Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI

Dziwne uczucie, że ktoś go obserwuje, wybudziło go ze snu. Uchylił swoje powieki i pierwsze co dostrzegł, to zielone tęczówki. Harry obudził się kilka minut wcześniej i do tej pory przyglądał się śpiącej twarzy szatyn, nie potrafiąc oderwać od niego wzroku.

- To przerażające – wychrypiał, odsuwając się od kędzierzawego i przeciągając – Długo się tak gapisz?

- Kilka minut – wyszczerzył się, pokazując swoje dołeczki – Tak w ogóle, dzień dobry.

- Dobry – mruknął, pochylając się i cmokając Harry'ego w usta. Kędzierzawy objął go, przyciągając do siebie, nie chcąc kończyć pocałunku, jednak chłopak wyplątał się z jego objęć. Powoli wstał z łóżka i z lekkim trudem (spowodowanym przez dość spory brzuch) sięgnął po bokserki, zakładając je na siebie.

- Wychodzisz? – poczuł ukłucie w sercu. Co prawda nie obiecywali sobie z Louisem związku i wspólnego poranku, ale mimo to miał nadzieję, że tym razem szatyn nie zniknie tak szybko.

- Muszę do toalety, dzieciaki naciskają mi na pęcherz – wyjaśnił ze śmiechem, spoglądając na zielonookiego – Ej, co to za mina? – widząc w tym momencie taką niepewność u Harry'ego, Louis miał ochotę podejść i mocno go przytulić – Zaraz wracam, w końcu to mój pokój – puścił mu oczko i wyszedł.

Tak szybko jak pozwalał mu brzuch, udał się do łazienki, gdzie załatwił swoje potrzeby i jak najszybciej wrócił do swojej sypialni. Harry w tym czasie wygodniej ułożył się na łóżku, okrywając mocniej kołdrą i przymknął oczy, powoli odpływając. Ocknął się, kiedy poczuł chłodne ciało, które się do niego przytula.

- Ej, znowu idziesz spać? – szturchnął zielonookiego, zmuszając go, aby otworzył oczy i spojrzał na niego.

- Tak jakoś wyszło, wygodnie mi tu – mruknął, uśmiechając się – Jak w ogóle spałeś?

- Dobrze – wyszczerzył się – Nawet bardzo dobrze. O dziwo, dzieciaki nie dowodziły w nocy.

- Cieszy mnie to – naprawdę był zadowolony z tego powodu. Od jakiegoś czasy Louis narzekał, że maluchy zawsze w nocy kopią, przez co nie może spać. Niby odsypiał to za dnia, ale niewiele to dawało i Harry widział, że Louis jest zmęczony. Tak bardzo chciał mu wtedy ulżyć, ale nie wiedział jak.

- Harry – przerwał ciszę, która towarzyszyła im przez ostatnie kilka minut, podczas który po prostu się przytulali i cieszyli swoją obecnością.

- Hmm?

- Dlaczego...dlaczego dalej mnie lubisz? To znaczy... - czerwone rumieńce zaczęły pokrywać policzki szatyna, a w głosie można było usłyszeć odrobinę nieśmiałości. Harry po raz pierwszy widział go takiego – p-powiedziałeś, że mnie kochasz. Nie rozumiem jak to możliwe, byłem dla ciebie dupkiem.

- Wiem i uwierz mi, nie raz to bolało, ale nawet jeśli zachowywałeś się tak w stosunku do mnie, wiem, że jesteś dobrą osobą. Kochasz swoją rodzinę i dbasz o nich, chociaż często jesteś rozkapryszony i humorzasty – zachichotał, kiedy szatyn lekko klepnął go w pierś - Jesteś w stanie zrobić wszystko dla przyjaciół. Do dziś pamiętam jak spotkałem cię w parku, na placu zabawa z siostrami. Widziałem jak się z nimi bawisz, jak dobry z nimi jesteś. To wtedy zdobyłeś moje serce.

- Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam Harry – wtulił się mocniej w jego ciało.

- Lou...

- Nie Harry, byłem dla ciebie okropny. Wyśmiewałem się z ciebie i upokarzałem. Teraz mógłbyś mnie zostawić i rozpowiedzieć w szkole, że Louis Tomlinson, którego wszyscy znają przespał się z największym kujonem w szkole i zaszedł w ciąże. Wtedy to ja stałbym się pośmiewiskiem.

- Nigdy bym tego nie zrobił – zaprotestował z oburzeniem – Nigdy nie zrobiłbym niczego, co skrzywdziłoby ciebie i nasze maluchy – położył dłoń na brzuchu szatyna, lekko go pocierając.

- Jesteś cudowny – wychrypiał z oczami pełnymi łez, przyciskając usta do jego piersi.

- Ej, Louis – zaniepokoił się, widząc, że chłopak jest bliski płaczu – Co się dzieje?

- To nic, tylko głupie hormony – wyjaśnił – Harry – zaczął, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej i oparł o poduszki, zielone spojrzenie cały czas go śledziło – Spróbujmy.

- Co?

- W sensie, spróbujmy być razem – zaproponował. Jego serce waliło, jakby zaraz miało wyrwać się z piersi. Bo co jeśli Harry odmówi i zacznie się śmiać, że tylko żartował i nigdy go nie kochał?

- Louis – podobnie jak szatyn usiadł, przyglądając mu się z niedowierzaniem – Jesteś pewny, myślałem, że ty nic nie czujesz.

- Lubię cię Harry i to bardzo, bardziej niż jak przyjaciela. Nie mówię tu jeszcze o miłości, ale kto wie – wzruszył ramionami – Chciałbym spróbować. Chcesz? – nie umiał odczytać z twarzy zielonookiego jego myśli, co tylko go dodatkowo stresowało.

- Ja...tak – nachylił się nad chłopakiem, łącząc ich usta, a szatyn poczuł jak ulatuje z niego całe zdenerwowanie i niepewność – Tak, bardzo chcę – uśmiechał się jak wariat, czując jak bolą go policzki. Nie mógł wierzyć, że to się naprawdę dzieje. Jeśli to sen, to niech nikt go nie budzi. Louis właśnie się przyznał, że go lubi i może coś więcej. Nie sądził, że w tym momencie mógłby być bardziej szczęśliwy.

*****

Został niecały miesiąc do narodzin bliźniaków. Louisowi i Harry'emu dobrze się układało, czyniąc ich szczęśliwymi każdego dnia. Uwielbiali spędzać ze sobą czas i wykorzystywali do tego każdą chwilę. Co zaskoczyło Harry'ego, Louis okazał się bardzo przylepną osobą, która uwielbia się przytulać. Jemu to oczywiście nie przeszkadzało, ponieważ kochał trzymać ciało szatyna w sowich ramionach, głaskając jego brzuch.

Oczywiście Louis nie byłby sobą, gdyby nie miewał swoich humorków, jednak już nie wyżywał się na kędzierzawym. Raz tylko powiedział o kilka słów za dużo, ale gdy tylko dostrzegł ból w zielonych oczach, opamiętał się i przeprosił chłopaka.

Od ich wspólnej nocy, Harry zaczął sypiać w pokoju Louisa, z czasem przenosząc tam swoje rzeczy. I tak potrzebowali pokoju, gdzie mogliby umieścić bliźniaków, w końcu do ukończenia szkoły, chcą pozostać w Leeds. Każdego dnia budził się z uśmiechem, wiedząc, że obok śpi jego chłopak. Dalej nie mógł w to uwierzyć, że Louis był jego chłopakiem. Szatyn przeważnie spał, kiedy kędzierzawy musiał wstać, wiec zawsze składał pocałunek na jego policzku i brzuchu, i po cichu wychodził z pokoju, chcąc się przygotować do zajęć. Nie chciał go budzić, a wiedział, że jak wróci z zajęć szatyn powita go szerokim uśmiechem i pocałunkiem.

Wszedł do domu, wołając od progu, że wrócił. Wiedział, że zaraz pojawi się Louis i nie mylił się. W momencie, kiedy pozbył się kurtki, odwieszając na wieszak do holu przydreptał szatyn, z szerokim uśmiechem na ustach.

- Cześć Ha... - zatrzymał się, wpatrując w swojego chłopaka. Albo tak mu się wydawało, że to jego chłopak, ponieważ wyglądał...inaczej. Brakowało okularów, zamiast ulizanych włosów, jego twarzy otaczały loki i nie miał na sobie białej koszuli, krawata, kamizelki i eleganckich spodni. Zamiast tego miał na sobie dopasowane jeansy, które podkreślały jego długie nogi, oraz szary sweter, który idealnie leżał na jego umięśnionym ciele – Wow – tylko tyle był w stanie powiedzieć.

- Cześć Lou – uśmiechnął się nieśmiało, przygryzając wargę.

- Kim jesteś i co zrobiłeś z moim chłopakiem? – nie mógł się napatrzeć na nowy wygląd Harry'ego, wyglądał świetnie.

- Podoba ci się? – policzki kędzierzawego, pokryły się rumieńcem. Po raz pierwszy widział, aby Louis patrzyła na niego w ten sposób.

- Głupio się pytasz, oczywiście, że mi się podoba – wywołała tym szeroki uśmiech na twarzy Stylesa, który zbliżył się do niego i krótko pocałował – Dlaczego nie wiedziałem wcześniej tych ubrań?

- Um...kupiłem je dopiero wczoraj – odpowiedział nieśmiało, ponownie przygryzając wargę, co ściągnęło wzrok Louisa. Szatyn sam miał ochotę wziąć ją między zęby, a następnie wycałować pulchne usta. Chwilę później się opamiętał, wiedząc, że to nie czas na to.

- To dlatego tak późno wróciłeś – zmrużył podejrzliwie oczy – Byłeś na zakupach.

- Tak, Alice mnie zabrała i zmusiła do kupienia tego – jak tylko przestał mówić, zrozumiał, że nie powinien wspominać o dziewczynie.

- Byłeś z nią – syknął gniewnie.

- Lou – przewrócił oczami, zazdrosny szatyn był uroczy, ale potrafił również irytować – Nie masz o co być zazdrosny. Przyjaźnimy się, nic więcej.

- Jak to nie? – prychnął, zakładając ramiona na piersi – Flirtowała z tobą i chciała się umówić.

- Taaak – objął naburmuszonego chłopaka i przyciągnął do siebie – A ja jej powiedziałem, że jestem gejem i ty jesteś miłością mojego życia – pocałował szatyna w czoło i to chyba pomogło, bo jego ciało się rozluźniło, a na twarzy pojawił się uśmiech. Nawet jeśli Louis wiedział, że Harry go kocha, a Alice nie jest już nim zainteresowana i łączy ich tylko przyjaźń, dalej był zazdrosny.

- Chodź – mniejszy chwycił dłoń kędzierzawego i pociągnął do salonu, babcia zawoła nas, jak posiłek będzie gotowy.

- To może jej pomogę?

- Nieeee – jęknął, mocno wtulił się w jego ciało, kiedy opadli na kanapę – Nie zostawiaj mnie, chcę się poprzytulać.

- Zawsze uwielbiałeś się przytulać, czy to tylko efekt ciąży? – zaśmiał się zielonooki.

- Nie lubisz tego?

- Uwielbiam, po prostu jestem ciekawy, czy po porodzie dalej będziesz się tak tulił.

- Oczywiście, że będę – mruknął w jego pierś.

- Jak w ogóle się czujecie?

- W porządku, maluchy większość dnia były spokojne i nie toczyły wojny pomiędzy sobą. Wiesz, dobrze byłoby pomyśleć nad imionami – odsunął się odrobinę, aby móc spojrzeć na chłopaka.

- Masz jakieś propozycję?

- Myślałem nad Theo. Theodor Marcel – był odrobinę niepewny, nie wiedząc jak Harry na to zareaguje, zwłaszcza na drugie imię.

- Podoba mi się – uśmiechnął się do ukochanego.

- Na pewno? A drugie imię? – dopytywał. Nie wiedział jaki stosunek do tego może mieć Harry, zwłaszcza, że jego skojarzenia z tym imieniem niekoniecznie muszą być dobre.

- Tak skarbie, na pewno – zapewnił – A drugie imię?

- Ty wybierze, jakie Ci się podoba?

- Zawsze chciałem nazwać syna Chris. Christoper Alexander, co myślisz?

- Theodor Marcel i Christopher Alexander Styles-Tomlinson – wypowiedział na głos, próbując jak to wszystko razem brzmi – Podoba mi się.

- Tak, brzmi bardzo dobrze – Harry zgodził się z nim.

- Wiesz, myślałem też nad tym jak będą się do mnie zwracać – poruszył kolejny temat, chwytając dużą dłoń kędzierzawego, w swoje mniejsze i zaczął bawić się jego placami.

- To znaczy? – uniósł brew, nie rozumiejąc.

- Myślałem nad mamą – wypalił, próbując się zaśmiać, ale nie do końca mu to wyszło.

- Chcesz, aby tak do ciebie mówili? – parsknął, nie spodziewał się tego po szatynie.

- Nie wiem – wzruszył ramionami – Nie jestem kobietą, ale to ja ich urodzę, więc...i nie byłoby problemy ze zrozumieniem, do którego z nas mówią – wyjaśnił – Ale jeszcze nie zdecydowałem.

- Nie wierzę – Harry zaczął chichotać, co po chwili przemieniło się w głośny śmiech, którego nie potrafił opanować.

- Ej, to aż tak zabawne? – oburzył się szatyn.

- Po prostu, nie wierzę, że to proponujesz. Zapewne gdyby ktoś inny ci to zaproponował, wyzwałbyś go, obrażając się i następnie próbując udowodnić jak męski jesteś – parsknął.

- Wcale nie – uderzył go w pierś, próbując się odsunąć, jednak nie pozwoliły mu na to silne ramiona chłopaka.

- Serio? – uniósł brew, nie wierząc w słowa ukochanego.

- No dobra – mruknął pod nosem – Może i bym się tak zachował. Ale teraz to ja to wymyśliłem.

- Zrób jak uważasz Lou, jeszcze masz trochę czasu – wypowiedział swoje zdanie, będąc już poważniejszym.

- Lou, Harry! – ich rozmowę przerwał głos Edny dochodzący z kuchni – Chodźcie jeść.

Kędzierzawy podniósł się z kanapy, pomagają wstać szatynowi i razem skierowali się do kuchni, skąd dochodziły przyjemne zapachy.

*****

Grudzień już od samego początku, przywitał Anglię mrozem i śniegiem. Harry stał na przystanku autobusowym, modląc się, aby jego pojazd jak najszybciej nadjechał. Ubrany w ciepłą puchatą kurtkę, gruby szalik, rękawiczki i czapkę, dalej zamarzał. Obok niego stała Alice, która wesoło trajkotała, na temat jakiegoś chłopaka, którego ostatnio poznała. Harry zastanawiał się jakim cudem nie trzęsła się z zimna, zero szalika, czapki, czy rękawiczek. Jedynie zimowa kurtka, która i tak w połowie była rozpięta.

Telefon zaczął wibrować w jego kieszeni, z lekkim utrudnieniem, spowodowanym rękawiczkami, wyjął go i z pomocą Alice, odebrał.

- Harry – po drugiej stronie usłyszał głos Edny – Zaczęło się, jedziemy z Lou do szpitala.

Stał ze słuchawką przy uchu, nawet jeśli kobieta już dawno się rozłączyła. Jego serce waliło jak szalone, krew szumiała mu w uszach, a on czuł się otępiały. Zaczęło się, zaczęło się, zaczęło się – w kółko krążyło po jego głowie. Czuł się odrobinę zagubiony i nie wiedział co ma robić.

- Harry? – odwrócił głowę, spoglądając na zaniepokojoną przyjaciółkę.

- Louis rodzi – tylko tyle udało mu się wykrztusić.

Nie wiedział, jak, ani kiedy dotarł do szpitala. Wiedział tylko, że zawdzięcza to Alice. To ona wsadziła go do odpowiedniego autobusu, pojechała z nim, dopilnowała, aby wysiedli na właściwym przystanku i odprowadziła do sali, gdzie leżał Louis. Wszystko działo się dla niego tak szybko, że następne co pamięta, to siedzenie na krześle w sali szatyna. Leżał na łóżku, krzywiąc się co jakiś czas, kiedy dostawał skurczy. Po tym jak Harry przybył, dowiedział się, że póki co jego chłopak ma 4 centymetry rozwarcia i trochę to jeszcze może potrwać.

- Co z naszymi mamami? – zapytał, obserwując szatyna, który uznał, że ma dość leżenia i dreptał po pokoju.

- Babcia do nich zadzwoniła, kiedy tutaj jechaliśmy. Powiedziały, że przyjadą tak szybko, jak będą w stanie.

Reszta czasu minęła im na narzekaniu Louisa, że ma już dość skurczy i chce, aby dzieci z niego wyszły, na krótkich rozmowach z Edną i Lenem, którzy do nich dołączyli i odwiedzinach pani doktor, która co jakiś czas przychodziła sprawdzić jak wygląda sytuacja. W końcu po 3 godzinach oznajmiła, że jest 10 centymetrów i mogą zaczynać. Zabrali Louisa na porodówkę, pozwalając iść z nimi Harry'emu, po tym jak założył odpowiedni strój.

Przez cały poród, trzymał szatyna za rękę, co chwilę ocierając jego spocone czoło. Nie ukrywał, że nie było to łatwe, ani przyjemne. I nawet nie chodziło tu o krzyki i wyzwiska Louisa, jakie padały pod jego adresem, ani o to, że jego dłoń była miażdżona. Nie mógł patrzeć na cierpiącego chłopaka. Wiedział, że to wkrótce się skończy i będą mieć dwóch małych chłopców, jednak w tej chwili myślał tylko o tym, jak mógłby ulżyć ukochanemu. Widział jak po czerwonej, wykrzywionej z bólu twarzy, spływają łzy.

- Jeszcze trochę Louis – doktor Berry poleciały chłopakowi – Już widzę pierwsze dziecko.

- Nie – zaszlochał, kręcąc głową – Nie dam już rady – w tej chwili był tak kruchy i delikatny, że Harry miał ochotę zabrać go stąd, trzymając w swoich ramionach i chroniąc przed całym światem.

- Dasz radę kochanie – przekonywał go Styles – Dasz radę, wierzę w ciebie. Jeszcze chwila i będziesz trzymał naszych chłopców – przez cały czas wpatrywał się w zaszklone, niebieskie oczy.

- D-dobrze.

Chwilę później pojawiło się pierwsze dziecko, było czerwone i brudne, ale dla nich wciąż było najpiękniejsze na świecie. Po owinięciu go w ręcznik, położyli malca na piersi Louisa, dając mu chwilę przerwy.

- Wygląda jak Chris – szatyn nie potrafił oderwać wzroku od swojego syna.

- Tak – westchnął Harry, a w jego zielonych tęczówkach szkliły się łzy. Serce puchło z miłości – Christopher Alexander.

- Louis – doktor Berry odwróciła ich uwagę od chłopca – Czas na drugie dziecko.

Z niezadowoleniem Louis pozwolił, aby pielęgniarka zabrała pierwsze dziecko i na znak pani doktor zaczął przeć, aby 5 minut później sprowadzić na świat małego Theodora. Zaczął szlochać czując ulgę i ogromne szczęście.

*****

Leżał wykończony i obolały na łóżku, ale niezmiernie szczęśliwy. W końcu miał swoich małych chłopców, którzy teraz spali w szpitalnych łóżeczkach, stojących metr od niego.

Był po odwiedzinach rodziny jego i Harry'ego, a było ich sporo. Jego dziadkowi, Jay, która jak się okazało przyjechała z siostrami Louisa (które były niezmiernie podekscytowane, że w końcu zostały ciociami) i Markiem, oraz Anne z Robinem i Gemmą. Wszyscy zachwycali się malcami, gruchając nad nimi i zastanawiając się, do kogo są bardziej podobni.

Teraz w sali pozostał tylko Harry, który leżał obok, trzymając go w objęciach.

- Jestem z ciebie dumny – złożył pocałunek na skroni Louisa – Wiedziałem, że dasz radę.

Louis spojrzał na niego pełnym czułości wzrokiem, posyłając zmęczony uśmiech.

- Dziękuję ci za nich – wychrypiał, wygodniej układając głowę na poduszce.

- To ja ci dziękuję – ponownie go pocałował w głowę – Teraz odpoczywaj.

*****

Przyglądał się śpiącej twarzy synka, kołysząc go w swoich ramionach, a na jego twarzy widniał czuły uśmiech. Widział jak powieki malca opadają, przysłaniając jego błękitne tęczówki. Sennie poruszał rączką, która odbijała się od piersi szatyna. Bliźniaki miały już 17 tygodni i można było zauważyć, że są idealną mieszkanką Louisa i Harry'ego. Mieli niebieskie oczka, otoczone gęstymi rzęsami, proste, ciemne włoski i drobne dołeczki w policzkach. Dla rodziców byli najpiękniejszymi dziećmi na świecie.

Oderwał spojrzenie od małego chłopca, szukając swojego chłopaka, który teraz powinien usypiać Chrisa. Jak się okazało maluch smacznie spał na środku ich łóżka, otoczony poduszkami, kopiąc nóżką, co jakiś czas. Z kolei Harry grzebał w szufladzie szafki nocnej, wykładając przedmioty z niej na materac.

- Czego szukasz? – jego głos był cichy, nie chciał zbudzić maluchów.

- Nie mogę znaleźć ładowarki do telefonu – wyjaśnił – Nie ma jej w kontakcie, a ja nie pamiętam, gdzie indziej mogłem ją dać.

- Skarbie, a przypadkiem ostatnio nie ładowałeś telefonu, w pokoju chłopców?

- W pokoju chłopców? – zmarszczył brwi, zastanawiając się na tym – Faktycznie – podniósł się, biorąc na ręce Chrisa i skierował się do wyjścia. Chwilę później Louis podążył za nim, kiedy zauważył, że Theo też śpi. Położył chłopca w łóżeczku, obok jego brata i okrył ich ciałka, składając pocałunki na małych główkach.

- Idziemy? – silne ramiona oplatały go w tali i został przyciśnięty do ciepłej piersi kędzierzawego.

- Tak – ostatni raz zerknął na maluchy i upewniając się, że elektroniczna niania jest podłączona, skierowali się razem do pokoju naprzeciwko.

Harry podłączył telefon do ładowarki, a tą do kontaktu. Louis w tym czasie opadł na łóżko, przyglądając się bałaganowi, jaki Harry zrobił, wyciągając wszystko z szuflady.

- Zayn dzisiaj do mnie dzwonił – odezwał się, sięgając po małe aksamitne pudełeczko, które już kiedyś widział – Powiedział, że przyjedzie w sobotę z Niallem i Liamem.

- To dobrze, ostatnio nas odwiedzili, jak urodzili się chłopcy – usiadł na łóżku i zaczął pakować do szuflady, wszystko, co wcześniej z niej wyciągnął - Tęsknię za nimi.

- Tak, mnie też ich brakuje.

Harry rozejrzał się, chcąc sprawdzić czy coś jeszcze zostało na łóżku, nim zamknie szafkę. Już chciał to zrobić, myśląc, że wszystko schował, kiedy zauważył, co trzyma Louis. W drobnych dłoniach szatyna, spoczywało otwarte pudełeczko, w którym znajdował się pierścień. Ten sam, który Harry kupił z Anne. Przyglądał się ukochanemu, zastanawiając się jak chłopak się zachowa.

Louis przyglądał się pierścionkowi, dokładnie badając go wzrokiem, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół. Niespodziewanie szatyn wyjął go z pudełeczka i założył na palec lewej dłoni, przyglądając się mu uważnie.

- Lou? – Harry czuł się zmieszanie, nie bardzo wiedząc co szatyn robi i jak ma to zrozumieć. Chciał porozmawiać z nim i wyjaśnić co to ma znaczyć.

- Leży idealnie, pasuje mi – uniósł głowę napotykając oczy kędzierzawego, uśmiechając się - Jest dla mnie, prawda? – zapytał wprost, chociaż znał odpowiedź.

- Tak – oczywiście, że był dla niego. Dokładnie pamiętał, jak zobaczył ten pierścionek i od razu pomyślał, jakby wyglądał na dłoni Louisa. Teraz nie musiał już sobie tego wyobrażać, ponieważ chłopak miał go na swoim palcu.

- Harry – chwycił dłonie zielonookiego, lekko je ściskając i obracając się w jego stronę – Oczywiście nie myśl sobie, że skoro go założyłem i będę nosić, jesteśmy zaręczeni. Nawet jeśli mamy dzieci, to jednak za wcześnie. Ale chcę, abyś wiedział, że tak długo, jak będę nosił ten pierścień, będzie on dowodem na to, że kocham cię i chcę razem z tobą wychowywać nasze dzieci.

Harry miał wrażenie, jakby na moment jego serce się zatrzymało, tylko po to by za chwilę waliło z całej siły, jakby chciało wyskoczyć z jego piersi i na moment zabrakło mu oddechu. W jednym zdaniu, usłyszał od Louisa, dwie rzeczy, na które tak czekał. Do jego oczu cisnęły się łzy, jednak nie pozwolił, aby wypłynęły. Mimo to, szatyn zauważył, że coś jest nie tak.

- Harry, co się dzieje? – nie rozumiał zachowania ukochanego. Bał się, czy nie powiedział przypadkiem czegoś niewłaściwego, co kędzierzawy mógł źle zrozumieć. Nie to było jego celem.

- Jest dobrze Lou – uśmiechnął się do niego – Po prostu...jestem szczęśliwy. Bardzo szczęśliwy – objął swoimi dłońmi twarz szatyna, wpatrując się w jego niebieskie oczy – Właśnie powiedziałeś coś na co długo czekałem.

- Oh, tak? – dalej nie do końca rozumiał o co chodzi.

- Powiedziałeś, że mnie kochasz i...po raz pierwszy powiedziałeś nasze dzieci, wcześniej mówiłeś moje.

- Oh – i teraz zachowanie Harry'ego nabrało dla niego sensu – Przepraszam za to. Nie powinienem tak mówić. To są nasze dzieci, zawsze były i już na zawsze będą. I...kocham cię.

- Też cię kocham - policzki kędzierzawego bolały go od uśmiechania się, ale w tej chwili się tym nie przejmował. Czuł się jak największy szczęściarz na świecie.

*****

7 lat później

Wiedział, że już jest spóźniony, dlatego odetchnął z ulgą, kiedy w końcu zatrzymał samochód na podjeździe. Wysiadł z pojazdu, biegnąc w kierunku drzwi. Zatrzymał się, biorąc kilka głębszych wdechów i nacisnął na dzwonek. Wiedział, że Louis wypomni mu spóźnienie. Za drzwiami słyszał dziecięce krzyki i podniesiony głos szatyna. Bliźniaki pewnie znowu rozrabiały, doprowadzając Tomlinsona do białej gorączki.

- Nareszcie – powitał go zirytowany głos szatyna – Spóźniłeś się – odsunął się, wchodząc w głąb mieszkania. Harry podążył za nim.

- Wiem, przepraszam – weszli do salonu, gdzie Theo i Chris siedzieli na kanapie, wpatrzeni w telewizor. Jednak, gdy tylko dostrzegli kędzierzawego, od razu rzucili się w jego kierunku.

- Tata! – przyczepili się do nóg ojca.

- Część łobuzy – położył dłonie na ich głowach, lekko przeczesując ich brązowe włosy, które zaczynały się kręcić na końcach. Bardzo możliwe, że za kilka lat będą kręcone, jak u Harry'ego – Gotowi na weekend z tatą?

- Tak – dwie pary niebieskich tęczówek wpatrywały się w niego z podekscytowaniem.

- To idźcie po swoje rzeczy, poczekam tu na was – chwilę później chłopcy zniknęli z salonu, biegnąc do swojego pokoju.

- Gdzie ich zabierasz? – Louis stał obok niego, z zainteresowaniem wpatrując się w kędzierzawego. Jedną dłoń trzymał na swoim, już widocznym, brzuchu, lekko go gładząc. Dokładnie tak samo robił, kiedy był w ciąży z bliźniakami. Szybko przesunął wzrok, nie umiał patrzeć na szatyna. To bolało.

- Mama chciała ich zobaczyć, więc jutro prawdopodobnie pojedziemy do Doncaster i wrócimy w niedzielę – błądził wzrokiem po pomieszczeniu byle tylko nie spojrzeć na szatyna. Świadomość, że on już nie jest jego, ma nowe życie, potwornie go bolała.

- Andy jedzie z wami? – dopytywał.

- Nie – pokręcił głową – My...rozstaliśmy się. To nie było to – wzruszył ramionami.

- Oh, przykro mi – wiedział, że Louis mówi szczerze. Lubił Andy'ego i bardzo chciał, aby Harry w końcu sobie kogoś znalazł i był szczęśliwy.

- A co u ciebie i Nicka? – nie wiedział po co zadał to pytanie, bo odpowiedź na pewno go zaboli, ale już było za późno.

- Dobrze – szeroki uśmiech rozjaśnił twarz mniejszego – Nick teraz szaleje, odkąd dowiedzieliśmy się, że będziemy mieć córeczkę. Nie umie przestać o tym mówić i codziennie znosi do domu nowe ubranka i zabawki dla małej – zaśmiał się.

Próbował się uśmiechnąć, ale nie wiedział, czy nie wyszedł z tego bardziej grymas. Ciężko było mu pokazywać szczęście, kiedy tak nie było. Bo jak miał być szczęśliwy, kiedy miłość jego życia była z kimś innym i spodziewali się dziecka.

Przez pierwsze kilka lat, po tym jak urodziły się bliźniaki było pomiędzy nimi bardzo dobrze. Ukończyli szkołę, a Harry dostał się na studia medyczne, Louis z kolei został w domu, aby zająć się chłopcami. Po roku przerwy, zatrudnił opiekunkę i również rozpoczął studia, chcąc w przyszłości zostać nauczycielem dramatu. Stylesowi bardzo dobrze szło na studiach, ciężko pracował, dzięki czemu, na 3 roku, otrzymał stypendium i możliwość uczestniczenia w badaniach, które prowadził jeden z jego profesorów. To wtedy zaczęły się problemy. Pomiędzy studiami, opieka nad dziećmi, badaniami Harry'ego i dorywczą pracą Louisa, nie mieli czasu dla siebie. Zaczęli się od siebie oddalać i coraz częściej kłócili. Oboje czuli się samotni, jednak trwali w związku, bo w końcu mieli dzieci. I może, gdzieś tam, wewnątrz nich istniała niewielka iskierka nadziei, że to przetrwają i jakoś się ułoży. Jednak tak się nie stało. Louis poznał Nicka. Początkowo to była zwykła znajomość, która z czasem przerodziła się w przyjaźń. To on spędzał czas z Tomlinsonem, pomagał opiekować się bliźniakami, podczas gdy Harry musiał siedzieć w laboratorium. Ich przyjaźń przerodziła się w coś więcej. Louis był samotny, ale dzięki Nickowi to się zmieniło. Dalej kochał Harry'ego, ale już nie był takie pewny, czy to na pewno jest to. Kiedy Styles zorientował się co się dzieje, było za późno. Louis odszedł do Nicka, a Harry nie potrafił go zatrzymać. Było ciężko, nawet bardzo i dalej jest. Początkowo nie umiał się pozbierać i ruszyć do przodu. Łudził się, że Louis w końcu się opamięta i wróci. Nie zrobił tego. Był szczęśliwy w nowym związku. Po prawie roku czekania, zrozumiał, że już nie odzyska ukochanego. Próbował iść dalej, z czasem ból był mniejszy, jednak nie zniknął, tak jak miłość do szatyna. Mimo to próbował nowych związków, ale każdy kończył się rozstaniem. Nie umiał znaleźć mężczyzny, którego pokochałby mocniej niż Louisa. I tak było do dzisiaj. Louis był w szczęśliwym związku. Od roku on i Nick byli małżeństwem i spodziewali się dziecka. Z kolei Harry starał się znaleźć nową miłość, nawet jeśli wiedział, że to niemożliwe.

- Jesteśmy gotowi – w salonie pojawiła się dwójka chłopców, w dłoniach trzymali spakowane plecaki.

- Dobrze – uśmiechnął się do synów – To my idziemy – zwrócił się do szatyna.

- W porządku. Chłopcy bądźcie grzeczni i słuchajcie taty – pouczył bliźniaków. Wiedział do czego byli zdolni, a nie chciał, aby Harry miał z nimi problemy.

- Dobrze – krótko przytulili Louisa – Cześć – pognali w kierunku holu, gdzie założyli buty i cienkie kurtki. Harry podążył za nimi. Po chwili po mieszkaniu rozniósł się dźwięk zatrzaskiwanych drzwi.

*

Biały sufit był pierwszą rzeczą, którą zobaczył. W pierwszej chwili nie bardzo wiedział gdzie jest i co się dzieje, dopiero, kiedy sen powoli zaczął odchodzić, a umysł się rozjaśniał, przypomniał sobie co mu się śniło. Po jego ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz, żołądek ścisnął się w supeł, a serce odrobinę przyspieszyło. Przetarł twarz dłońmi, jakby to miało pomóc mu pozbyć się wspomnień ze snu i uspokoić. Świadomość, że jego życie mogło tak wyglądać wcale mu nie pomagała.

Zerknął na zegarek, stojący na szafce nocnej – 7.29. Odwrócił głowę, spoglądając w bok i dopiero, kiedy zobaczył umięśnione plecy jego męża, poczuł jak się uspokaja. To był tylko sen. Koszmar – nawet jeśli to nie on był tym poszkodowanym. Jednak nie wyobrażał sobie życia bez Harry'ego.

Przysunął się do mężczyzny i, na tyle, na ile pozwolił mu jego 6 miesięczny brzuch, przytulił się do kędzierzawego. Harry poruszył się, obracając lekko głowę.

- Lou – głos mężczyzny był zachrypnięty i szorstki od snu, co wywołało dreszcze wzdłuż pleców szatyna. Odwrócił się na plecy, pozwalając by Louis mógł położyć głowę na jego piersi i objął go – Co się dzieje?

- Nic – mruknął, chcąc zapomnieć o śnie.

- Dlaczego ci nie wierzę? – pocierał plecy mniejszego.

- To tylko zły sen – westchnął – Harry, jakby wyglądało nasze życie, gdybyśmy się wtedy rozstali? – zaskoczył pytaniem męża.

Louis nie musiał podawać konkretnie, o jaki moment w ich życiu chodzi, tylko raz mieli tak poważny kryzys w związku, podczas jego 3 roku studiów, gdzie niewiele brakowało, aby stracił miłość swojego życia.

- Tak samo – był pewny tego co mówi – Ponieważ nie pozwoliłbym ci odejść. Walczyłbym o ciebie.

- A co jeśli, jednak by ci się nie udało – zaczął rysować palcem abstrakcyjne wzory na klatce piersiowej męża.

- Nigdy bym się nie poddał – zapewnił, zaciskając swój uścisk na Louisie.

- Ale, co jeśli...

- Kochanie, co się dzieje? Co ci się przyśniło – nie wiedział, o co szatynowi chodzi i to odrobinę go niepokoiło.

- W moim śnie...nie byliśmy teraz razem. Ja odszedłem do Nicka, był moim mężem, a Sophia była jego córką. Byliśmy szczęśliwi – położył dłoń na brzuchu lekko go pocierając – Z kolei ty cały czas mnie kochałeś i nie umiałeś się z nikim związać na dłużej. Cierpiałeś, nawet jeśli nie chciałeś tego pokazać.

- To chyba dla mnie był większy koszmar, niż dla ciebie – próbował zażartować, aby ukryć nieprzyjemny ścisk żołądka i ból, na to co powiedział Louis. Czy jego życie naprawdę tak by wyglądało, gdyby nie podjęli z Louisem próby ratowania ich związku?

- Wiem, ale czułem twój ból i...nawet jeśli we śnie byłem z Nickiem, to ty jesteś moja miłością, ciebie kocham i nie wyobrażam sobie życia z kimś innym – mocniej wtulił się w ciało ukochanego, aby nadać swoim słowom więcej mocy.

- Też cię kocham i nigdy, rozumiesz, nigdy nie zrezygnuję z ciebie i naszych dzieci. Zawsze będę o was walczył – pocałował czoło ukochanego.

- Trzymam cię za słowo.

Usłyszeli tupot bosych stóp po podłodze, a po chwili drzwi do ich sypialni zostały otwarte. W ich stronę pędziła dwójka siedmiolatków, z radosnymi uśmiecham na twarzy. Włosy mieli roztrzepane, a na policzkach widniały jeszcze rumieńce od snu.

- Co ja mówiłem? – stanowczy głos Harry'ego spowodował, że gwałtownie się zatrzymali przed samym łóżkiem. Kędzierzawy podniósł się do pozycji siedzącej i patrzył surowym wzrokiem na synów – Nie ma wskakiwania z rozpędu na łóżko, kiedy w nim jesteśmy – bliźniaki spuścili głowy. Harry rzadko upominał chłopców (częściej to robił Louis) jednak zawsze gdy to robił, chłopcy stawali się pokorni – Chcecie ,aby stała nam się krzywda? Chcecie zranić swoją siostrę?

- Przepraszamy – powiedzieli ze skruchą, niepewnie spoglądając na rodziców.

- Już dobrze – jego ton złagodniał – Tylko następnym razem pamiętajcie.

- To teraz tu chodźcie – Louis rozłożył ramiona, zapraszając swoje dzieci, aby się do niego przytuliły. Chłopcy uśmiechnęli się szeroko, ukazując swoje dołeczki i wdrapali na łóżko, ostrożnie przytulając do szatyna. Harry nie potrafił oderwać wzroku od tego obrazka. Trójka (a raczej czwórka) jego ulubionych ludzi tuliła się do siebie. Sięgnął po telefon i zrobił zdjęcie, od razu ustawiając jako tapetę.

- Jak było wczoraj z wujkiem Niallem? – po tym jak odłożył telefon, położył się obok swojej rodziny, co od razu wykorzystał Theo, wtulając się w niego.

- Fajnie, zabrał na gokardy, a później na pizzę – Chris opowiadał z podekscytowaniem.

- Zapytałem się wujka skąd się biorą dzieci – dodał Theo, czym zyskał spore zainteresowanie od strony rodziców.

- I co ci odpowiedział? – dopytywał Louis.

- Powiedział, że mamy się was zapytać – odpowiedział.

- Mówił, że to rodzice powinni takie rzeczy wyjaśniać – Chris uzupełnił wypowiedź brata – To skąd się biorą dzieci?

- Um...rodzą się. Wychodzą z brzucha, tak jak za niedługo zrobi to wasza siostra – Harry miał nadzieję, że odpowiedź usatysfakcjonuje bliźniaków. Mylił się. Przy okazji zrobił sobie notatkę w głowie, aby porozmawiać o tym z Niallem i ochrzanić, za podrzucenie głupiego pomysłu, jego dzieciom.

- To wiemy – Chris przewróciła oczami – Ale jak tam się znajdują.

- Lou... - błagające spojrzenie zielonych tęczówek spoczęło na szatynie, szukając u niego pomocy.

- Wiecie co – Louis zaczął powoli podnosić się z łóżka – Ja muszę do łazienki. Zresztą wasz tata jest lekarzem, więc najlepiej wam to wyjaśni – najszybciej jak pozwalał mu brzuch, zaczął kierować się do drzwi.

-Ej nie zostawiaj mnie z nimi – ucieczka, to było takie w stylu Louisa, ale miał nadzieję, że go wesprze.

- Przykro mi skarbie – zatrzymał się przy wyjściu – Porozmawiaj ze swoimi dziećmi – puścił mu oczko.

- To są nasze dzieci – zawołał za nim, a jedyną odpowiedział był głośny śmiech szatyna, kiedy oddalał się od sypialni.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro