cztery!
Szóstka dzieci przekroczyła progi pokoju Bena. On sam, gdy tylko zajechali na miejsce wystrzelił przed szereg niczym rakieta mówiąc coś o tym, że ma syf w pokoju i musi go szybko ogarnąć. Oczywiście blondynka naprawdę średnio wierzyła w jego słowa; zapewne w pokoju musiał mieć coś, co mogło go potencjalnie skompromitować, tym bardziej przed Beverly. Rozumiała go, nawet bardzo dobrze. Gdyby Bill miał przyjść do niej do pokoju, nie pod pretekstem przyjścia do Richie'go pewnie też pochowałaby kilka czy kilkanaście rzeczy. . . Moment, dlaczego w ogóle o tym pomyślała w tej kategorii?
Rozejrzała się po pomieszczeniu, rozdziawiając usta. Dosłownie cały pokój Bena był obklejony w różnego rodzaju stronach starych gazet, kserówkach czy gdzieniegdzie kolorowymi karteczkami samoprzylepnymi. Oczywiście uwadze dziewczyny nie umknęło to, że mimo wszystko w jego pokoju panował wszechobecny bałagan, co tylko potwierdziło jej przypuszczenia.
Sam Ben stał przy szafie, podpierając się o nią, jakby nie chciał by cokolwiek wypadło. Wpatrywał się nerwowo w Beverly, która zaczęła rozglądać się po pokoju równie zaskoczona, co wszystkie dzieciaki. Rachel, która wchodziła zaraz za nią pokazała Benowi oba kciuki w górę dając znać, że jest dobrze i nie ma się czego bać. Chłopak delikatnie uniósł kąciki ust, wdzięczny za wsparcie blondynki.
— Wow! — Zabrzmiał Richie, wchodząc wgłąb pomieszczenia.
— Fajne, co nie? — powiedział Ben, słyszalnie dumny z tego, co mogli zobaczyć jego znajomi.
— Nie! Nie, nie, nic fajnego. . . — odpowiedział niezwłocznie okularnik.
Blondynka wywróciła oczami zażenowana zachowaniem brata i poprawiwszy plecak na ramieniu podeszła do Denbrough'a. Brązowowłosy chłopiec stał aktualnie nad stolikiem, na którym spoczywały schludnie ułożone klisze do rzutnika. Podniósł jedną z nich pod światło i zaczął się jej przyglądać. Dziewczyna zmrużyła delikatnie powieki, robiąc dokładnie to co on. Klisza podpisana była słowami "Stare Derry" u góry i "Własność publicznej biblioteki w Derry" na dole. Przedstawiała ona prawdopodobnie plan ich miasteczka wiele lat temu, przynajmniej tak przypuszczała.
Bill dopiero poczuwszy delikatny oddech na swoim karku zorientował się, że ktoś za nim stoi. Zaraz potem do jego nozdrzy dobiegł zapach olejku do opalania pomieszanego z bardzo słodkimi perfumami, które wiele osób mogłoby uznać za mdłe. Jemu natomiast się podobały, na jakiś swój dziwny sposób lubił to jak łaskotały wnętrze jego nosa. Kojarzyły mu się z taką radością, a co za tym idzie uśmiechem, pewnym konkretnym należącym do niejakiej Rachel Tozier, która właśnie stała za nim.
Próbował zachować spokój, ale było to cholernie trudne. Po prostu od tego momentu, gdy kilka godzin wcześniej zobaczył Rachel jedynie w bieliźnie jej obecność stresowała go o wiele bardziej. Stawał się strasznie spięty i momentalnie czuł gorąc oblewający całe jego ciało. Potem czuł, jak jego dłonie zaczynają delikatnie drżeć i się pocić, nad czym kompletnie nie mógł zapanować. To było dziwne, wcześniej nie czuł tego ani razu, ale pozostało mu się tylko zastanawiać, bo nie miał kogo o to zapytać. Jego rodzice ledwo zwracali na niego uwagę, więc jakim cudem niby mieliby chcieć go wysłuchać? Był skazany sam na siebie, jeśli chodzi o te sprawy. Może i mógłby zapytać Richie'go, ale Richie. . . Jego źródła wiedzy stały pod znakiem zapytania, więc wolał tego nie robić.
— Gówno widać — stwierdziła dziewczyna, marszcząc nos i poprawiając znajdujące się na nim okulary.
Słysząc jej łagodny głos, po prostu nie mógł już się nie odwrócić. Spojrzał na nią i gdy skrzyżowali spojrzenia, oboje zaśmiali się.
— T-T-To prawda. — Chłopiec przyznał jej rację, nadal chichocząc.
Uniosła kąciki ust i nieśmiało przysunęła się do trzynastolatka, opierając obie z dłoni na jego ramieniu. Znowu zaczęła wpatrywać się w kliszę, nie zauważając jak policzki Billa przyjmują jasnoróżowy kolor. Chłopca znowu uderzyła rzeczywistość tej bliskości między nimi, i to dwa razy bardziej intensywnie. Z drugiej strony jednak podobał mu się ten jej dotyk, bo był taki. . . Delikatny. Nie pamiętał już, żeby ktokolwiek dotykał go w taki sposób. Tęsknił za tym.
— Co to? — Głos Urisa zabrzmiał w uszach Billa i Rachel, jednak tylko dziewczynka spojrzała w jego stronę.
Chłopak wskazywał na pewną kartkę, której tekst w kilku miejscach był zaznaczony różowym zakreślaczem.
— Prawa miejskie Derry — objaśnił Ben, stojący niedaleko.
Rachel uniosła brwi. Nadal nie mogła wyjść z podziwu, jak wiele poszukiwań w książkach i nie tylko musiał zrobić blondyn. Był naprawdę mądry, co jej imponowało. Ona sama nigdy nie byłaby chyba w stanie zrobić czegoś takiego, przynajmniej tak myślała.
— Uwaga, nerd! — Richie poprawił swoje okulary i wyszczerzył się.
— Nie, tak naprawdę to bardzo ciekawe — odpowiedział łagodnie Hanscom. — Był tu obóz tropicieli bobrów.
— I nadal jest! — Wypalił Richie, sprawiając że tym razem i Bill na niego spojrzał. — Mam rację, chłopaki? — Uniósł rękę w górę, by otrzymać piątkę od Stana, ale ten tylko pokręcił głową zażenowany.
Blondynka poczuła, jak coś się w niej gotuje. Nie mogła pozwolić na to, by brunet tak po prostu obrażał Beverly, która jeszcze na dodatek przebywała w tym samym pomieszczeniu, co oni. Rudowłosa tylko spojrzała na chłopca przez chwilę, zaraz wracając do przeglądania kserówek i stron z gazet.
— O chuj Ci chodzi, Richard? — wycedziła Rachel, marszcząc nos i kręcąc głową.
— Rachel, przestań psuć wszystkim humor tymi swoimi głupimi hormonami, to już nudne! — jęknął przeciągle Tozier. — To, że masz to swoje czerwone coś-
— To się nazywa okres, gnojku — ucięła mu, zaciskając dłonie na materiale koszulki zielonookiego. — To, że chcesz być zabawny nie znaczy, że masz w ogóle próbować. Dorośnij, gnojku.
Richie już się nie odezwał. Spuścił tylko wzrok i włożył dłonie w kieszenie szortów. Jego siostra natomiast dopiero poluźniła ścisk na ramieniu Billa, po chwili całkowicie je puszczając. Nie podobało mu się to. Wiedział, że była mocno zła, a może w środku nawet i smutna. Fakt, zawsze byli pod wrażeniem, jak dziewczyna nie przejmuje się komentarzami swojego brata, ale jednak z perspektywy czasu Bill sądził, że gdzieś w środku mogło ją to dotknąć w jakiś sposób. Nie zmieniało to faktu, że był pod wrażeniem tego jak Rach stanęła w obronie Bev praktycznie od razu.
Nie wiedząc, jak może pomóc dziewczynie spojrzał tylko na nią i zdobył się na łagodny uśmiech. Ta, gdy zauważyła to dopiero po upływie paru sekund odpowiedziała mu tym samym, na tyle, na ile oczywiście była w stanie.
— Prawa miejskie Derry podpisało dziewięćdziesiąt jeden ludzi — Ben zabrał głos, chcąc odwrócić uwagę towarzystwa od kłótni bliźniąt. — Ale. . . Zimą wszyscy zniknęli bez śladu.
— Całe obozowisko? — Spytał zaskoczony Eddie.
— Podejrzewano Indian, ale nie znaleziono dowodów. . . Myślano, że dopadła ich zaraza, lub coś. Tak czy owak, pewnego dnia zwyczajnie zniknęli. Zostały jedynie zakrwawione ubrania prowadzące do studni.
— Jezus, Derry mogłoby trafić do telewizji — powiedział Richie.
Dziewczyna jeszcze chwilę patrzyła na ścianę Bena, Denbrough natomiast wrócił do przeglądania klisz. Robił to tym razem bardziej gorączkowo, co zauważyła kątem oka.
— G-Gdzie ta studnia? — zapytał nagle.
— Nie wiem. . . — Hanscom wzruszył ramionami. — Chyba gdzieś w mieście. A co?
— Nic — odpowiedział Bill, wlepiając swój wzrok w jeden z plakatów zaginionych naprzeciw niego.
Ale to absolutnie nie było nic. Rachel była przekonana, że to jednak było coś.
—
— Nigdy nie sądziłam, że coś takiego mogło się stać. . . No wiesz, tutaj — powiedziała Rachel, kierując palec wskazujący na ziemię.
— J-Ja też n-n-nie. . . — odpowiedział Bill, patrząc lekko pustym wzrokiem w asfalt. — Z-Za nic. . .
Dwójka trzynastolatków wracała właśnie od Bena, kierując się prosto do domów. Normalnie pewnie Richie wracałby z nimi, ale tym razem stwierdził, że ma jeszcze ochotę na wyścig rowerami po mieście ze Stanem. Eddie musiał wrócić do domu, gdyż umówił się z mamą, że o osiemnastej już wróci, a Bev powiedziała, że musi zrobić kolację dla siebie i taty. Takim oto sposobem zostali całkowicie sami. Już nawet nie jechali na rowerach, zbyt zmęczeni po wspólnej zabawie w kamieniołomach po prostu je prowadzili idąc naprawdę powoli.
— Chyba tu działo i dzieje się więcej, niż wszyscy sądzimy — stwierdziła. — I to naprawdę. . . Cholernie dziwne rzeczy. Bliżej niewyjaśnione. Najdziwniejsze, że wszyscy to totalnie zlewają. No dobra, może przez chwilę się tym interesują, a potem. . . Potem nic, kompletnie.
— Jak z G-Georgie'm — dodał cicho brązowowłosy.
Zamilkła. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć chłopakowi. Tak strasznie chciała, żeby Georgie jednak się odnalazł. Był tak cholernie uroczym dzieckiem, które nie było w stanie wyrządzić nikomu żadnej krzywdy. Tęskniła za nim, bo sam był jakby jej młodszym bratem. Oczywiście nie miała co w ogóle myśleć o takiej, jaką miał ze swoim prawdziwym bratem, ale jednak. Ona sama nie wyobrażała sobie, żeby tak z dnia na dzień stracić Richie'go. Bill musiał czuć się okropnie.
Patrzyła tylko w asfalt przez całą resztę ich spaceru, już się nie odzywając. Gdy doszli pod dom chłopaka, zatrzymał się i spojrzał na nią.
— Chyba muszę Cię tu odstawić. . . — powiedziała, zdobywając się na lekki uśmiech.
Denbrough skinął głową. Lekki, chłodny wiatr rozwiał jego brązowe włosy. On sam stał tak, że słońce idealnie oświetlało jego twarz o wciąż delikatnych rysach, nadając także jego zielonym oczom blask. No, i oczywiście promienie słoneczne także sprawiały, że jego włosy wydawały się jeszcze bardziej cudnie brązowo-rudawe. Z profilu mogła zobaczyć jego idealnie prosty nos. Nie za krótki, nie za długi, po prostu w sam raz.
I z jakiegoś powodu, Bill wydał jej się wtedy najsłodszym, ba, najpiękniejszym chłopcem na całej planecie. Zapatrzyła się w niego tak, jak nigdy i nawet głos brata z oddali nie mógł wybudzić jej z tego swego rodzaju transu. Teraz był tylko i wyłącznie Bill, największy słodziak, jakiego widziała.
Pod wpływem chwili podeszła bliżej do niego, przez co zwrócił na nią swoją uwagę. Chłopiec spojrzał w jej czekoladowe oczy, zastanawiając się, co w ogóle chce zrobić. Ta nie zastanawiając się praktycznie wcale musnęła delikatnie jeden z jego policzków.
Trzynastolatek poczuł delikatne mrowienie w tamtym miejscu. Bicie jego serca znacznie przyspieszyło i zaczęło mu dudnić w uszach. Powrócił gorąc na twarzy, pokrywając ją całą różowawą barwą (szczególnie w okolicach policzków i nosa), wraz z drżeniem rąk takim, że ledwo mógł utrzymać kierownicę prowadzonego roweru. Boże, dlaczego to było tak przyjemne?
Blondynka nie wyglądała lepiej. Chwilę po tym, co zrobiła zaczęła w środku żałować. Co, jeśli to było zbyt dużym kontaktem dla chłopaka? Co, jeśli to mu się nie podobało? Cała zarumieniona patrzyła przez chwilę na niego, jednak zauważając, że jego twarz wygląda podobnie uśmiechnęła się delikatnie.
— Do jutra, Billy Boo — powiedziała cicho, wsiadając na rower. Posłała zielonookiemu ostatnie spojrzenie, zgarniając kosmyk włosów za ucho, po czym zaczęła pedałować w stronę swojego domu.
Przez cały czas uśmiechała się do siebie. Nie mogła uwierzyć, że odważyła się zrobić coś takiego. Nie sądziła, że ten moment w ogóle przyjdzie, bo Bill był zawsze poza jej zasięgiem, a jednak. W tamtej chwili nic, absolutnie nic nie mogło zepsuć jej humoru.
On natomiast tylko stał tam z dłonią na ucałowanym przez dziewczynę policzku. Czuł, że nogi ma jak z waty i tylko to, że trzymał kurczowo kierownicę roweru ratowało go od upadku. Po prostu nie mógł w to uwierzyć. Nie mógł uwierzyć w to, że dostał buziaka od Rachel.
Ale nikt z nich nie sądził, że ten dzień mógł się zakończyć jakimkolwiek negatywnym akcentem. W końcu co mogło się stać? Cóż, wiedzieli naprawdę mało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro