcił w lewo, tym razem w Kansas Street, skąd jechało się z górki. Właśnie tam, mimo bycia około dwóch i pół metra za chłopakiem blondynka dogoniła go, decydując się na pedałowanie mimo gwałtownego spadu.
Jezusie, Rachel! — wykrzyknęłaby jej matka, gdyby tylko tam była. — Zabijesz się zaraz!
Och, mamo — odpowiedziałaby jej. — Nie wybieram się nigdzie, dopóki nie wyprzedzę tego pieprzonego Billa Denbrough z sąsiedztwa.
Minęli Memorial Park i znajdującą się w nim Derry Standpipe. Teraz, o zachodzie Słońca wyglądała dokładnie tak samo jak na pocztówce z wierszem, którą podarował jej przyjaciółce Ben Hanscom. A niech Cię, Ben — pomyślała. — Teraz, jak zobaczyłam to na żywo, to też bym na to poleciała. Masz chłopie gust.
Zostawili w tyle Old Time Street prowadzącą na wysypisko, co mogło oznaczać tylko jedno - kierowali się na Route 2, a stamtąd już prawdopodobnie na Witcham Street, gdzie to na samym początku mieścił się dom Rachel będący ich metą.
Idąc tak łeb w łeb, stojąc na pedałach skrzyżowali swoje spojrzenia. Oboje wyglądali tak silnie, jakby mogli dosłownie w tamtym momencie zawładnąć światem. Wiatr w gęstych czuprynach, pewne siebie uśmiechy i dłonie zaciśnięte na kierownicach. Nawet deszcz, który zaczął w tamtym momencie kropić nie mógł tego zepsuć.
A więc skręcili w Route 2, pedałując z całych sił. Oboje pedałowali tak bardzo, że ich rowery będące zbyt duże na nich obojga kołysały się na boki wraz z ruchem ich bioder. Deszcz padał coraz mocniej i mocniej, mocząc ich ubrania, tworząc kałuże na w dziurach na asfalcie i dudniąc o maski samochodów, które mijali.
Zakręcili ostro niemalże w jednym momencie w Witham Street, pryskając wodą na boki. Mimo bycia już prawie na miejscu, wciąż wciskali swoje stopy w pedały, chcąc wydobyć jak największą prędkość. W końcu oboje chcieli wygrać.
Jednak gdy minęli West Brodway, praktycznie od razu znaleźli się na mecie. Rzecz jasna, w tym samym momencie.
Wyhamowali ostro, dysząc ze zmęczenia. Deszcz zdążył już poprzylepiać elementy ubioru do ich drobnych ciał, postrączkować ich włosy tak, że wyglądali jakby dopiero co wyszli spod prysznica, a także pozostawić multum małych, mokrych kropelek na okularach Rachel, których, rzecz jasna, nie miała jak wytrzeć.
To była jedna z najlepszych rzeczy, jakie spotkała ich na randce. Mimo zdarzeń tego lata, wciąż byli tylko dzieciakami pragnącymi adrenaliny i rozrywki w swoim gronie. Nieważne, co by się wydarzyło, dopóki mieli to swoje trzynaście lat było to całkowicie naturalne i niezmienne.
— Czyli mamy remis — wydyszał Bill, zupełnie bez zająknięcia.
— Na to wygląda. — Rachel spowita kroplami deszczu zaśmiała się triumfalnie. Co z tego, że nie wygrała? Bawiła się, kolokwialnie mówiąc, zajebiście.
Chłopak także zaśmiał się wesoło, patrząc na jej twarz. Cholera jasna, Rachel miała absolutnie przepiękną twarz, przepiękne ruchy, przepiękną barwę głosu, przepiękne wszystko. Rachel, Rachel, Rachel — po raz kolejny rozbrzmiało w jego głowie tego dnia.
— Więc — zaczął — odpuszczamy sobie rozmowę o całowaniu?
— Nie do końca, Denbrough — odpowiedziała mu.
Bill ponownie wbił w nią wzrok. Ta rzuciła na ziemię swój rower i podeszła bliżej niego. Wciąż dyszał, w obecnej sytuacji nie widząc szans na przywrócenie swojego pulsu do normy. Chryste Panie, czy ona chciała go właśnie pocałować.
Przeszła jakiś metr, chlapiąc odrobinę dookoła swoimi stopami w czarnych trampkach. Po tym oparła dłoń na barku chłopaka i nie zastanawiając się już ani chwili dłużej, musnęła prawy kącik jego ust.
Znieruchomiał na chwilę, czując dreszcz przechodzący przez całe jego ciało. Bawił się nim swoim powolnym tempem, stopniowo na sekundę paraliżując każdą część jego ciała po kolei. Podobnie było zresztą z Rachel. Dopiero później zrozumiał, że najprawdopodobniej robiła wszystko bez zbędnego pośpiechu, by rozbudzić w nim uczucie i chęć czegoś więcej. Cóż, udało jej się.
Kiedy się odsunęła się na dosłownie parę centymetrów, oparł pospiesznie dłoń na jej mokrych plecach i powtórzył jej gest, jednak nie jeden do jednego. Celował jeszcze bliżej jej ust, cmokając je mniej więcej w jednej trzeciej części.
Przymknęła na moment oczy. Otworzyła je dopiero wtedy, gdy poczuła jak ciepło bijące od chłopaka zaczęło się oddalać. Jej policzki pokryły się różowym odcieniem, zresztą tak samo, jak te jego. Drżała odrobinę, będąc pod wrażeniem tego, jak blisko im było do prawdziwego pocałunku. Takiego, jaki sobie z nim wymarzyła.
— Do zobaczenia, Rachie — powiedział do niej, ponownie układając obie dłonie na kierownicy roweru z uśmiechem. — Dziękuję za dzisiaj.
— Do zoba, słodziaku — odpowiedziała mu, szczerząc się od ucha do ucha. — Ja również dziękuję.
I tak rozeszli się w swoje strony - on odjechał na rowerze w kierunku swojego domu, a ona pognała odstawić swój do garażu.
Było to swego rodzaju fascynujące dla obojga, tak poznawać miłość we właściwy sposób, jednak ze swego rodzaju dziecięcą niewinnością. Po ich pierwszej randce oboje wzbogacili swoją wiedzę, jeśli chodzi o to. Oprócz komfortu ciszy zrozumieli także, jakie to cudowne uczucie, gdy druga osoba sprawia, że chcesz jej jeszcze więcej i więcej, a twoje serce bije dla niej bardziej i bardziej.
Och, jakie to jest zajebiste uczucie! — powie Rachel swojej wiernej przyjaciółce, Beverly tego wieczora przez telefon.
okej, pisałam to trzy dni i to dotąd najdłuższy rozdział. napiszcie, co myślicie!
ada
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro