Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37

#oomlsz

Zapraszam na przedostatni rozdział.

Mały srebrny słonik z ukruszoną trąbą, stojący w rogu biurka, nieustannie przyciągał moją uwagę, rozpraszając od obowiązków. Wystarczyło, że spojrzałam w jego stronę, a przerywałam wszystko, co robiłam, zastygając w miejscu niczym posąg.

            Ten słonik stał się metaforą mnie.

            Kruchy, zraniony, z nadłamaną częścią, której nie dało się posklejać. W moim przypadku było to serce.

            Gdy pomagałam rodzicom pakować rzeczy dziadka kilka dni po pogrzebie, nie zdawałam sobie sprawy, jak wielkie było otępienie, które mnie pochłonęło. Stojąc nad grobem najważniejszej osoby w moim życiu, nie uroniłam ani jednej łzy. Dzielnie trzymałam ręce rodziców, wspierając ich i podnosząc na duchu, choć wewnątrz sama cierpiałam tak mocno, aż momentami brakowało mi powietrza. Dopiero siedząc na podłodze w jego dawnym pokoju i układając zebrane przez lata figurki w wyściełanym miękkim materiałem kartonie, zalałam się łzami, które zawładnęły mną do tego stopnia, aż mama musiała podać mi leki na uspokojenie.

            Jego już nie było, a odchodząc, zabrał ze sobą cząstkę mnie.

            Zmarł we śnie. Ze spokojem, bez bólu, bez strachu.

            Wiedziałam, że nieprędko pozbieram się po tej stracie. Dziadek aktywnie uczestniczył w moim wychowaniu. Był moim największym oparciem, człowiekiem, którego podziwiałam. Był moim bezpiecznym miejscem. Nawet wtedy, gdy choroba zaczęła mieszać mu w głowie, wznosiłam go na piedestał.

            Dni mijały, a rozdzierająca rozpacz nie zelżała, choć tak obiecywała mama. Kłucie za żebrami doskwierało mi tak mocno, że codziennie połykałam kilka tabletek środków przeciwbólowych, byle tylko jeszcze mocniej się otępić i nie czuć bólu, który zdawał się ostrzegać, że zostanie ze mną już na zawsze.

            Powrót do pracy nie należał do najłatwiejszych. Zastałam piętrzące się na biurku teczki z dokumentami i pełną skrzynkę mailową. Pan Duncan wydał oficjalne oświadczenie, przyznając, że wkrótce odchodzi na zasłużoną emeryturę. Wszyscy spekulowali, kto go zastąpi, w międzyczasie nadrabiając wszelkie zaległości, by sprawiać wrażenie czystych jak łza i nie podpaść nowemu szefostwu, gdy już dojdzie do przekazania władzy. Moi współpracownicy rzucili się w wir pracy, dołączając do zawrotnego wyścigu szczurów. Tak bardzo zależało mi na tej posadzie, a teraz nie miałam nawet siły, żeby stanąć z innymi na starcie i bić się o nagrodę.

            London Black Dragons zakończyli sezon Premier League poza podium. Czwarte miejsce, uważane przez większość sportowców za największą ujmę, nie ucieszyło zarządu. Inne kluby przyjęłyby tę pozycję w tabeli z pocałowaniem ręki, lecz w tym roku władowano w gaże dla piłkarzy zawrotne sumy, a to niekoniecznie odzwierciedlało się na boisku. Na korytarzach dało się usłyszeć plotki o zmianie również na fotelu prezesa.

            Szansa podpisania kontraktu z włoską drużyną pojawiła się przed Kieranem w najlepszym z możliwych momentów. Między zawodnikami panowały dziwne nastroje i możliwość zmiany otoczenia była czymś, na co zdecydowanie powinien postawić.

            Może i dla mnie to był dobry moment, żeby stąd uciec i coś zmienić w swoim życiu. Wytrzymałam w LBD pełny sezon, zaharowując się za dwie, a może nawet i trzy osoby. Zdobyłam cenne doświadczenie, choć przypłaciłam to notorycznym zmęczeniem i spadkiem energii. Zajmowanie się sportowcami nie musiało być moją specjalnością. Z wiedzą, jaką posiadałam i stale poszerzałam, równie dobrze mogłam zatrudnić się w każdej większej firmie, która potrzebowała doradztwa PR-owego. Dyplom z marketingu był dodatkową zaletą.

            Ponownie dotknęłam szorstkiej struktury figurki słonika, czując, że pod powiekami ponownie zbiera mi się coś na wzór piasku i trze tak mocno, że podrażnia oczy. Zamrugałam, odganiając napływające łzy, gdy drzwi mojego biura otworzyły się z impetem.

            – Wróciłaś. – Ben wparował do pomieszczenia, nie pytając o pozwolenie. – Ale mogłaś się mocniej pomalować. Nie wyglądasz korzystnie.

            Nie gryzł się w język, otwarcie chwalił się swoim chamstwem. Przytyki dotyczące wyglądu nie zrobiły na mnie wrażenia, byłam zbyt zmęczona i wycofana.

            –  Dopiero pochowałam dziadka. Brakuje ci wyczucia. – Nie omieszkałam przekazać mu, co o tym sądzę.

            Zamknęłam leżący przede mną segregator i odsunęłam go na bok, rejestrując z niezadowoleniem, że wykonałam dopiero jedną trzecią zadań na dzisiaj, gdzie zazwyczaj zrobiłabym większość już w trakcie kilku pierwszych godzin pracy. Nie byłam wystarczająco produktywna, a otumanienie lekami przytępiło mój umysł.

            – Od pogrzebu minęło już trochę czasu. Weź się w garść, to nie piaskownica. Każdy kiedyś umrze.

            Mam nadzieję, że ty już niedługo, pomyślałam.

            Natychmiast skarciłam się w myślach. Nie powinno się życzyć nikomu śmierci, nawet komuś tak paskudnemu jak on.

            Benjamin nie miał pojęcia, jak ważny był dla mnie dziadek i jak mocno przeżywałam jego śmierć. Może on nie był blisko ze swoją rodziną albo miał tak wypaczony charakter, że nie posiadał ludzkich odruchów, ale nic by mu się nie stało, gdyby wykrzesał z siebie odrobinę zrozumienia i współczucia.

            – Duncan za bardzo wam pobłaża – dodał, kręcąc głową z dezaprobatą.

            – Nam?

            – Tobie i Betty. Ona znalazła sobie jakiegoś fagasa i ostatnio rzadko bywa w pracy, a ty przychodzisz do biura, wyglądając jak łachudra i się nad sobą użalasz. Pomyśl nad makijażem, serio. Gdy się wytapetujesz, wyglądasz jak laleczka i od razu milej zawiesić na tobie oko.

            Dłoń, którą dotąd trzymałam na kolanie pod biurkiem, zacisnęła się w pięść. Miał czelność rozporządzać czasem wolnym koleżanki z pracy, która dopiero teraz, po kilku latach poświęcania klubowi życia prywatnego, postanowiła wykorzystać przysługujący jej zebrany zaległy urlop. Przemilczałam obrzydliwe teksty, które skierował w moją stronę. Przyzwyczaiłam się do nich, choć za każdym razem, gdy Ben otwierał usta, mdliło mnie i miałam ochotę przebić sobie bębenki w uszach.

            – Przy mnie będziecie chodzić jak w zegarku.

            Zatrzymałam na nim zdezorientowany wzrok, podczas gdy mężczyzna uśmiechnął się z wyższością, podchodząc bliżej. Postanowiłam sobie, że jeśli dotknie mojego biurka, chociażby położy na nim palec, wpadnę w szał i utnę mu te części ciała, które spotkają się z blatem. Bez pytania wdarł się w moją przestrzeń, ja nigdy nie wchodziłam do jego biura i nawet gdy zachodziła potrzeba, by przedyskutować z nim kwestie zawodowe, robiłam to w neutralnym miejscu. On za to przynajmniej raz w tygodniu wciskał się nieproszony do tego pomieszczenia, traktując je jak własne.

            – Co masz na myśli? – Czułam, jak na moim czole powiększa się zmarszczka.

            Nie spodobało mi się to, co jako pierwsze pojawiło się w mojej głowie, gdy usłyszałam te słowa, a oślizgły, jaszczurowaty wyraz twarzy Bena tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że za chwilę pożałuję zadania tego pytania.

            Mężczyzna, choć z trudem dało się go tak nazywać, skoro zachowywał się jak rozpuszczony, nienauczony kultury chłystek, zrobił to, czego sobie nie życzyłam – położył obie dłonie na biurku, pochylając się nad nim, tym samym przybliżając do mnie. Wytrzymałam jego butne spojrzenie.

            – Nie słyszałaś? Nie dotarły do ciebie dobre nowiny? – Z jego głosu wylewało się samozadowolenie. – Awansuję i zastąpię Duncana.

            Wybuchłam śmiechem, rżałam jak koń bez grama elegancji. Po raz pierwszy od wielu dni poczułam coś innego niż smutek i przygnębienie. Te uczucia zostały zastąpione przez coś na wzór połączenia szyderstwa z politowaniem i chyba powinnam podziękować znajomemu z działu, że doprowadził mnie do stanu, w którym na krótki moment w kącikach moich oczu pojawiły się łzy spowodowane rozbawieniem, a nie żalem.

            Kiwnęłam na Benjamina palcem, by jeszcze bardziej się pochylił. Oczyściłam gardło, rozejrzałam się konspiracyjnie po pomieszczeniu i zniżyłam ton.

            – Czy ten awans jest teraz z nami w pokoju? – spytałam niemal szeptem. – Jak on wygląda? Odzywa się w twojej głowie?

            Ben gwałtownie się wyprostował. Zrzedła mu mina i wyglądał tak, jakby połknął kij od miotły. Zacisnął zęby i poruszył nerwowo szczękami, a jego lewa powieka zaczęła drgać pod wpływem złości.

            Musiał mieć nie po kolei w głowie, jeśli liczył na to, że ktokolwiek z zarządu weźmie go pod uwagę przy wyborze nowego szefa działu public relations. Miał swoje za uszami i prawie nikt go nie lubił. Nie cieszył się szacunkiem kolegów, nawet sam Duncan miał do niego niekoniecznie przyjazny stosunek. Nie można było odebrać mu talentu ani doświadczenia, ale sposób, w jaki się zachowywał, szczególnie względem kobiet, i jak reprezentował nasz dział, pozostawiały wiele do życzenia.

            – Nie będzie ci do śmiechu, gdy jutro dostaniesz maila z oficjalnym ogłoszeniem.

            Tą wypowiedzią, nasiąkniętą pychą i pewnością siebie, starł mi uśmiech z twarzy. Zapatrzyłam się na niego chyba dłużej, niż powinnam, ale byłam tak skonfundowana tym, co powiedział, że z wrażenia aż zaschło mi w gardle.

            Czekał cierpliwie, aż dotrze do mnie prawdziwość tej sytuacji. Karmił się tym zamętem i moją dezorientacją. Przełknęłam ślinę, mimowolnie potrząsając głową z niedowierzaniem, ale im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej ulatniało się moje przeświadczenie, że chciał mnie tylko podpuścić.

            On nie żartował.

            Całe życie przeleciało mi przed oczami. Wizja Benjamina jako mojego przełożonego była tak abstrakcyjna, że nie mogłam sobie tego nawet wyobrazić, a przecież byłam wyjątkowo kreatywną osobą. Nie pasował do tej roli, był zbyt obcesowy i problematyczny. Ktokolwiek uznał, że choć w małej mierze sprosta oczekiwaniom, jakie szły za tym, że ma zastąpić Duncana, był chyba niespełna rozumu.

            – Zaskoczona?

            – Zniesmaczona – stwierdzałam szczerze. – Sądziłam, że wezmą pod uwagę chociażby Betty.

            Mężczyzna parsknął głośno, odchylając głowę.

            – Nie bądź śmieszna. Zarząd nigdy zaproponowałby jej tego stanowiska.

            – Dlaczego?

            – Bo jest kobietą.

            Znowu mnie zemdliło. Jego nienawiść do żeńskiej części zespołu była odrażająca. Najgorsze w tym wszystkim było to, że martwiłam się, iż może mieć rację. Stare dziady na wysokich stołkach mogły mieć takie same poglądy jak on.

            Dotarła do mnie bolesna prawda, przed którą od dawna się broniłam, naiwnie wierząc w ideę, że skoro mamy dwudziesty pierwszy wiek, to na świecie coś się zmieniło.

            Nad kobietami w LBD wisiał szklany sufit, przez który nie dało się przebić.

            – Nie dziwię się, że tak cię to zaskoczyło – rzucił, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. – Twój malutki babski móżdżek może nie pojmować, że można awansować za zasługi, a nie za dawanie dupy.

            Zwęziłam oczy. Coś mi tutaj śmierdziało. Nie bez powodu użył takiego sformułowania, on ewidentnie chciał nakierować tę rozmowę na konkretny temat.

            – O co ci chodzi, Ben? – spytałam prosto z mostu, wstając z fotela.

            Będąc na szpilkach, równałam się z nim wzrostem, co pomagało w rzucaniu oskarżycielskich spojrzeń.

            – Dowiedziałem się z pewnego źródła, że dostałaś tę pracę nieprzypadkowo. Nasz sponsor, Anthony Walters, musiał być bardzo wdzięczny za twoje łóżkowe popisy.

            Oniemiałam. O mojej dawnej relacji z Waltersem wiedziała zaledwie garstka osób i wierzyłam, że żadna z nich niczego nie chlapnęła. Najpewniej stało się to, o co tak bardzo się martwiłam, zastanawiając się, kiedy razem z Kieranem ogłosić światu naszą relację – dziennikarze dokopali się do mojej przeszłości.

            Minęło kilka długich sekund, zanim przetrawiłam tę informację. Wbrew pozorom coś mi się w tym wszystkim nie zgrywało. Gdyby media dotarły do jakichkolwiek dowodów na mój dawny romans, portale plotkarskie miałyby używanie, a Kieran już dawno odezwałby się do mnie w tej sprawie.

            – Co to za źródło?

            – Można powiedzieć, że nawiązałem ciekawą znajomość z bardzo wpływową kobietą, która wkrótce dołączy do zarządu. Sporo o tobie wie, a przy tym doceniła moje zdolności przywódcze i postanowiła wesprzeć moją karierę. Wystarczyła, że szepnęła słówko odpowiednim osobom i następnego dnia dostałem telefon z propozycją awansu. Niektórzy od razu dostrzegają, kto nadaje się do bycia liderem.

            Istniała tylko jedna osoba, która miała na moim puncie taką obsesję, że przysłaniała jej ona rozsądek. Ostrzegała, groziła, posunęła się nawet do szpiegowania, a teraz kłamania na mój temat. Oczerniała mnie i działała na moją szkodę, nie dopuszczając do siebie, jak bardzo się myli. Nawet teraz, gdy mój związek z Langhamem ujrzał światło dzienne, nie wierzyła, że jej były mąż ani trochę mnie nie interesuje. Była chora z zawiści, a to popychało ją w stronę obłędu.

            Darlenee Brenton-Walters musiała być bardzo nieszczęśliwą kobietą.

            W tej iście surrealistycznej sytuacji pocieszało mnie tylko jedno. Skoro wykupiła sobie miejsce wśród władz London Black Dragons, istniała spora szansa, że podczas współpracy z Waltersem wykończą siebie nawzajem i wreszcie dadzą mi spokój.

            Im dłużej patrzyłam na obnoszącego się triumfem dumnego jak paw Benjamina, tym mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że siedziba klubu stanie się miejscem, którego nie będę miała ochoty odwiedzać. Prestiż stanowiska nie był chyba wart takiego zachodu. Wbrew pozorom wypłata również nie była zachwycająca.

            Tanner miał słuszność, twierdząc, że najlepiej stąd uciekać. Intensywnie szukał czegoś innego i podsyłał mi oferty, które według niego mogły mi się spodobać. Do tej pory nie pokusiłam się na wysłanie zapytania o wolny etat, lecz teraz wszystko nabrało innych barw.

            – Nie martw się, Lacey. – Ben posłał mi uśmiech, który przypominał pysk jadowitego węża. – Jestem otwarty na współpracę i bardzo ciekawy twoich zdolności. Chętnie je przetestuję.

            Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Wielokrotnie przekraczał granice dobrego smaku, rzucając seksistowskimi komentarzami albo żartami o erotycznym zabarwieniu. Tym razem posunął się tak daleko, że już nie było widać linii, od której się odbił. Cały trud, jaki nasz dział włożył w tym sezonie w reperowanie wizerunku drużyny, mógł zostać zaprzepaszczony przez jedną osobę. Czy klub naprawdę tego chciał?

            – Nie obijaj się. Obserwuję cię, Lacey. – Zrobił dziwny gest dłonią i zaczął wycofywać się za drzwi. – Czekam na kartkę z gratulacjami.

            Gdy zostawił mnie samą, powietrze automatycznie stało się czystsze. Już nie bałam się tego powiedzieć – Benjamin był śmieciem.

            Chwyciłam w dłoń uszkodzonego słonika. Chropowatość jego struktury przywołała moje zmysły do porządku, ściągając na ziemię, na której zaliczyłam twarde lądowanie. Nie byłam zdolna wyobrazić sobie swojej przyszłości w LBD, gdy Ben przejmie stołek obecnego szefa.

            Wsunęłam mały kluczyk w pierwszą szufladę biurka i przekręciłam go w zamku. Przebiłam się przez kilka teczek i dziesiątki rzuconych luźno dokumentów, aż w końcu odnalazłam to, czego szukałam.

            Ułożyłam przed sobą plik kartek i zdjęłam z górnego rogu niebieski spinacz. Przewertowałam swoje zapiski, zwracając szczególną uwagę na podkreślone kolorowymi pisakami słowa. Na samym końcu notatek znajdował się kilkustronicowy dokument opatrzony podpisem prawnika.

            Sięgnęłam do leżącego na biurku telefonu i wyłączyłam dyktafon. Ben nie miał pojęcia, że nagrywałam go za każdym razem, gdy się do mnie zbliżał. Od dawna zbierałam niezbite dowody na jego karygodne postępowanie w miejscu pracy.

            Na wyświetlaczu pojawiła się nowa wiadomość. Nazwa nadawcy była jedynym pocieszeniem, jakie czekało mnie tego dnia.

            Od: Kieran Langham

            „Udało się! Podpisuję kontrakt z Interem."

            Mimo nieprzyjemności, jakie mnie spotkały, uśmiechnęłam się pod nosem. Cieszyłam się z jego szczęścia i byłam z niego dumna. Choć niedawna kontuzja postawiła transfer pod znakiem zapytania, włoski klub postanowił zaryzykować.

            Zamierzałam mu udowodnić, że kibicuję mu całą sobą. Ogrom pocieszenia i wparcia, które dostałam od Kierana po śmierci dziadka, przekraczał wszelkie bariery. Choć musiał polecieć do Mediolanu, by dopiąć wszystkie szczegóły umowy na ostatni guzik, nie było chwili, w której odczułabym jego brak. Dzwonił, pisał, dopytywał o moje samopoczucie, ubolewając nad tym, że nie ma go w Londynie. Nigdy nie pozwoliłabym na to, żeby zaprzepaścił swoją wielką szansę dlatego, że chciał mnie pocieszać w żałobie.

            Do: Kieran Langham

            „Gratuluję. Bardzo się cieszę!"

            Zebrałam dokumenty i przeszłam z nimi przez korytarz, zatrzymując się przed biurem pana Duncana. Zapukałam, a on odpowiedział w milisekundę, jakby kogoś oczekiwał. Tym kimś na pewno nie byłam ja.

            – A, to ty, Lacey. – Spojrzał na mnie zza okularów. – Co się stało?

            Podeszłam do biurka żwawym krokiem i położyłam przed przełożonym plik kartek. Mężczyzna zmarszczył brwi, patrząc na tytuł i podpis na dole strony. Zazgrzytał zębami, po czym znowu na mnie spojrzał, tym razem ze skwaszoną miną.

            To, co zaplanowałam, mogło się ciągnąć za mną latami i pozostawić po sobie smród. A jednak byłam zdeterminowana, by choć w małym stopniu uleczyć chore zapędy człowieka, który nigdy nie powinien pozwolić sobie na to, co robił.

            – Jesteś pewna? – spytał, zdejmując okulary z nosa. – Wiesz, że to zablokuje jego awans?

            – Tak, wiem.

            – To poważna sprawa.

            – Wiem – powtórzyłam. – Podpiszę się pod tym, a później przejdę przez wszystkie piętra budynku i zapewniam pana, że zbiorę co najmniej osiem nazwisk, które potwierdzą to, na co pan patrzy. Kadry dostaną taką samą kopię.

            Duncan prześledził uważnym wzrokiem listę oskarżeń i starannie zebrane cytaty wszystkich paskudztw, które wypowiedział Benjamin. Znał go dłużej niż ja i wiedział, że nic, co zostało zawarte w dokumencie, nie było nagięciem prawdy.

            – Zwolnią go – dodał.

            – Nikt nie będzie płakał – powiedziałam oschle.

            – Dobrze. – Mężczyzna złączył dłonie i przysunął je do ust, zastanawiając się nad tym co dalej. – Masz moje wsparcie.

            Zagryzłam wargę. Nie zdawałam sobie sprawy, w jakim napięciu oczekiwałam na osąd Duncana i jego decyzję. Po raz kolejny udowodnił, że zasługiwał na miano świetnego szefa, a mnie znowu zrobiło się przykro i dopadł mnie sentyment.

            – Dziękuję.

            Wróciłam do siebie z nową dozą waleczności i uporu. Poczułam, że napędzam się do aktywnego działania i nikt ani nic nie będzie w stanie mnie powstrzymać. Usiadłam za biurkiem i odczytałam kolejną wiadomość.

            Od: Kieran Langham

            „Tęsknię. Przylecisz do mnie na weekend?"

            Ustaliliśmy, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i uda mu się podpisać kontrakt, zostanie na jakiś czas w Mediolanie, żeby znaleźć dla siebie mieszkanie. Nie chciał zlecać tego żadnemu agentowi nieruchomości, wolał zająć się tym osobiście.

            Słonik ponownie przyciągnął moje spojrzenie, działając na mnie niczym magnes. Powinien przynosić szczęście, jednak nie byłam pewna, czy ukruszona trąbka nie zdjęła z niego tej magii. Schowałam go do torebki i otworzyłam laptopa, na którym od razu wpisałam interesującą mnie frazę.

            Spaliłam za sobą mosty, już nie było odwrotu.

            Do: Kieran Langham

            „Jeśli nie masz nic przeciwko, przylecę na trochę dłużej."

            Odpowiedź przyszła po kilkunastu sekundach.

            Od: Kieran Langham

            „To znaczy?"

            Wzięłam głęboki oddech. Płuca wypełniły się ciężkim powietrzem, w którym unosiła się wizja nadchodzących zmian.

            Do: Kieran Langham

            „To się dopiero okaże."

            Wysłałam wiadomość.

            Po raz ostatni spojrzałam na ekran komputera, na którym widniał wzór wypowiedzenia, po czym bez wahania kliknęłam „drukuj".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro