Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

jeden!

czerwiec 1989


          W całym budynku szkolnym podstawówki w Derry zabrzmiał dzwonek, jednak był to dzwonek inny niż wszystkie. Był to ten, który cieszył jak żadne inne dzwonki w całym roku szkolnym, bowiem sygnalizował długo wyczekiwanie wakacje. W końcu nadszedł czas na niekończące się zabawy na dworze, wieczorne przejażdżki rowerami po nadal rozgrzanych asfaltach miasta, kąpiele w kamieniołomach, gdy nikogo innego tam nie będzie i wszystko, z czego tylko zapragnie dusza dziecka. Nawet, jeśli ostatnio w okolicy zaginęło kilka dzieciaków i dla rodziców był to swego rodzaju sygnał ostrzegawczy, by nakazać dzieciom wracać wcześniej do domu, to i tak one same się tym nie przejmowały. W końcu każdy w tym wieku ma lepsze zmartwienia niż to, czy ktoś go nie porwie lub zamorduje. No proszę, kto by się tym przejmował?

Dla trzynastoletniej każda dłuższa przerwa w nauce, a w szczególności wakacje były czymś innym, niż dla reszty. Były to samotne pobyty w domu, czy też na ogrodzie bez klekotania jej gadatliwego niczym katarynka brata, który wtedy spędzał czas z kolegami. Mogła poleżeć w piękną, słoneczną pogodę na leżaku matki wysmarowana kremem z filtrem z magazynem lub książką w ręku i szklanką lemoniady zrobioną wspólnie z matką. Gdy słońce zachodziło, mogła przenieść się po prostu do swojego pokoju, włączyć Madonnę, The Cure, lub Cindy Lauper na kasecie bez obaw, że usłyszy od Richie'go "ścisz to gówno!" i tańczyć, śpiewając do szczotki lub dezodorantu. Czasami też, kiedy dostała reprymendę od mamy, że za dużo siedzi w domu wyjeżdżała swoją damką odziedziczoną po swojej chrzestnej, cioci Leslie na ulice Derry, przemierzając powoli całe miasteczko. Dostawała nawet od rodziców jakieś drobniaki na lody, byleby tylko opuściła mury lub podwórko ich domu. Wolała je raczej wydawać na automaty, ale to szczegół.

Ucieszona dziewczynka zrzuciła szybkim ruchem ręki wszystkie książki wraz z piórnikiem do wnętrza czarnego plecaka. Zapięła go, wstała i zarzuciła na oba ramiona, pędząc jak najszybciej do wyjścia z sali geograficznej. Przepchnęła się przez grupkę uczniów, mamrocząc pod nosem kilka "przepraszam" i po chwili była już poza pomieszczeniem. Poprawiła białą opaskę na włosach i uśmiechnęła się szeroko, widząc od tyłu brata razem z jego przyjaciółmi. Czym prędzej podbiegła do nich i oparła jedną dłoń na ramieniu Richie'go, a drugą na ramieniu Billa, wciskając się pomiędzy nich. Obaj chłopcy wzdrygnęli się, czując jej niespodziewany dotyk, ale ta tylko zaśmiała się cicho.

— No hej, słodziaki i Richie. Co mnie ominęło? — Spojrzała po kolei na każdego z nich.

Bill uśmiechnął się do niej delikatnie i zmierzył ją wzrokiem. Była ubrana w żółtą, prążkowaną koszulkę w połączeniu z jeansowymi, lekko startymi już ogrodniczkami i białymi, długimi skarpetkami z dwoma żółtymi paskami u góry. Na stopach jak zwykle widniały u niej znoszone, czarne Converse, które były wręcz lekko brązowe. Denbrough sądził, że Tozier wyglądała dobrze w żółtym. Pasował jej i wyglądała wtedy jak taki słonecznik, a słoneczniki były ładne. Gdy wrócił wzrokiem do jej twarzy, ich spojrzenia skrzyżowały się, a zawstydzony chłopak odwrócił czym prędzej wzrok.

Richie natomiast zacisnął usta w wąską linię, widocznie niezadowolony obecnością swojej siostry. Nienawidził tego, jak zawsze psuła jego życie towarzyskie, po prostu wchodząc w nie swoimi brudnymi buciorami i nabijała się z niego, albo pokazywała jak to dużo mądrzejsza jest. Jego kumple zawsze jej potakiwali, ale był pewien że to dlatego, że Rachel była dziewczyną. Gdyby Rachel była bratem, którego zawsze chciał mieć po prostu bawiłaby się z nimi i nie byłaby taka dziwna. Zbierając te wszystkie fakty, już chciał coś powiedzieć by dopiec blondynce, ale Kaspbrak był szybszy od niego i zabrał głos.

— Gadamy o tym, co Stan będzie robił na tej całej bar micwie — odpowiedział jej Eddie. 

— P-P-Podobno tam odetną Stanowi kawałek jego. . . N-N-No wiesz. . . — Bill zdając sobie sprawę, co powiedział przy dziewczynie momentalnie spuścił wzrok. — N-N-Nie wiem co tam się r-r-robi. 

— Jak to co? — zarechotał Richie, poprawiając okulary na nosie. — Rabin ściągnie mu gacie i zapyta tłum "gdzież wołowina?"

Cała trójka chłopców zaśmiała się, brązowooka zaś wywróciła oczami i spojrzała na swojego brata.

— No, gdyby Tobie tak zrobili, to wszyscy by zaniemówili, widząc to marne pięć centymetrów. — powiedziała, uderzając chłopaka figlarnie w ramię.

Ponownie, przyjaciele Richie'go wybuchnęli głośnym śmiechem. Bardziej głośnym, niż poprzednio, w czym towarzyszyła im również dziewczyna. Richie poczerwieniał ze złości, zaciskając lekko pięści.

— Na bar micwie czytam Torę, wygłaszam mowę i staję się mężczyzną — wyjaśnił Stan, patrząc na potakującą dziewczynę.

— Brzmi super, Stan the Man. — Rachel wykrzywiła wargi w uśmiechu. — Naprawdę super, że robisz kolejny krok i stajesz się mężczyzną.

Uris poczuł, jak oblewa go rumieniec. Nieczęsto słyszał tak miłe słowa, a usłyszeć coś takiego od Rachel, to jakby wygrać loterię. Zawsze wiedziało się, że jej słowa są szczere. To po prostu czuło się w jej głosie, który sprawiał że wręcz robiło się ciepło na sercu.

— Są lepsiejsze sposoby — skwitował brat dziewczyny.

— Mówi się "lepsze" — poprawili go w jednym momencie Stan i Rachel, na co oboje po chwili się zaśmiali.

Bill chciał coś dodać, ale tego nie zrobił. Było mu dziwnie z tym, jak ciemnooka skomplementowała Stana, sam nie wiedział dlaczego. Bardzo by chciał, żeby jemu też powiedziała coś miłego, to naprawdę wprawiłoby go w jeszcze lepszy nastrój.

Gdy grupka mijała całą zgraję Henry'ego Bowersa, czuli przeszywający wzrok każdego z nich na sobie. Na chwilę skrzyżowali spojrzenia, ale to Rachel najwcześniej złamała kontakt wzrokowy. Ścisnęła ramiona Richie'go i Billa, idących akurat obok niej tak, że przyciągnęła ich uwagę. Billa przeszedł dreszcz, czując dotyk delikatnej dłoni trzynastolatki na sobie. Momentalnie spojrzał w jej stronę. Jej wzrok wyrażał zatroskanie i zmartwienie, po chwili też takim tonem zabrała głos. 

— No już, nie patrzcie na nich. — Przeniosła wzrok na Stana i Eddie'go, którzy nadal patrzyli się w stronę starszych chłopaków. — Wy też nie.

Jak na zawołanie wszyscy z nich spojrzeli z powrotem przed siebie. Tozier mimo swoich słów sama odwróciła się w stronę chłopaków. Jak się okazało, oni nadal odprowadzali ich wzrokiem. Patrick Hockstetter zmierzył ją od góry do dołu i oblizał wargi tak obrzydliwie, że prawie poczuła wymiociny podchodzące jej do gardła. Odwróciła wzrok czym prędzej i przyspieszyła w kroku, nie puszczając, lecz ściskając bardziej kurczowo ramiona chłopaków.

— Wpiszą mi się do albumu? — Zapytał Richie, wyszarpując ramię z uścisku blondynki i poprawiając okulary na nosie. — "Drogi Richie. Wybacz, że zrobiliśmy Ci kupę do plecaka. . . Miłych wakacji"

Nagle, dziewczyna poczuła lekkie pchnięcie. Spojrzała w lewo i ujrzała Gretę Keene, rozpieszczoną córeczkę tatusia, z którą dzieliła kilka zajęć. Zmierzała prawdopodobnie w stronę łazienek, a to nie mogło znaczyć zdecydowanie nic dobrego. Gwałtownie puściła ramię Denbrougha, przez co spojrzał na nią.

— Widzimy się później, słodziaki — powiedziała pospiesznie, odwracając się i zaczynając podążać za Gretą.

Ze względu na dość długie nogi Rachel robiła dość szybkie kroki. Szła kilka metrów za jasnowłosą dziewczyną i rzeczywiście, szła ona do damskiej łazienki. Pewnie znowu chciała komuś podokuczać — pomyślała ciemnooka. Na to zdecydowanie nie mogła pozwolić. Nienawidziła przemocy wobec słabszych, a Henry wraz z Gretą wprost uwielbiali ją stosować. Gdyby zaczęli się ze sobą zadawać i razem nękać innych, byliby jak Bonnie i Clyde i to niemalże dosłownie. 

Przekraczając powoli próg łazienki jako pierwszą zobaczyła Sally Mueller— dziewczynę z długimi, ciemnymi włosami za łopatki ubraną w czerwoną polówkę i spódniczkę w kratkę. Razem z Gretą stanowiły dwójkę największych snobek w całej podstawówce, ze względu na bogatych rodziców. Różniły się tylko tym, że Sally niezbyt często dokuczała innym. Robiła tylko za pomocnicę Keene.

Gdy dziewczynki skrzyżowały spojrzenia, widziała już, że Sally jest gotowa coś powiedzieć. Patrząc jej w oczy Rachel pokazała jej gest odcięcia głowy na swojej szyi palcem wskazującym, zaraz potem przykładając go do ust. Mueller pokiwała tylko spłoszona głową. Zbyt dużo razy widziała, jak młoda Tozier przyszpila do ściany nawet chłopaków wyższych od niej i uderza ich z pięści prosto w nos, lub zęby (gdy wybiła jednemu dwójki, stała tuż metr od niego). Wolała po prostu nie ryzykować i Rachel dobrze o tym wiedziała.

Obserwowała z ukrycia, jak Greta kopie w drzwi od pierwszej z brzegu kabiny. Gdy do jej nozdrzy doszła cierpka woń papierosów już wiedziała, kto był tym razem ofiarą dziewczyny. Beverly Marsh, z którą dzieliła zajęcia z angielskiego.

— Siedzisz tam sama, Beaverly?! — Zagrzmiała. — Czy masz połowę facetów ze szkoły ze sobą, dziwko? Wiem, że tam jesteś, zasrańcu. Przecież czuć. Nie dziwię się, że wszyscy Cię unikają.

— To jak w końcu? — Usłyszała głos rudowłosej. — Dziwka, czy zasraniec? Zdecyduj się.

Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc jej słowa. Dobrze było wiedzieć, że dziewczyna nie daje sobie wejść na głowę i nie kuli się jak inny.

— Jesteś śmieciem, chciałyśmy Ci to tylko przypomnieć.

Nagle usłyszała, jak ktoś zakręca wodę, a coś ciężkiego opada na ziemię. To był kubeł na śmieci, była tego w stu procentach pewna. 

Nie chcąc czekać ani chwili dłużej wprysnęła do łazienki i idąc tuż przed nosem Grety, zauważyła jedną z jej koleżanek, która już wchodziła na muszlę klozetową by stamtąd wylać płynne śmieci wprost na niczemu winną Bev. 

— Hej, nie pozwalaj sobie! — Powiedziała, łapiąc drobną dziewczynę w pasie i ciągnąc ją w swoją stronę.

Jej ruch był tak gwałtowny, że breja z czarnego worka na śmieci prysnęła wprost na twarz niskiej blondynki. Pisnęła dramatycznie, przez co Rachel wzdrygnęła się i puściła ją, rozglądając się naokoło. Wzrok zarówno Grety, jak i wciąż speszonej Sally spoczywał na niej.

— No tak, wy, Tozierowie nie możecie nigdy zamknąć gęby i się nie wpieprzać. — Greta pokręciła głową, zbliżając się do blondynki wściekłym krokiem. — Ty mała su-

Zanim zdążyła dokończyć, Tozier odepchnęła ją z całej siły na rurę kanalizacyjną przy ścianie. Zacisnęła powieki i Rachel była pewna, że musiała zaryć głową o tę właśnie rurę. Keene nie zdążyła nawet wykonać żadnego ruchu, gdyż ciemnooka podeszła do niej pewnym krokiem, zaciskając dłonie na materiale jej kamizelki i patrząc jej w oczy.

— Nawet się nie waż — wycedziła przez zęby.

Na Keene jednak nie podziałały jej słowa. Odepchnęła ją od siebie, ale Tozier się tego spodziewała. Z powrotem zacisnęła dłonie na jej ramionach i przysunęła bliżej do siebie, by po chwili znów przywrzeć ją gwałtownie do twardej rury tak, żeby ponownie zaryła o nią głową.

Greta wydała z siebie jęk przepełniony bólem, zaciskając powieki. Obie z jej koleżanek były zbyt wystraszone, żeby zrobić cokolwiek i już z chwilą, gdy Rachel przywarła ją do ściany opuściły łazienkę. 

— Teraz albo stąd wyjdziesz, albo powyrywam Ci na żywca te wszystkie kłaki, zanim zdążysz sobie zrobić ondulację na lato, Keene — powiedziała. — To jak, wychodzisz, czy ja mam pobawić się w twoją fryzjerkę?

Blondynka tylko ciągle uciekała wzrokiem w kierunku wyjścia. Skinęła głową w jego stronę, na co Tozier uśmiechnęła się do siebie, powoli ją puszczając.

— No ja myślę. . . Miłego lata.

Dziewczyna nawet nic nie odpowiedziała. Wręcz sprintem wybiegła z pomieszczenia, nawet się nie oglądając. Rachel poprawiła opaskę na włosach kręcąc głową i rozglądając się naokoło. Dopiero teraz zauważyła niską rudowłosą, która najwyraźniej przez cały ten czas przyglądała się zdarzeniu.

— Beverly. . . — Tozier od razu podeszła w jej stronę. — Wszystko dobrze?

— Jasne. . . — odpowiedziała jej, jakby była zahipnotyzowana i poprawiła włosy. — To było coś! Wielkie dzięki!

— Drobiazg — zaśmiała się pod nosem blondynka. — Robiłam, co musiałam. Greta to prawdziwa sucz.

— No tak, ale to jednak Greta — stwierdziła Marsh, opuszczając kabinę i opierając się o jej drzwi. — Wiesz. . . Jej ojciec ma kupę kasy, własny biznes. . . 

— A co jej ojciec może mi zrobić? — Prychnęła w odpowiedzi Tozier. — Nie sprzedać mi aspiryny?

Obie dziewczynki wybuchnęły głośnym śmiechem, który po chwili przepełnił całą łazienkę. Rachel spojrzała w niebieskie oczy Marsh i wyciągnęła dłoń w jej kierunku.

— Jestem Rachel, już wiesz z kim się kontaktować w razie kłopotów.

Rudowłosa wyszczerzyła się i ścisnęła jej dłoń, potrząsając nią lekko.

— Beverly, ale to już wiesz.

— Ładnych imion się nie zapomina. — Blondynka puściła jej oczko ze śmiechem i puściła jej dłoń, zrzucając plecak z jednego ramienia. 

Bev spuściła lekko wzrok i uśmiechnęła się pod nosem. Naprawdę miło było usłyszeć taki komplement, choć ona nie była do nich zbytnio przyzwyczajona. 

Rachel tymczasem wyciągnęła z piórnika najtańszy, granatowy długopis kupiony w osiedlowym sklepiku nieopodal jej domu. Zaraz za nim wyciągnęła z plecaka mały, czarny notes. Otworzyła go i oparła na drzwiach. Nabazgrała numer swojego telefonu stacjonarnego i podkreśliła go na koniec dwoma liniami, pod spodem pisząc "Rachel Tozier ♡". Wyrwała kartkę i podała ją dziewczynie, dość zdezorientowanej tym, co zrobiła. 

— Tak na wypadek, gdybyś potrzebowała eskorty na wyjście — powiedziała, chowając notes i długopis z powrotem do plecaka. — Jak odbierze mama lub tata, to po prostu poproś Rachel. Czasem może odebrać Richie, ale zawsze słychać jak gada przez telefon, więc po prostu przyjdę i wezmę mu słuchawkę.

 — Jasne. . . — Beverly wpatrywała się jeszcze chwilę w karteczkę, po czym zgięła ją wpół i schowała do plecaka. — Jeszcze raz dziękuję, Rach. 

— Nie ma za co, Bev. — Uśmiechnęła się, poprawiając plecak. — Do zobaczenia.

— Cześć! — odpowiedziała jej wesoło rudowłosa.

Rachel uśmiechnięta opuściła łazienkę dziewcząt. Może jednak w te wakacje dla odmiany nie będzie cały czas sama? 



Trzynastolatka sunęła swoją damką, wjeżdżając na ulicę, na której mieszkała. Czuła wiatr w swoich blond włosach, który wywoływał u niej natychmiastowy uśmiech. Dawno jazda rowerem nie sprawiała jej tyle frajdy. W końcu jechała do domu z myślą, że to już wakacje. Że może to nawet pierwsze, nie samotne wakacje. Fakt, przyzwyczaiła się do braku ludzi dookoła siebie, ale jedna koleżanka mogła stanowić przyjemną odmianę. Może w końcu będzie jak te nastolatki w serialach, które robią nocowania i malują razem paznokcie? Sama ta myśl powodowała u niej ścisk w żołądku i automatyczną radość.

Zbliżając się do domu państwa Denbrough zauważyła Pana Zacka, ojca Billa idącego dość zdenerwowanym krokiem w stronę domu z jakimś dużym kawałkiem papieru w dłoniach. Do niedawna Pan Denbrough i jej tata byli dobrymi przyjaciółmi, którzy co jakiś czas spotykali się całą rodziną u rodziców Billa. Męska część oglądała wtedy mecz w telewizji, popijając zimne piwo z lodówki. Jej mama i Pani Sharon przesiadywały w kuchni, plotkując na rozmaite tematy i przygotowując jedzenie na kolację. Ona uwielbiała im pomagać, czasem wtrącając się w rozmowy o celebrytkach, które znała z okładek magazynów czy też ich synach. Raz mama Billa, jakby celowo korzystając z tego, że Rachel ścierała akurat marchewkę do surówki powiedziała, że "jej Billowi chyba podoba się Rachie". Mimo, że nie chciała tego przyznać, to miło było przez chwilę pomyśleć, że rzeczywiście tak jest. 

Czasami też, gdy już wystarczająco pomogła przy kolacji szła do pokoju Billa. Tam zawsze przesiadywali z Richie'm, a także Georgie'm. Grali w jakieś planszówki, albo rozmawiali o komiksach. Ona zwykle wchodziła i pytała Billa, czy może poczytać jakąś książkę z jego półki. Ten zawsze zgadzał się, próbując jej doradzić coś fajnego i jąkając się jeszcze bardziej, niż zawsze. Jednakże już po paru stronach mały George kładł się obok niej na łóżku i prosił, by czytała na głos. Rachel uwielbiała to robić. Po prostu uwielbiała Georgie'go i uwielbiała, kiedy był szczęśliwy.

Wszystko jednak zmieniło się po zaginięciu brata Billa. Państwo Denbrough już ani razu nie zaprosili Tozierów na kolację, oraz nigdy nie przyjęli zaproszenia od nich. Rachel było przykro, że już nigdy nie pomoże w kuchni mamie i jej przyjaciółce, wysłuchując najnowszych plotek z sąsiedztwa, nie ponaśladuje krzyków swojego ojca, gdy jego ulubiona drużyna strzeli gola, nie poczyta książek z półki Billa i nie nakryje małego George'a kocem, po tym jak zasnął znużony opowieścią. 

— Dzień dobry, Panie Den-

Jej głos został przerwany przez ostre trzaśnięcie drzwi wejściowych. Mężczyzna prawdopodobnie był zbyt opanowany gniewem, by w ogóle usłyszeć jej głos. 

— Co za dupek. . . — wymamrotała pod nosem i już miała z powrotem wsiąść na rower, ale jej uwagę przykuła pewna rzecz.

Spojrzała w prawo i ujrzała Billa, rozmontowującego jakiś. . . Jakby tunel dla chomika. Wpatrywała się dłuższy czas w chłopca, całego czerwonego twarzy. Mogła usłyszeć, jak niemalże płaczliwym tonem powtarza swoją rymowankę na ćwiczenie wymowy, którą znała już na pamięć. Mówił ją często, gdy był zdenerwowany, więc pewnie przed chwilą musiał się pokłócić z ojcem.

— Szły pchły koło wody, pchła pchłę pchła do wody. — powiedziała cicho, razem z nim.

Denbrough w końcu podniósł głowę tak, że mógł na nią spojrzeć. Poczuł się niesamowicie głupio, że Rachel widziała go w takim stanie. Miał ochotę po prostu zwiać do domu i zakopać się pod kocem, ale nie mógł. Musiał uprzątnąć tunele chomika tak, jak kazał mu jego ojciec, żeby tylko znowu się na niego nie denerwował. Nie chciał znowu słyszeć, że Georgie nie żyje. Po prostu nie chciał, nie chciał słyszeć tych potwornych kłamstw.

Dziewczyna posłała mu tylko przepraszające spojrzenie i wsiadła na rower, po chwili zaczynając pedałować w stronę swojego domu, cały czas będąc myślami z chłopakiem.

Tak bardzo chciała podejść i go wysłuchać. Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i go przytulić, byleby w końcu poczuł się dobrze i wiedział, że wtedy nikt ani nic nie ma prawda zrobić mu krzywdy w żaden sposób. Ale wiedziała, że nie mogła. Nigdy nie mogła tego zrobić, bo on był poza jej zasięgiem.

Bill Denbrough był aż nazbyt poza jej zasięgiem.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro