szesnaście!
Blondynka szła przed siebie, już nie tak żwawo, jak wcześniej. Po prostu poczuła się zmęczona. Zmęczona nie tylko w sensie fizycznym, ale i mentalnym. Mimo tego, jak bardzo próbowała wymazać z pamięci słowa wypowiedziane przez Billa parę minut temu, to i tak one krążyły po jej głowie w kółko i w kółko, przez co z każdą minutą coraz bardziej miała ochotę po prostu usiąść w tej pieprzonej szarej wodzie i się rozpłakać.
Ale mimo wszystko, Rachel starała się jak najbardziej zachować zimną krew. W końcu nie przyszła tu dla tego cholernie uroczego Billa, tylko dla Beverly, która była w sporym niebezpieczeństwie. A więc szła, nieco wolniej, ale nadal zdeterminowana, tylko zmęczona.
Wyszła z szerokiej rury do swego rodzaju olbrzymiego pomieszczenia. Rozejrzała się po nim bardzo instynktownie, ponieważ nie miała przy sobie żadnej latarki. Przez ten fakt właśnie niemiłosiernie cała się zmoczyła, raz przewracając się wprost do wody ze ścieków. Ale starała się tym przejmować jak najmniej, w końcu były ważniejsze sprawy.
Po przejściu kilku metrów zauważyła światło wbijające się do środka, przez co widziała trochę lepiej. Po krótkiej chwili w oczy rzucił się jej raczej niecodzienny obraz - nogi w czarnych, jesiennych butach wiszące w powietrzu. Wszędzie by je rozpoznała, w końcu tylko jej rudowłosa przyjaciółka nosiła jesienne buty w środku lata, bo nie miała żadnych innych.
— Bev?! — zawołała, idąc szybciej w tamtym kierunku.
Podeszła na tyle blisko, by tylko potwierdzić swoje przypuszczenia. Beverly bezwładnie wisiała w powietrzu, z głową uniesioną lekko w górę. Była ubrudzona na sukience, jak i na nogach i twarzy, a w jej oczach mogła zauważyć pustkę. Były po prostu białe, bez źrenic i tęczówek, jak u Tego, ten jeden raz, gdy ukazało jej się w łazience.
Na samo wspomnienie przeszedł ją dreszcz. Spróbowała jeszcze raz zawołać imię swojej przyjaciółki, a gdy to nie poskutkowało cofnęła się w stronę rury, z której nie tak dawno wyszła.
— Chłopaki! — krzyknęła. — Chłopaki, Bev tu jest!
Po chwili usłyszała kroki stawiające w wodzie wraz z charakterystycznym chlapaniem. Oto przed nią ukazali się kolejno Mike, Eddie, Ben, Richie i Stan.
— Rachel! — wrzasnął jej brat biegnąc w jej kierunku.
— Wszystko okej? — Spytał Mike, świecąc na nią latarką w celu szybkiego obejrzenia dziewczyny, czy nie ma żadnych obrażeń.
— Tak, wszystko okej — przytaknęła, mrużąc oczy pod wpływem rażącego światła. — Ale tam jest Bev, chodźcie.
Nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę Marsh wiszącej w powietrzu. Chłopcy bez żadnych pytań podążyli za nią. Może i Rachel tego nie wiedziała, ale była drugą najbardziej respektowaną osobą, jeśli chodzi o dowództwo zaraz po Billu w Klubie Frajerów. Czasami nawet pierwszą, bo w końcu była fajną dziewczyną.
— Jak-Jakim cudem się unosi? — Zapytał Richie, zadzierając głowę w górę.
— Chłopaki. . . — zaczął Eddie, którego latarka była skierowana ku górze. — Czy to. . .
Wszyscy spojrzeli tam, gdzie on. Ukazały im się tuziny dzieciaków unoszących się w powietrzu, wokół jakby sterty zabawek i innych przedmiotów z pewnością należących do dzieci.
— Zaginione dzieciaki. . . — powiedział Stan. — Unoszą się.
Jej serce zabiło odrobinę szybciej. Nie bój się, Rachel — powiedziała do siebie w myślach — To jest blisko, nie możesz się bać, wtedy To uschnie.
— Chłopcy, proszę. — Spojrzała na nich błagalnie. — Proszę, zajmijcie się Bevvy, ja muszę poszukać Billa. . . Musimy wyjść stąd w jednym kawałku, rozumiecie?
— Jasna sprawa, siostro. — Richie skinął głową. — Tylko na siebie uważaj, goniąc za tym idiotą.
— Będę. — Posłała im najcieplejszy uśmiech, na jaki tylko mogła się zdobyć. Z pewnego powodu to, jak nazwał ją jej brat podniosło ją odrobinę na duchu.
Po tych słowach brązowooka zniknęła za jedną ze stert zabawek. Szła dość szybkim krokiem, rozglądając się dookoła. Nie musiała iść zbyt długo, by go zobaczyć. Oto Bill stał w bezruchu, wpatrując się w niewielką sylwetkę kilka metrów od niego. Ją też od razu rozpoznała - to był Georgie.
Gdy serce podchodziło jej powoli do gardła, stanęła odrobinę z boku przyglądając się chłopcom.
— Bill? — Zawołała go niepewnie.
Nawet na nią nie spojrzał. Zdecydowała się stać z boku i nie rozpraszać zielonookiego, w końcu w tej chwili jak najbardziej mógł być kłębkiem nerwów.
— Georgie. . . — powiedział chłopak, świecąc latarką na niskiego blondyna.
Wtedy zauważyła, że chłopiec ma na sobie swój popielaty sweterek, a w jednej z rąk trzyma papierowy okręcik.
— Co tak długo? — Zapytał chłopiec wręcz płaczliwym tonem. Nie miał jednej ręki.
To, co właśnie miało miejsce było wręcz niemożliwe. Przecież nie było szans, że To oszczędziłoby Georgie'go.
— Cały czas Cię szukałem. . . — odpowiedział mu starszy lekko łamiącym się głosem.
— Nie mogłem znaleźć stąd wyjścia — ciągnął chłopiec, podchodząc bliżej swojego starszego brata. — A chciałem tylko odzyskać okręcik. . .
Nastała chwila ciszy. Potem mogła usłyszeć śmiech Billa, lekko zdławiony przez łzy.
— Była szybka? — Zapytał.
— Nie mogłem za nim nadążyć — odpowiedział mu Georgie.
Jej serce nie do końca wiedziało, co właściwie ma robić. Z jednej strony była przerażona, ale z drugiej przepełniała ją jakby na nowo miłość do tego małego blondyna, któremu nie raz czytała książki na dobranoc. Tęskniła za nim, naprawdę cholernie za nim tęskniła i oddałaby wszystko, by móc znowu ucałować jego policzek i pogłaskać jego włosy.
— Za nią, Georgie — poprawił go Bill. — Łodzie mają żeńskie imiona.
Usłyszała, jak reszta przyjaciół gromadzi się tuż za nią. Patrzyli to na nią, to na chłopców. Nawet nie zauważyła, kiedy łzy zaczęły tworzyć mokre, ciepłe korytarze na jej policzkach.
— Zabierz mnie do domu, Billy — powiedział chłopiec, patrząc na swojego brata błagalnie. — Chcę wrócić do domu. . . Tęsknię za Tobą i rodzicami. Chcę się znowu z wami pobawić. . .
— Niczego bardziej nie pragnę — załkał Bill. — Rodzice tak samo. . . Tęsknimy.
Denbrough podszedł bliżej swojego braciszka. Wtedy wszystko do niej dotarło - to nie był Georgie. To było To, próbujące zabawić się zielonookim tak samo, jak nią wielokrotnie. Zadrżała, rozglądając się w poszukiwaniu jakiegokolwiek przedmiotu, który nadałby się jako broń, gdyby To zaatakowało w najmniej oczekiwanym momencie.
— Kocham Cię, Billy — powiedział młodszy Denbrough drżącym głosikiem, przez który serce prawie na nowo jej zmiękło.
Nie mogła do tego dopuścić. Ze sterty zabawek wyciągnęła obdrapany kij baseballowy, po czym zabrała głos.
— Ruszaj dupę, Bill! To nie jest Georgie, to jest To!
Chłopak nawet na nią nie spojrzał. Oczywiście, że nie spojrzał — pomyślała. — Ten impulsywny dupek robi wszystko po swojemu.
— Ja też Cię kocham — odpowiedział mu jego starszy brat, biorąc głęboki wdech. Uniósł pistolet do owiec zabrany Mike'owi i przyłożył go do czoła chłopca, na co ten zapłakał. — Ale nie jesteś Georgie'm.
Echo strzału rozległo się po kanałach. Wzdrygnęła się, zaciskając dłonie na kiju baseballowym. Mały Georgie, a raczej jego ciało opadło na Ziemię z hukiem, przez co wszyscy cofnęli się o co najmniej krok do tyłu. Wpatrywali się w ciało, czekając, aż To da po sobie poznać, że to tylko kolejne oszustwo. Ale minęła jedna chwila, druga i tak się nie stało. Czy mogła się mylić? Czy mogła właśnie przyczynić się do śmierci Georgie'go?
W końcu, ciało zaczęło się przeraźliwie trząść, wydając przy tym odgłosy jakby stłumionego krztuszenia się czymś. Krzyknęło, a po tym kończyna po kończynie coraz bardziej zaczęło przypominać klauna. Najpierw nogi zakończone butami z pomponami, a potem ręce i dłonie w białych rękawiczkach. Wszystko to w akompaniamencie gardłowych krzyków rozchodzących się po całych kanałach. Kończyna po kończynie rozciągały się do tych swoich charakterystycznych, nienaturalnych rozmiarów.
Klaun usiadł, wypuszczając z siebie krótki ryk, a potem wstał, niczym ciągnięta za sznurki marionetka w teatrze, którą Rachel widziała rok temu z babcią i rodzicami.
— Zabij To! — krzyczeli wszyscy dookoła, podczas gdy ona tylko przygotowywała się mentalnie do walki.
Tylko się nie bój, Rachel — powtarzała do siebie. — Teraz już nie ma odwrotu.
— Nie jest nabity. . . — powiedział Mike, wpatrując się w Billa, którego rzecz jasna jedyną bronią był pistolet zabrany od niego.
Chłopak wycelował w głowę klauna, najprawdopodobniej nawet nie słysząc słów Hanlona.
— Nie jest nabity! — wykrzyknął Mike akurat w tym samym momencie, w którym śruba zatopiła się w głowie kreatury, zostawiając olbrzymią dziurę.
Jego ciało wygięło się do tyłu w nienaturalny sposób, przez co było słychać jakby łamanie kości. Zaraz potem z rany pozostałej na czole w górę wystrzelił szkarłatny strumień krwi, a klaun zaryczał przeraźliwie, zbliżając się w stronę dzieciaków.
Wszyscy cofnęli się do tyłu, a Tozier chwyciła za ramię Billa, w celu uchronienia go przed klaunem. Ten jednak był szybszy i naskoczył na drobne ciało chłopaka przewracając go na ziemię.
Podczas gdy Denbrough wsunął między zęby stworzenia swoją broń, Rachel zaszła ich od tyłu i zamachnęła się kijem z całej siły.
— Po moim trupie, mała suko! — wrzasnęła, uderzając To kijem w głowę od boku.
Gdy tylko klaun odchylił się odrobinę w bok, blondynka wymierzyła kolejny cios, tym razem od tyłu, trafiając go w twarz. I w momencie, gdy miała wymierzyć już trzeci To chwyciło jej kij, uniemożliwiając jej jakikolwiek manewr nim i odrzuciło ją o parę metrów do tyłu. Wylądowała na pośladkach z lekkim hukiem i zacisnęła powieki, próbując zignorować ból przeszywający jej ciało.
Potem do Tego podszedł Mike, który podobnie jak dziewczyna zamachując się swoją bronią (prawdopodobnie był to kawałek ogrodzenia rzucony mu przez Beverly, jednakże przez chwilowe zawroty głowy w momencie podnoszenia się z ziemi blondynka nie do końca zarejestrowała tą informację) został po krótkiej chwili odrzucony jeszcze dalej. Uderzył o ścianę, opadając po chwili na grunt.
— Mike! — krzyknęła w tym momencie, co Stan.
Gdy miała już do niego podejść, zrobiła to Beverly, która kiwnęła do niej głową. Odwróciła się i ukazał jej się Bill, który siedział na plecach klauna z palem z ogrodzenia między zębiskami kreatury. Po chwili także wskoczył na niego Richie, a Stan i Ben chwycili za ręce Tego, kręcąc je dookoła.
Lecz po krótkiej chwili To odwróciło sytuację i chwyciło za koszulki Urisa i Hanscoma, kręcąc nimi i odrzucając ich na boki. Zaraz potem zrzuciło Richiego, pochylając się gwałtownie do przodu i zrobiło to samo z Billem, jednak zaraz chwytając go w ramiona.
— Billy! — zawołała dziewczyna, podchodząc do przodu.
Prawie się potknęła, gdyż ktoś chwycił ją mniej więcej za łydkę. Odwróciła się, i jak się okazało, był to Richie. To odsuwało się od nich ze złowieszczym uśmiechem, przez co krew gotowała się w niej jeszcze bardziej. Chłopiec próbował się wyszamotać, jednak wszystko na marne. To było o wiele silniejsze.
— Puść go, skurwysynu! — Zacisnęła pięści pełna gniewu.
— Nie. . . — wyszeptał tylko bezgłośnie Bill.
— Puść go — rozkazała także Beverly.
— Nie. . . — przemówił klaun. — Zabiorę go. Zabiorę was wszystkich. Tak, pożrę wasze ciała tak, jak pożeram wasz strach. . . Albo. . . — Uniósł drżąco palec wskazujący i po chwili ułożył go na twarzy Billa. — Zostawicie nas samych i zabiorę tylko jego. . . I udam się na długi odpoczynek, a wy zdążycie wydorośleć i będziecie wieść szczęśliwe życie, aż dopadnie was starość i cmentarz. . .
Zacisnęła pięści, patrząc ze łzami w oczach na Billa. Na swojego Billa, jej promyczka, który swoim uśmiechem rozjaśniał jej każdy dzień, a teraz był w obliczu śmierci. Nie chciała tego widzieć, nigdy nie chciała dożyć tyle, by widzieć śmierć tego chłopaka.
— Odejdźcie. . . — wydusił Bill. — To ja was w to wciągnąłem. . . P-P-Przepraszam.
— P-P-Przepraszam. . . — zakpił z niego klaun, po chwili wybuchając przeraźliwym śmiechem.
— Skarbie, nie. . . — powiedziała cicho Rachel, patrząc w zielone oczy chłopaka, a zaraz potem na klauna wciąż mającego niezły ubaw. — A ty się zamknij, do kurwy nędzy!
— Uciekajcie! — rozkazał brązowowłosy, patrząc na blondynkę. — I ty też. . .
— Nie możemy. . . — Beverly rozejrzała się po reszcie przyjaciół, którzy zachowywali milczenie.
— No przecież, że nie! — zagrzmiała Tozier, prędko wycierając łzy z policzków i pociągając nosem.
— P-P-Przepraszam. . . — powtórzył Bill ostatkiem sił.
Brat brązowookiej w końcu podniósł się, patrząc na chłopaka.
— A nie mówiłem, Bill? Nie mówiłem, do kurwy? Nie chcę umierać, to twoja wina. . .
Przez chwilę zwątpiła w słowa brata, ale po krótkiej chwili wszystko zrozumiała. Podczas gdy To patrzyło triumfalnie na gniew Richie'go, ona już wiedziała, że chłopak chce To zwieść. Zwieść tak, jak zwodziło ich przez całe lato i zmanipulować.
— Walnąłeś mnie w twarz, kazałeś mi brodzić w gównie. . . — kontynuował, wyliczając na palcach i cofając się odrobinę. — Zapędziłeś mnie do tego domu ćpunów i dziwek, a co najgorsze, wplątałeś w to wszystko moją siostrę. . . A teraz — chłopak chwycił z ziemi kij baseballowy, który wcześniej wypadł jego siostrze — muszę zabić tego jebanego klauna.
Klaun pełen furii zrzucił gwałtownie Billa na ziemię i wstał.
— Witamy w Klubie Frajerów, dupku! — Wrzasnął Richie, zamachując się kijem na klauna i uderzając go nim, gdy tylko się przybliżył.
Klaun zatoczył się do tyłu. Mike przybliżył się i także chciał wziąć zamach palem od ogrodzenia, jednak z paszczy kreatury nagle wyrosła macka, która chwyciła jego broń. Macka następnie zamieniła się w rękę, których z paszczy wyszedł cały tuzin i wszystkie sięgały w stronę czarnoskórego chłopaka.
Stan sięgnąwszy z ziemi pręt uderzył w ręce, które z powrotem wróciły do paszczy Tego, a Richie uderzył To w plecy. Głowa klauna nagle przeobraziła się w głowę kobiety, którą widzieli wcześniej w kanałach. Uris jednak uderzył To, jakby kompletnie nieustraszony.
Potem Rachel zadała cios palem od ogrodzenia podniesionym z ziemi. Gdy To spojrzało jej głęboko w oczy, natychmiast zaczęło iść w stronę Richie'go, jednakże trzynastolatka zamachnęła się swoją bronią i uderzyła w ramię kreatury. Oczywiście, że masz tyle siły, Rachel — powiedziała do siebie, a To zatoczyło się w bok.
Mike zamachnął się na klauna, lecz ten obalił go na ziemię szczypcami, które nagle mu wyrosły. Chłopak leżąc na plecach zaczął cofać się przed nim, a korzystając z okazji Hanscom wyrwał Urisowi pręt z rąk i ruszył w kierunku Tego, wbijając mu go w plecy.
Ryk rozniósł się po kanałach, a klaun ponownie wygiął się nienaturalnie do tyłu. Z jego klatki piersiowej znowu wystrzelił strumień krwi.
Jego głowa obróciła się całkowicie do tyłu, przemieniając się w wyschniętą, zgniłą twarz. Z głowy wyrosły jej swego rodzaju bandaże, które owinęły Hanscoma uniemożliwiając mu jakąkolwiek ucieczkę.
Rachel sięgnęła z ziemi zardzewiały łańcuch i ugodziła nim klauna. Po tym spostrzegła Billa, który wyciągnął ręce po drugi koniec łańcucha. Gdy mu go rzuciła, ten zręcznie zarzucił go na szyję tego i odszedł odrobinę w bok, owijając go wokół niej. Zrobiła to samo i wkrótce poczęli ciągnąć z obu stron, dusząc przy tym To.
To wrzasnęło przeraźliwie i wypuściło Bena. Richie uderzył klauna kijem baseballowym, przez co ten upadł na ziemię. Rachel i Bill skrzyżowali spojrzenia, po czym zaczęli ciągnąć do tyłu kreaturę za pomocą łańcucha.
Frajerzy za pomocą wszystkiego, co mieli pod ręką zaczęli atakować klauna na wszelkie możliwe sposoby. Widzieli, jak bardzo powoli opadał z sił dusząc się i coraz mniej żywo szamocząc się na boki i próbując zerwać łańcuch z szyi.
To w końcu spojrzało na Eddie'go, który przez przypadek upadł i przeobraziło się w trędowatego, którego spotkał wcześniej tego lata. To bez większych ostrzeżeń otworzyło usta i pokryło Kaspbraka czarnymi, jak smoła wymiocinami.
Chłopiec także po chwili zwymiotował z obrzydzenia, po czym wstał i pełen gniewu krzyknął na klauna.
— Zabiję Cię! — Kopnął go w całej siły w twarz, aż Tozier i zielonookiemu z dłoni wypadł łańcuch.
To odchyliło się dość mocno do tyłu i potrząsnęło głową, która przeobraziła się w tą należącą do ojca Beverly.
— Cześć, Bevvy — powiedział z uśmiechem. — Nadal jesteś moją-
Nie było mu dane skończyć, gdyż dziewczyna wydając z siebie rozwścieczony okrzyk zanurzyła w jego ustach pręt. Twarz Alvina Marsha z powrotem zaczęła przeobrażać się w twarz klauna, a dziewczyna cofnęła się.
To wypluło pręt i zaczęło się cofać. Jego ciało przepełniały drgawki, a trzynastolatkowie zaczęli podążać za nim otaczając je z każdej strony.
— Dlatego nie zabiłeś Beverly — powiedział Bill, podchodząc bliżej klauna. — Bo s-s-s-s-się nie bała. . . I my też się nie boimy. . . Już nie.
Klaun trząsł się spazmatycznie, rozglądając się po nastolatkach. Był na przegranej pozycji. Żaden z nich się go nie bał. Każdy przychodząc tu odnalazł w sobie swojego własnego lidera i ten pieprzony klaun mógł się pocałować w dupę — pomyślała Tozier.
— Teraz ty czujesz strach — kontynuował chłopak — przed głodem.
To przekoziołkowało się do studni za nim, mamrocząc pod nosem rymowankę Billa, którą wypowiadał w celu ćwiczenia swojej mowy. Uris podał chłopcu metalową rurę i gdy ten uniósł ją ponad ramię, by się zamachnąć czaszka Tego zaczęła odpryskiwać niczym stara farba, jak na przykład ta na poddaszu państwa Tozier kawałek po kawałeczku.
Jego twarz rozpadała się, a jej kawałeczki unosiły się w górę.
— Strach — powiedziało To, zanim puściło się brzegów studni i zniknęło z oczu Frajerów.
Zapanowała cisza. Nikt nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się stało. To było wręcz zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
— Wiem, o czym napiszę wakacyjne wypracowanie. — Przerwał ciszę Richie.
— Ty umiesz pisać? — Zapytała Rachel, z uśmiechem euforii wkradającym się na jej usta.
Spojrzała na rudowłosą, która stała obok niej i prędko ją objęła. Ta wtuliła się w nią, gniotąc materiał jej pasiastej koszulki. Blondynka pogładziła ją krótko po plecach i cmoknęła przelotnie w głowę. Beverly odsunęła się i posłała jej lekki uśmiech, po czym Rachel odwróciła się w drugą stronę.
Bill patrzył na nią pełen poczucia winy i kilka razy otwierał usta, by coś powiedzieć.
— P-P-Przepraszam, R-Rachie. . . — wydusił w końcu, patrząc w jej brązowe oczy.
— Już dobrze, nie gniewam się — odpowiedziała.
Ten podszedł bliżej niej i objął ją jednym ramieniem w dole pleców, a drugim odrobinę wyżej. Ona natomiast objęła go za szyję, czując ciepło jego ciała grzejące ją samą. Przymknęła na moment oczy, głaszcząc powoli palcami tył głowy chłopaka, podczas gdy ten schował twarz w zagłębieniu jej szyi.
— Tak bardzo przepraszam. . . — wymamrotał, przytulając ją do siebie jeszcze bardziej.
— Shh, już okej. — Pogładziła go czule po karku. — Już okej, wszystko dobrze, Billy.
Chyba nikt nie mógłby dobrze opisać uczuć tej dwójki. Chyba śmiało można powiedzieć, że byli jak para zakochanych w czasach wojennych, gdzie nigdy się nie wiedziało, czy nie widzi się drugiej połówki po raz ostatni. Oboje czuli się w ten sposób, myśląc o tym, jak bardzo chcą teraz za wszelką cenę chronić to drugie i nie dopuścić, by stała mu się żadna krzywda.
Rachel kochała Billa. Kochała tego impulsywnego dupka, który dzisiaj parę razy przez swoją własną głupotę naraził się na śmierć. Kochała go tak bardzo, że już wyobrażała sobie, jak nazajutrz będzie mogła może ścigać się z nim rowerami, a potem wśliznąć się w nocy oknem do jego pokoju tylko po to, by pobawić się jego rudawymi włosami.
Bill też kochał Rachel. Kochał każdy jej centymetr i jego głowę wypełniały w tamtym momencie pomysły na rysunki blondynki, które może kiedyś będzie mógł jej pokazać. Jasne, że się wstydził, ale dla kogoś takiego jak Rachel warto było się przemóc. W końcu to przy niej udawało mu się nie jąkać, to zdecydowanie coś znaczyło.
— Patrzcie. . . — Ich chwilę przerwał im Eddie wskazujący do góry. — Dzieciaki. . . opadają.
Spojrzeli w kierunku tuzinów dzieciaków, które jeszcze niedawno unosiły się ponad ich głowami. Teraz opadały, jakby same doświadczyły swego rodzaju ulgi po tym, jak To zniknęło.
Gdy tylko Bill oddalił się od nich o parę metrów w stronę jednej ze stert rupieci, Rachel poszła za nim. Chłopiec opadł na kolana, chwytając w dłonie żółtą kurtkę przeciwdeszczową, podpisaną w środku Georgie Denbrough.
Ukucnęła tuż za nim, obejmując go w pasie i opierając głowę na jego ramieniu. Gładziła go delikatnie po brzuchu, starając się dać mu po prostu jak najwięcej ciepła, bo tego właśnie potrzebował w tamtej chwili zielonooki. Trząsł się niemiłosiernie i łkał, ale robiła wszystko, by wiedział, że nie jest sam.
Zaraz za nią podeszli do chłopaka jego pozostali przyjaciele. Także poczęli obejmować jego, jak i siebie nawzajem. Byli cali, nic nie liczyło się bardziej.
omg bubusie to ostatni rozdział jest, spodziewajcie się epilogu w przyszłym tygodniu <3 dziękuję, że wytrwaliście do tego momentu, kocham was mocniutko
ada
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro