Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

#oomlSZ na twitterze

Sezon rozpoczął się na dobre. Treningi wyciskały z zawodników siódme poty, trenerzy i ich asystenci nie dawali sportowcom chwili wytchnienia. Nie było mowy o marudzeniu. Wchodząc na murawę, każdy musiał dać z siebie wszystko, nie tylko po to, by potwierdzić jakość swojej formy, ale przede wszystkim dlatego, by zabłysnąć przed sztabem trenerskim i znaleźć się w pierwszym składzie na najbliższy mecz.

Zbliżająca się rozgrywka, zaklepana już za trzy dni w sobotnie popołudnie, była również pierwszą, na której miałam się pojawić jako pełnoprawny, oficjalny pracownik London Black Dragons i, prawdę mówiąc, odrobinę mnie to stresowało. Mimo że w swojej wcześniejszej pracy często pojawiałam się na meczach, nie miały one tak medialnego wydźwięku jak dorosła liga, a co za tym szło - wtedy istniała mniejsza szansa, że coś pójdzie nie tak.

Starsi sportowcy wzbudzali większe zainteresowanie, zwłaszcza po tych wszystkich wybrykach, których dokonali. Mieli sporo za uszami, a to przyciągało jeszcze większe zainteresowanie wygłodniałych pismaków, które tylko czekały, aż podkręcony adrenaliną albo rozjuszony porażką zawodnik powie o kilka słów za dużo. Musiałam trzymać rękę na pulsie, stale pilnując swoich podopiecznych, by któryś z nich nie szepnął niewłaściwej rzeczy albo nie zdradził zbyt wiele.

Kolejne wizerunkowe katastrofy były ostatnim, czego potrzebowaliśmy, dlatego chcąc być jak najbliżej i zaznajomić się z ewentualnymi zakulisowymi rewelacjami, zamiast grzać tyłek w wygodnym fotelu w biurze na dziewiątym piętrze, stałam przy barierkach na trybunach. Przyglądałam się z uwagą wszystkiemu, co działo się na boisku, co chwilę pstrykając fotki, by później wybrać najlepsze z nich i umieścić na oficjalnym profilu drużyny na Instagramie. Miałam ten przywilej, że jako osoba od marketingu jako jedna z niewielu dostałam pozwolenie na wniesienie elektroniki. Sztab obawiał się, że taktyka albo plany treningowe dostaną się w niepowołane ręce. Trudno było się temu dziwić.

Przestępowałam z nogi na nogę, grymasząc w myślach przez to, że krzywdzę swoje biedne stopy w tych obłędnie drogich szpilkach, które stukały o beton trybun, gdy tylko przemieszczałam się o milimetr, ale wizja przebrania się w sportowe obuwie jakoś nie wywierała we mnie pozytywnych odczuć. Mimo wszystko byłam w pracy. Może nie na spotkaniu przy okrągłym stole, na którym piętrzyły się ryzy papieru, ale nadal w pracy. Profesjonalizm należało zachować zawsze, nawet wtedy, gdy zmieniało się miejsce pełnienia obowiązków.

Pochyliłam się nad barierką, chcąc zrobić jeszcze jedno ujęcie ze zbliżeniem, ale wtedy z uwagi wytrąciły mnie głosy, który nie dobiegały z boiska. Obróciłam głowę, a to, co ujrzałam, natychmiast wzburzyło moją krew. Oderwałam się od chłodnego metalu i zaczęłam maszerować szybkim krokiem ku obcemu facetowi, który stał na szczycie schodków i strzelał fotki zawodnikom, nic sobie nie robiąc z tego, że to niedozwolone. Nie kojarzyłam go, więc na pewno nie miał wstępu na zamknięty trening. Ktoś z ochrony ewidentnie zawinił.

- Tutaj nie można robić zdjęć! - zawołałam, wchodząc po stopniach w górę. - Proszę natychmiast przestać!

Brunet na moment przeniósł uwagę z ekranu telefonu na mnie, a później opuścił niżej urządzenie, przekrzywiając głowę, jakby mi się przyglądał. Niestety miał na nosie okulary przeciwsłoneczne, których lustrzana tafla odbijała jedynie moje rozzłoszczone oblicze, gdy zbliżałam się do niego, wspinając się z trudem ku niemu.

Pieprzone Louboutiny.

- Kto pana tutaj wpuścił? - Złapałam się pod boki, sapiąc jak lokomotywa. - Proszę oddać mi telefon. Usunę wszystkie ślady, co do jednego.

Wystawiłam hardo dłoń, oczekując, że posłusznie zrobi to, co nakazałam, ale mężczyzna nawet się nie poruszył, nie wspominając już o odezwaniu się.

- W tej chwili. Ale już! - dopominałam się, nie uznając sprzeciwu. - Kto pana tutaj przysłał? Który portal?

Kilka stopni wyżej pojawiła się twarz mojego szefa, pana Duncana. Wyłonił się z obitej szkłem loży dla VIPów, śmiejąc się głośno z czegoś, co powiedział inny, równie postawny mężczyzna. Rozprawiali o czymś z zaangażowaniem, ale gdy pan Duncan zobaczył moją bojową postawę, jego twarz momentalnie przybrała inny wyraz, a on sam zamilkł. Zszedł niżej, zrównując się ze mną i tym bezczelnym typem, który nawet nie zadał sobie trudu, by ogarnąć sobie fałszywą przepustkę dla gości.

- Zaraz wezwę ochronę - zapowiedziałam twardo.

Duncan wytrzeszczył oczy, patrząc to na mnie, to na bruneta, ale równie szybko, jak jego twarz ukazała szczery szok, tak samo wykrzywiła się w wymuszonym uśmiechu zza zaciśniętych zębów.

- Lacey - wypowiedział powoli, a jego głos był tak przesłodzony i sztuczny, że od razu dotarło do mnie, że coś jest nie tak.

Złapał mnie pod ramię, delikatnie, choć stanowczo odciągając metr w bok, bym tylko odstąpiła od intruza, który wkradł się tutaj nieproszony.

- Proszę o puszczenie tego w niepamięć. - Zwrócił się z pokorą do bruneta, który nadal nie pisnął ani słowa.

Stojący za nim dryblas zgromił mnie spojrzeniem, a łysina na czubku jego głowy błysnęła złowieszczo, zapowiadając, że zaraz stanie się coś złego.

- Wszystko w porządku, proszę pana? - Zerknął na ciemnowłosego. - Mam interweniować?

Proszę pana? Wszystko w porządku? Kim, do jasnej ciasnej, był ten koleś? Królem pieprzonego świata?

Mężczyzna pokręcił tylko nieznacznie głową, a moje poczerwieniałe policzki ponownie błysnęły w odbiciu jego okularów od Gucci. Droższych niż moje szpilki, które co prawda może pochodziły z kolekcji sprzed kilku sezonów, ale nadal pozostawały poza zasięgiem wielu ludzi.

- Panna Lacey Hodge, prawda?

Jakieś nieprzyjemne uczucie dźgnęło mnie w okolicy żołądka. Skąd ten facet wiedział, kim jestem?

Wysunął w moją stronę rękę, ale jej nie chwyciłam, zerkając na niego z nieufnością. Na jego nadgarstku błysnął złoty markowy zegarek, który zapewne kosztował więcej niż dwie moje nerki razem wzięte.

- Zgadza się. A pan to...

Widząc, że nie jestem skora do wymiany uścisków, wycofał rękę i sięgnął nią do okularów przeciwsłonecznych.

- Khalid Ashraf. - Uśmiechnął się, ukazując mi swoje ciemnobrązowe, niemal czarne tęczówki. - Nie przywykłem do tego, że ktoś wrzeszczy na mnie na moim własnym stadionie.

Spojrzałam w dół na murawę, na której aktualnie piłkarze robili sobie chwilę przerwy, słuchając przy tym wytycznych trenera i popijając łapczywie wodę. Kilku z nich patrzyło z zainteresowaniem na to, co dzieje się między naszą czwórką, w tym Kieran Langham, który po odsunięciu bidonu od ust, uśmiechnął się do mnie chytrze.

Odchrząknęłam, przenosząc spojrzenie na trybuny po przeciwnej stronie, a później na świeżo odremontowane zadaszenie stadionu, by w końcu wrócić ze skruchą do tego, który w jakiejś części był posiadaczem tego wszystkiego, co znajdowało się dookoła.

Khalid Ashraf.

Cholera. Czy ja właśnie naskoczyłam na syna właściciela klubu?

Jego imię i nazwisko przeskakiwało między zwojami w moim mózgu, który dotąd skupiał się na wiedzy o zawodnikach, a to, czego nauczył się o osobach związanych z klubem, niefortunnie zepchnął na dalszy plan. Oczywiście, że czytałam o tym facecie. Tylko że większą uwagę przywiązałam do tematu jego ojca niż do niego samego, a teraz miałam tego gorzko pożałować.

Trzydziestojednoletni miliarder, jedyny spadkobierca fortuny pochodzącej z przemysłu naftowego, oczko w głowie starzejącego się dubajskiego oligarchy.

Informacje, które kiedyś o nim wyczytałam, zaczęły spływać na mnie niczym niechciana, nachalna ulewa. Rzadko pojawiał się w Londynie, a tym bardziej na meczach, toteż jakoś wyparłam jego osobę z pamięci.

Był członkiem zarządu. Tego samego, który mnie przyjął.

Szybko poszło.

Dwa tygodnie. Właśnie tyle trwała moja kariera w London Black Dragons.

Zwolnią mnie. Napiszą paskudne opinie. Już nigdy nie znajdę pracy w zawodzie. Zostanę kelnerką, a że mam do takich rzeczy dwie lewe ręce, to stracę kolejną pracę i skończę na bruku. Będę bezdomna i głodna i umrę z wychłodzenia pod jakimś mostem. A potem moje śmierdzące, gnijące zwłoki zostaną pożarte przez jakieś wygłodniałe dzikie zwierzę, na przykład szakala.

Czy szakale występują w Anglii?

I czy jedzą śmierdzące, gnijące mięso?

Zaczęłam wewnętrznie panikować. Histeryzowałam, dramaturgia sięgała zenitu, a mnie z tego wszystkiego prawie odcięło dopływ tlenu. Gdyby nie silne ramię Duncana, pewnie bym zemdlała i sturlała się po schodach, robiąc z siebie jeszcze większe pośmiewisko.

- Przepraszam - odezwałam się po chwili, która w moim mniemaniu trwała rok. - Początkowo nie skojarzyłam, z kim mam do czynienia. To pewnie przez te okulary - zaśmiałam się nerwowo, próbując ratować przegraną sprawę. - Nie bez powodu kosztują trzy tysiące funtów.

Wygadywałam takie bzdury, że miałam ochotę podejść do pierwszej lepszej barierki i uderzyć w nią czołem, żeby się opamiętać albo przynamniej zamknąć. Całe moje opanowanie i wszelkie próby sprawiania wrażenia profesjonalnej, poszły głęboko w piach.

Uniósł brwi, spozierając na trzymane w dłoniach oprawki. Nie wyglądał na złego czy obrażonego, a jedynie na lekko rozbawionego moją gafą.

- Właściwie nie wiem, jaka jest ich cena. Dostałem za darmo od jakiegoś kontrahenta. - Wzruszył ramionami. - Podobają się pani? Proszę.

Bez wahania wcisnął mi je w rękę i przeszedł obok, kierując się w głąb trybun, bliżej centrum stadionu. Rozdziawiłam usta, nie rozumiejąc, co się właśnie stało, bo byłam pewna, że za moment stracę źródło utrzymania, a zamiast tego dostałam... prezent?

W co ten koleś grał?

- Ale... są męskie - wydusiłam bez namysłu, jeszcze bardziej się kompromitując.

- Da pani chłopakowi. - Machnął ręką, po czym przywołał do siebie tego wielkiego faceta z łysą głową.

Dotarło do mnie, że to jego prywatny ochroniarz.

- Nie mam chł... - urwałam w połowie, bo on już mnie nie słuchał.

Przejął od ochroniarza nowoczesny tablet i zaczął coś przeglądać, co jakiś czas kiwając głową do tylko sobie znanych wniosków. Po jakimś czasie odebrał telefon i dopiero ten widok przywołał mnie do porządku.

Zamrugałam, niepewna tego, czy to, co się działo dookoła, nie było przypadkiem wytworem mojej wyobraźni. Jedynie wrzynające się w skórę oprawki Gucci trzymały mnie na jawie. Przysunęłam się do Duncana, nie chcąc, by usłyszał mnie ktokolwiek oprócz niego.

- Co się tutaj dzieje? - spytałam z nieukrywaną dezorientacją. - Mam przechlapane?

- Nie, Lacey, nie masz przechlapane - szef odpowiedział ze spokojem. - Jak widzisz, pan Ashraf ma poczucie humoru.

Zmarszczka na jego czole odrobinę się wygładziła. To, co odwaliłam, pewnie zestresowało go równie mocno jak mnie samą. Odpowiadał za mnie. Poręczył swoim słowem. Moje zachowanie i działania odbijały się również na nim.

- Duncan - zawołał Ashraf, kończąc połączenie i chowając komórkę do kieszeni eleganckich spodni. - Przygotowałeś dla mnie biuro?

Spojrzałam na przełożonego w zaskoczeniu, ale on na nowo przybrał swoją chłodną minę profesjonalisty.

- Oczywiście - odpowiedział, po czym pchnął lekko moje plecy, bym ruszyła się do przodu. - Lacey, pan Ashraf zostanie z nami na jakiś czas.

- To wymysł mojego ojca - wytłumaczył brunet. - Pojawiły się pewne obawy, zresztą słuszne, że jego pieniądze są trwonione na darmo. Na niektórych stanowiskach zmieniły się twarze, więc ojciec chce mieć pewność, że są to osoby, które nadają się do tego, czym się zajmują.

Aha. W tym na przykład ja.

Odetchnęłam pełną piersią, słuchając z uwagą, by niczego nie pominąć. Wychodziło na to, że właściciel klubu postanowił ulokować między nami swojego zaufanego człowieka, a kogo mógł darzyć większym zaufaniem niż własnego syna, który był dla niego jak prawa ręka?

- To nie tak, że będę wasz szpiegował. - Roześmiał się, jakby czytał w moich myślach. - Chcę po prostu trzymać rękę na pulsie i być bardziej obecny niż do tej pory. Sądzę, że wszystkim przyniesie to pewne korzyści.

- Oczywiście, że tak. Miło będzie nam pana gościć. Zatroszczyłem się, żeby pańskie biuro zostało zorganizowane w komfortowej lokalizacji. - Duncan musiał bać się o swoją pozycję, bo dawno nie widziałam, żeby ktoś się przed kimś tak płaszczył - Będzie pan sąsiadem naszej uroczej Lacey.

Prawie zadławiłam się śliną, a mój nowy super sąsiad posłał mi przyjazny uśmiech.

- Wspaniale. - Nie byłam pewna, czy się ze mnie nie naśmiewa. - Nie mogę się doczekać, aż zobaczę w akcji tę zaciętość, której doświadczyłem dzisiaj na własnej skórze. Sprawia pani wrażenie, panno Hodge, osoby o świeżym spojrzeniu i ciekawych pomysłach. Chciałbym wkrótce usłyszeć, co ma pani do powiedzenia.

- Wydaje mi się, że dzisiaj powiedziałam już wystarczająco. - Westchnęłam z palącym uczuciem wstydu.

- Ależ skąd. Broniła pani prywatności piłkarzy niczym lwica, a to się ceni. Szczerość i pewność siebie to pożądane cechy.

- Nawet wtedy, gdy kobieta się rządzi?

- Potrafię docenić siłę charakteru. Nie mam nic przeciwko temu, by kobieta rozstawiała mnie po kątach, o ile oboje będziemy czerpać z tego korzyści. - Nadal wpatrywał się w boisko, podążając wzrokiem za biegającymi zawodnikami. - Dlatego nie zamierzam udawać, że znam się na marketingu i z przyjemnością przekażę pani dominację. Całkowicie oddaję się w pani ręce, panno Hodge.

***

Godzinę później, zmierzając do wyjścia ze stadionu, mogłam śmiało stwierdzić, że pojawienie się syna Tego Najważniejszego konkretnie namiesza w strukturze i dynamice obecnego zespołu. Byłam pewna, że każdy stanie na baczność i będzie się we wszystkim pilnował, co wpłynie na kreatywność. Sam fakt, że Ten Mniej Ważny miał mieć biuro za ścianą mojego, sprawiał, że włoski na szyi stawały mi dęba. Jak miałam czuć się i pracować swobodnie, wiedząc, że kilka metrów dalej siedzi osoba, która na bieżąco kontroluje wszystko, co robię?

- Jak tam, szefowo? - Langham zrównał się ze mną krokiem. Był już po prysznicu i przebrał się w prywatne ubrania. - Widziałem, że skorzystałaś z mojego prezentu. Który masaż w pakiecie był najskuteczniejszy?

Rozmowa z nim była ostatnim, czego teraz potrzebowałam. Marzyłam, by wrócić do swojej mikroskopijnej kawalerki, rzucić się pod koc i obejrzeć jakiś durnowaty film, przy którym opróżniłabym dwa kubki ulubionej herbaty, a później swoim głupim zwyczajem, zamiast pójść spać, otworzyłabym laptopa i zabrała się do pracy, o której powinnam zapomnieć zaraz po wybiciu siedemnastej.

- Ciężko stwierdzić - westchnęłam z udawaną zadumą. - Myślę, że najlepszej odpowiedzi na to pytanie udzieli ci pani, która popołudniami sprząta biura, bo to właśnie jej oddałam voucher.

- Jak to? Przecież to miało być antidotum na twoją spiętą du...

- Tak, tak - przerwałam mu, skręcając w korytarz po prawej stronie. - Tylko że ja znam dużo lepsze sposoby na rozluźnienie.

- Niby jakie?

No nie wiem. Spanie? Spędzanie czasu ze znajomymi? Zakupy odzieżowe? Ugotowanie ulubionego dania? Niektórzy od razu odpowiedzieliby, że seks, ale tej przyjemności nie doświadczyłam od dziesięciu miesięcy, więc ciężko było mi postawić na tę konkretną opcję.

- Masz do mnie jakąś konkretną sprawę? - zmieniłam temat. - Jestem zapracowana.

- Uuu... widzę, że Khalid dał ci w kość. Jaki status dupy? Wylizana?

- Słucham?!

- Pytam o Duncana i jego podlizywanie się.

Przewróciłam oczami, nie zatrzymując się. Czegokolwiek Langham chciał, powinien był zatrzymać to na kolejne spotkanie biznesowe. Nie miałam siły ani chęci na przepychanki, byłam wyprana z energii, a czekało mnie jeszcze ślęczenie na mediach społecznościowych klubu. To znaczy... niekoniecznie miałam taki obowiązek, by robić to po godzinach, ale i tak to robiłam. Podobno pracoholizm się leczyło, ale wolałam tego nie sprawdzać. Było mi dobrze tak, jak jest.

- Odnoszę wrażenie, że „dupa" to twoje ulubione słowo - zauważyłam.

- Cóż mogę rzecz. Lubię dupy.

Rozstawił przed sobą dłonie, jakby właśnie przekazał mi najoczywistszą informację na świecie. I może rzeczywiście to było oczywiste i jasne jak słońce, bo jego słowa ewidentnie miały dwuznaczny wydźwięk.

- Nie przejmuj się. Ashraf to buc.

- Doprawdy? Większy niż ty? - Mimowolnie wygięłam kącik ust.

Nie odniosłam wrażenia, że facet, którego dotyczyła rozmowa, jest taki, jak malował go Langham. Miał idealną okazję do tego, by wywalić mnie na zbity pysk, a zamiast tego machnął ręką i puścił moje haniebne zachowanie w niepamięć. A przynajmniej taką miałam nadzieję. Jak na pierwsze spotkanie i moje wygłupienie się, okazał się nadzwyczaj wyrozumiały.

Uświadomiłam sobie, że drugiej ręce nadal trzymam jego okulary przeciwsłoneczne. Zaklęłam w myślach, notując w pamięci, że jak najszybciej powinnam mu je zwrócić.

- To podchwytliwe pytanie, bo jeśli odpowiem, że tak, to potwierdzę, że jestem bucem. Jeśli natomiast zaprzeczę, to i tak wyjdzie, że również jestem bucem.

- Cieszę się, że zdajesz sobie z tego sprawę. - Zamknęłam mu usta krótkim zdaniem. - Twoja troska jest nieoceniona, ale sama wyrabiam sobie opinię o ludziach. Nie potrzebuję przy tym twojej asysty.

Nie sprawdzałam jego reakcji, choć to, że nadal szedł obok mnie, taszcząc swoją dużą torbę sportową, świadczyło, że niezbyt przejął się moim nieprzyjaznym nastawieniem. Cholera, mógłby już dać mi święty spokój.

- Pojutrze macie konferencję prasową, na którą zostałeś wytypowany przez trenera. - Postukałam paznokciem w ekran swojego telefonu, sprawdzając kalendarz. - Masz być wyspany, rześki i uśmiechnięty, zrozumiano?

- A jeśli nie spełnię któregoś z tych trzech punktów?

Dopiero wtedy przystanęłam, obracając się całym ciałem ku niemu. Spojrzałam z odwagą w jego niebieskie oczy, by skupił na mnie całą uwagę i uważnie wysłuchał tego, co zamierzałam mu przekazać.

- To wtedy wyspana, rześka i uśmiechnięta specjalistka od marketingu wytarmosi cię za uszy i dostaniesz szlaban na najbliższy bankiet dla sportowców, który pojawi się w harmonogramie. Więc? Będziesz grzeczny?

Wykrzywił wargi w zadziornym uśmiechu, takim samym jak ten, którym uraczył mnie w momencie, w którym zobaczył moją błazenadę przed nowopoznanym synem właściciela. Wiedziałam, że trybiki w jego głowie przeskakują w szaleńczym tempie, przerzucając się między sobą pomysłami na jak najgłupszą odpowiedź, która jeszcze mocniej nadszarpnie mój i tak już popsuty nastrój.

- Spokojna głowa, Lace.

Ścięło mnie. Tylko mój ukochany dziadziuś używał tego zdrobnienia i gdy usłyszałam je z ust Kierana, natychmiast ogarnęło mnie piekące skórę uczucie. Zrobiło mi się dziwnie i nieswojo, i od razu zrozumiałam, że chłopak nie powinien się do mnie tak zwracać, bo jest to zarezerwowane tylko dla najważniejszej osoby w moim życiu.

- Lacey - poprawiłam go na wydechu, ale mnie nie posłuchał.

- Dla ciebie, Lace... - powtórzył dobitnie. - Dla ciebie będę najgrzeczniejszy.

I dokładnie w tej samej chwili wiedziałam już, że zbliżająca się konferencja prasowa okaże się wielką katastrofą. Bo Kieran Langham miał już swój plan.

A tym planem było wpędzenie mnie do grobu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro