Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

#oomlSZ

hej!

to znowu ja ;)

Nie potrafiłam określić, kiedy ostatnio byłam tak bardzo zmęczona. Byłam świadoma, że od dawna dawałam się wykorzystywać. Od samego początku Duncan podsyłał mi masę zadań, które powinny trafić do kogoś innego, wysługiwał się mną, wiedząc, że i tak zgodzę się na wykonanie większości poleceń, byle tylko zostać w London Black Dragons. Szef umiejętnie wykorzystywał fakt, że jestem ambitna, świeżo po studiach i kieruje mną instynkt przetrwania w świecie, w którym młodym niełatwo wkroczyć w dorosłość. Oczywiście, że mogłam odmówić i wielokrotnie miałam ku temu okazję. Mimo wszystko przyjmowałam kolejne misje, mając na uwadze kulejący rynek pracy, konieczność regularnego płacenia czynszu i nieumieranie z głodu. Życie towarzyskie jako jedyne nie rujnowało mojego konta, bo go po prostu nie miałam. Może i lepiej.

Osłabienie organizmu najmocniej dawało mi się we znaki w postaci podkrążonych oczu oraz poszarzałej cery. Nawet kondycja włosów pozostawiała wiele do życzenia. Nie pomogły suplementy ani kosmetyki i odżywki. Mało spałam. Pracowałam dwa razy ciężej niż do tej pory, choć już wcześniej dawałam z siebie więcej, niż przewidywał kontrakt. Zaharowywałam się, wyciskając ze swojej kreatywności tyle, ile się dało, a mały podręczny notatnik z pomysłami przeistoczył się w gruby zeszyt. Postawiłam sobie za punkt honoru, by pokazać tym przyklejonym dupami do stołków draniom z marketingu, że nie dam się tak łatwo wyrzucić ze stanowiska, nawet jeśli moja pozycja wisiała na włosku z powodu konfliktu z Langhamem.

Moje "za wszelką cenę" pojawiło się w biurze dwa dni po tym, jak Duncan obwieścił, że to ja zajmę się kontaktami z nowym sponsorem, którym został Anthony Walters. Nie wierzyłam w przypadek, a nawet mój życiowy pech musiał kiedyś odpocząć i wziąć urlop. Byłam pewna, że mój były partner maczał w tym palce. Ciekawe tylko w jaki sposób przekonał do tego szefa. Być może się uśmiechnął, szepnął kilka chwytliwych formułek i pomachał forsą i tyle wystarczyło. Posiadał dar, miał w sobie jakąś aurę, przez którą człowiek bez słowa, nawet wbrew sobie, zgadzał się na więcej niż powinien.

Co nieco o tym wiedziałam.

Starałam się jak najrzadziej zerkać w kierunku siedzącego naprzeciwko mężczyzny. Moje oczy niemal przykleiły się do ekranu i choć zaczynały boleć od natężenia jasności monitora, wolałam dwukrotnie częściej mrugać, a później zakroplić je łagodzącym pieczenie specyfikiem z apteki, niż zbyt często łapać kontakt wzrokowy z Waltersem.

– Skoro już omówiliśmy podstawy kontraktu, przejdźmy do szczegółów pierwszej wizyty w pana hotelu.

Moje uszy połaskotał odgłos śmiechu. Właśnie taka była reakcja Anthony'ego za każdym razem, gdy zwracałam się do niego bezosobowo albo per "pan", a nie po imieniu. Uważałam, że tak będzie stosowniej i dla mnie samej bezpieczniej, gdyby jakimś trafem ktoś wszedł do pomieszczenia nieproszony. Nie poprawiał mnie, choć bawiło go to do tego stopnia, że po każdym wypowiedzianym przeze mnie zdaniu musiał odczekać kilka sekund, aż odpowie.

– Paryż to pierwszy przystanek. Zazwyczaj logistyka takiej współpracy byłaby ustalona od miesięcy, ale zważając na to, że pańska umowa z LBD rozpoczęła się stosunkowo niedawno i to, że mamy koniec listopada, musimy zorganizować wszystko w kilka tygodni.

– Rozumiem, że to będzie wymagało częstych spotkań? – spytał niskim tonem, od którego na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.

Widziałam kątem oka, że lekko się pochylił, zmniejszając dystans między naszymi sylwetkami. Najchętniej odjechałabym fotelem daleko w tył, jednak mając na uwadze, że kilka metrów za mną znajduje się gruba, ale mimo wszystko szklana ściana, pozostałam w miejscu.

– Niekoniecznie.

Ostudziłam jego radość, podając mu plik kartek z wydrukowanym harmonogramem wszystkiego, co miało związek ze zbliżającym się wyjazdowym meczem Ligi Mistrzów. Przygotowałam się do tego spotkania jak jeszcze nigdy do niczego, byle tylko spędzić z Waltersem jak najmniej czasu. Widok rzedniejącej miny mężczyzny przyniósł mi niebywałą satysfakcję.

– Wszystko, co istotne, zostało zawarte w dokumentach, które panu przekazałam.

– Wydaje mi się, że powinniśmy...

– O właśnie tutaj. – Wcięłam mu się w zdanie, stukając palcem w wydrukowaną listę. Nadal unikałam jego wzroku. – Mecz wypada we wtorek, więc w poniedziałek poranny przylot, zakwaterowanie, obiad, wieczorny trening i spotkanie z dziennikarzami, kolacja. Następnego dnia, nie zagłębiając się już w temat posiłków, mecz i konferencja prasowa. Lot powrotny w środę popołudniu.

– A co z...

– Zgodnie z umową udostępnia pan salę, w której odbędzie się konferencja. Karty posiłków, wszelkie alergeny, diety i upodobania piłkarzy zostaną przesłane do hotelu nie później niż tydzień przed przyjazdem. – Chwyciłam leżący na skraju biurka długopis i otoczyłam kilka najważniejszych kwestii zamaszystym ruchem. – Zadbam o to, żeby nazwa i lokalizacja pańskiego hotelu wielokrotnie pojawiły się jako oznaczenie pod zdjęciami na instagramowym profilu klubu. Postaram się również, żeby ktoś wspomniał o hotelu w trakcie spotkania z dziennikarzami.

Zaczął zadawać dziesiątki pytań, co było zrozumiałe z biznesowego puntu widzenia. Zarówno jemu jak i klubowi zależało, żeby ta współpraca przyniosła jak najwięcej korzyści. Nie odstępowało mnie jednak przeczucie, że kwestie pewnych detali, które poruszył, zostały podjęte wyłącznie po to, żeby odwlec w czasie zakończenie spotkania. Do upłynięcia przewidywanej godziny, którą mieliśmy przeznaczyć na pertraktacje, pozostało jeszcze kilkanaście minut.

Anthony przysunął bliżej harmonogram i zaczął go wertować. Doceniłam ten krótki moment ciszy, gdy nie musiałam słuchać jego głosu. Po raz pierwszy tego dnia odważyłam się spojrzeć na niego dłużej niż na milisekundę, czego od razu pożałowałam, bo akurat wtedy uniósł głowę znad kartek i przyłapał mnie na tym niecnym uczynku.

– Mam panu do przekazania jeszcze jedną broszurę, ale muszę po nią pójść na parter. – Wstałam od biurka i poprawiłam jasnoszarą spódniczkę.

Nie umknęło mojej uwadze, że Walters zlustrował mnie z góry na dół. Zawsze uwielbiał, gdy miałam na sobie sukienkę albo spódnicę, a ja kompletnie o tym zapomniałam, gdy rano opuszczałam mieszkanie. Gdybym pomyślała o tym wcześniej, na pewno założyłabym spodnie, które według niego odejmowały kobiecości. Nie po to, żeby zrobić mu na złość, ale by nie czuć na sobie jego przenikliwego spojrzenia. Zirytowałam się, że dopiero po tak długim czasie zrozumiałam, jak często rzucał komentarzami, które uchodziły za seksistowskie i że w trakcie trwania naszej relacji byłam nim tak zaślepiona, że nie zauważyłam tego wcześniej. Po długich miesiącach rozłąki potrafiłam już wskazać, co było z nim nie tak i im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym więcej sobie uświadamiałam. Moja dawna naiwność przyprawiała mnie o migrenę.

– Potowarzyszę ci. – Podniósł się z fotela, nie pytając, czy sobie tego życzę.

Przeszliśmy w milczeniu przez korytarz, a później zjechaliśmy windą na parter, gdzie znajdowała się sala konferencyjna. Cieszyłam się, że im niższa kondygnacja, tym więcej kręciło się na niej ludzi, przez co czułam się tutaj swobodniej niż sam na sam z Waltersem w moim biurze. Dla własnego komfortu psychicznego zostawiłam otwarte na oścież drzwi, co mężczyzna skwitował kolejnym roześmianiem się.

Otworzyłam jedną z szafek, używając służbowego kluczyka, i wyjęłam złożoną na pół broszurkę z wizualizacją sali, którą pracownicy paryskiego hotelu Anthony'ego mieli przygotować na spotkanie z dziennikarzami. Zostawiłam swój długopis na biurku, dlatego sięgnęłam po jeden z kilkunastu umieszczonych w metalowym kubeczku na półce.

– Przygotowałaś się. – Pokiwał głową z uznaniem. – Chyba bardzo ci zależy, żeby się mnie stąd pozbyć.

– Tak – odpowiedziałam bez cienia zawahania.

Wyprostowałam się, wręczając mu broszurę. Pilnowałam, żeby nasze palce nie zetknęły się nawet na sekundę. Gdyby ktoś to zobaczył, pomyślałby, że traktuję nowego kontrahenta jak trędowatego.

– Zawsze pociągała mnie twoja pracowitość i dążenie do celu. To seksowne.

Drgnęłam. Anthony wiedział, co robi. Ponownie chciał mnie porwać w labirynt, z którego trudno było odnaleźć wyjście. Każde słowo, które od niego płynęło, było doskonale przemyślane.

– Moja słabość do ciebie nigdy nie zniknie. Łączy nas coś wyjątkowego i wierzę, że nasz czas wkrótce nadejdzie. – Posłał mi swój firmowy szelmowski uśmiech, od którego aż mnie zemdliło. – Nie bez powodu los ponownie postawił nas na swojej drodze.

Kiedyś bym się na to nabrała, lecz teraz byłam mądrzejsza i bardziej doświadczona. A co najważniejsze – śmiertelnie przerażona groźbą jego byłej żony. Co z tego, że byli już po rozwodzie, Darlenee najwyraźniej była mściwa i zawistna, a ja miałam na głowie wystarczająco problemów, żeby dokładać sobie jeszcze kolejnych.

Zacisnęłam palce na długopisie, wyładowując na nim rosnącą frustrację.

– To nie los, tylko twoje pieniądze.

Roześmiał się, kręcąc głową. Podniósł dłonie w obronnym geście, udając niewiniątko, a to sprowokowało mnie do tego, że jeszcze mocniej zdusiłam w ręce długopis, prawie wyłamując plastikową otoczkę. Zdenerwowałam się, że na chwilę straciłam rezon i odezwałam się do niego na "ty". Nie byłam dumna, że tak łatwo uniosłam się emocjami.

– Nie ufam ci – mruknęłam.

– Kiedyś ufałaś.

– Zanim wyszło na jaw, że jesteś gościnny.

Uniósł brwi, skonfundowany tym, co powiedziałam.

– Jaki?

– Gościnny w kroku, ruchałeś na boku. – Powtórzyłam. – Nie będę przepraszać za to, że gdy tylko dowiedziałam się o tym, że jesteś żonaty, nie chciałam już dłużej być tym bokiem.

–  Nie przesadzasz?

Zawrzało we mnie. Zamknęłam z hukiem szafkę i ponownie złączyłam łopatki, prostując się jak szczotka od miotły. Ostentacyjnie przybliżyłam do twarzy nadgarstek z zegarkiem, dając do zrozumienia, że nasze spotkanie dobiegło końca.

– Czas minął. W razie pytań mój służbowy adres e-mail widnieje na dokumentach.

– Kochanie... – powiedział miękko, próbując się do mnie przybliżyć.

Skrzywiłam się. Nie dało się od niego uciec. Gdy już sądziłam, że Anthony należy do przeszłości, którą zamknęłam za żelaznymi drzwiami, on znalazł sposób, by ponownie do mnie dotrzeć. Użył majątku, wypisał czeki, tyle wystarczyło, by znowu znaleźć się blisko mnie. Wyrył się w mojej skórze, mimo że powinien być tylko wspomnieniem z dawnego życia. Był jak blizna. W dodatku taka, która tak bardzo swędzi, aż rozdrapuje się ją do krwi.

Zrobiłam krok w tył, wycofując się z przestrzeni, w której miałby szansę mnie dotknąć. Zrobiło mi się tak niedobrze, że poczułam w gardle żółć. Bałam się, że wkrótce mój organizm się zbuntuje i skończę z głową nad toaletą.

– Twoja żona wiedziała, że byłam nieświadoma jej istnienia. Mimo to powiedziała, że zniszczy mnie i moją rodzinę, a później odbierze mi wszystko, co mam i dopilnuje, żebym wyjechała z Londynu – oznajmiłam, po czym przełknęłam ślinę.

– Przecież to głupie gadanie zgorzkniałej, zazdrosnej eks.

– Nie zamierzam sprawdzać, czy mówiła prawdę.

Ruszyłam szybko do drzwi, a on tuż za mną, jakby nie rozumiał, że mam go dość. Taki już był, zawsze musiał postawić na swoim. Nie uznawał czegoś takiego jak porażka.

Oddałabym wszystko, by wymazać go ze swojego życia. Na samą myśl o tym, że niegdyś oddałam mu się w każdym znaczeniu tego słowa, czułam się brudna. Boże, tak bardzo nienawidziłam tego człowieka.

A jeszcze bardziej nienawidziłam siebie. Każdego dnia coraz mocniej.

– Daj mi spokój – rzuciłam drżącym tonem.

Chwycił mnie za nadgarstek, lecz puścił tak szybko, jak tylko ujrzał wyłaniającą się zza rogu osobę.

Ja pierdolę. Ten to miał naprawdę tragiczne wyczucie czasu.

Zatrzymałam się w progu sali, myśląc, że Langham przejdzie korytarzem, znowu traktując mnie jak powietrze, jednak ku mojemu zdziwieniu stanął przede mną, unosząc brwi.

– Zaraz mamy tutaj spotkanie z Duncanem – oznajmił, zaglądając mi przez ramię do środka pomieszczenia. – Pomylił godziny?

– Nie, wszystko się zgadza. Już uciekam.

Dosłownie uciekałam.

Przesunęłam się, przepuszczając go. Wąskie drzwi zmusiły nasze ramiona do muśnięcia. Wciągnęłam powietrze otulone zapachem jego perfum i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki moje rozszalałe myśli zaczęły zwalniać.

Blondyn obrócił się, spoglądając na Anthony'ego, na którego dopiero teraz zwrócił uwagę. Na jego czole pojawiły się małe zmarszczki.

– Na mnie już pora. – Walters złożył na pół plik dokumentów. – Do widzenia, panno Hodge.

Skinęłam głową, nie patrząc na niego. Skupiłam się na Kieranie, który właśnie odprowadzał mężczyznę spojrzeniem, mrużąc lekko oczy.

– Wydaje mi się, że skądś go kojarzę – bąknął.

– To nowy sponsor LBD.

Miałam nadzieję, że taka odpowiedź go usatysfakcjonuje i odwiedzie od dalszej dedukcji.

– Nie, to nie to.

– Muszę iść.

Uniósł palec wskazujący i zaraz go opuścił. Zerknął na mnie, później znowu na oddalające się plecy Waltersa i ponownie na mnie. Niemal czułam woń niewidzialnego dymu, który pojawił się nad jego głową, gdy usilnie starał się coś sobie przypomnieć.

– To ten facet, prawda? – Jego źrenice podwoiły rozmiar, gdy wreszcie połączył kropki. – Ten, który czekał na ciebie, gdy jakiś czas temu odwiozłem cię do domu?

– Nie twoja sprawa. A teraz żegnam, bo masz spotkanie z kimś inny. Nie chciałeś ze mną pracować, pamiętasz?

– To ty nie chciałaś ze mną pracować. Miałaś mnie dość. Wyświadczyłem ci przysługę.

– Łaskawca. – Uśmiechnęłam się sztucznie. – Nie rób z siebie męczennika.

– Chwila... Macie ze sobą jakiś dziwny układ? Czy to on tak naprawdę załatwił ci tę pracę?

Jego pytanie zabolało bardziej, niż mogłabym się spodziewać.

Jako kobieta niejednokrotnie spotykałam się na swojej zawodowej ścieżce z takimi zarzutami. Powinnam być już przyzwyczajona, a jednak za każdym razem, gdy dotykały mnie rzucane bezpodstawnie oskarżenia, doskwierały tak samo mocno.

– Ty też uważasz, że dotarłam tutaj przez łóżko? – prychnęłam zgryźliwie. – Nieźle.

Przekroczyłam próg, a wtedy Langham niespodziewanie wciągnął mnie z powrotem do sali, zamykając drzwi. Mimowolnie oparłam się o nie plecami. Moja próba ucieczki została udaremniona.

– Musiałem zapytać.

– Wcale nie musiałeś.

Czy tak samo zakłuło go wtedy, gdy stwierdziłam, że sypia z każdą dziewczyną, z którą się spotyka?

Poczucie winy uderzyło we mnie niczym rozpędzony meteoryt. Wcale nie byłam lepsza od niego.

Jego wzrok złagodniał, co dało mi do myślenia, że miałam nietęgi wyraz twarzy. Chętnie stanęłabym przed lustrem, by zobaczyć, co takiego dostrzegł. I chyba wolałabym, żeby się odsunął. Ostatnimi czasy przyłapywałam się na tym, że gdy był zbyt blisko, coś we mnie zaczynało wariować.

– Byłaś przerażona, gdy go wtedy zobaczyłaś – stwierdził, przestępując z nogi na nogę.

– Wyolbrzymiasz.

– Dziewczyno, błagam cię. Pamiętam to inaczej. – Przekrzywił głowę.  – Ze strachu, że cię ujrzy, zaatakowałaś moje usta jak jakiś glonojad.

Zacisnęłam usta w linię. Nie byłby sobą, gdyby mi tego nie wypomniał, choć już dawno temu przekonywał, że nic się nie stało i prosił, żebyśmy nie wracali do tego tematu.

– Teraz tego żałuję. – Mój głos stał się ostrzejszy.

Ponownie podjęłam próbę wydostania się z sali, ale Langhamowi się to nie spodobało. Położył dłoń na drzwiach, blokując je. Mogłabym użyć całej swojej siły, a i tak nie dałabym rady otworzyć ich pociągnięciem klamki. Kątem oka sprawdziłam drugie wyjście z pomieszczenia i właśnie tam upatrywałam szansy na dezercję, choć i tym razem chłopak mnie przejrzał, bo gdy tylko zrobiłam krok w prawo, on zrobił trzy i zastawił mi drogę, opierając się ramieniem o ścianę.

– Masz pewność, że jesteś bezpieczna, gdy on jest w pobliżu? – Spojrzał na mnie z góry.

– Zabrzmiało tak, jakbyś się martwił.

– To chyba normalne? Mam udawać, że jesteś mi obojętna?

– A nie jestem?

Pochylił się, ale gdy tylko zorientował się, co zrobił, wyprostował się i odchrząknął, przerywając niezręczny kontakt wzrokowy. Trwało to zaledwie kilka sekund, a mimo to bicie mojego serca zdążyło rozpędzić się do galopu.

– Spędziliśmy w tym budynku trochę czasu, zresztą poza nim też. Obojętna byłby dla mnie tylko obca osoba, a nie ktoś, z kim przez pewien czas współpracowałem – zaczął tłumaczyć. Nie wiedziałam tylko, czy robił to dla mnie, czy może dla samego siebie. – To, że teraz trochę się pozmieniało, nie znaczy, że mam cię gdzieś, Lace.

Musiałam przestać mydlić sobie oczy i przyznać przed sobą, że chyba... cholera, chyba miałam przesrane.

– Nie jestem twoim problemem – wydusiłam.

Ominęłam go i tym razem nie próbował mi już tego utrudniać. Stanęłam przy drugim wyjściu z sali i złapałam za klamkę. Chłód metalu otrzeźwił mnie wystarczająco, bym znalazła w sobie odwagę, by po raz ostatni spojrzeć na zatroskane oblicze Kierana. 

– Wyświadcz nam obojgu przysługę i zablokuj mnie wszędzie, gdzie się da – westchnęłam. – I nie mów do mnie "Lace".







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro