Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

trzy!

          Punktualnie o godzinie dwunastej trzydzieści Rachel Tozier zatrzymała się swoim rowerem obok ławki, na której siedziała dzień wcześniej wyczekując na Beverly. Chciała jak najszybciej schować się w cieniu, ze względu na to, jak bardzo od braku snu bolała ja głowa. Każdy promień słońca grzejący ją od stóp do głów powodował, że ból stawał się coraz to bardziej i bardziej natarczywy. Może to była też sprawa tego, że zbliżał się jej okres. Sama nie wiedziała.

Wiedziała jednak, jak bardzo przerażająca była ta myśl, która nie pozwalała jej zasnąć poprzedniej nocy. Przez cały czas, jak na zapętleniu widziała to coś przypominające Richie'go, któremu zamykające się okno niemalże odcina głowę, pryskając tym samym ciemnoczerwoną cieczą całą szybę. Potem znowu słyszała głos Tego, mówiący, że jest do niczego. Widziała, jak To się przybliża, czuła, jak jego oddech cuchnie stęchlizną i czuła, jak Jego czarne oczy przeszywają ją na wylot. Tak, jakby kreatura samym spojrzeniem znała ją całą, w tym jej największe koszmary i obawy, które bała się do siebie kiedykolwiek dopuszczać aż tak bardzo. Przerażała ją sama myśl o tym, której tak bardzo nie mogła się pozbyć. Nie miewała halucynacji. Czy każdy, kto ma halucynacje widzi tak dziwne rzeczy? Sama nie wiedziała.

Sine worki pod jej czekoladowymi oczami sprawiały, że nie wyglądała już tak promiennie. Jej blond włosy nie były w żaden sposób ułożone. Po prostu z rana rozczesała je i zostawiła rozpuszczone, czego zaczynała żałować. Było jeszcze cieplej, niż dzień wcześniej i przez taką fryzurę było jej jeszcze tylko bardziej gorąco. Miała na sobie białą koszulkę z flagą Stanów Zjednoczonych, już nieźle spraną. Na szczęście za sprawą jeansowej sukienki ogrodniczki ze srebrnymi guzikami na całej długości z przodu nie było tego widać. Od rana była tak zaspana, że nawet nie zauważyła tego, że nie dobrała skarpetek do pary - jedna była biała z dwoma czarnymi paskami u góry, druga natomiast też była biała, lecz z popielatymi paskami. 

Dziewczynka ziewnęła i pozwoliła sobie na chwilę zamknąć oczy, opierając się o kierownicę roweru. Teraz, odczuwając panujący upał na każdym calu swojej bladej skóry, mimo przebywania w cieniu i wsłuchując się w dźwięki przejeżdżających główną drogą samochodów nie było aż tak strasznie. Robiła wszystko, byleby już nie pomyśleć o Tym. Dla odmiany starała się zatrzymać swoje myśli przy rzeczach i osobach, które lubiła. . . Lemoniada, lody kakaowe, Makbet, Sernik swojej mamy, Cyndi Lauper, Madonna i Bill Denbrough.

Zatrzymała się dłużej na chłopcu. Pomyślała o jego brązowych włosach z delikatnymi, rudymi przebłyskami. O oczach zieleńszych, niż niejedna łąka wiosną i o uśmiechu tak ciepłym, że mógł rozgrzać nawet najchłodniejsze na świecie pomieszczenie w środku zimy.

Mimowolnie uniosła kąciki ust. Podobało jej się myślenie w taki sposób o tym trzynastolatku. Było to coś, co wbrew pozorom mogło ją uspokoić i odgonić choć na chwilę okropny obraz kreatury z głową zwisającą tylko na cienkim kawałku skóry, który tak bardzo dręczył ją od poprzedniego dnia.

— Hej, o kim tak marzysz? — Znajomy, ciepły głos wyrwał ją z przemyśleń.

Potrząsnęła szybko głową i gwałtownie otworzyła oczy. Przed nią stała Bev na rowerze, ubrana w beżową sukienkę z motywem bardzo drobnych kwiatków. Uśmiechała się szeroko, patrząc wprost na nią zza przeciwsłonecznych okularów. Rachel od razu rzuciły się w oczy jej włosy. Nie były już tak długie, sięgające za łopatki. Teraz były po prostu krótkie, ale przez objętość wyglądały zniewalająco. W jakimś stopniu przypominała teraz Madonnę, ona też miała krótkie włosy i wyglądała przepięknie. Jednak musiała przyznać, że Marsh wyglądała jeszcze lepiej.

— O nikim — odpowiedziała pospiesznie. — Wow, ścięłaś włosy?

Dziewczyna skinęła głową i uśmiech na chwilę jakby zniknął z jej twarzy. Tozier pomyślała, że może ją uraziła, albo coś. Zabrała więc ponownie głos, by uratować się z tej sytuacji.

— Ale sądzę, że wyglądasz naprawdę super! Pasują Ci takie krótkie, serio!

Niebieskooka zgarnęła kosmyk włosów za ucho i blondynka zauważyła, jak jej piegowatą twarz oblewają lekkie rumieńce. Uniosła jeden kącik ust, wiedząc, że jej komplement sprawił, że dziewczyna poczuła się lepiej. Rachel lubiła, gdy mogła komuś pomóc poczuć się lepiej.

— Dziękuję — powiedziała cicho Marsh. — A teraz mów, o kim tak myślałaś, bo wyglądałaś, jakbyś dosłownie odpływała. — Wyszczerzyła się. — Bill? 

Serce Rachel zabiło odrobinę szybciej. Pokręciła szybko głową i stanęła na pedałach, powoli zaczynając ruszać nogami i oddalać się w stronę jej ulubionej lodziarni na rogu. 

— Czyli tak! — Usłyszała za sobą głos Beverly, jadącej zaraz za nią.

— Gówno prawda! — Odkrzyknęła jej.

— Gówno prawda?! — Rudowłosa zaśmiała się głośno. — "Do usług, słońce" — zaimitowała jej głos.

Ciemnooka odwróciła się i spojrzała na nią. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili je zamknęła. Poczuła, jak całą jej twarz oblewa jeszcze większy gorąc niż ten spowodowany upałem. Nie umknęło to uwadze Beverly, która patrzyła na nią szczerząc się niemiłosiernie. Widząc, jaką satysfakcję sprawia jej widok blondynki w tym stanie ta jeszcze bardziej przyspieszyła.

— Kto ostatni, ten musi zjeść trzy kulki bakaliowych lodów!

Marsh słysząc znienawidzony smak pysznego, chłodzącego przysmaku także zaczęła szybciej pedałować, próbując nadążyć za Tozier. Niestety ze względu na swój niewysoki wzrost i raczej krótkie nogi nie było to najłatwiejsze.

— Hej, to nie fair! — Zagrzmiała.

— Życie nie jest fair, Bevs! — Blondynka zaśmiała się donośnie.

— Szczególnie, kiedy w przedszkolu zaraziło się swojego chłopaka ospą i teraz nie wie się, jak do niego uderzyć!

— Oj wal się! — Żart rudowłosej był na tyle zabawny, że Tozier nie mogła się nie roześmiać.

Beverly także śmiała się, powoli doganiając blondynkę. Może miała jeszcze szansę wygrać ten pojedynek. 



Obie dziewczyny po zjedzeniu kakaowych lodów (obie dotarły pod lodziarnie mniej więcej w tym samym czasie i żadna nie chciała się katować okropnym smakiem bakalii) wjechały na rowerach na wzgórze prowadzące do kamieniołomów. Na jej szczęście, całe wzgórze pokrywał las. Co za tym szło, wszędzie obecny był kojący cień, pozwalający jej rozgrzanej skórze i rozbolałej głowie odpocząć. 

Wdychając zapach żywicy i wszelkich drzew, wsłuchując się w stukanie dzięcioła o korę gdzieś w oddali i czując delikatny powiew wiatru muskający kosmyki jej blond włosów właściwie zapominała o natarczywym bólu głowy i o tym, co przydarzyło jej się dzień wcześniej. Teraz zdawało się to bardziej odległe niż cokolwiek innego. Dodatkowo promienny głos rudowłosej sprawiał, że wszystko było lepsze. Nawet jeśli były to głównie żartobliwe docinki skierowane w jej stronę.

— Sądzisz, że już tam są? — spytała Rachel, odwracając się i patrząc na Marsh jadącą za nią. Droga prowadząca do kamieniołomów przez lasek była drogą polną, a co za tym idzie, dość wąską, przez co nie mogły jechać obok siebie.

Zanim niebieskooka zdążyła jej cokolwiek odpowiedzieć, usłyszały znajomy głos.

— O mój Boże, to była jakaś porażka. Wygrałem! — Głos należał do Richie'go i dało wyczuć się w nim dumę.

— Serio? Widziałeś moją flegmę?! — Ten głos był zdecydowanie wyższy.

Trzynastolatki skrzyżowały spojrzenia z uśmiechem i obie przyspieszyły, chcąc jak najszybciej dostać się już nad klif. Rachel pomyślała, że może mogłyby wystraszyć chłopaków, albo coś. Lub po prostu zrobić Richie'mu na złość, to też była dobra opcja.

W akompaniamencie odgłosów kłótni Toziera i Kaspbraka dojechały już na wyznaczone miejsce. Zeszły z rowerów i w miarę bezszelestnie odłożyły je na ziemię, patrząc przed siebie. Ujrzały piątkę chłopców stojących tyłem do nich, rozebranych jedynie do bielizny. Ciemnooka rozpoznała w nich swojego brata, Stana, Billa, Bena i Eddie'go. Uśmiechnęła się pod nosem i przeniosła wzrok na Beverly, która ściągała już buty i skarpetki.

Zmarszczyła nos i nagle doznała olśnienia. Dotarło do niej, że zgodziła się, a właściwie sama zaproponowała koleżance wystąpienie w samej bieliźnie przed piątką dorastających chłopców. Niby to nie było nic strasznego, dawniej latem ze swoim bratem i jego przyjaciółmi jeździli na okoliczny basen, gdzie miała na sobie strój kąpielowy, który zakrywał mniej więcej tyle samo. Jednak. . . To było dawno. No dobra, rok temu, ale wtedy wszystko było inne. Ona była inna i Bill też był jakby inny. Nie był wtedy aż tak uroczy, albo przynajmniej wtedy tego nie widziała. 

Beverly widząc jej zdenerwowanie uśmiechnęła się do niej ciepło. Nie musiała nic mówić, blondynce wystarczało tylko to, że tam była. Że nie musiała robić tego sama.

Najpierw pozbyła się plecaka, okładając go obok roweru. Następnie odwiązała swoje buty i ściągnęła je, rzucając na bok. Po chwili włożyła do nich skarpetki i odpięła szelki sukienki, jak i pierwsze dwa guziki od góry. Zdjęła ją, pozostając jedynie w białych figach i koszulce. Przełknęła ślinę i złożyła sukienkę, kładąc ją na ziemię. Ściągnęła okulary z nosa i położyła je na sukience, na sam koniec przykrywając je ściągniętą koszulką. 

Spojrzała przed siebie, drążąc wzrokiem w sylwetce Billa. Mimo, że bez okularów nie widziała już tak dobrze, to nadal mogła ujrzeć jak lśniące były jego włosy w słońcu. Ich kolor wydawał się wtedy tak nieokreślenie cudny, że sama nie mogła sobie tego wyobrazić. Czy to nadal brąz, czy podchodził już kompletnie pod rudy, którego dotychczas miał tylko przebłyski? Nic z tych rzeczy, coś naprawdę niewyobrażalnego. Niewyobrażalnie zjawiskowego.

— No dobra — ciepły głos Denbrougha rozbrzmiał w jej uszach, powodując u niej lekkie ciepło w środku — kto pierwszy?

Uniosła kąciki ust, czując niesamowitą dumę. Nie skupiła się na słowach chłopca, jedynie na tym, że się nie zająknął. Czasem Bill się nie jąkał, czuła się wtedy naprawdę dumna z niego i tego, jakie potrafił czynić postępy. Nawet, jeśli tylko na krótką chwilę.

Poczuła, jak drobna dłoń Beverly łapie tą należącą do niej. Przeniosła wzrok na dziewczynę, a ta tylko uśmiechnęła się szeroko.

— My!

W tamtym momencie nie obchodziło ją to, że miała zaraz skoczyć z naprawdę wysokiego klifu do wody. Jedynym co ją obchodziło była para zielonych niczym wiosna oczu, które na niej spoczęły zaraz po tym, jak chłopcy odwrócili się. Jej serce zabiło szybciej, zdecydowanie szybciej wiedząc, że miała na sobie jedynie bieliznę. 

Lecz zaraz potem przypomniała sobie, że nie jest sama. Że Bev jest z nią i wygląda dokładnie tak samo, więc nie powinna się niczego wstydzić. W końcu w gruncie rzeczy człowiekowi nie powinno być obce nic, co jest ludzkie.

Bill zmierzył wzrokiem Rachel, stojącą może z pięć metrów od niego. Rozdziawił usta i gdy dotarło do niego, co za jedynie miała na sobie dziewczyna poczuł ogromną falę gorąca na twarzy, a następnie na całym ciele. Mógł przysiąc, że na twarzy był cały czerwony i że gdyby ktoś się przyjrzał, to nawet odrobinę się trząsł. Nigdy nie widział żadnej dziewczyny wyglądającej równie dobrze w jedynie staniku i majtkach, dodatkowo w niedbale wyglądających włosach. Nawet wszystkie te modelki w magazynach, które Richie trzymał pod łóżkiem nie były tak cudne i niewinne, jak jego siostra w tamtym momencie. 

Tym razem, gdy jej czekoladowe oczy napotkały na te zielone, należące do niego wyszczerzyła się równie, co Bev. W przypływie chwili poczuła się silniejsza, niż wcześniej i nie czuła już ani krzty wstydu. Była dziewczyną i tak wyglądały dziewczyny. Bill był chłopcem i chłopcy wyglądali inaczej, tak już po prostu było. 

— Odsuńcie się, leszcze — oznajmiła ściskając dłoń Marsh i śmiejąc się cicho.

Chłopcy jak na zawołanie rozstąpili się na boki. Dziewczynki spojrzały na siebie, po czym wzięły rozbieg w kierunku samego brzegu klifu. Nie bała się. Cały czas miała uśmiech przylepiony do twarzy, tak samo zresztą jak Marsh. 

Z chwilą, gdy skoczyły nie liczyło się już nic. Były tylko one dwie, bawiąc się tak dobrze, jak nigdy. Jakby obok wcale nie było chłopców z buzującymi hormonami, którymi i tak już się nie przejmowały. 

W tamtym momencie nie pamiętała już o wczorajszym horrorze. Był jeszcze bardziej odległy niż wcześniej, a sama nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Nie sądziła, że może lepiej.

Dwa głośne chlupnięcia o tafle wody w mniej więcej równym czasie, nie pamiętała już niczego.



Denbrough siedział spokojnie (choć może nie do końca) na jednej ze skał w kamieniołomach. Obok niego miejsca zajmowali Ben i Stan, którzy w akompaniamencie piosenki Bust a move dochodzącej z boomboxa Richie'go razem z nim obserwowali ich dwie koleżanki leżące kilka metrów od nich na ręcznikach, próbując się opalić. Normalnie by tego nie robili, nie przy Richie'm, bo wtedy mogliby zginąć. Może nie dosłownie, ale mogliby znowu wysłuchiwać kazania o tym jak rozbierają mu wzrokiem siostrę. Na szczęście Richie był aktualnie zajęty bitwą na patyki z Eddie'm, dobre dziesięć metrów od nich. 

Konkretniej mówiąc, oczy Billa spoczywały na Rachel. Ta leżała kompletnie zrelaksowana na plecach na żółtym ręczniku, stukając opuszkami palców jednej dłoni pod biustem w rytm piosenki. Bev leżała tuż obok niej na swoim niebieskim ręczniku, ale na niej zielonooki nie skupiał swojej uwagi, to raczej Ben. Stan natomiast świdrował co jakiś czas wzrokiem między dziewczynami, zaraz potem rozglądając się tak asekuracyjnie za ptakami, żeby mieć jakieś wytłumaczenie, gdyby Richie jednak wrócił.

Młodego Billa Denbrougha nie obchodziło już zbytnio, ile odkrytego ciała ma Rachel. Może po części, bo wciąż był zachwycony tym, jak zniewalająco wyglądała. Jak wiele dziewczęcości miała w sobie, nosząc coś tak prostego jak beżowy stanik i białe majtki. Nieważne, jak dziwnie mogło to brzmieć, gdyby chłopak uwolnił swoje myśli, to i tak niczego nie zmieniało. Chyba jednak nadal go to obchodziło. Nie tylko w ten sposób, w jaki obchodziłoby to innego trzynastoletniego chłopca. Jego umysł miał chyba większą głębię, tylko on średnio to widział. Widział to ktoś inny.

Tozier leżąca na ręczniku była myślami kompletnie gdzie indziej. Kolor mlecznej czekolady, najzieleńsza łąka wiosną i ciepło, mogące ogrzać każdy chłodny zakątek w świecie. Myślała o Billu, znowu. Nie rozumiała nawet, dlaczego tego dnia akurat te myśli były tymi najlepszymi, chodzącymi jej po głowie niczym piosenka o nieznanym tytule. Nie próbowała nawet zrozumieć, po prostu cieszyła się nimi, póki takowe miała. Póki działały tak dobrze, że mogła wyczuć tę upragnioną przez każdego lekkość na sercu.

— Hola hola, amigos — zaczął Richie, niespodziewanie wracając do przyjaciół i widząc, że mogą potencjalnie patrzeć na Rachel — co to ma być?

— Gówno — odmruknęła blondynka, przekręcając się na brzuch. Była już bliska zaśnięcia i zdecydowanie nie spodobał jej się fakt, że brat postanowił jej przeszkodzić.

Cała trójka chłopaków automatycznie odwróciła wzrok od dziewczyn. Zaczęli nerwowo błądzić wzrokiem, co spotkało się ze zdziwieniem Eddie'ego. Chłopiec ze zmarszczonymi brwiami skrzyżował spojrzenia ze Stanem. Ten w odpowiedzi jak najszybciej wskazał mu wzrokiem na Rachel i Beverly, byleby tylko Richie tego nie widział. Kaspbrak skinął głową i zajął miejsce na ziemi.

Bill słysząc szelest odwrócił wzrok w kierunku jego źródła. To Richie grzebał w plecaku Bena.

— Niespodzianka! Są wakacje, Ben! — Wrzasnął.

— To nie podręczniki — odpowiedział mu krótko chłopiec.

Rachel odwróciła głowę w bok i spojrzała na swojego brata. Ten akurat wyciągnął z plecaka jakąś widokówkę, na co pokręciła głową. Naprawdę nienawidziła faktu, jak brunet potrafił się interesować wszystkim, tylko nie tym, co powinien.

— Odłóż to, Rich — poleciła — to nie twoje.

— Od kogo to? — Zapytał brązowooki Hanscoma, ignorując uwagę siostry i obracając pocztówkę w dłoniach.

— Od nikogo! — Blondyn wyszarpał Richie'mu swoją własność i wsunął ją z powrotem do plecaka. Ten jednak nie próżnował i wkrótce wyciągnął z niej segregator.

— Projekt na historię? — Spytał Eddie, przyglądając się przedmiotowi.

— Och, cóż. . . Na początku nie miałem tutaj żadnych kolegów — Słowa Bena sprawiły, że Rachel od razu poczuła współczucie i to, jak bardzo mogła się z nim utożsamić — więc spędzałem czas w bibliotece.

Blondynka zaczęła przyglądać się skupionej twarzy Billa, który aktualnie przeglądał zapiski chłopca. Mimowolnie uniosła kąciki ust, widząc jak policzki zielonookiego były lekko zaczerwienione od słońca. Dobry Boże, jaki on był uroczy — pomyślała.

— Bo chciałeś? — Spytał Richie dość zaskoczony.

— Jasna cholera, Richie. — Rachel wywróciła oczami i podniosła się z miejsca. — Nie każdy jest tak oporny na wiedzę, jak ty — dodała, powodując cichy chichot między chłopakami, prócz Richie'go. 

— Nie jestem oporny, jestem w sam raz! To ty się wymądrzasz, bo myślisz, że jak zbliża się twoje czerwone coś, to możesz! — Odgryzł się chłopak.

— Jasne, wmawiaj sobie, mały gnojku — Tozier prychnęła, idąc w stronę Billa. — Chcę zobaczyć.

Ten spojrzał na nią i poklepał miejsce obok siebie na swoim rozwieszonym ręczniku. Uśmiechnęła się do niego i usiadła. Zauważywszy, że ramiączko jej stanika zsunęło się delikatnie znowu poczuł nagłą falę gorąca. Począł nerwowo świdrować wzrokiem między jej odkrytym ramieniem a jej oczami. Ta od razu poprawiła je i zaczęła przyglądać się czarno białej fotografii z zaciekawieniem. Chłopiec po prostu także zaczął na nią patrzeć, jak gdyby nic nie zaszło. Takie przynajmniej chciał sprawić wrażenie

— Ja też! — Marsh także podniosła się z miejsca, wkrótce zajmując miejsce między Benem a Billem.

Blondynka zmarszczyła nos, czytając napis "the black spot 1962" napisany czerwonym markerem. Mogła przysiąc, że gdzieś już słyszała tą nazwę, nie wiedziała jednak, gdzie.

— Co to Black Spot? — Usłyszała głos Stana, który utwierdził ją w przekonaniu, że nie ona jedyna tego nie wiedziała.

— Bar, który podpalili rasiści — wyjaśnił Eddie.

— Jak w Geraldo! — Dodał Richie.

Uniosła wzrok, by skomentować jakoś wypowiedź swojego brata. Zanim jednak zdążyła to zrobić, napotkała na parę zielonych oczu patrzących wprost na nią. Bill zamrugał kilka razy widocznie zawstydzony faktem, że został przyłapany na obserwacji dziewczyny. Jednak z jakiegoś powodu nie mógł przestać. Jej oczy w kolorze płynnej czekolady były wręcz zbyt przyciągające, niczym magnes.

— Wszystko okej, Billy? — powiedziała na tyle cicho, żeby tylko on mógł to usłyszeć. Może po prostu była tak zapatrzona w zieleń jego tęczówek, że zaczęła ignorować wszystko dookoła i wcale nie powiedziała tego aż tak cicho.

Policzki chłopca zaszły różowym odcieniem, słysząc zdrobnienie swojego imienia. Tak dawno go nie słyszał. Dla swoich rodziców nie był już nawet Billem, tylko Williamem. Ten fakt bolał go tak strasznie, że sam nie chciał się do tego przyznawać. W końcu chłopcom nie wypadało się mazać, prawda? W takim razie nikt nie musiał wiedzieć, że na samym początku słowo "William" kuło jego uszy tak bardzo, że potrafił płakać w poduszkę dobrą godzinę. Tęsknił za byciem Billem, a co dopiero za byciem Billy'm, dlatego słowa blondynki tak bardzo go trafiły.

— T-T-Tak — wydukał, unosząc delikatnie kąciki ust — t-t-t-tylko. . . 

Dziewczyna zgarnęła kosmyk włosów za ucho i dalej patrzyła mu w oczy. Trzynastolatek ponownie tego dnia poczuł, jak przyjemne ciepło rozchodzi się w środku niego. 

— M-Masz ładne oczy, R-Rach — wydusił w końcu, nawet nie zauważając, jak Beverly porywa mu z dłoni segregator.

— U-Um. . . — Tozier zarumieniła się, ponownie nerwowo poprawiając włosy. — Dziękuję. . . 

Denbrough posłał jej tylko uśmiech tak ciepły, jak to miał w zwyczaju. Dziewczyna odwzajemniła go, w środku jednak nadal zawstydzona komplementem od chłopaka.

W końcu Ben zaczął opowiadać o tym, czego dowiedział się dzięki swoim znaleziskom. Między innymi o tym, że w Derry ludzie znikają sześć razy częściej, niż gdzie indziej. Z dziećmi miało być gorzej, nawet o wiele gorzej. Słowa chłopca spowodowały, że dreszcz przeszedł po jej kręgosłupie. Zaczęła zastanawiać się, czy miało to coś wspólnego z Tym, co widziała wczoraj. Czy To Coś mogło być kreatura żerującą na mieszkańcach ich miasteczka? Nie, na pewno nie. To był tylko wymysł.

— Mam więcej takich wycinków — dodał na koniec Hanscom. — Może chcielibyście zobaczyć?

— Chcielibyśmy — odpowiedziała zdeterminowanym tonem Rachel, zanim zdążył zrobić to ktokolwiek inny.

W tamtym momencie chciała wiedzieć wszystko, co tylko mogła. Nieważne, jak brutalne i niezrozumiałe mogło to być.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro