Rozdział 12
#oomlSZ na twitterze
Hejo!
To nie była pierwsza sesja zdjęciowa, w której brałam udział, ale te, którym przyglądałam się w przeszłości, miały nieco inny charakter. Zawodnicy zazwyczaj pozowali w strojach sportowych, jednak efekty dzisiejszej pracy miały trafić na billboardy reklamujące ekskluzywną markę garniturów.
Siedziałam w kącie ogromnej sali, lawirując wzrokiem między swoim laptopem a ścianą, przed którą został rozstawiony liczny sprzęt fotograficzny. Musiałam czuwać nad odhaczeniem wszystkich punktów długiej listy zadań. Przywoływałam po kolei sportowców, pilnując, żeby ustawiali się przed aparatem w przeróżnych konfiguracjach. Pojedynczo, całą drużyną lub podzieleni na mniejsze grupy.
Zadanie wcale nie było takie łatwe. Zebrani piłkarze marudzili, że uszyte z drogich materiałów komplety są mało wygodne albo że wpijają im się nie tam, gdzie trzeba. Wierzyłam na słowo, ale byłam zobligowana, by doprowadzić każdego z nich przed flesze, nawet jeśli musiałabym prowadzić ich tam za rączkę jak przedszkolaka. Kontrakt ze sponsorem opiewał na kolosalną sumę, więc koniecznością było, by w najbliższych miesiącach London Black Dragons zdobili gmachy budynków w strategicznie położonych miejscach miasta.
– Więcej luzu, złotko. – Główna fotografka rzuciła do pozującego właśnie bramkarza z pierwszego składu.
Kobieta była nieco ekscentryczna, ale znała się na swoim fachu. Musiałam również przyznać, że miała w sobie ogromne pokłady cierpliwości.
– A teraz bokiem – instruowała, wymachując ręką. – O tak, właśnie tak. Dodaj jeszcze lekki uśmiech. – Chyba mamy to, co trzeba.
Odwróciła się do mnie, dając do zrozumienia, że czas na kolejną osobę. Spojrzałam na listę, stawiając plusa przy chłopaku, który właśnie przechodził na bok, natychmiast zdejmując z siebie marynarkę, jakby go co najmniej parzyła.
– Marco Hending. – Rozejrzałam się. – Twoja kolej.
Odchrząknęłam i wytarłam nos w chusteczkę. Dopadło mnie przeziębienie, a leki, które wmusiłam w siebie po przebudzeniu, nie chciały zacząć działać. Gdyby nie ta sesja, przeleżałabym cały dzień pod kocem.
Asystentka stylisty podbiegła do piłkarza z rolką i zaczęła przesuwać nią po całej długości ramion, zbierając niewidoczne kłaczki. Strzepnęła wyimaginowany kurz, poklepała materiał w miejscu, gdzie chłopak ukrywał wyćwiczone bicepsy, i okręciła go wokół osi, upewniając się, czy wygląda tak, jak powinien.
– Piękny garnitur. – Rozpływała się. – Włoski.
Marco odskoczył od niej i podbiegł do ustawionych w szeregu luster. Zaczął chaotycznie poprawiać fryzurę.
– Co z nimi nie tak?
– Z kim?
– Z moimi włoskami.
Dziewczyna zamrugała, rozchylając usta. Jej szef, który przyglądał się wszystkiemu z oddali, spojrzał z niedowierzaniem najpierw na piłkarza, a później na mnie, rzucając mi pytające spojrzenie, na co wzruszyłam jedynie ramionami. Mieliśmy zdecydowanie zbyt mało czasu, bym miała im tłumaczyć, że Marco wcale nie żartował.
Ponownie skupiłam się na ekranie laptopa, przeskakując między otwartymi dokumentami. Miałam wrażenie, że w swoim dziale zajmuję się wszystkim i niczym jednocześnie. Duncan nie przydzielił mnie do jednej konkretnej sekcji, przerzucał mną między różnymi zagadnieniami, tłumacząc, że jestem na tyle uniwersalna, iż wszędzie się odnajdę. Udawałam, że nie wiem, co to tak naprawdę znaczy – w dziale marketingu brakowało ludzi, a zarząd nie kwapił się, by zabrać się za nowe zatrudnienia.
– Dzień dobry. – Moją uwagę rozproszył cień stającej przede mną osoby.
Zadarłam głowę. Trener.
– Dzień dobry – odpowiedziałam, choć zaskoczyło mnie, że się przywitał.
– Doszły mnie słuchy, że terroryzuje pani moich zawodników.
W jego głosie pobrzmiała nuta rozbawienia. Raczej rzadko mieliśmy ze sobą bezpośredni kontakt.
– Dziewczynki już się poskarżyły? – Parsknęłam, zamykając kartę z wykonanymi celami.
Chciał coś powiedzieć, ale w tej samej chwili Hending zaczął otwarcie i głośno narzekać na złą jakość powietrza. Ponoć było zbyt wilgotne, przez co jego delikatne, wymagające włosy nie układały się tak, jak powinny. Koleś miał na ich punkcie jakąś obsesję.
Pani fotograf posłała po stylistę fryzur, przerywając mu w połowie szybkiego śniadania. Facet nie był zadowolony. Przyklepywał włosy Hendinga, przeżuwając rogala i przewracając oczami za plecami chłopaka.
– Jest w porządku. – Ocenił fachowym okiem.
– Na pewno? Myślałem...
– Myślenie ci nie wychodzi, skarbie. – Ucięła fotografka, po raz pierwszy tego dnia pokazując, że jej cierpliwość została nadszarpnięta.
Marco przeszedł niezrażony przed obiektyw i znowu zaczął pozować.
– Uśmiechnij się, przystojniaku.
– A nie mogę zrobić miny myśliciela? No wiesz, takiej...
– Nikt nie uwierzy, że myślisz. Daj sobie spokój, złotko.
Dopiero teraz Hending zmarszczył lekko brwi, wyłapując w tej wypowiedzi zgryźliwość. Do końca swojej kolejki nie odezwał się już ani słowem.
Przywoływałam następnych zawodników. Flesz błyskał raz po raz. Moje nadwrażliwe z powodu choroby oczy nie radziły sobie z rażącym oświetleniem w sali. Potrzebowałam zmiany, innego punktu zaczepienia. Wstałam i zachomikowałam się w mniejszym pomieszczeniu połączonym z główną salą, w strefie, w której znajdował się stół z zamówionym cateringiem. Nalałam sobie gorącej herbaty. Papierowy kubek parzył w dłonie, ale płyn przyjemnie przepływał przez gardło, nieco łagodząc drapanie.
Gdy próbowałam przenieść laptopa na stół jedną ręką, o mały włos nie wyślizgnął się na podłogę. Oblał mnie pot. Główne narzędzie mojej pracy było cholernie drogie, ale to, co się w nim znajdowało, było dla mnie cenniejsze niż wszystkie skarby na świecie. Tego, co udało mi się dzisiaj zrobić, nie zdążyłam jeszcze przerzucić na zewnętrzy nośnik i gdybym straciła dane i tabelki, musiałabym je tworzyć od nowa, zarywając noc.
– Emmett, teraz ty! – zawołałam, chrypiąc, gdy Marco uciekł z pola widzenia.
Tuż za nim do sali wszedł Langham. Był następny na liście, więc musiał jeszcze trochę poczekać. Widząc mnie w odległym zakątku, od razu podszedł.
– Jesteś chora? – walnął bez zbędnych ceregieli.
– A nie widać?
Upiłam mały łyk wrzątku.
– No nie wiem. Równie dobrze mogłaś w nocy imprezować i jesteś na kacu albo na przykład płakałaś w poduszkę.
– Niby dlaczego miałabym płakać?
– Z tęsknoty za mną. – Jego twarz rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.
Nie zareagowałam na tę wyraźną zaczepkę. Wypiłam herbatę do dna i nalałam sobie drugą porcję. Bałam się, że niedługo mój pęcherz zostanie wystawiony na próbę i co chwilę będę musiała biegać do łazienki. Wyjęłam z kieszeni spodni blister z małymi tabletkami na odporność.
– Wiesz, że zażywa się je wcześniej? Mają za zadanie chronić przed chorobą, a nie ją zwalczać, gdy już jest się chorym.
– Dziękuję za radę, panie doktorze – mruknęłam obojętnie, połykając dwie pastylki.
– Jak się czujesz?
Ton jego głosu przeszedł z żartobliwego na łagodny. Gdybym go nie znała, mogłabym się nabrać, że się martwi.
– Okej, a co?
Zmarszczył brwi, stając bliżej, czego absolutnie nie powinien robić, jeśli nie chciał się zarazić. Choroba w trakcie sezonu nie była pożądana.
– Z tego, co widzę, to wcale nie wyglądasz za dobrze.
– Więc przestań na mnie patrzeć.
– To trudne.
Zerknęłam na niego z ukosa, nurkując ustami w kubku. Przyglądał mi się, jakby co najmniej wyrosła mi trzecia noga. Czy naprawdę aż tak złe sprawiałam wrażenie? Gdy wychodziłam z domu, wydawało mi się, że jest w porządku. Lekkie zaczerwienienie pod nosem zakamuflowałam mocno kryjącym pudrem, ale być może z upływem czasu na mojej twarzy pojawiły się inne oznaki choroby.
– Wręcz przeciwnie. Po prostu zamykasz oczy, o w taki sposób. – Przymknęłam powoli powieki, a później je uchyliłam. – Albo odwróć głowę.
– Wymądrzasz się, więc chyba nie jest z tobą aż tak źle – skwitował.
Sięgnął po cząstkę pomarańczy. Skrzywił się, widząc tacę z kiwi i ananasem, z których ktoś wykroił mniejsze kawałki na kształt serca. Rozbawiła mnie jego reakcja, bo sama miałam dokładnie taką samą, gdy to zobaczyłam.
Przechyliłam się, by wyjrzeć za jego sylwetkę i skontrolować, na jakim etapie są zdjęcia Emmetta. Szło mu całkiem nieźle, słuchał poleceń i nie wydziwiał jak większość jego kolegów. Finiszowali, a ekipa kiwała głową z uznaniem i pewnie też z ulgą, że trafił się im przynajmniej jeden taki, który potrafił się podporządkować.
– Zaraz ty. – Wróciłam spojrzeniem do Langhama.
Głęboka czerń garnituru, który miał na sobie, kontrastowała z jasnymi włosami i jeszcze mocniej uwydatniała odcień niebieskich tęczówek. Położyłam rękę na jego ramieniu i pchnęłam do tyłu, chcąc go zachęcić, by zaczął się przygotowywać. Powędrował oczami do miejsca, w którym ułożyłam dłoń. Poczułam pod palcami, że lekko się spiął.
Wycofał się, wchodząc przed aparat, gdzie zastąpił kolegę. O dziwo ustawiał się przed fotografką niczym rasowy model, prezentując cały wachlarz przeróżnych wyrazów twarzy.
– Prawdziwy talent! – Laska zajmująca się cholera wie czym, nie przestawała się zachwycać.
Byłam pewna, że teraz ego Kierana wywali poza skalę.
– Można by rzec: książę królestwa zwanego murawą.
– Chyba kurestwa – mruknęłam pod nosem.
Dobre ujęcia mnożyły się jedno po drugim, było z czego wybierać.
– Okej. To teraz może niech dołączy dwójka innych zawodników – poprosił asystent fotografki. – Umiesz pracować w zespole?
Kieran uniósł brwi, pokazując jawną kpinę.
– Tak jakby... jestem piłkarzem. W drużynie.
– A poza boiskiem?
– Tak, umiem. – Westchnął z irytacją.
– Jakiś przykład?
– Orgia się liczy?
Mężczyzna pokręcił głową z zażenowaniem. Pewnie spodziewał się, że prędzej czy później któryś z chłopaków zacznie pajacować. To spotkanie trwało zbyt długo, żeby utrzymać wszystkich w ryzach.
Skrzyżowałam spojrzenie z Langhamem, ciskając w niego wyimaginowanymi piorunami. Najgorsze w tym wszystkim było to, że złożyłam obietnicę, zgodnie z którą miałam zapomnieć o wszystkich jego przeszłych występkach, więc zaczynał z od nowa, z czystą kartą, a on zamiast z tego skorzystać, zaczął broić już przy pierwszym wspólnym zadaniu.
– Nie denerwuj się, Lace. – Posłał mi zza aparatu rozbrajający uśmiech.
– Nie denerwuję.
– A właśnie, że tak. Drga ci powieka. Przez chwilę myślałem, że puszczasz do mnie oczko.
– Idzie ci tak dobrze, po prostu mrugam z zachwytu – sarknęłam.
– Dziękuję, Lace... – Jego wzrok powędrował ode mnie do gapiących się kolegów z drużyny, a później ponownie spoczął na mnie. – ...ey.
Ktoś parsknął śmiechem. Obróciłam się na pięcie i wypiłam pozostałą zawartość kubka jednym haustem. Przyrzekłam sobie, że nie dam się sprowokować. Odetchnęłam, przełknęłam ślinę i wróciłam na miejsce obserwatora.
Ekipa wytypowała dwóch innych zawodników, którzy dołączyli do Langhama. Jako trio wyglądali jeszcze przystojniej i dostojniej. Pstryknęłam kilka fotek telefonem, żeby później dodać je na relację na instagramowym profilu LBD.
Mimo zatopienia się w obowiązkach, nie mogłam się w pełni skupić. Cały czas czułam na sobie inną parę oczu i wiedziałam nawet których. Trwało to prawie pół godziny, a przeklęte ślepia blondyna nie odstępowały mnie na krok. Wrzynały się we mnie jak ostry nóż, sunąc po skórze, docierając do zakamarków, do których nie miał i nigdy nie powinien mieć dostępu.
– Ależ ty mnie drażnisz – powiedziałam smętnie, gdy partia zdjęć została zakończona i na środek pomieszczenia zostali zwołani inni, a Kieran znowu dołączył do mnie przy stoliku z jedzeniem.
– Przecież żartowałem z tą orgią. To nie moje klimaty.
– Nie mówię o tym. Nie interesuje mnie twoje życie erotyczne.
– A niby co takiego robię?
Stanął za mną, zaglądając mi przez ramię. Nie powinien mieć wglądu w moje zapiski, dlatego przesunęłam się w bok, uniemożliwiając mu to. Mocny zapach jego perfum dosięgnął moich nozdrzy, wyczułam je nawet mimo otumanionych infekcją zmysłów.
– Cały czas patrzysz, jakbyś nie miał co robić. O co ci chodzi, człowieku? – uniosłam się bardziej, niż powinnam.
– Przecież mówiłem, że to trudne.
– Co jest takiego trudnego w niegapieniu się na mnie?
– Nawet nie masz pojęcia.
– Nie mam na to wszystko siły – burknęłam ze znużeniem.
Zacisnęłam wargi, by ukryć ich drżenie. Zrobiłam krok w tył, zwiększając dystans. Przesunęłam ręką po klawiaturze laptopa tak ostrym ruchem, że prawie znowu zleciał na podłogę.
Wyszłam do łazienki, gdzie połknęłam jeszcze tabletkę jakiegoś mocniejszego specyfiku. Obawiałam się, że jeśli to nie postawi mnie na nogi, to już nic mi nie pomoże. Oblałam policzki zimną wodą i wróciłam na sesję dopiero po pięciu minutach. Zastałam Langhama ucinającego sobie pogawędkę z asystentem fotografki.
– Fajna dziewczyna. Jest wolna?
O kim rozmawiali? O mnie?
– Nie – odpowiedział stanowczo Kieran.
– Szkoda. Z kim się umawia? Z tobą? Czy wy coś ten śmeges...?
– Nie. Taka dziewczyna jak ona nigdy by na mnie nie spojrzała. – Wybałuszyłam oczy, słysząc tę wypowiedź, lecz zaczepność w głosie piłkarza dawała mi jasno do zrozumienia, że świetnie się przy tym bawił. – Umawia się ze sprzątaczem ze stadionu.
Zmarszczyłam nos, przysłuchując się, co pieprzył ten kłamliwy drań.
– Myślałem, że może z kimś sławnym. W takim razie nie mam zbyt dużej konkurencji. – Asystent poruszył porozumiewawczo brwiami, nie wyłapując, że koleś robi sobie z niego jaja.
– No nie wiem... Jest bardzo dobry w swoim fachu. Serio, sprząta na błysk.
Chłopak pokiwał głową. Przeżuł babeczkę z owocami i wrócił do głównej sali łączącą je wnęką, nie odwracając się do drzwi, więc nie miał pojęcia, że wszystko słyszałam.
– A może chciałabym się z nim umówić i co teraz? – Uniosłam wyzywająco podbródek, wskazując palcem na usytuowanego w oddali chłopaka. – Wygląda na miłego.
– Szkoda twojego czasu. Warto poczekać na kogoś lepszego. Może gdzieś za rogiem czeka twój wymarzony kandydat na męża.
– Nie szukam męża, tylko krótkiej przygody.
– Mogę ci ją zapewnić. Przeżyłabyś ze mną taką przygodę, że zapamiętałabyś ją do końca życia. A później przeżyłabyś ją drugi raz. I trzeci. I czwarty. I piąty...
Uniosłam dłoń, powstrzymując go przed dalszą paplaniną. Naprawdę nie miałam do tego cierpliwości.
– Kieran, proszę.
– Właśnie to byś powtarzała.
– Błagam.
Zrobił krok w moją stronę, identycznie jak kilka dni wcześniej w szatni stadionu, gdy przyjechałam podchmielona, żeby się z nim zobaczyć i go przeprosić. Teraz tego żałowałam.
– Dokładnie tego słowa byś użyła.
– Skończ – jęknęłam.
– A to by padło, gdybyś już miała dość.
Oddychałam ciężko, pewnie z powodu przeziębienia. Dlaczego zrobiło się tak gorąco? Czy ktoś podkręcił termostat?
– Nabrałaś rumieńców.
– To przez chorobę. Pewnie mam gorączkę.
Lewy kącik jego ust drgnął ku górze.
– Kurwa, jaka chemia – syknął przechodzący obok nas Marco.
– Nie ma tutaj żadnej chemii! – Podniosłam głos, tracąc rezon.
Chłopak zerknął na mnie jak na nienormalną, machając w powietrzu kubkiem, w którym coś zachlupotało.
– Jak to nie? Spróbuj. Ten sok jest obrzydliwy. Sama chemia, przysięgam.
Moim największym pragnieniem było teraz wyskoczenie przez okno. Podsunął mi picie, ale odtrąciłam jego rękę. Wydął usta w zamyśleniu, koncentrując się tak mocno, że miałam wrażenie, iż za moment zacznie mu parować mózg.
– Wy się bzykacie?
– Co?! Nie! – krzyknęłam w popłochu.
– Przecież widziałem. Bzykacie się słownie. Taki sexting, tylko na żywo i z oczami.
– To najgłupsze, co dzisiaj usłyszałam, a słyszałam naprawdę dużo.
– Gdyby nie było tutaj innych ludzi, to pewnie już nie mielibyście na sobie ubrań. Chyba że was to kręci. Zboczeńcy.
– Tylko się wygłupiamy. – Langham postanowił łaskawie interweniować.
Wsunął dłonie do kieszeni spodni, opierając się o ścianę. Wiedziałam, że jego niewyparzona gęba sprowadzi na nas kiedyś kłopoty, to była tylko kwestia czasu. A jego to naprawdę bawiło.
– Moja siostra też się tak wygłupiała, a teraz jestem ojcem chrzestnym jej dzieciaka. – Marco pokiwał na nas palcem, jakby chciał nas ostrzec.
Wyrzucił kubek do kosza i się ulotnił. Zostaliśmy w tym małym pomieszczeniu tylko we dwoje. Jakaś klaustrofobiczna fala bez ostrzeżenia przetoczyła się przez moje ciało.
Kieran zatrząsł się ze śmiechu. Gdyby nie znajdująca się w pobliżu chmara ludzi, rzuciłabym się na niego z pięściami. Wyzwalał we mnie taką pasję, że traciłam kontrolę i zamieniałam się w nawiedzoną babę, która na każdym kroku robi z siebie kretynkę.
– Uczepiłeś się mnie, Langham, jak rzep psiego ogona. – W moich ustach zabrzmiało to jak oskarżenie. – Przestań, zanim ktoś coś sobie pomyśli.
– Na przykład co?
Wciągnęłam powietrze. Nie uraczyłam go spojrzeniem. Ponownie zajęłam się listą na laptopie. Przesuwałam pliki z dokumentami po ekranie, robiąc to bez większego sensu, byle tylko skoncentrować myśli na czymś innym i trochę się uspokoić.
– Hm? – ponaglił. – Na przykład co sobie pomyśli?
– Że... no wiesz...
– Nazwij to po imieniu, Lace.
Wyprostowałam się, zatrzaskując klapę laptopa. Podparłam się dłońmi na biodrach. Mina chłopaka plasowała się gdzieś między rozbawieniem a zaintrygowaniem.
– Że łączy nas coś więcej niż praca.
Gdy to z siebie wydusiłam i usłyszałam, jak absurdalnie zabrzmiało, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Ale ludzie gadali. Wyłapywali najmniejsze smaczki i przekształcali je w taki sposób, że wychodziło z tego coś zupełnie innego. Nie chciałam tego ani dla siebie, ani dla niego.
– Gdyby tak było, to uwierz, że nikt nie miałby co do tego najmniejszych wątpliwości.
– Skąd taka pewność?
W jego oczach pojawił się cwany błysk. Ponownie uderzył we mnie otumaniający, wręcz uzależniający zapach jego perfum.
– Bo zadbałbym o to, żeby każdy facet w tym mieście wiedział, czyja jesteś.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro