dwa!
Rachel Tozier siedziała samotnie na blacie w kuchni, spożywając pierwszy posiłek tego dnia, czyli jajecznicę usmażoną kilka minut wcześniej. Było już po godzinie dwunastej, a ona dopiero wstała, nadal siedziała ubrana w pidżamę pod postacią starej, znoszonej koszulki w kolorze zgniłej zieleni i spranych spodenek dresowych. Włosy miała związane w dwa niechlujne warkoczyki, była to jej standardowa fryzura do spania. No, czasem jeszcze robiła kucyka, jeśli nie chciało jej się robić warkoczyków.
Godzina dwunasta oznaczała też to, że rodziców już od dawna nie było w domu. Oboje o godzinie ósmej zaczynali pracę w gabinecie dentystycznym taty w centrum miasta. Richie natomiast szedł gdzieś z kolegami. Nie pytała nawet, gdzie. Nigdy nie pytała, bo po prostu zawsze dostawała w odpowiedzi "nie interesuj się, Rachel", więc przestała się interesować. Richie odbierał to tak, jakby była po prostu wścibska, ale prawda była inna. Blondynka chciała po prostu wiedzieć, gdzie mógł iść jej brat, gdyby coś się stało. Tym bardziej biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Nigdy by się do tego nie przyznała, ale naprawdę bała się o tego chłopaka. Dzieciaki w tym wieku robiły głupie rzeczy, ale Richie to już w ogóle. Przejeżdżał rowerem tuż przed rozpędzonym samochodem, gwizdał na ładne dziewczyny (nawet, jeśli szły z chłopakiem obok), zawsze mówił najgłośniej ze wszystkich. . . A to były tylko niektóre z jego zachowań.
Podsumowując, jej brat naprawdę zwracał na siebie uwagę, raczej rzadko w dobry sposób. To ją martwiło. Mimo, że jego koledzy byli odpowiedzialniejsi od niego, to i tak bała się, że w pewnym momencie będą za mało odpowiedzialni, a brunetowi stanie się jakaś nieodwracalna krzywda. Dlatego, skoro nie mogła się z nimi bawić, albo chociaż spotykać, chciała wiedzieć, gdzie idą. Nawet, jeśli wiedziała, że będą się przemieszczać po całym mieście, to chciała znać cel. Czasami chociaż taka informacja mogła pomóc, gdyby jej brata nie było za długo. Mimo, że nienawidziła myśleć o tej ewentualności, to znała sytuację i znała Richie'go. To wystarczyło, by mieć to na uwadze.
Skończywszy jeść jajecznicę włożyła talerz po niej do zlewu. Było tam jeszcze dwa talerze po śniadaniu jej rodziców i dwa śnieżnobiałe kubki po ich porannej kawie. Po Richie'm nigdy nie było naczyń, gdyż jego śniadanie zwykle składało się z gotowych gofrów Eggo, które wynosił jeszcze na dwór, śpiesząc się do chłopaków. Rachel czasem zastanawiała się, jak to jest. Włożyć dwa Eggo do tostera, a gdy wyskoczą, jednego wziąć do ust, drugiego w rękę i wybiec z domu, by pobawić się z przyjaciółmi. Nigdy tego nie doświadczyła, a to mogło być całkiem ciekawe.
Wiedząc, że skoro jej mama najwyraźniej nie zdążyła zmyć naczyń, to ona powinna to zrobić. Żadne z jej rodziców nigdy nie nakładało na nią aż tylu obowiązków, ale siedząc cały dzień w domu trzynastolatka miała poczucie, że mogłaby coś w nim zrobić. Odkręciła więc wodę, zmoczyła pod nią żółtą gąbkę, wycisnęła i wylała na nią trochę cytrynowego płynu do naczyń. Zaczęła od moczenia po kolei talerzy pod wodą, a potem mycie ich gąbką. Gdy już je spłukała, odkładała do drugiej komory zlewu. Po chwili zrobiła to samo z kubkami i zakręciła wodę.
Sięgnęła po kwiecisty ręcznik kuchenny przewieszony przez uchwyt piekarnika i już miała wziąć się za wycieranie naczyń, lecz usłyszała dzwoniący telefon. Zmarszczyła brwi i zeszła z blatu, zastanawiając się, kto to mógł być. O tej porze mogli dzwonić tylko telemarketerzy, wszyscy z rodziny przecież wiedzieli, że państwo Tozier o tej godzinie pracowali. No, prócz babci Ange, której zdarzało się czasem zadzwonić. Ale babcia Ange miała Alzheimera, więc to zupełnie inna sprawa.
Podeszła żwawym krokiem do telefonu znajdującego się na drugim końcu kuchni. Oparła się o ścianę i podniosła beżową słuchawkę, przykładając ją do ucha.
— Rachel Tozier, słucham? — Powiedziała nadal lekko zaspanym tonem.
— Rachel, hej! — W odpowiedzi usłyszała promienny dziewczęcy głos. — Um. . . Tu Beverly. Beverly Marsh, wiesz, z wczoraj.
— Bev! — Rachel wyszczerzyła się, słysząc kto do niej zadzwonił. — Jak tam? Coś się stało?
— Chciałam Cię tylko zapytać — rudowłosa wzięła wdech i ściszyła głos — przeszłaś już przez to jak. . . krwawiłaś? Wiesz, na dole. . . — W tamtym momencie po prostu szeptała, było słychać, jak bardzo wstydzi się o tym mówić.
— Okres? No tak, już dwa razy — odpowiedziała jej Rachel bez ogródek, bawiąc się kablem od telefonu. — A co, dostałaś?
— Tak. I nie za bardzo wiem, jak mam sobie z tym poradzić. . . W sensie, co dokładnie muszę kupić i w ogóle. — Dziewczyna mówiła bardzo szybko, praktycznie na jednym wdechu. — I przepraszam, że zawracam ci głowę tą sprawą, ale nie znam żadnej osoby, która mogłaby mi z tym pomóc i-
— Nie przepraszaj, Bev — ucięła jej brązowooka. — To normalna sprawa, z chęcią Ci pomogę. Chcesz iść razem do apteki?
— Tak, o to chodziło! — Trzynastolatka była teraz słyszalnie podekscytowana. — Spotkamy się za pół godziny w parku?
— Jak najbardziej! — Tozier też była podekscytowana. W końcu nigdy nie miała żadnej koleżanki, a teraz miała z takową wyjść i pomóc jej w babskich sprawach, zupełnie jak w serialach. — Do zobaczenia, Bev!
— Cześć, Rachel! — Marsh pożegnała się i rozłączyła.
Blondynka odłożyła słuchawkę i zasłoniła usta dłonią, próbując powstrzymać się od pisku. Wątpiła, że kiedykolwiek była bardziej szczęśliwa, niż w tamtym momencie. Przynajmniej nie przez ostatnie pół roku.
Poczuła się jak te wszystkie dziewczyny, z którymi chodziła do szkoły. Każda z nich miała przynajmniej jedną najlepszą przyjaciółkę. Malowały paznokcie w równych kolorach i nosiły kolorowe bransoletki przyjaźni robione własnoręcznie. W szatni rozmawiały wspólnie o obiektach westchnień i umawiały się na nocowania w piątki, by o nich więcej porozmawiać. Jej mama kiedyś też opowiadała jej o swojej najlepszej przyjaciółce z czasów szkolnych, miała na imię Jane. Miała wtedy taki uśmiech na ustach, że sama Rachel zapragnęła mieć taką swoją Jane. Po chwili jednak zdała sobie sprawę, że ona nie nadaję się, by mieć przyjaciółkę. Dziewczyny nigdy jej nie lubiły, już w czasach przedszkolnych. Nie rozumiała zabawy lalkami i wolała samochodziki, chociażby dlatego, że w tamtych czasach jeszcze trzymała wspólnie z Richie'm i jego kolegami. Rachel wychowywała się wśród chłopców i po prostu chyba niezbyt nadawała się do dziewczyn. Choć do chłopców też średnio, co zdążyła zauważyć wraz z początkiem podstawówki.
I mimo, że starała się trzymać tego, że najlepiej było jej samej, to w tamtym momencie ta myśl była wyblakła. Bev zadzwoniła i poprosiła o pomoc. Ta myśl liczyła się najbardziej, bo trzynastolatka w końcu poczuła się potrzebna. Tak, jakby już po części miała przyjaciółkę.
— Tylko tego nie spieprz, Rachel — powiedziała do siebie, po chwili wypuszczając cichy śmiech i kierując się na górę, w celu przygotowania się na spotkanie.
—
Dojście pod park zajęło trzynastolatce trochę ponad dziesięć minut. Dotarłszy na miejsce przysiadła na ławce w cieniu pod jednym z drzew. Była ona pełna inicjałów wyrytych nożem przez nastolatków, najprawdopodobniej zakochanych. Niektóre były naprawdę stare, mogła przysiąc że zauważyła tu nawet inicjały swoich rodziców. Jej tata kiedyś wspominał, że wyryli je wspólnie scyzorykiem jeszcze za czasów liceum, bo właśnie wtedy poznał mamę. Rachel czasem zastanawiała się, czy gdy ona będzie zakochana, też będzie robiła takie dziwne rzeczy.
Rozglądała się na boki, czując, jak jej dłonie się pocą. Denerwowała się spotkaniem z dziewczyną, samo wybieranie stroju zabrało jej zdecydowanie za długo. Myślała, jaki ubiór będzie odpowiedni na tą okazję, w końcu nie codziennie spotykało się z drugą dziewczyną. Przynajmniej nie w przypadku Rachel. W końcu postawiła na luźniejszą kremową koszulę w kwiatki, której rękawy sięgały przed łokcie. Przewiązała ją na dole, zaraz gdzie zaczynały się jeansowe spodenki, by nie odsłaniać za dużo brzucha. Do tego ubrała jeszcze białe skarpetki i jak zwykle, nie tak idealnie czarne Converse. Z lewej strony głowy uplotła drobnego warkoczyka, którego zawiązała żółtą gumką, a potem zgarnęła za ucho.
Czekając tak na rudowłosą, dziewczyna zdała sobie sprawę, jak przyjemne jest to miejsce. To nic, że na dworze było koło trzydziestu stopni Celsjusza. W cieniu było naprawdę idealnie, to miejsce nadawało się na przykład do czytania książki, albo wspólnym jedzeniu lodów z przyjaciółką. Może ona i Bev mogłyby po zakupach iść razem na lody na rogu? Może nie tylko ona nie cierpiała bakaliowych lodów?
— Rachel?
Uniosła wzrok i ujrzała Beverly stojącą nad nią. Ubrana była w bordowy top na ramiączkach i jeansowe spodenki przed kolana. Długie, rude włosy były spięte w kucyk, tak jak poprzedniego dnia. Patrzyła na Tozier z uśmiechem na ustach, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Wtedy zauważyła, jak bardzo ładną dziewczyną była Marsh.
— Cześć! — powiedziała wesoło blondynka, wstając z ławki. — Jak tam, Bev?
— Całkiem dobrze. . . A jak u Ciebie? — odpowiedziała jej niebieskooka, gdy zaczęły iść w stronę apteki.
— Też. — Skinęła głową.
Przez chwilę między oboma dziewczynami panowała cisza. Patrzyły to na swoje buty, a to przed siebie. To był moment, którego Rachel się obawiała. Nie wiedziała, o czym może rozmawiać z dziewczynami. Co lubiła Bev? Wolała rozmowy o lakierach do paznokci, czy przystojnych aktorach?
— Mogę Ci coś opowiedzieć, Rach? — Z przemyśleń wyrwał ją głos rudowłosej patrzącej wprost na nią.
Ciemnooka spojrzała na nią i skinęła nieśmiało głową.
— Pewnie.
— Więc. . . — Beverly wzięła wdech, przenosząc wzrok przed siebie. — Wczoraj, gdy wychodziłam ze szkoły spotkałam Bena, no wiesz, nowego.
— Mam z nim historię. — Tozier uśmiechnęła się. — Miły chłopak.
— Wiem! — Niebieskooka od razu rozpromieniała. — Zagrodził mi przejście swoim rowerem, więc spytałam, czy potrzebne jest jakieś hasło żeby dał mi przejść. Potem on upuścił rower, makietę, zrobił się czerwony i zaczął w ogóle przepraszać — zaśmiała się cicho, kręcąc głową. — Powiedziałam mu, że Henry czai się na niego przy zachodniej bramie. Wiesz. . . Wszyscy wiedzą, że się na niego uwziął.
Rachel przez cały czas, gdy Beverly mówiła kiwała głową z uśmiechem na ustach. Naprawdę czuła się dobrze z tym, że ta jej zaufała. Tak, jakby była dla niej kimś ważnym.
— To miłe z twojej strony. — Pochwaliła ją, wiedząc że zrobiłaby tak samo.
— Po prostu sądziłam, że to będzie w porządku wobec niego. . . Wiem, jak to jest jak ktoś się na kogoś uweźmie i to no. . . Niemiłe. Wracając, zrobiło się dość niezręcznie, więc wzięłam jego słuchawki żeby zobaczyć, czego słuchał. Uwierzysz, że to było New Kids on the Block?! — Rudowłosa nie posiadała się już z radości. — Ja ich uwielbiam!
— Niektóre piosenki są naprawdę fajne — Rachel uniosła jeden kącik ust — choć ja wolę Madonnę na przykład.
— Madonna jest genialna. — Bev zaakcentowała wyraźnie ostatnie słowo. — Albo Cyndi Lauper, Whitney Houston, The Cure. . .
— Lubisz ich? — Czekoladowe oczy młodej Tozier zaświeciły się z podekscytowania. — Myślałam, że to tylko ja.
— Coś ty, są świetni. . . No dobra, ale Ben powiedział, że ich nie lubi. Wtedy ja powiedziałam, że teraz rozumiem. Że to on jest tym nowym. On, że nie ma nic do rozumienia. Tak strasznie się rumienił! Przedstawiłam mu się, okazało się, że mam z nim WOS. Jakoś wcześniej go nie zauważałam. . . Sama nie wiem czemu. On też się przedstawił, ale powiedział, że i tak każdy nazywa go nowym. Powiedziałam, że są gorsze przezwiska. Potem podpisałam mu się do albumu. Dasz wiarę, że nie było tam żadnego podpisu?
— Serio? Żadnego? — Blondynka zmarszczyła brwi. — Gdybym wiedziała, że ma album to bym mu się wpisała.
— No właśnie — westchnęła w odpowiedzi rudowłosa. — Życzyłam mu powodzenia i żeby był twardy, a potem poszłam. . .
— A powiedział coś jeszcze?
— "Nie odchodź, dziewczyno". Wiesz, jak z nowej piosenki Kidsów. To było strasznie urocze.
Rachel przeniosła wzrok na twarz Beverly. Nie schodził z niej uśmiech, a na jej policzkach mogła ujrzeć niewielkie rumieńce. Także uśmiechnęła się, ciesząc się z faktu, że Marsh potraktowała ją jak prawdziwą przyjaciółkę. Bo właśnie takie rzeczy mówi się przyjaciółkom, prawda?
— Polubiłaś go, hm? — Rach uderzyła żartobliwie trzynastolatkę ramieniem.
— Nie wiem! — odpowiedziała od razu, po chwili wypuszczając z siebie cichy śmiech i także ją trącając.
Tozier także zaczęła się śmiać, oddając jej. Śmiała się tak głośno, że prawdopodobnie przyciągała uwagę przechodniów. Jednak jej to nie obchodziło. W końcu czuła się jak wszystkie dzieciaki, które mają znajomych i robią z nimi szalone rzeczy. Cóż, może ta mała wojna na kuksańce nie była czymś wybitnie szalonym, ale jednak nie było to czymś, co wcześniej robiła.
W końcu dziewczyny dotarły pod aptekę. Tozier od razu podbiegła do drzwi i otworzyła je rudowłosej. Ta ze śmiechem przeszła przez nie, patrząc na blondynkę. Ta weszła zaraz za nią i wskazała głową na dział z wszelkimi pomocami menstruacyjnymi.
— To tam.
Marsh skinęła głową i obie poszły w tamtym kierunku. Rudowłosa stanęła pod półką pełną produktów, których nigdy nie widziała dobrze na oczy. Zmierzyła wszystko wzrokiem, po czym spojrzała zdezorientowana na Rachel.
— Patrz — blondynka wzięła w jedną dłoń różowe pudełko, a w drugą granatowe — to są podpaski —postukała palcem wskazującym w pierwsze pudełko — przyklejasz je do gaci. Na początku, jak dużo krwawisz musisz je zmieniać tak z dwa, lub trzy razy dziennie. Czyli wiesz, pierwsze dwa, trzy dni. To — postukała tym razem palcem w to granatowe pudełko — są tampony. Je musisz wkładać do środka i zmieniać co jakieś cztery godziny. Choć podobno wprowadzili jakieś nowe, które wystarcza zmieniać co sześć.
Niebieskooka patrzyła na Tozier jak na jakiegoś Boga. Jej mama zmarła kilka lat wstecz i nigdy nie zdążyła jej wytłumaczyć, na czym polega miesiączka. Nie miała tak naprawdę nikogo, kto mógłby jej o tym opowiedzieć. Zadzwoniła do Rachel, licząc że po prostu powie jej co jest dobrego na ten czas w miesiącu. Dziewczyna jednak zdawała się wiedzieć więcej, niż sądziła.
— Co jest lepsze? — Tylko tyle zdała z siebie wydusić przytłoczona nadmiarem informacji trzynastolatka.
— Nie wiem, ja używam podpasek, a tamponów nigdy nie miałam. Tampony są podobno wygodniejsze i jest z nimi mniej bałaganu. — Wzruszyła ramionami.
Beverly świdrowała wzrokiem między oboma pudełkami. Analizowała wszystko, co powiedziała jej Rachel i po kilku sekundach namysłu wzięła od niej kartonik z tamponami. Ta tylko się uśmiechnęła i odłożyła różowe pudełko z powrotem na miejsce.
— Możesz potrzebować jeszcze leków przeciwbólowych, okres bywa męczący.
— Męczący? — Marsh zmarszczyła brwi.
— Może Cię boleć podbrzusze, głowa, plecy, albo wszystko. — Rachel odwróciła się i szybko wypatrzyła wzrokiem opakowanie Ibuprofenu. — To jest dobre i nie takie drogie, starczy Ci?
Rudowłosa sięgnęła po pieniądze do kieszeni spodni. Wyciągnęła jedyne dziesięć dolarów, jakie miała ze sobą i spojrzała na ceny obu produktów. Pokręciła głową i wryła wzrok w podłogę.
— Może obędzie się bez leków. . . — powiedziała cicho.
— Uwierz, nie obędzie się — zapewniła ją Rachel, szukając pieniędzy po kieszeniach.
Po chwili wyciągnęła z przedniej kieszeni szortów pomięte pięć dolarów. Podała je Beverly, która spojrzała na nią zdziwiona i pokręciła głową.
— Rachel, nie. . . Nie trzeba.
— Przestań, Bev. Muszę Cię dobrze zaopatrzyć, nie musisz mi nawet tego oddawać, ani nic. — Posłała jej promienny uśmiech.
Młoda Marsh poczuła ciepło w środku. Poczuła, że ktoś się nią naprawdę przejmuje tak, jak nikt inny. Wzięła banknot od Rachel i schowała go do kieszeni, a zaraz potem przyjęła również plastikową buteleczkę Ibuprofenu. Skrzyżowała z nią spojrzenia i widząc, że nadal się uśmiecha odpowiedziała jej tym samym.
— Pamiętaj zapisać sobie gdzieś datę, kiedy zaczął Ci się okres i ile trwał. Być może za miesiąc przyjdzie plus minus o tej samej porze — powiedziała Rachel, na co niebieskooka skinęła głową.
Beverly widząc jakiegoś postawnego mężczyznę przy końcu alejki i chcąc uniknąć jego dziwnego spojrzenia zaczęła kierować się do sąsiedniej. Rachel poszła za nią, wkładając dłonie do kieszeni szortów. Obie dziewczyny chwilowo zamarły, zauważając Gretę Keene zmierzającą w ich kierunku.
Marsh nawet nie patrząc na Tozier zaczęła kierować się w stronę kolejnej alejki. Rachel nie bała się konfrontacji z Gretą, w końcu nieźle urządziła ją dzień wcześniej i jeśli miałaby chronić Bev, byłaby gotowa zrobić to jeszcze raz, nawet w aptece tego jej tatuśka. W końcu bezpieczeństwo bliskich było dla niej priorytetem. Bez słowa potruchtała za nią.
W alejce z opatrunkami stała trójka chłopców. Rachel prędko rozpoznała w nich Eddie'go obładowanego wszelkimi gazami, czy bandażami, pochylonego nad niższą półką Stana i Billa stojącego tuż za nimi. Po chwili spojrzenia wszystkich trzech wylądowały na nich.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, a Beverly schowała za sobą pudełko tamponów widocznie zawstydzona spotkaniem z kolegami ze szkoły.
— Hej, słodziaki — powiedziała Rachel.
Bill zaniemówił. Wpatrywał się tylko w blondynkę, analizując ją od góry do dołu i z powrotem. Wyglądała tak ładnie w tej koszuli i krótkich spodenkach, że sam zaczął się zastanawiać, czy ktoś mógłby wyglądać lepiej w takim wydaniu. Do tego ten warkoczyk upleciony z boku dodawał jej takiego dziewczęcego uroku, którego jak mu się zdawało już i tak miała naprawdę wiele.
— H-H-Hej — odpowiedział jej w końcu, próbując nie patrzeć na jej szczupłe nogi i w tym celu przeniósł wzrok na Bev. — W-W-Wszystko d-dobrze?
— Tak, a u was? — powiedziała Marsh, spoglądając na Rachel.
— Nie wasza sprawa. — Stan odezwał się, patrząc wprost na nie i poprawiając kołnierzyk polówki.
Rachel zmarszczyła nos i skrzyżowała spojrzenia z Beverly. Bill kopnął lekko Urisa w łydkę, dając mu do zrozumienia, że narobił mu wstydu przed siostrą Richie'go. Przecież wiedział, jak bardzo zależało mu na unikaniu tego typu sytuacji.
— Po co wam Ibuprofen? — Zapytał podejrzliwie Eddie, patrząc na trzymany przez Beverly lek. — Przecież to cholernie mocne! Jak to przedawkujecie, możecie nawet zginąć, pomyślałyście o tym?
Niebieskooka znowu spojrzała spanikowana na koleżankę. Ta tylko wywróciła oczami i od razu zabrała głos.
— Prędzej zginiemy krwawiąc przez jakieś pięć dni bez pomocy tego cudeńka. — Wskazała na opakowanie trzymane przez Bev. — A wam po co to? — Wskazała skinięciem głowy na przedmioty, którymi Eddie był obładowany.
— Pewien dzieciak mocno oberwał — wyjaśnił bez ogródek Kaspbrak.
— Chcemy k-k-kupić j-j-jakieś leki, ale brakuje nam pieniędzy — dodał Denbrough.
Obie dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Spojrzały przez chwilę na Pana Kenee'a za kasą. Zdecydowały, że odwrócą jego uwagę i wtedy chłopcy będą mogli zwinąć wszystko, czego potrzeba by pomóc temu dzieciakowi na zewnątrz. Rachel przez chwilę pomyślała, że to mógł być Richie i jej serce zabiło szybciej, ale odgoniła od siebie tę myśl.
— Na mój znak — wyszeptała Tozier, łapiąc pod ramię Bev i udając się z nią w stronę kasy.
—
Trzynastolatki opuściły aptekę śmiejąc się pod nosem. Rachel nadal była uczepiona ramienia Beverly, ale jej nie zdawało się to w żadnym stopniu przeszkadzać.
Ich plan zadziałał idealnie. Beverly przymierzyła okulary aptekarza i podała je Rachel, by zrobiła to samo. Gdy ta chciała zrobić to samo i ściągnęła swoje okulary, niby to przypadkiem strąciła stojak z papierosami. Przeprosiła niewinnym tonem i gdy Pan Keene nachylił się, by pozbierać wszystko, co spadło odwróciła się w stronę chłopaków, którzy uciekli z budynku. Marsh w tym czasie zagadywała ojca Grety na temat jego wprost idealnego zaopatrzenia w sklepie, by ten na pewno niczego nie zauważył. Po udanej akcji rudowłosa zapłaciła za swoje zakupy i obie udały się do wyjścia.
— To było obrzydliwe! Widziałaś, jak na Ciebie patrzył? — Zapytała Tozier, wpatrując się w niższą koleżankę.
— Wiem — przytaknęła jej niebieskooka, ledwo powstrzymując śmiech. — Wiesz, chyba kupowanie tamponów to taki magnes na starych oblechów.
Rachel wybuchnęła śmiechem, opierając przez chwilę głowę na ramieniu Beverly. Ta także zaczęła się śmiać na całego, przypominając sobie wzrok aptekarza. Może, gdyby była sama byłaby bardziej przerażona i zdegustowana. Jednak z Tozier obok nawet najobrzydliwsze rzeczy wydawały się zabawne i wszystko wydawało się jakby mniej straszne.
Bill Denbrough wyszedł z alejki, w której jego koledzy próbowali zatamować krwawienie Bena. Zauważywszy obie dziewczyny kolejny raz tego dnia zamarł. Znowu zmierzył wzrokiem Rachel i wsłuchał się w jej śmiech, będący jak muzyka dla jego uszu. Nie był w stanie powiedzieć dlaczego, ale jej śmiech zawsze mu się podobał. Przez ostatnie trzy miesiące zresztą jeszcze bardziej, ale. . . Nadal nie wiedział dlaczego.
Może dlatego, że emanowała od niej taka dobra energia. Jakby. . . Aura, która uszczęśliwiała ludzi dookoła, trochę jak u anioła. Przez chwilę nawet myślał, że Rachel naprawdę jest aniołem. Ale to było dawno, jeszcze w przedszkolu. Po prostu Pani w okresie Bożego Narodzenia kazała im narysować anioła na kartce, akurat siedział wtedy naprzeciw ciemnookiej przy stoliczku. Miała na sobie białą bluzeczkę więc pomyślał, że może naprawdę jest aniołem. Jego anioł więc miał najbardziej złote włosy i najbardziej czekoladowe oczy ze wszystkich. Po prostu nie mógł sobie go inaczej wyobrazić.
— U-U-Um. . . — zaczął, gdy dziewczyny były już praktycznie naprzeciwko niego i wyciągnął pogniecione dwa dolary z kieszeni lekko drżącą dłonią. — Dz-Dz-Dzięki.
— Z nią się rozliczaj, ja mam swoje. — powiedziała Bev, machając paczką zwiniętych przez siebie papierosów, po czym spojrzała w lewo. — Ben z WOSu?
Rudowłosa prędko podeszła w stronę chłopaków, zostawiając Billa i Rachel sam na sam. Chłopak patrzył to na nią, to na pieniądze, które trzymał w ręce.
— Wyluzuj, Billy — powiedziała, wywracając oczami z uśmiechem i zgarniając warkoczyk za ucho. — Mi tam wystarczy, że się uśmiechniesz.
Denbrough poczuł zalewającą go falę ciepła. Nie wiedział, czy to przez to, jak go nazwała, czy przez to, co powiedziała potem. Prawdopodobnie oba na raz. Zrobił się czerwony na twarzy, mimo to zdobywając się na szczery uśmiech dla niej.
— To mi się podoba. — Puściła mu oczko i także udała się wgłąb alejki.
Chłopak podążył za nią. Nie musząc być maksymalnie blisko już mogli usłyszeć głos Richie'go. Stał nad Eddie'm, który opatrywał ranę na brzuchu Bena. Ten jednak widząc Beverly od razu spuścił swoją koszulkę i poczerwieniał na twarzy. Stan tylko stał obok, obserwując sytuację.
— Tak, przewróciłeś się wprost na Bowersa!
— S-S-Stul pysk, R-Richie! — Uciął mu od razu Bill.
— Dlaczego, przecież to. . . — Tozier dopiero zauważył swoją siostrę i jęknął przeciągle. — Cholera, znowu ty, Rachel?
— Tak, to ja — odpowiedziała mu, wywracając oczami i opierając się o ścianę budynku obok. — Nie posraj się tylko. Swoją drogą, hej Ben. Mamy razem historię, niezły z Ciebie koleś, jeśli o nią chodzi. — Uśmiechnęła się.
— Cześć. — powiedział Hanscom, zdziwiony faktem, że ta zna jego imię. — I. . . Dzięki, Rachel.
— Na pewno zgarnęli co trzeba? — Zapytała Bev, nawiązując do piosenki New Kids on the Block i przybliżając się do blondyna z cwaniackim uśmiechem na ustach.
Tozier uniosła jeden kącik ust, słysząc słowa rudowłosej. To był flirt, była tego pewna i wiedziała, że będzie ją jeszcze o to męczyć. Ben w odpowiedzi uśmiechnął się i zaczął nerwowo błądzić wzrokiem dookoła.
— Pomóc Ci, Eddie? — Spytała Rachel, patrząc na niego.
— Nie trzeba, daję radę — odpowiedział jej krótko, znowu biorąc się za opatrywanie rany Bena.
— A, no tak. — Tozier skinęła głową. — Zapomniałam, że mam do czynienia z profesjonalistą. . .
Chłopak uśmiechnął się pod nosem, nie zaprzestając czynności. Musiał przyznać, że takie komplementy od Rachel były czymś naprawdę przyjemnym.
Denbrough skierował wzrok na dziewczynę. W dalszym ciągu opierała się głową o ceglaną ścianę, patrząc na swoje paznokcie. Niewiele później jednak poczuła jego wzrok na sobie i podniosła głowę, kiwając głową w jego stronę by dowiedzieć się, o co chodzi.
Bill zawstydzony spojrzał na Stana, który skinięciem głowy wskazał mu na Richie'go, będącego zajętym przedrzeźnianiem Eddie'go i pokiwał głową z uśmiechem. Z powrotem przeniósł wzrok na Rachel i odezwał się.
— Ł-Ł-Ładnie wyglądasz, R-R-Rach.
Dziewczyna poczuła, jak zalewają ją rumieńce. Nie sądziła, że kiedykolwiek to usłyszy, a fakt, że usłyszała to od Billa powodował u niej dodatkowe poczucie ścisku w żołądku.
— Dziękuję. — Była to jedyna odpowiedź, na którą początkowo się zdobyła. — Ty też wyglądasz nieźle.
Chłopak uśmiechnął się pospiesznie, znowu jednak czując, jak robi mu się ciepło na twarzy. Cholera, dlaczego ona to robiła? Dlaczego to działało na niego aż tak? Te myśli krążyły po jego głowie bez końca.
— Jasna cholera — zagwizdała Bev, nie chcąc być dłużna blondynce po tym, jak spytała ją, czy polubiła Bena — tylko nie zacznijcie się miziać.
— To już mają za sobą, spokojnie — zapewnił Kaspbrak, chcąc tylko wkurzyć Richie'go. Udało mu się.
— Że co?! — zagrzmiał chłopak. — Że niby kiedy?!
Bill spuścił wzrok na kolejne wspomnienie z przedszkola. Wtedy miał swój "ślub" z Rachel.
— Zluzuj majty, gnojku. To było w przedszkolu, jak braliśmy ślub. — Sprostowała jego siostra. — I to było tylko cmoknięcie. — Z jakiegoś powodu na to wspomnienie znowu lekko się zawstydziła.
— Wzięliście ślub?! — Richie nawet lekko poczerwieniał ze złości.
— No, Stan nam go udzielił, Eddie był świadkiem. — Zachichotała blondynka.
— Dlaczego ja nic nie wiem? — Brunet nadal drążył temat.
— Bo siedziałeś wtedy w domu z ospą. Ja miałam już początek ospy, bo złapałam ją od Ciebie i jak dałam buzi Billowi, to go zaraziłam. — Przeniosła wzrok na wspomnianego chłopaka.
Oboje patrząc sobie w oczy zaśmiali się cicho. To było naprawdę zabawne z perspektywy czasu. Pamiętali jednak, jak w dniu swojego "ślubu" przez cały czas trzymali się za dłonie, a blondynka co jakiś czas cmokała ciemnowłosego w policzek.
Bill widząc nadal nie schodzące poirytowanie Richie'go postanowił zmienić temat.
— J-J-Jutro wybieramy się do kamieniołomu. . . — powiedział, patrząc na Rachel, a potem na Beverly. — M-M-Możecie w-wpaść, j-jeśli-
— Nie ma opcji! — Przerwał mu Richie, patrząc na swoją siostrę. — Ona nigdzie z nami nie idzie! — Wskazał na nią. — Zepsuje zabawę! Nie potrzebujemy jej!
Blondynka tylko westchnęła i wywróciła oczami, odpychając się od ściany. Była już przyzwyczajona, że chłopak nigdzie jej nie chce i przestała się tym przejmować. To była codzienność.
— Cóż. . . Jeśli Rach nie pójdzie, to ja też podziękuję. — Beverly wzruszyła ramionami i spojrzała na ciemnooką.
Rachel posłała jej uśmiech. Po raz kolejny przy Beverly poczuła się, jakby już były przyjaciółkami. Bo tak robiły przyjaciółki, prawda? Wstawiały się za sobą i były nierozłączne. Bill natomiast zabijał Richie'go wzrokiem, za pokrzyżowanie mu planów. Ale, prawdę mówiąc, czego mógł się spodziewać? Brunet był przewrażliwiony na punkcie swojej siostry.
— Wiesz co, Bev? — Zaczęła Rachel. — To nie tak, że potrzebuję zgody tego gnojka — wskazała głową na Richie'go — mogę tam przyjść, pójdziesz ze mną? Jak zrobi się nieznośny, to poopalamy się same.
— Jasne! — Rudowłosa wyszczerzyła się, słysząc pomysł trzynastolatki.
— Gites. — Tozier wyszczerzyła się, patrząc triumfalnie na swojego brata i łapiąc pod ramię niebieskooką. — Do zobaczyska, słodziaki i Richie.
— Narka! — Beverly pomachała im i zaczęły iść w stronę wyjścia z alejki.
— J-J-Jeszcze raz dzięki! — Powiedział szybko Denbrough.
Brązowooka odwróciła się i spojrzała na niego z uśmiechem
— Do usług, słońce.
I w taki sposób znowu zostawiła go zawstydzonego i maksymalnie czerwonego na twarzy.
—
Blondynka zamknęła za sobą drzwi wejściowe i ściągnęła buty. Pod parkiem razem z Beverly rozeszły się w swoje strony. Po drodze jednak znowu śmiały się z całej zaistniałej sytuacji. Wyszły tylko po tampony, żadna z nich nie spodziewała się takiego zwrotu akcji, ale cieszyły się, że mogły pomóc. Pożegnały się, obiecując sobie, że jutro blondynka po nią podjedzie na rowerze o tej samej porze, co dziś i przed pójściem na kamieniołomy wybiorą się na lody na rogu.
Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Weszła do salonu i wręcz pobiegła w stronę schodów, wydając z siebie niepohamowany śmiech. To był zdecydowanie jeden z najlepszych dni jej życia, idealny początek idealnego lata. Już zaplanowała, że skorzysta z nieobecności Richie'go i odpali na pełen regulator Cyndi Lauper, nie przejmując się niczym.
Weszła truchtem po schodach i wparowała do pokoju. Wzdrygnęła się, widząc jej brata stojącego z głową wystawioną za otwarte okno. On nawet nie drgnął, mimo, że na pewno słyszał jak wchodzi.
— Rich, ty tutaj? — Zmarszczyła brwi, zamykając za sobą drzwi. — Jak ty tu się znalazłeś szybciej niż-
Zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek, szyba okna spadła na dół jednym ruchem, niczym gilotyna odcinając głowę Richie'go. Całe okno zostało opryskane bordową cieczą. Dziewczyna pisnęła i zamarła w bezruchu, patrząc na tą scenę. Przecież to było niemożliwe. . . Nie mogło w żaden sposób się stać, co się działo?
Zamrugała kilka razy oczami, po chwili zauważając, że głowa jej brata nie była odcięta całkowicie. Wisiała na cienkim kawałku skóry na szyi. Z obu rozciętych części sączyła się krew. Pokryła jego całe ubranie, a także jego niemalże krucze włosy. Kapała także powoli w dół, brudząc panele i kawałek kremowego dywanu. Wyglądało to jak scena z horroru i mimo, że ciemnooka nie bała się horrorów, tym razem było inaczej.
Richie mimo tego, co się stało podniósł się. Odepchnął się dłońmi od parapetu i odwrócił się w jej stronę. Jeszcze bardziej mogła zobaczyć wystającą kość jego kręgosłupa z części szyi, która została rozcięta. Ledwo co mogła oddychać, odsunęła się tylko bezwładnie na podłogę.
— R-Richie? — Spytała, czując jak łzy cisną jej się na oczy. — R-Richie, co się stało?
Jej brat tylko powoli zbliżał się w jej kierunku. Zarzucił głową do tyłu tak, że znowu znalazła się z powrotem na swoim miejscu. Uśmiechnął się, ale nie tak, jak zawsze. To był złowieszczy uśmiech. Najgorszy, jaki widziała.
— Wszystko przez Ciebie, Rachel. . . — powiedział gardłowym, skrzeczącym głosem. — Nie zamknęłaś okna, to twoja wina. . . Spadło na mnie, wyłącznie przez Ciebie!
Jej oddech zrobił się płytki. Bała się nawet mrugać, bo bała się, że ta kreatura podejdzie bliżej, kiedy nie będzie patrzyła. Musiała jednak mrugać, bo jej oczy były już przepełnione łzami i ledwo, co widziała. Trzęsła się niemiłosiernie, próbując otworzyć drzwi, ale były zamknięte. Jakim cudem? Przecież nie zamykała ich, nawet nie miała klucza.
Musiała śnić. To musiał być jakiś głupi sen, zaraza miała się obudzić. Od nowa rozpocząć lato i przyjąć do wiadomości, że cokolwiek dobrego się stało, było tylko snem. Przecież była tylko Rachel Tozier, a ona nie miała przyjaciół. Nie miała ich i nie była w stanie pomóc nikomu, przecież ona była do niczego.
— Jesteś do niczego, Rachel. . . — To znowu przemówiło. — Miałem pobawić się z kolegami, zniszczyłaś to. . . Zniszczyłaś to, bo ty ich nie masz!
— Przestań! — Wrzasnęła w końcu przez łzy. — Przestań, stul ten cholerny pysk!
To tylko się zaśmiało, znowu zarzucając głową do przodu. Widząc ponownie ten kawałek kości i wszelkie tkanki na wierzchu zakryła oczy, mając ochotę zwymiotować. Nie miała pojęcia, co to miało być. Nawet jej dotychczasowe koszmary nie były tak chore, jak ten aktualny.
Uniosła spojrzenie i zauważyła, że kreatura pochyla się nad nią. Ich twarze dzieliły już tylko centymetry. To znowu się uśmiechnęło, widząc przerażenie w jej oczach. Dopiero zauważyła, że to nie były oczy Richie'go. Nie były w ogóle czekoladowe, tylko czarne. Kompletnie czarne, jak największa otchłań.
— Ty też się uniesiesz, Rachel. — Tym razem ten głos przypominał szept. Szept, który wywołał ciarki na całym jej ciele.
Znowu zaczęła krzyczeć, wierzgając niespokojnie nogami. Schowała twarz w dłoniach, ciągle się trzęsąc. Była cała zalana łzami, to było istne szaleństwo. Istny koszmar, z którym nawet jej psychika nie mogła sobie poradzić.
I gdy już czuła cuchnący oddech tej straszliwej kreatury na sobie, drzwi pokoju otworzyły się na oścież tak, że jej zdaniem mogły wypaść z zawiasów. Wzdrygnęła się i spojrzała w ich stronę, by zobaczyć, kto je otworzył.
To był Richie. Cały i zdrowy, ale jednak ostro zdezorientowany. Patrzył na swoją siostrę, niczym na wariatkę. Ona natomiast świdrowała wzrokiem między nim, a miejscem, gdzie przed chwilą stała kreatura podobna łudząco do niego. Już jej nie było, byli tylko ona i Richie.
— Co ty odpieprzasz, Rachel?! — Zapytał ze zmarszczonymi brwiami.
— R-R-Richie! — Odsunęła się lekko od drzwi i nadal dysząc patrzyła na niego. — Ty żyjesz, n-nic Ci nie jest?
— Na twoje nieszczęście, żyję i mam się dobrze — odpowiedział od razu. — Nie wiem, co tam Ci jest, może znowu plamisz prześcieradło na czerwono i Ci odwala, ale na litość boską, zamknij się. Chłopaki są na dole i na mnie czekają, więc na pewno słyszeli, jak się drzesz. Wystarczająco się już dziś popisałaś, więc nie rób siary i zajmij się sobą.
Blondynka tylko wpatrywała się w niego jak w obrazek i potakiwała. Nigdy chyba nie cieszył jej widok Richie'go tak bardzo, jak wtedy.
— No dobra, ja będę wieczorem. Podjadę do pracy do rodziców i powiem, żeby kupili Ci jakieś leki na ten twój czerwony alarm.
Znowu tylko pokiwała głową. Nadal się trzęsła i nie mogła z tym nic zrobić.
— Do zoba — powiedział na odchodne brunet i zniknął za drzwiami, trzaskając nimi.
Przez jeszcze kilka sekund siedziała skulona na ziemi. Kołysała się na boki i gdy usłyszała drugie trzaśnięcie drzwiami była już w stu procentach pewna, że znowu jest sama.
Analizowała, to co się stało. To nie był sen, bo się nie obudziła. To była jakby. . . Halucynacja? Tak, to musiało być to. Nie widziała żadnej innej opcji.
Podpierając się o swoje łóżko podniosła się powoli. Nogi miała jak z waty. Miała wrażenie, że za moment straci równowagę i się przewróci.
Chwyciła klamkę drzwi i trzymając się jej cały czas podeszła do swojego biurka, nad którym wisiał kalendarz z szczeniaczkami. Był dodatkiem jakiegoś dziewczęcego czasopisma pod koniec zeszłego roku i bardzo jej się spodobał, dlatego go sobie powiesiła. Drżącą dłonią przerzuciła go na poprzedni miesiąc, jakim był maj, miesiąc z małymi labradorami. Spojrzała na jego ostatni tydzień i zauważyła, że na dacie dwudziestego ósmego namalowała małe serduszko. Tak zaznaczała każdą miesiączkę, żeby przypadkiem Richie lub jego koledzy nie skapnęli się, gdy do niego przyjdą.
Dwudziesty ósmy był prawie miesiąc temu. Oznaczało to, że naprawdę zbliżał się jej ten czas w miesiącu. Richie miał rację, po prostu świrowała z tego powodu i tyle. Nie powinna się tym martwić.
Czując pulsujący ból głowy odeszła w stronę swojego łóżka. Położyła się na nim i zamknęła oczy, starając się skupić swoją uwagę na czymś innym.
Jednak prawie za każdym razem, gdy zamykała oczy, widziała to, co wcześniej. Widziała To.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro