Rozdział 6
#oomlSZ na twitterze
hello!
Bankiet branży futbolowej, na którym mieliśmy się pojawić, od tygodni zapowiadano szumnie w mediach, rozdmuchując bańkę świetności i podniosłości tego wydarzenia. Zbiorowisko uznanych osobistości przyciągało uwagę nie tylko kibiców, ale i tych, których interesowało czysto celebryckie życie piłkarzy. Sportowcy w pięknych, drogich garniturach i ich osoby towarzyszące stanowiły łatwy kąsek do zrobienia tysięcy zdjęć, a przy odrobinie szczęścia uchwycenia również pomyłki w trakcie udzielania wywiadu na czerwonym dywanie lub zrobienie z siebie pajaca podczas odbierania nagrody. Samo wręczenie statuetek, które w plebiscycie przyznawali widzowie jednego z czołowych kanałów sportowych, stanowiło jedynie pretekst, by zebrać w jednym miejscu piłkarską śmietankę. Co więcej, na liście zaproszonych znajdowały się także władze klubów, a także tacy prości i szarzy pracownicy jak ja.
Tej nocy miałam być damą. No właśnie... "miałam" – słowo klucz.
Długa, sięgająca ziemi ciemnoczerwona suknia poruszała się wraz z podmuchami wiatru, gdy ostrożnie stąpałam przez parking siedziby klubu, bojąc się, że nierówna asfaltowa powierzchnia zetrze podeszwy czarnych szpilek. Przy każdym stawianym kroku czułam na skórze muśnięcie materiału, a przez rozcięcie sięgające połowy lewego uda smagało mnie chłodne wieczorne powietrze, zwiastujące nieuchronnie nadchodzącą angielską jesień.
Nieskromnym było myśleć o sobie w samych superlatywach, ale tego dnia czułam się naprawdę dobrze i elegancko. Dawno nie miałam żadnej okazji, by się tak wystroić, a skoro od południa zmieniłam jedynie fotel miedzy fryzjerem a makijażystką, by później mizdrzyć się jeszcze dwie godziny przed lustrem, dobierając odpowiednie dodatki, musiałam przyznać przed samą sobą, że wyglądam naprawdę świetnie. Nawet moje niesforne brązowe włosy, które rzadko potrafiłam doprowadzić do ładu, po odpowiednim zabiegu, pielęgnacji i użyciu miliona przeróżnych specyfików ułożyły się w delikatne fale, spoczywając na odkrytych ramionach. Nie żałowałam nawet tego, że wybrałam kreację na cieniutkich szeleczkach i z dekoltem, przez który zmienna londyńska aura raczyła mnie gęsią skórką.
Podziemna część parkingu znajdowała się tuż pod salą konferencyjną, w której zarządzono zbiórkę. Lawirując pomiędzy samochodami, naliczyłam kilkanaście czarnych limuzyn, które zostały podstawione specjalnie na tę okazję. Ustalono, że cały klub pojedzie wspólnie, pokazując tym swoją nierozerwalność i dobre relacje pomiędzy członkami drużyny. Wyjście przed fotoreporterów w uśmiechniętej, zrzeszonej grupie, miało symbolizować siłę i stłumić niekończące się rewelacje o upadającym wizerunku. Nawet taka błahostka musiała zostać szczegółowo obmyślona, przedyskutowana i zaklepana przez większość marketingowców. Dział public relations dwoił się i troił, by polepszyć sytuację drużyny w oczach kibiców i działaczy.
Wyjechałam windą z podziemia na parter i zaczęłam kierować się do sali. Z oddali słyszałam już gwar, śmiech oraz przekrzykiwanie się tych, którzy odpowiadali za to, by tego wieczoru wszystko poszło zgodnie z planem. Minęłam młodego chłopaka, który biegł przez korytarz, w popłochu mrucząc coś do słuchawki przyczepionej do ucha. Zachciało mi się śmiać, bo wyglądał jak jeden z tych, którzy od kilku godzin sterczeli pod areną, gdzie miał odbyć się bankiet, i nasłuchiwali rozkazów lub przekazywali przełożonym informacje o tym, co dzieje się dookoła, relacjonując każdy szczegół. Tuż za nim kroczyła grupka ochroniarzy. Skinęli mi z grzeczności, choć na pewno nie mieli pojęcia, kim jestem, a później skręcili do windy.
Będąc już pod samą salą, niemal dostałam w twarz gwałtownie otwierającymi się drzwiami. Odskoczyłam do tylu, chwiejąc się na tych niebotycznie wysokich, ale cudnych butach. Umocniłam uścisk na czarnej kopertówce, by nie wypadła mi z ręki, bo miałam w niej telefon, tablet i kilka mniej ważnych drobiazgów, o które nie martwiłabym się tak bardzo jak o te dwie pierwsze rzeczy, gdyby nagle roztrzaskały się o podłogę. Z pomieszczenia wypadł kolega z działu, Benjamin, a gdy mnie ujrzał, zrobił jeszcze bardziej przerażoną minę i wyminął mnie jak błyskawica, nawet się nie witając.
– Zwiewać. Ratuj się, kto może – rzucił, pędząc przed siebie.
Zmarszczyłam brwi, kompletnie nie rozumiejąc, o co może mu chodzić, ale zanim zdążyłam za nim zawołać, by spytać, co się stało, z tej samej sali wyszła Betty z tym swoim standardowym wyrazem twarzy zgryźliwej baby.
– Ja się na to nie piszę, umywam ręce – powiedziała ze znudzeniem, nachylając się jeszcze w tył, by przekazać tę informację przez prześwit w drzwiach. – O, cześć, Lacey. – Spojrzała na mnie z uznaniem, lustrując z góry na dół. – Jak rasowa celebrytka, nieźle.
– Dzięki. – Uśmiechnęłam się na ten komplement. – O co chodzi? – Wskazałam palcem na drzwi.
– Zachciało im się jechać wspólnie, to teraz niech sami rozwiązują problemy. Nie od tego tutaj jestem.
Wzruszyła ramionami, choć jej słowa tak naprawdę niczego mi nie zdradziły. Sięgnęła do malusieńkiej torebeczki, spojrzała na ekran telefonu i westchnęła, przewracając oczami.
– Mamy wyruszyć za pół godziny. Samochody już podobno czekają, więc idę do jednego z nich, rozsiądę się na wygodnych fotelach i zacznę sączyć schłodzonego szampana, czekając na resztę. Tobie radzę zrobić to samo.
– Ale...
Machnęła ręką, bo miała już swoje plany, a ja najwidoczniej nie mogłam konkurować z ziemnymi bąbelkami. Zostawiła mnie w niewiedzy, dlatego czym prędzej weszłam do pomieszczenia, chcąc w końcu się dowiedzieć, co tak wszystkich spłoszyło.
– Nie mieszajcie mnie do tego. – Inny koleś z naszego działu, którego imienia do tej pory nie potrafiłam zapamiętać, uniósł dłonie w obronnym geście. – Spadam!
Jego plecy przysłaniały mi widok na to, co działo się przed nim, ale zaraz po swoich słowach odwrócił się, zignorował moją obecność i wypadł na korytarz.
– Pieprzony tchórz! – Usłyszałam zgrzyt zębów swojego szefa. – Współpracuję z samymi cipami.
Dopiero teraz byłam w stanie zobaczyć, o co taka wrzawa i zamieszanie. Wszyscy zebrani wychodzili właśnie drugim wyjściem, tylko pan Duncan stał przy stole, zaciskając palce na brzegach blatu. Ze złości aż pobielały mu knykcie, a rzadko widywałam go podburzonego. Zazwyczaj trzymał nerwy na wodzy, bo niejedno już widział, albo przynajmniej udawał, że wszystko jest pod kontrolą, ale teraz para aż wystrzeliwała mu z uszu, gdy wisiał nad sylwetką siedzącego na krześle Langhama.
Chłopak uniósł głowę, a ja zdębiałam, widząc jego błyszczące oczy i zarumienione policzki. Z całą pewnością nie był trzeźwy.
– Szefie? – zaczęłam ostrożnie, martwiąc się, że Duncan wyładuje na mnie złość, którą zebrał w sobie przez ostatnie minuty, ale mężczyzna był tak skupiony na podchmielonym zawodniku, że zwrócił na mnie uwagi.
Zmartwiłam się nie na żarty. Czas rozpoczęcia gali zbliżał się wielkimi krokami, zaproszeni pewnie już powoli zjeżdżali się na miejsce i my także mieliśmy niedługo wyruszyć, a wszystko wskazywało na to, że stan jednego z piłkarzy nie pozwalał na jego pokazanie się szerszej publiczności.
– Należy ci się porządne lanie! – wrzasnął szef, pochylając się nad blondynem. – Zachowujesz się jak pierdolony dzieciak. Niech twój manager w końcu się za ciebie weźmie, bo nie wróżę ci świetlanej przyszłości, jeśli sam będziesz kopał pod sobą dołki.
– Mój manager... – zaczął Kieran, ale Duncan uderzył pięścią o stół.
– To człowiek widmo. Gdy trzeba, to nigdy go nie ma. Za co mu, kurwa, płacisz?
Musiałam się z tym zgodzić. Z facetem ciężko było się skontaktować, a co dopiero dogadać czy uzgodnić jakiekolwiek kwestie. Odbierał po dziesięciu próbach dodzwonienia się, wybiórczo odpisywał na maile, a gdy już przychodziło do spotkania w cztery oczy, nigdy nie miał czasu i gdzieś się spieszył. Można było śmiało stwierdzić, że nie miał żadnej kontroli nad swoim klientem i chyba w smak mu było, że Langham robi, co chce, nawet jeśli podkopywał swoją reputację. Kasa i tak się sypała, a to przecież było najważniejsze.
– Trzeba cię ogarnąć. – Duncan powiedział twardo, kręcąc głową z obrzydzeniem. – Lacey?
Wyprostowałam się, czując podświadomie, że powinnam zrobić to, co zasugerował Benjamin – zwiewać. Ale było już za późno. Mleko się rozlało. Przełożyłam kopertówkę z ręki do ręki, gdy nagle spociła mi się dłoń.
– Zajmiesz się tą ofiarą losu?
Otworzyłam usta z zamiarem odrzucenia tej jakże wspaniałej propozycji, ale uznałam, że lepiej będzie ugryźć to w inny sposób.
– Zaraz odjeżdżamy...
– Nie szkodzi. Ja muszę jechać z pozostałymi, żeby nie zrobili po drodze jakiejś głupoty, ale nic się nie stanie, jeśli wy się odrobinę spóźnicie.
– Czego pan ode mnie oczekuje? – spytałam śmiało, bo zdenerwowało mnie, że ktokolwiek oczekuje ode mnie czegoś, co nie powinno mnie nawet obchodzić. – Nie jestem jego niańką. Pilnowanie go i ogarnianie zachlanej mordy nie należy do moich obowiązków.
Postawienie się przełożonemu nigdy nie było dobrze odbierane, ale nie mogłam przystawać na wszystko, co ktoś sobie wymyśli. Czasami trzeba było się zaprzeć nogami i sprzeciwić, bo inaczej do końca życia byłoby się wykorzystywanym przez swoją uległość.
– Wiem. – Znużone westchnienie opuściło gardło szefa, gdy spojrzał na mnie błagalnie. – To nie jest polecenie służbowe, tylko prośba. Nie musisz się zgadzać, zrozumiem.
– I co wtedy? – Pokusiłam się na zadanie pytania, które świerzbiło mnie w język.
– Wtedy odeślę go do domu, nie będę miał innego wyjścia, ale... to naprawdę ważne. – Jego wzrok świdrował mnie na wylot. – Zapłacę ci.
Utkwiłam spojrzenie w rozbawionej facjacie Kierana, który nic nie robił sobie z tego, że narobił zamieszania i sprawił problem reszcie drużyny. Znowu. Nie wyglądał skruszonego czy zasmuconego. Jego gówniarskie podejście po raz kolejny rzucało wszystkim kłody pod nogi. Dorosłą osoba nie powinna się tak zachowywać. Prychnęłam pod nosem. Pieniądze serio by mi się przydały, ale nie chciałam dać się przekupić. Bałam się, że w przyszłości się to na mnie zemści. Nie byłam taka łatwa.
– Nie ma takich pieniędzy, za które bym to zrobiła – oświadczyłam z uporem.
Duncan był zdesperowany, widziałam to w jego nerwowych gestach. Po raz setny sprawdził zegarek.
– Dorzucę ci do wypłaty tysiąc funtów.
Zamrugałam. Dobra, chyba jednak byłam łatwa.
– Okej.
Szef odwrócił się do mnie całą sylwetką, sprawdzając, czy z niego nie kpię, ale gdy zobaczył, że podchodzę bliżej, zakasując niewidzialne rękawy, rzucił się do drzwi, pewnie w obawie, że się rozmyślę.
– Jako jedyna masz jaja, Lacey – zawołał. – Będę o tym pamiętał.
Pokiwałam głową, choć już tego nie widział, bo uciekł na korytarz, by dołączyć do czekającej na parkingu grupy. Obeszłam owalny stół, zbliżając się do Langhama. Stanęłam nad nim, zastanawiając się, jak się do tego zabrać, żeby w tak krótkim czasie przywrócić go do stanu pozornej używalności. Nie był pijany, jedynie podpity, ale to wcale nie poprawiało mojego nastroju. Stając przed kamerami, musiał wyglądać trzeźwo, zdrowo i uśmiechać się tak szeroko, aż zaczną boleć go policzki.
– Nie mam zachlanej mordy – stwierdził, nawiązując do mojego wcześniejszego komentarza.
– Ile wypiłeś?
– Kilka szklaneczek whiskey. – Podniósł rękę i uformował palcami coś, co miało wskazywać na rozmiar drinków. – Takich malutkich. Sześć czy siedem.
– O sześć czy siedem za dużo. Wstawaj – rozkazałam, ciągnąc go za ramię.
Zrobił to, górując nade mną. Dotarł do mnie zapach alkoholu, dlatego skrzywiłam się z niesmakiem, plując sobie w brodę, że sprzedałam się za tysiaka. Powinnam wypracować w sobie większą asertywność.
– Co ty masz na sobie?! – wydusiłam.
Co prawda jego nogi okrywały spodnie od garnituru, a na stopach miał dobrane do nich buty, ale tors ukrył się pod materiałem czarnego t-shirtu w różowe kropki. Wytrzeszczyłam oczy, przełykając ślinę, bo ten widok tak mocno mnie poraził, że miałam ochotę osunąć się na krzesło. Gdyby pokazał się tak na eleganckiej gali, gdzie wszyscy błyszczeli kosmicznie drogimi kostiumami, stałby się pośmiewiskiem, a prasa nie dałaby mu spokoju przez najbliższe tygodnie.
– Chłopie, co ty masz w głowie? – wysapałam, grymasząc. – Widziałeś się w lustrze, zanim wyszedłeś z domu? Na litość boską.
– Ubrałem spodnie, później buty, a gdy już dotarłem do góry, to mi się odechciało. – Wzruszył ramionami, lekko bełkocząc. – Wyglądam wyśmienicie. Takie smart casual.
– Ani smart, ani casual. Raczej dożynki w Wypizdowie Dolnym.
Nie uraziły go moje przytyki. Miał za bardzo w czubie, żeby się tym przejąć.
– Jedziemy?
– Nigdzie tak nie pojedziesz. Boże... Boże... Boże... – Przytknęłam palce do skroni, pocierając je okrężnymi ruchami. – Myśl, Lacey. – Wypuściłam powietrze.
– Skoro taka z ciebie znawczyni mody, że boli cię mój nowoczesny styl...
– Mam w dupie twój styl. Duncan mi zaufał i nie pozwolę, żebyś pokazał się tak ludziom.
– Możemy podjechać do mnie. – Mrugnął jednym okiem, przez co nabrałam ochoty, żeby wbić mu w niebieską tęczówkę wymanikiurowane z samego rana paznokcie.
– W biurach na górze jest garderoba z zapasowymi garniturami na konferencje prasowe. Idziemy!
Szarpnęłam go za łokieć i nie puściłam, bojąc się, że jeśli choć na sekundę spuszczę go ze smyczy, to wywinie jakiś numer pokroju ucieczki. Przeprowadziłam go przez korytarz, wyjechaliśmy windą na odpowiednie piętro, a później zaciągnęłam go do garderoby. Dziękowałam niebiosom, że istniało takie pomieszczenie jak to. Gdybym rzeczywiście musiała pojechać z nim do jego domu, chyba wolałabym rzucić się pod pędzący pociąg.
Rozsunęłam szafę, w której znajdowały się wieszaki z kompletami w różnych odcieniach czerni, szarości i granatu. Przygryzłam wnętrze policzka, przesuwając kolejne kostiumy w poszukiwaniu tego, który odpowiadałby rozmiarem i stylem Langhamowi. Na szczęście był przystojny, więc było mu do twarzy w większości rzeczy. Tylko nie w tej pieprzonej koszulce w kropki, którą sobie dzisiaj ubzdurał. Mogłabym się założyć, że zrobił to specjalnie, żeby jeszcze bardziej uprzykrzyć wszystkim życie.
Cholerny drań.
– Chyba pójdziemy w klasyczną czerń – uznałam, wyjmując z szafy smoking. – Mam już białą koszulę i ładny krawat.
Obróciłam się, ale byłam sama. Przesunęłam oczami po pomieszczeniu, jednak chłopak zniknął z pola widzenia.
– Kieran? – Podniosłam głos. – Kieran?!
Podbiegłam do drzwi i wyjrzałam poza garderobę. Korytarz był pusty, a we mnie aż zawrzało ze złości. Poczułam, jak purpura mrowi mi szyję i pełznie w górę, aż do cebulek włosów.
– Frajer zwiał – pisnęłam o wiele za wysoko, bo w tym momencie nie potrafiłam już zapanować nad własnym głosem.
Wybiegłam, w pośpiechu zaciskając pięść na boku materiału sukienki, by nie podwinęła mi się pod buty. Nie potrzebowałam kolejnego nieszczęśliwego wypadku, chociaż wyrżnięcie o podłogę było teraz moim najmniejszym zmartwieniem. Zaglądałam do każdego pokoju, ale każdy świecił pustkami. Wszyscy byli już w drodze na bankiet. Na ten sam, z okazji którego miałam być damą.
A skończyłam jako rozczochrana, zziajana służka upierdliwego piłkarzyka.
– Oszalałeś?! – wykrzyczałam, zastając go w siedzibie Duncana.
Stał, nonszalancko opierając się o biurko. Skrzyżował nogi, jedną ręką podpierał się o blat, a w drugiej obracał połyskujące szkło z bursztynową zawartością. Na mój widok uśmiechnął się kącikiem warg, upił malutki łyczek, a później przymknął powieki, rozkoszując się drinkiem, którego ukradł z barku mojego szefa.
Zachciało mi się wyć z bezsilności, zażenowania i wściekłości.
Nie byłam zwolenniczką agresji. W zupełności wystarczało mi wytworzenie w głowie wizji, w której coś komuś robię, ale nigdy nie przeniosłabym tego do rzeczywistości. Aż do teraz. Furia zbliżała się tak nieubłaganie, że zaczęłam szybciej oddychać. Wentylowałam jak wysłużona ciężarówka. Nakazałam sobie w myślach, że robię to wszystko dla ogólnego dobra.
– Robisz mi na złość – wyrzuciłam z siebie. – I bawi cię to.
– Bawi mnie wiele rzeczy.
– Zacznij traktować mnie poważnie. Nie jestem waszym wrogiem.
– Szkoda. Podobno wrogowie tworzą najlepszy duet kochanków.
– Pohamuj wodze, blondasku. – Ostrzegłam.
Wcisnęłam mu w klatkę piersiową komplet, który wybrałam, ale nie ujrzałam w nim żadnej oznaki chęci współpracy. Jeszcze mocniej przyparł do biurka, drocząc się. Był jedną z najbardziej irytujących osób, jakie kiedykolwiek poznałam. Był moją zmorą. Karą za grzechy, których nigdy nie popełniłam.
– W tej chwili się rozbierz – mruknęłam z uporem maniaka. – Albo sama zerwę z ciebie tę nieszczęsną koszulę.
Wyszczerzył się. Rozłożył ręce, czekając, aż naprawdę zrobię to, czym zagroziłam. Zacisnęłam powieki, gryząc się w dolną wargę z taką siłą, że jeszcze chwila, a przegryzłabym ją do krwi. Czym sobie na to zasłużyłam?
Zbliżyłam się ostrzegawczo, by nie pomyślał, że żartuję. Byłam zdeterminowana. Naprawdę byłam skłonna osobiście go przebrać, byle tylko zyskać na uciekającym czasie. Nienawidziłam whiskey, ale gdybym nie wcisnęła w siebie czegoś mocniejszego, pewnie posunęłabym się do morderstwa. Wyszarpałam chłopakowi szklankę i wypiłam jednym haustem resztkę, która znajdowała się w środku. Alkohol przepłynął przez przełyk, paląc go od środka, ale pomogło. Na chwilę skupiłam się na czymś innym niż bagno, w którym się babrałam. Odstawiłam szklankę z hukiem, nie zastanawiając się, czy roztrzaska się na kawałki czy nie i wbiłam w Langhama tak nienawistne spojrzenie, na jakie tylko mogłam się zdobyć. Ale on po raz kolejny wyszedł mi naprzeciw z tym swoim wiecznym rozbawieniem, ignorancją i spokojem, jaki przejawiał w rozanielonym uśmiechu, podsycanym procentami.
– Sam tego chciałeś – powiedziałam ostro.
Chwyciłam za dolny brzeg koszulki Langhama, ciągnąc ją ku górze, a on, ku mojemu zaskoczeniu, uniósł wysoko ramiona, bym dała radę przeciągnąć mu ją przez głowę.
– Chciałem – przyznał bez grama skrępowania, chcąc mnie zawstydzić.
Myślałam, że teraz już pójdzie z górki. Że nareszcie poszedł po rozum do głowy i skoro zaczął współpracować, to będzie to kontynuował. Ale szybko przekonałam się, jak bardzo jestem naiwna, a on złośliwy i dziecinny, gdy znowu opuścił ręce, czekając na mój kolejny ruch.
Wypuściłam z siebie urywany śmiech, przystępując do następnego kroku. Zaczęłam nakładać na jego górną część ciała śnieżnobiałą koszulę.
– Masz zimne dłonie – stwierdził. – Ten chłód pewnie idzie prosto z serca.
Fakt, chcąc nie chcąc opuszki moich palców przesmykiwały po rozgrzanej skórze jego klatki piersiowej, ale nie przywiązywałam do tego większej uwagi. Miałam na głowie większe zmartwienia niż to, że obmacuję jakiegoś wkurzającego kolesia.
– Skąd masz tę sukienkę? Musiała kosztować krocie. Aż tak dobrze ci płacą?
– Z lumpeksu – skłamałam.
Na samą myśl o tym, od kogo i dlaczego otrzymałam tak drogi prezent, zachciało mi się wymiotować. Nigdy nie byłoby mnie stać, by kupić sobie coś takiego. Ale nie byłam w stanie wyrzucić wszystkiego, co otrzymałam. Te ubrania były mi teraz potrzebne.
– W lumpeksach można dostać Alexandra McQueena z zeszłorocznej jesiennej kolekcji?
Nie odpowiedziałam, ucinając temat. Nie chciałam o tym rozmawiać, a tym bardziej myśleć.
– Wyglądasz obłędnie. Jak bogini. I ten kolor...
– Przestań flirtować – ucięłam.
Szarpnęłam gwałtowanie głową, podnosząc na niego wzrok. Niebieskie tęczówki iskrzyły w świetle wiszącej nad biurkiem lampy, gdy zaczęłam siłować się z zapięciem ubrania. Koszula zsunęła mu się z ramion, więc czym prędzej ją poprawiłam, sunąc dłońmi po umięśnionych bicepsach chłopaka. Jego mocne perfumy drażniły moje nozdrza, mieszając się z zapachem wypitego trunku. Na moment się zatrzymałam, rejestrując na lewej ręce mały tatuaż w kształcie pucharu.
– Nie flirtuję, tylko stwierdzam fakty.
– Faktem jest, że ty w przeciwieństwie do mnie wyglądasz jak gówno i mamy niewiele czasu, by coś z tym zrobić.
Małe guziczki stawiały opór pod moimi długimi paznokciami, zmuszając mnie do bluzgania pod nosem. Może z nerwów, a może z powodu wypicia odrobiny whiskey na prawie pusty żołądek, nagle zaczęła mnie bawić sytuacja, w której się znalazłam. Zdusiłam w sobie parsknięcie, niemal się nim dławiąc, ale im bardziej starałam się dopiąć kolejne guziki, tym mocniej mnie to śmieszyło.
– Cieszę się, że cię rozśmieszyłem. – Kieran chwycił kosmyk moich włosów i owinął go sobie wokół palca. – Królowo.
Natychmiast strzepnęłam jego rękę, teraz już drżąc pod naporem tego, co zbierało mi się w trzewiach.
– Nie nazywaj mnie tak. I nie rozśmieszyłeś. – Reakcja mojego organizmu nie współgrała ze słowami. – Nie rozśmieszyłeś, ani trochę – powtórzyłam, ale rechotałam już jak żaba, nie kontrolując śmiechu, który się ze mnie wydobywał.
Pochyliłam głowę, bezwiednie opierając się czołem o tors Kierana. Trzęsłam się ze śmiechu, nie mogąc się uspokoić, bo... cholera... ubierałam dorosłego faceta. Naprawdę stałam się jego niańką.
Zacisnęłam pięści na koszuli, najpewniej ją mnąc. Pewnie niewiele brakowało, a zostawiłabym na niej odcisk podkładu, którym makijażystka wysmarowała mi twarz. Wzięłam kilka głębszych wdechów, by odzyskać nad sobą kontrolę. Ponownie uniosłam wzrok, tymczasem Langham ujął moje rozdygotane ręce w swoje i przeniósł je na ostatni guzik, pomagając mi w dokończeniu dzieła, ani na moment nie spuszczając ze mnie tych swoich cholernie ładnych oczu z długimi rzęsami, którymi mógłby zamiatać podłogę.
Puścił moje dłonie w tym samym momencie, w którym ktoś otworzył drzwi. Oboje przekręciliśmy głowy w tamtym kierunku, napotykając zdziwiony wyraz twarzy Khalida Ashrafa. Mężczyzna przystanął w połowie kroku, unosząc wysoko brwi. To, co zastał, musiało wyglądać dwuznacznie i zrobiło mi się głupio, że mógłby wysunąć pochopne wnioski. Nie chciałabym, żeby syn właściciela klubu pomyślał, że zostaję po godzinach, żeby zamykać się w pokoju z jednym z piłkarzy i robić nie wiadomo co.
– Czego? – Kieran spytał chamskim tonem.
Był niezadowolony. Bóg jeden wiedział, z jakiego powodu.
On nie obawiał się Khalida, bo nie miał ku temu powodów. Zawodnik był cenniejszy niż jakaś młoda specjalistka od marketingu, którą łatwo i szybko można było zastąpić kimś innym.
– Lacey wygląda tak, jakby chciała się na ciebie rzucić... – zaczął Ashraf.
– Nie jestem zaskoczony. – Kieran wtrącił mu się w zdanie, poruszając przy tym sugestywnie brwiami.
– ... i cię pobić.
Zrobiłam krok w tył, zwiększając odległość między mną a blondynem. Zabrałam z blatu swoją torebkę. Czułam się nieswojo, przyłapana na gorącym uczynku i w jakiś sposób... winna?
– Duncan o wszystkim mi powiedział. – Wytłumaczył Khalid. – Mam przypilnować, żebyście bezpiecznie i w miarę szybko dotarli na galę. – Kiwnął głową na spodnie od garnituru, które nadal leżały na biurku. – Przebieraj się, Langham. Nie mamy czasu, więc przestań pajacować. A ciebie, Lacey, zapraszam do limuzyny.
Uśmiechnęłam się nieśmiało, robiąc dokładnie to, o co poprosił. Wierzyłam, że mężczyzna będzie w stanie zapanować nad ostatnim etapem przygotowań niesfornego piłkarza. Podeszłam do drzwi, poprawiając fryzurę i zanim wyszłam, po raz ostatni spojrzałam na Kierana przez ramię, przechwytując jego rozbawiony wzrok.
– Królowa lodu w czerwonej satynie – mruknął, puszczając mi oczko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro