Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

czternaście!

 sierpień 1989


          Czas leciał i nim w ogóle młoda Tozier się spostrzegła, był już sierpień i połowa wakacji za nią. Te ostatnie chwile lipce spędziła na spotkaniach z Billem, czy Beverly. Wbrew jej przypuszczeniom, jej grupce przyjaciół podzielonych przez kłótnie na parę części nie udało się pogodzić. Przestała w ogóle próbować rozmawiać z Richie'm, bo to było bezcelowe. Chłopak po tym, co powiedziała mu o zielonookim przed wyjściem na randkę zdawał się wręcz unikać jej jeszcze bardziej. Kilka razy nawet słyszała, jak ich mama prosi go o błahą rzecz związaną z nią, na przykład coś typu "Richie, zanieś wasze czyste pranie do pokoju", a chłopak zbywał ją mówiąc, że nie będzie tego robił. Nawet słynne wiązanki Maggie nie pomagały.

Starała się tym przejmować najmniej, jak tylko mogła. W końcu miała Billa i Bev. Z rudowłosą co najmniej raz w tygodniu urządzały nocowania, albo spacery po mieście i wspólne zakupy spożywcze, o ile zostały o to poproszone przez rodziców (najczęściej miało to miejsce na początku tygodnia). Rozmawiały o chłopakach, ale nie tylko. Czasami jej rodzice pozwalali im na wypożyczenie jakiegoś filmu na kasecie, więc to był też wspaniały sposób na spędzenie wieczoru, po którym to pan Tozier odwoził Marsh do domu, by nie włóczyła się sama po ciemku.

Jeśli chodzi o Billa, było całkiem podobnie, jak z niebieskooką. Dużo ścigali się na rowerach, jak na swojej pamiętnej randce. Chadzali do salonu gier, do Barrens, a także na Most Pocałunków chociażby po to, by potrzymać się za ręce o zachodzie Słońca. A gdy padało, niezwłocznie udawała się w stronę domu Billa, by tam zająć go graniem w planszówki, czy rozmowami o jego rysunkach. Nie trzymała w sekrecie swojej relacji z chłopcem, czymkolwiek ona była. Kiedy wparowywała pospiesznie do kuchni, wołając tylko "wychodzę z Billem!" na twarzach obu jej rodziców ukazywał się uśmieszek i kazali jej wrócić przed godziną policyjną. Richie natomiast wywracał oczami twierdząc, że "zaraz się zrzyga", a potem szedł do pokoju, korzystając z tego, że będzie w nim sam pod nieobecność blondynki.

Jeśli chodzi o To, było zdecydowanie ciszej. Od dawna nie zaginął żaden dzieciak, co niesamowicie z jednej strony cieszyło Rachel, Billa i Bev (bo przecież tylko z nimi miała okazję o tym rozmawiać), ale z drugiej niepokoiło. Jasne, razem z resztą ustalili, że To pojawia się raz na dwadzieścia siedem lat, a potem zapada w swego rodzaju sen. Ich trójka nie wierzyła jednak, że to był koniec. W końcu nie po to To skłóciło ich wtedy na Neibolt, by teraz zniknąć. Sądzili raczej, że miała to być swego rodzaju pułapka, by nie byli w stanie już stawić Temu czoła razem, bo wtedy byli przecież najsilniejsi.

Aktualnie dziewczyna zmierzała na swoim rowerze na spotkanie z rudowłosą. Odrobinę zaniepokojona, ponieważ gdy rozmawiały jeszcze jakieś czterdzieści minut temu, by umówić się na konkretną godzinę spotkania Beverly obiecała zadzwonić do niej tuż przed wyjściem, czego nie zrobiła. Rachel odczekała jakieś pięć minut, po czym pomyślała, że może po prostu jej przyjaciółka o tym zapomniała i i tak się spotkają. 

Lekki wiaterek przy temperaturze około dwudziestu trzech stopni Celsjusza pieścił jej wysokiego kucyka, w który wpleciony był drobny warkoczyk, powiewając nim okazjonalnie na boki. Jechała raczej niezbyt szybko, nie chcąc się niepotrzebnie męczyć. Miała na sobie swoje ulubione ogrodniczki w połączeniu z odrobinę za dużym i spranym T-Shirtem, którego rękawy sięgały jej niemalże do łokci. T-Shirt był we wzór pasków, konkretniej mówiąc powtarzające się paski niebieskie, pomarańczowe, czerwone i zielone. Do tego oczywiście nic innego, jak długie skarpetki z czarnymi paskami u góry i bardziej już brązowe, niż czarne Converse.

Nagle, przy schodach prowadzących do drzwi domu, w którym ostatnio tak często bywała ujrzała chłopca, którego ostatnio równie często widywała. Bill ubrany był w swoją białą bluzkę z niebieskimi rękawami do łokci i jeansy. Na sam jego widok w koszulkach tego typu mogła poczuć ciepło przechodzące przez jej ciało, jak w momencie, gdy go przytulała. Po prostu było coś w tym elemencie garderoby, co działało bardziej na jej emocje. Może dlatego, że chłopak miał właśnie tą bluzkę na sobie, gdy wiózł ją na bagażniku Silvera jakiś tydzień temu, po spotkaniu jej na mieście? Sama nie wiedziała, ale czuła się po prostu wyjątkowo.

— Billy — powiedziała, zatrzymując się na moment i patrząc na chłopaka.

— Rachie? — Odwrócił się i gdy zobaczył brązowooką, na jego usta automatycznie wkradł się uśmiech.

Ona także się uśmiechnęła, słysząc, jak wypowiada jej imię. Ostatnimi czasy Bill przestał się w miarę jąkać, przynajmniej w jej towarzystwie. Odbierała to bardzo pochlebnie, mając wrażenie, że Denbrough po prostu czuje się przy niej swobodnie. I Dobry Boże, chyba nawet nie jesteście sobie w stanie wyobrazić, jak cudownie jej z tym było.

Chłopiec wstał z Ziemi i otrzepał jeansy, gdyż właśnie kucał przy rowerze i czyścił jego ramę dokładnie wilgotną szmatką, którą przewiesił jeszcze przez kierownicę. Patrzył przez chwilę na dziewczynę z uniesionymi kącikami ust, nim ta się odezwała.

— Miło Cię widzieć, Shakespeare. Właśnie gadałam o Tobie przez telefon z Bev.

Zdając sobie sprawę, co powiedziała poczerwieniała odrobinę na policzkach.

— G-Gadałaś o mnie z Bev? — Spytał, również lekko się rumieniąc.

— Nie! — odpowiedziała szybko, kręcąc głową. — Znaczy, tak, ale to było z pół godziny temu, czy coś. . . Bev miała do mnie znowu zadzwonić przed wyjściem, bo właśnie idę z nią do Parku McCarrona, ale nie po to, żeby o Tobie gadać. . . — Podrapała się nerwowo po szyi. — Tylko, że nie zadzwoniła, no i no. . . Trochę się martwię. Niby mogła o tym zapomnieć i wyjść, ale znasz jej ojca.

— Tak. . . — Przytaknął jej zawstydzony. — Chcesz, żebym z Tobą pojechał. . . Tak dla pewności — wyjaśnił prędko. — Pojedziemy obok parku, a jak tam jej nie będzie t-to pojedziemy do jej mieszkania.

— Pewnie. — Skinęła głową — jeśli to nie problem.

— T-To dalej. . . — Denbrough chwycił żółtą szmatkę, która wisiała na kierownicy i rzucił ją na ganek, po czym schował nóżkę od roweru i wsiadł na niego.



Dwójka trzynastolatków weszła po schodach, po których ostatnio mieli okazję wchodzić pod koniec czerwca, kiedy to krew z umywalki trysnęła na ich przyjaciółkę, brudząc przy tym całą łazienkę. Zbliżając się do mieszkania Rachel przeszedł dreszcz na samą myśl o tym metalicznym zapachu dobiegającym do jej nozdrzy tamtego dnia. 

Przez to zwolniła odrobinę w kroku, przykuwając uwagę Billa, który znajdował się już z pół metra przed nią. Zielonooki widząc jej brak u swojego boku odwrócił się i skrzyżował z nią spojrzenia, po chwili wyciągając jedną z dłoni w jej kierunku. 

— Chodź, R-Rach. . . — Schwycił jej dłoń. — Nie jesteś sama, d-damy sobie radę. . .

Spojrzała na ich dłonie i skinęła głową, zdobywając się na lekki uśmiech. Po tym chłopak zaczął iść razem z nią w stronę drzwi prowadzących do mieszkania Beverly. Zmarszczył brwi widząc, że drzwi do niego są otwarte i przyspieszył odrobinę w kroku. Cholera, a co, jak ktoś tutaj był i porwał Bev? — pomyślała dziewczyna, mknąc w ślad za Billem.

Wkroczyli do ponurego, szarawego mieszkania. Niektóre zasłony jeszcze były zasunięte, przez co było naprawdę ciemno, jak późną jesienią, a przecież był sierpień. Oboje rozejrzeli się dookoła, próbując wyszukać wzrokiem Marsh, ale całkowicie bezskutecznie. Zauważyli tylko przewrócony, lekko pordzewiały wieszak na płaszcze. 

— Bevvs? — zawołała niepewnie Rachel, krocząc w głąb zgniłozielonego korytarza. — Bev, jesteś tu? 

Zauważyli delikatne światło bijące z łazienki. Chłopak spojrzał na brązowooką, a gdy ta skinęła głową poszli w tamtym kierunku.

Czuła, jak serce zaczyna jej bić szybciej. Coś było nie tak, coś ewidentnie było nie tak i na samą myśl o tym, że żadne z nich nie wie, co tak naprawdę było nie tak nie mogła wręcz przełknąć śliny. Rachel Tozier nie znosiła tej idiotycznej niewiedzy, takiej jak teraz. Gdy sytuacja była poważna, chciała zawsze być jak najbardziej doinformowana i przygotowana, a aktualnie nie miała takiej szansy. 

Na łazienkowej podłodze spoczywał w bezruchu Alvin Marsh, ojciec jej przyjaciółki, którego obie tak nienawidziły. Gdy podeszli dostatecznie blisko mogli zauważyć, że krew cieknie z lewej strony jego czoła, a obok jego głowy tworzyła się szkarłatna kałuża.

Złapała gwałtownie wdech, zasłaniając usta dłonią. Jej towarzysz wzdrygnął się i cofnął do ściany za nim, ciągnąc ją oczywiście za sobą. Oddychał bardziej płytko, niż wcześniej patrząc tak na bezwładne ciało mężczyzny, który, najprawdopodobniej był już martwy. To był pierwszy raz, jak Rachel zobaczyła zwłoki i jednocześnie ostatni, gdy tak ruszył ją ich widok. Dwadzieścia lat później, jako już nieźle doświadczona policjantka ani trochę nie będą jej ruszały tego typu rzeczy.

— N-Nie patrz t-t-tam. . . — powiedział, ruszając w stronę pokoju rudowłosej tak szybko, jak tylko mógł.

Nadal trzymała jego dłoń, teraz wręcz odrobinę ją ściskając, więc naturalnie ruszyła razem z nim. 

— Bevvy? — Ponownie spróbowała zawołać dziewczynę, jednakże bezskutecznie.

Stanęli w progu jej pokoju. Zadarli głowy i ujrzeli czerwony napis, jakby wykonany krwią. Wywnioskowała to po tym, jak bardzo był rozbryzgany na boki małymi kropelkami w ciemnoczerwonym kolorze. Głosił on "ZGINIECIE, JEŚLI SPRÓBUJECIE" ogromnymi, drukowanymi literami.

Zaczęli cofać się, patrząc sobie w oczy. Po paru sekundach zielonooki odwrócił się i zaczął biec w stronę wyjścia z mieszkania, oczywiście ciągnąc za sobą blondynkę.

— Beverly! — wydarł się, jakby próbując jeszcze z niewielką nadzieją przywołać rudowłosą.

— Musimy ściągnąć wszystkich! — oznajmiła, wybiegając z powrotem na zewnętrzną klatkę schodową.



Rachel i Bill niemalże w jednym momencie pociągnęli za drzwi prowadzące do salonu gier, w którym nie tak dawno byli pograć w Pac-Mana. Rozejrzeli się po pomieszczeniu wypełnionym automatami i, ku ich uciesze prędko odnaleźli Richie'go przy jednym z nich, konkretniej przy tym ze Street Fightera.

— Rich! — krzyknęła jego siostra, prędko biegnąc w jego kierunku.

Brunet tylko dosłownie na ułamek sekundy spojrzał w jej stronę, a widząc Billa zaraz przy niej ze zniesmaczoną miną wrócił do gry.

— Czego chcecie? — Rzucił. — Przyszliście się pomiziać na moich oczach? A widzicie tego gościa, którego napieprzam? Udaję, że to ty, Bill! Za to, że kręcisz z moją-

T-T-T-To porwało Beverly — uciął mu Denbrough.

— O czym ty gadasz? — Zapytał niewzruszony. — Zejdźcie mi z oczu, nie mam ochoty patrzeć jak-

— Słyszałeś, Richie! — Wrzasnęła Rachel. — Tu nie chodzi o nas, ani o Ciebie! Tu chodzi o Bev, a Bev porwało To!

Tym razem brązowooki, jak na zawołanie zabrał dłonie z automatu i odsunął się od ekranu. Spojrzał najpierw w oczy swojej siostry, a potem w oczy swojego przyjaciela. Spojrzenie miał całkowicie poważne, co rzadko mu się zdarzało. A więc zrozumiał — pomyślała.


hej bubulki! ogólnie zostały nam jeszcze jakieś dwa rozdziały i epilog, a więc stay tuned, bo prawdopodobnie skończymy wraz z końcem wakacji! przy okazji, jeśli ktoś z was jeszcze mnie nie followuje byłabym wdzięczna, gdyby to zrobił, bo brakuje mi mało bardzo do czterech stówek, a obiecałam short story z tej okazji <3 miłego dzionka/wieczorku/nocki!

ada

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro