siedem!
Siódemka trzynastolatków szła powoli drogą, prowadząc obok siebie swoje rowery. Zaraz po wyjściu od Beverly praktycznie każdy z nich zapragnął dawki świeżego powietrza, gdyż metaliczny odór krwi wciąż mimo swojej nieobecności w jakiś sposób pieścił ich nozdrza. Po prostu była to jedna z tych rzeczy, których zmysły człowieka, tym bardziej młodego nie mogły tak prosto zapomnieć. Tak samo było zresztą z Rachel. Mimo tego, że całą krew udało im się uprzątnąć, odbyła nawet miłą rozmowę z Billem to wciąż można było zauważyć, że lekko się trzęsie.
Nie umknęło to jednak uwadze Denbrough'a, który prowadził swojego Silvera tuż obok blondynki. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, jak swoje brązowe oczy miała wlepione przed siebie. Ktoś inny mógłby wręcz pomyśleć, że trzynastolatka była po prostu skupiona, lecz nie Bill. Dostrzegał w jej oczach przerażenie, które uważał za całkowicie uzasadnione. Mimo, że uważał Rachel za absolutnie najfajniejszą osobę na świecie, to nie miał jej za złe lęku. Każdy miał prawo się bać, szczególnie w tej sytuacji.
Chciał zapytać, czy wszystko dobrze. Patrzył na nią cały czas z otwartymi ustami, jednak coś mu nie pozwalało. Może to ta jego klasyczna nieśmiałość, która wchodziła na nowy poziom w ostatnim czasie przy tej uroczej blondynce, a może fakt, że on sam był równie spowity lękiem. Może też była to kwestia tego, że aktualnie szli w absolutnej ciszy, którą przerywało jedynie krążenie Richie'go wokół nich na rowerze.
— Uwielbiam być waszym osobistym portierem! — zawołał Richie. — Nie mogliście sobie tam jeszcze posiedzieć, idioci?
— O chuj Ci chodzi, Richard? — Rachel pokręciła głową.
— Zamknij się, Richie. — Eddie wywrócił oczami poirytowany zachowaniem przyjaciela.
— Właśnie, zamknij się, Richie — dodał Stan.
— Och, okej! — Brunet niewzruszony komentarzami przyjaciół dalej krążył wokół nich. — Kopiecie leżącego, doskonale to rozumiem!
— Leżącego? — Jego siostra parsknęła pod nosem. — Jesteś leżący tylko dlatego, że jesteś jebanym ułomem, Richie.
Wszystkie pary oczu skierowały się ku Richie'mu, zastanawiając się, jak teraz odgryzie się własnej siostrze.
— Hej! To nie ja czyściłem całą łazienkę wymyślając sobie, że to pusia mamy Eddie'go w halloween!
— Jesus fuck, Richie. . . — Rachel pokręciła głową z niedowierzaniem zaciskając na moment powieki z powodu rażącego ją słońca. — Musisz być takim wrzodem na dupie? Bev niczego nie zmyśliła, wszyscy to widzieliśmy.
— I w-w-widzieliśmy też inne rz-rzeczy. . . — odezwał się po chwili Bill, posyłając spojrzenie Rachel. Dziewczynka skinęła głową, po czym chłopak dodał coś jeszcze. — J-Ja i R-Rach.
Cała grupka stanęła, patrząc wprost na brązowowłosego. Nawet Tozier przestał robić te swoje idiotyczne kółka i zatrzymał się, posyłając chłopakowi pytające spojrzenie.
— Krew? — Zapytał Uris marszcząc przy tym brwi.
— Nie krew. . . Widziałem G-G-Georgie'go — powiedział tonem, który gdzieś głęboko skrywał w sobie wiele bólu.
To także zauważyła tylko Rachel. Wracając myślami do poprzedniego wieczora i do gorzkich łez ronionych przez Billa utęsknionego za swoim młodszym bratem dosłownie czuła, jak jej serce się łamie. Gdyby mogła, po prostu uścisnęłaby go jak najszczelniej, żeby wiedział, jak bardzo może czuć się przy niej bezpieczny. Ale nie mogła. Bill mimo wszystko wciąż pozostawał poza jej zasięgiem.
— Wydawał się tak prawdziwy. . . — kontynuował zielonooki. — Ale tylko się wydawał. To nie był on, tylk-
— Klaun. . . — przerwał mu Eddie z wyczuwalnym strachem w swoim cienkim głosie. Kiedy wszystkie pary oczu spoczęły na nim mówił dalej. — Ja też go widziałem. . .
Ben także powoli skinął głową. Stan przez chwilę miał wzrok wbity w ziemię, jednakże w końcu spojrzał na Billa spojrzeniem wyrażającym wszystko. Rachel za to uciekała wzrokiem najdalej, jak mogła. Nie miała ochoty przyznawać się do tego, co widziała, ani głębiej o tym mówić. Może i i to, co widziała było zbliżone do tego, co widział Bill, bo w końcu widziała Richie'go. Jednakże on był kilka metrów od niej, więc wolała nie mówić za wiele narażając się na jego durny komentarz, który w tym przypadku naprawdę mógłby ją zaboleć. Wolała także nie wracać do tego, ze względu na to jaki dreszcz przeszywał ją na samą myśl o głowie własnego brata ucinanej oknem, jakby było gilotyną podczas Rewolucji Francuskiej. Przełknęła ślinę, ściskając mocniej kierownicę roweru i robiąc wszystko, byleby pomyśleć o czymkolwiek innym.
— Tylko prawiczki i dziewice to widzą? — Zapytał Richie, przerywając napiętą ciszę między nimi. — Dlatego ja nie widzę tego gówna?
— Tak, tak, Rich — Rachel przewróciła oczami — bo przecież każdy chciałby się z Tobą przespać — powiedziała, chcąc zrobić tylko wszystko, by zmienić temat.
— Hej, przynajmniej ja jestem funkcjonalny całe życie, a nie z wyłączeniem siedmiu dni, w których cieknie ze mnie ten czerwony glut! — Wrzasnął oburzony.
— Cholera, to samochód Belcha Hugginsa — przerwał im kłótnię Eddie. — Wynośmy się stąd.
Wszyscy skierowali spojrzenie w stronę ciemnomorskiego, dość staro wyglądającego samochodu kilka metrów od nich. Rachel niezbyt wiedziała, co to za marka, ale nie było to istotne. Ważne było to, że zagrożenie w postaci Henry'ego i jego przyjaciół było nieopodal ich.
— Chwila, to nie jest przypadkiem rower tego, co się uczy w domu? — Spytał Bill, wskazując na powalony na trawę rower z zawartością z koszyka wysypaną na ziemię.
— Tak, to Mike'a. — Przytaknął Eddie.
— Musimy pomóc — powiedziała od razu Rachel, rzucając na jezdnię niechlujnie swój rower.
— Powinniśmy? — Zapytał Richie.
— A jak myślisz? — Odpowiedziała mu pytaniem na pytanie z oburzeniem, prędko krocząc wgłąb ścieżki.
Za nią usłyszała dźwięk rowerów opadających na ziemię. Z wielką determinacją, jakby kompletnie bez strachu szła przed siebie żwawym krokiem. Po niedługiej chwili Bev mimo raczej krótkich nóg dorównała jej kroku i to one pierwsze dotarły przez polanę nad płytki strumień.
Po jego drugiej stronie zauważyły nikogo innego, jak Henry'ego Bowersa opierającego buta na głowie Mike'a Hanlona, wnuczka miejscowego farmera dostarczającego od swojego dziadka mięso do rzeźnika niedaleko apteki. Zaraz przy nim stali jego przyjaciele - Belch i Victor żywo dopingując go, także co jakiś czas zdobywając się na kopnięcia w stronę czarnoskórego chłopaka. W pewnym momencie, gdy ten podniósł się Bowers kopnął go z powrotem na ziemię z niemałym hukiem i wziął w dłoń kamień w celu uderzenia nim Mike'a.
Rachel i Beverly spojrzały na siebie dosłownie na sekundę, po czym obie chwyciły za kamienie. W niemalże jednym momencie wycelowały nimi w Henry'ego. Jeden z nich trafił w jego głowę, a drugi w ramię. Ciemny blondyn opadł na kamienie, co przykuło uwagę Victora i Belcha.
Za dziewczynami pojawili się chłopcy, patrząc na to, co działo się po drugiej stronie z lekkim strachem. Jednakże tym razem mieli nieco inny plan; otóż nie zamierzali uciekać. Jeżeli byłaby potrzeba chociażby najbardziej krwawej walki, bez dwóch zdań by się jej podjęli. W końcu skoro już tu byli, nie mogli zostawić Mike'a samemu sobie, a zamiast tego powinni dołożyć wszelkich starań, by go stąd wyciągnąć.
— Nieźle — skomplementował Stan, stając niedaleko Bena.
— Dzięki — odpowiedziały mu obie z dziewczyn w tym samym momencie.
Rachel posłała mu na moment ciepły uśmiech, przez co chłopak speszył się i zaczął nerwowo poprawiać kołnierz swojej polówki rozglądając się dookoła. Bill ponownie tego dnia poczuł nieprzyjemny ścisk w sercu, jednakże starał się na tym nie skupiać. W końcu mieli o wiele ważniejszą sytuację do opanowania.
Wszyscy w ślad za Marsh i Tozier schylili się po kamienie, czekając, aż Hanlon przeprawi się przez strumień do nich. Henry, który zdążył już wstać z pomocą kolegów spojrzał na nich drwiąco i podszedł nieco bliżej brzegu.
— Za bardzo się staracie, frajerzy. . . Przecież obie wam dadzą. — Na jego twarzy zagościł kpiący uśmiech. — Może nawet razem? Tylko poproście ładnie. . . Jak ja — Przygryzł wargę, chwytając się za krocze i unosząc zawartość swoich spodni nieco do góry.
Ben wydał z siebie pełen gniewu okrzyk, po czym rzucił kamieniem tuż w głowę Bowersa. Starsi chłopcy po drugiej stronie patrzyli na niego z niemałym zdziwieniem, zresztą jak jego przyjaciele. W końcu nikt by nie przypuszczał, że Hanscom ma w sobie coś takiego.
Krótko po nim Bill także rzucił kamieniem w ich stronę, błyskawicznie schylając się po drugi i także nim rzucając, jakby w lekkim amoku. Gniew rozpierał go od środka niewyobrażalnie, gdy słyszał, co Bowers śmiał mówić o Rachel. W końcu była ona nafajniejszą i najładniejszą dziewczyną na świecie, która nigdy by nawet na niego nie spojrzała. Nie miał prawa tak mówić.
— Wojna na kamienie! — krzyknął Richie, zaraz potem obrywając kamieniem centralnie w czoło i upadając w tył na pośladki.
Tak oto zaczęła się istna bitwa na kamienie. Bill ogarnięty złością rzucał nimi wręcz bez opamiętania. Był od zawsze przekonany, że Henry zasługuje tylko na to. Że za to, jaki ból zadawał ludziom należał mu się tylko tysiąckrotnie większy, czego tym razem miał zamiar dopilnować. Schylał się po kamienie i rzucał je niemalże automatycznie, niczym nowoczesna maszyna.
Chłopak ostrzegał inne dzieciaki, kiedy mają uważać na kamienie lecące w ich stronę, wciąż jednak będąc w tym swego rodzaju transie. Rachel co jakiś czas spoglądała na niego ze zmartwieniem, jednak gdy oberwała w kolano przestała i po prostu skupiła się na bitwie. Ona zresztą także nieźle zaangażowała się walkę, w pewnym momencie nawet wchodząc trochę dalej, nie za bardzo zważając na wodę moczącą jej tenisówki.
I gdy kamień rzucony w Beverly trafił w głowę Hugginsa, on wraz z Crissem zdecydowali się wycofać i zniknęli za drzewami, zostawiając leżącego już od dawna Henry'ego samemu sobie.
Bill przestał rzucać kamienie, dysząc ze zmęczenia. Wpatrywał się w starszych chłopaków, a potem w swoje dłonie zastanawiając się, co tak naprawdę właśnie zrobił. Nie pamiętał, kiedy ostatnio napadła go taka fala wściekłości, całkiem możliwe, że nigdy.
Rachel schyliła się i chwyciła Hanlona za przedramiona pomagając mu wstać. Poprowadziła go do polnej, wydeptanej ścieżki, po czym spojrzała na zdezorientowanego Billa.
— Dobrze Ci poszło, Billy — powiedziała łagodnie, głaszcząc go czule dłonią po ramieniu i pokazując skinięciem głowy na ścieżkę, którą szli już ich przyjaciele.
Chłopak momentalnie poczuł, jak jego policzki robią się różowe pod wpływem ciepła, jakie poczuł w brzuchu. Posłał dziewczynie strasznie niezdarny, zakłopotany uśmiech, na co ta wyszczerzyła się i pchnęła go lekko w stronę ścieżki.
Gdy chłopak zaczął nią iść, odwróciła się i spojrzała na swojego brata. Chcąc upewnić się, że brunet nigdzie się nie zgubi i pójdzie za nimi zeszła odrobinę niżej. Stanęła obok chłopaka i zanim trąciła jego ramię, ten wydarł się w stronę leżącego po drugiej stronie wody Bowersa.
— Idź obciągnąć tatusiowi, dupku z dywanem na łbie!
Zamiast mówić czegokolwiek, dziewczyna tylko wyszczerzyła się i także postanowiła dorzucić coś od siebie korzystając z sytuacji.
— Właśnie tak! Tylko uważaj na fryzurkę!
Bliźniaki wybuchnęły głośnym śmiechem, w tym samym momencie pokazując Henry'emu środkowe palce u obu dłoni, po czym odwrócili się by podążyć w końcu za swoimi przyjaciółmi.
— Czasami umiesz się przydać, Rachel — powiedział Richie, patrząc przed siebie.
Dziewczyna zamarła na chwilę w środku, jednakże po chwili uśmiechnęła się szeroko.
— Ja śnię, czy Richard Tozier mnie komplementuje? — Spytała, łapiąc się teatralnie za serce ze śmiechem.
— Nie nakręcaj się zbytnio — odpowiedział jej krótko i przyspieszył w kroku.
Dogonili prędko resztę nastolatków i gdy Mike ich zauważył od razu zabrał głos.
— Dzięki za pomoc, ale nie powinniście tego robić. . . Teraz uweźmie się na was.
— Kto, Bowers? — Zapytał Eddie. — Już dawno się uwziął.
— No, nie mieliśmy nic do stracenia. — Rach wzruszyła ramionami.
— T-T-To chyba jedna z tych rzeczy, k-która nas wszystkich łączy — stwierdził Bill.
— Własnie, witaj w klubie frajerów — dodał Richie.
to chyba najkrótszy rozdział w historii tego fanfika, ale ważne, że jest. mam teraz wolne, więc myślę że w tym tygodniu dam radę napisać jeszcze jeden rozdzialik
ada
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro