Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V

Ostrzeżenie: Wyjątkowo źle napisana scena +18

**********************************************

Sierpień dobiegł końca i nadszedł wrzesień. Mimo to dni ciągle były ciepłe i słoneczne. Harry zaczął chodzić do szkoły i oczywiście, tak jak się spodziewał, był wytykany przez to, w co chodził ubrany, ulizane żelem włosy i duże okulary. Jednak udało mu się znaleźć kilku znajomych, z którymi mógł spędzać przerwy, więc nie było tak źle. Louis z kolei codziennie odbywał lekcje w domu. O dziwo radził sobie lepiej niż w szkole, dzięki czemu nie potrzebował pomocy zielonookiego.

Dzisiejszy dzień nie był zbyt dobry, nawet jeśli była sobota. Szatyn już nie cieszył się, tak jak dawniej, że jego brzuch robi się większy. Teraz uważał się za grubego i wiedział, że zrobi się jeszcze większy, w końcu to dopiero 6 miesiąc. Plecy coraz bardziej go bolały, do tego dochodził ból opuchniętych stóp, ciągłe zmęczenie i wariujące hormony, przez które w jednej sekundzie jego cały nastrój ulegał zmianie. To było uciążliwe. Jakby tego było mało, Harry od rana opowiadał Ednie o szkole i niejakiej Alice, którą poznał w szkole i się zakumplowali. Dodatkowo ta dziewczyna, miała dzisiaj do nich przyjść i pracować z zielonookim nad projektem z biologii. Nie, on wcale nie był zazdrosny. Nie byli razem i Harry miał prawo mieć innych znajomych. Po prostu był niezadowolony, że Styles zawierał nowe znajomości, podczas gdy on praktycznie nie wychodził z domu, przez co był skazany, na obecność dziadków i zielonookiego – tak to sobie przynajmniej tłumaczył.

Pogoda również mu dzisiaj nie pomagała. Wrzesień zbliżał się ku końcowi, co za sobą ciągnęło chłodniejszą pogodę. Grube chmury nisko wisiały na niebie, grożąc opadami deszczu, a chłodny wiatr targał gałęziami drzew.

Louis siedział w swojej sypialni, próbując napisać esej, który zadała mu nauczycielka angielskiego, jednak nie było to takie łatwe. Zwłaszcza, kiedy w domu rozbrzmiał dzwonek. Wiedział, że to była koleżanka Stylesa. Słyszał jak Harry wpuszcza ją do domu, a następnie Edna wygania ich do salonu, mówiąc, że przyniesie im herbatę. Szatyna korciło, aby zejść na dół, ale powstrzymywał się przed tym, bo niby po co miałby tam iść. Przecież nie obchodziło go jak wygląda ta cała Alice, ani co tak naprawdę robią w salonie.

Wrócił do pisania, chodź na początku było trudno, ostatecznie udało mu się ruszyć z esejem, zapominając o Harrym i jego gościu. Po około 2 godzinach, kiedy kończył zadanie, babcia zawołała go na posiłek. Powoli wstał i założył na siebie bluzę Stylesa, którą ten zostawił tutaj którejś nocy, kiedy to Louis ponownie poprosił go o masaż. Była na tyle duża, że nie rozciągała się na brzuchu szatyna tak bardzo, tak jak jego ubrania. Nie to, że chciał ukryć brzuch, wiedział, że to było niemożliwe, ale przynajmniej nie rzucał się tak bardzo w oczy. Naciągnął na dłonie, zbyt długie rękawy i wyszedł z pokoju. Na szczycie schodów spotkał Harry'ego, który z szybko bijącym sercem przyglądał się Louisowi. Nie spodziewał się, że zobaczy szatyna w swojej bluzie. Wyglądał w niej uroczo i drobno, nawet jeśli mógł dostrzec jego brzuchu. Miał ochotę go przytulić, ale wolał nie ryzykować, że szatyn znowu zacznie krzyczeć.

- Coś nie tak? – zaczynał czuć się odrobinę nieswojo, kiedy chłopak stał przy schodach, wpatrując się w niego z uwielbieniem w oczach i nic nie mówił.

- Co? Nie – ocknął się – Pomóc ci zejść?

- W porządku – mruknął, zbliżając się do niego. Pierwszym jego odruchem była odmowa, ale powstrzymał się. Wiedział, że tak będzie lepiej i bezpieczniej, odkąd chodzenie po schodach sprawiało mu trudności – Dzięki – położył dłoń na poręczy, podczas gdy zielonooki objął go ramieniem, by móc zareagować, gdyby coś się działo. Louis odsunął się od razu, jak tylko znaleźli się na dole.

Pierwsze, na co szatyn zwrócił uwagę gdy wszedł do kuchni, to drobna, dość ładna blondynka. Uśmiechała się podczas rozmowy z Edną, jednak kiedy tylko dostrzegła Harry'ego jej uśmiech się poszerzył, a oczy zaczęły błyszczeć, co nie spodobało się Louisowi.

- Louis – Edan zwróciła się do wnuka – Nareszcie, nie wiedziałam cię od rana. Jadłeś w ogóle coś od śniadania?

- Nie – jego odpowiedź była cicha, wiedział co o tym myśli jego babcia. Nie była zadowolona.

- Lou – z jej ust uciekło westchnięcie – Powinieneś coś zjeść, zwłaszcza teraz.

- Nie byłem głodny – mruknął, podchodząc do stołu.

- Louis – Harry również dołączył do stołu – To jest Alice, Ali to Louis – przedstawił ich sobie.

- Cześć Louis – spojrzała na szatyna, posyłając mu uśmiech. Ten jednak tego nie odwzajemnił, mrucząc tylko ciche powitanie.

- Gdzie dziadek? – dopiero teraz zorientował się, że brakuje starszego mężczyzny.

- Jeszcze nie wrócił od Jerry'ego. Podejrzewam, że znowu grają w karty i stracili poczucie czasu.

Przez resztę posiłku Louis niewiele się odzywał. Nie to co Alice, która cały czas trajkotała, wpatrując się z serduszkami w oczach w Harry'ego. Szatyn z kolei ciągle gromił ją wzrokiem i powstrzymywał się od odezwania, wiedząc, że w końcu powie coś, co zetrze ten przerażająco słodki uśmiech z twarzy dziewczyny. Nie on nie był zazdrosny, nie ma mowy – nawet jeśli cichy głosik w jego głowie twierdził co innego. Przecież to Harry, kujon, który nie potrafił się odpowiednio ubrać, niby o co miałby się złościć?

- Lou – niebieskie spojrzenie utknęło na Ednie, kiedy się odezwała, dotykając jego dłoni – Wszystko dobrze? – widział zmartwienie na jej twarz.

- Tak – mruknął pod nosem, odwracając głowę i napotykając również, zaniepokojone spojrzenie Harry'ego, co go zirytowało. Przed jego nosem pozwala, aby jakaś laska z nim flirtowała, a teraz udaje wielce zaniepokojonego.

- To czemu nic nie jesz, tylko grzebiesz widelcem w jedzeniu?

- Nie jestem głodny – odsunął się od stołu, powoli wstając.

- Skarbie, tak nie można. Musisz coś zjeść – kobieta próbowała go przekonać.

- Nie jestem głodny – powtórzył i odwrócił się chcąc odejść. Zatrzymała go jednak duża dłoń, owijająca się dookoła jego nadgarstka. Odwrócił głowę i napotkał zmartwione zielone oczy.

- Lou – tego było już dla szatyna za wiele. Zbyt dużo złości w nim było i nie potrafił jej już utrzymać w sobie. Czuł jak rośnie w jego wnętrzu i próbuje się wydostać – pozwolił na to.

- Skończ – warknął.

- Musisz coś zjeść – próbował dalej – Dzieci...

- Powiedziałem skończ! – krzyknął, na co Harry się wzdrygnął, momentalnie zabierając swoją rękę – Odczep się ode mnie! To moje ciało, to moje dzieci! – widział, że to stwierdzenie zraniło Stylesa, ale się tym nie przejął – Nie będziesz mi mówić co mam robić!

- Louis – oburzona Edna podniosła się z krzesła – Jak możesz tak traktować Harry'ego, on się tylko o ciebie martwi – skarciła wnuka.

- To niech przestanie! – wrzasnął – Nie potrzebuję tego!

Odwrócił się i nie reagując na nawoływania jego babci, wyszedł z kuchni, pozostawiając resztę zaskoczoną, siedzących w niezręcznej ciszy. Chwilę później dało się słyszeć trzask drzwi od domu. Harry wstał z krzesła, chcąc iść za Louisem, ale powstrzymała go Edna.

- Daj mu chwilę – położyła dłoń na jego ramieniu – Niech ochłonie.

Niechętnie skinął głową, siadając z powrotem na krześle. Mimo to chciał iść za szatynem, nawet jeśli dalej miałby krzyczeć i ranić go słowami. Musiał wiedzieć, że zarówno on, jak i dzieci są bezpieczni.

- Przepraszam za wnuka – Edna zwróciła się do Alice i dopiero teraz Harry sobie przypomniał o jej obecności. Siedziała na swoim miejscu i widać było, że czuje się odrobinę niekomfortowo.

Reszta posiłku minęła im w odrobinę krępującej ciszy, następnie nastolatkowie podziękowali i udali się do salonu, gdzie czekało ich jeszcze trochę pracy. Na szczęście nie trwało to długo i po jakichś 30 minutach, Alice opuszczała dom państwa Poulston.

- Wiem, że to nie moja sprawa – dziewczyna zatrzymała się przy drzwiach, w jej brązowych oczach dostrzegalne było zainteresowanie – Louis jest w ciąży?

- Tak – potwierdził wzdychając – Tylko proszę, zachowaj to dla siebie. Przyjechał tu, aby mieć spokój. Niepotrzebne nam plotki.

- W porządku – zgodziła się, a Harry jej uwierzył – Tak w ogóle przepraszam. Mogliśmy spotkać się w bibliotece, tak jak na początku proponowałeś.

- Nie masz za co przepraszać – nie rozumiał dlaczego dziewczyna czuje się winna.

- Jest, to przeze mnie Louis był zazdrosny i tak się zachowywał.

- Nie – zaprzeczył – Musiałaś się pomylić. Niby dlaczego miałby być zazdrosny? – to niemożliwe. Przecież szatyn nawet go nie lubił, więc zazdrość nie miała sensu, bo niby czemu miałaby mu przeszkadzać obecność Alice.

- Bo próbowałam z tobą flirtować – powiedziała wprost, czym zaskoczyła chłopaka, na którego pliczkach zakwitły rumieńce. Wciągnął gwałtownie, zachłystując się nim, przez co musiał odkaszlnąć.

- T-ty co? – wychrypiał, kiedy udało mu się uspokoić. Jakim cudem ktoś się nim zainteresował, zwłaszcza tak ładna i miła dziewczyna, jaką była Alice.

- Lubię cię – przyznała – Jesteś miły, inteligentny, masz piękne oczy i uśmiech – jej policzki zaczęły się odrobinę rumienić, mimo to nie spuszczała wzroku z Harry'ego – Myślałam, że moglibyśmy pójść gdzieś...na randkę.

- Oh – ciągle był w szoku, po tym co usłyszał. Jeszcze nikt, nigdy nie powiedział mu takich komplementów (no poza Anne, ale to jego mama, więc naturalne, że tak mówi) i było mu naprawdę miło z tego powodu. Gdyby interesował się dziewczynami, zapewne dałby jej szansę, ale mógł jej zaoferować tylko przyjaźń – Alice, to miłe co mówisz, niestety jestem tobą zainteresowany tylko jako przyjaciółką.

- Jesteś gejem? – to było bardziej stwierdzenie niż pytanie.

- Tak – nawet jeśli nie krył się z tym, że woli mężczyzn, jego policzki jeszcze bardziej się zaczerwieniły – Dodatkowo beznadziejnie zakochany w osobie, która jest mnie nie znosi.

- Masz na myśli Louisa i to są też twoje dzieci – sama sobie odpowiedziała, na niezadane pytanie. Harry jedynie w potwierdzeniu skinął głową.

- Przepraszam – było mu przykro, że nie mógł dać dziewczynie, tego co chciała.

- Daj spokój – machnęła ręką, uśmiechając się – Nic nie poradzę na twoje uczucia i orientacją. Przeżyję. A ty – dźgnęła chłopaka, palcem w pierś – nie trać nadziei. Louis jeszcze zobaczy, jak niesamowity jesteś. Myślę, że już to powoli dostrzega – mrugnęła do niego okiem, odwracając się i otwierając drzwi. Uderzyło w nich chłodne, jesienne powietrze.

- Nie sądzę – zaśmiał się ponuro – Ale dziękuję – przytulił dziewczynę.

- Zobaczysz, że mam rację – powiedziała mu do ucha, nim się odsunęła – Do zobaczenia.

*****

Harry był coraz bardziej zaniepokojony. Krążył po całym domu, co chwilę podchodząc do okien, z których wychodził widok na podjazd i ulice. Minęły prawie dwie godziny jak zdenerwowany Louis wyszedł. Na zewnątrz było zimno, dodatkowo od pół godziny padało, a szatyn nie wracał do domu. Nie odbierał również telefony, jak się okazało zostawił go w swoim pokoju. Martwił się, czy wszystko z nim w porządku.

Ostatecznie nie wytrzymał i skierował się do holu. Zakładał kurtkę, kiedy z kuchni wyszła Edna, widać było, że również się martwi o wnuka.

- Idę po niego – oznajmił, chwytając parasol i zniknął za drzwiami, nie czekając na jakąś odpowiedź od kobiety.

Przemierzał ulice, stąpając po mokrym chodniku, uważając, aby nie wejść w kałużę. Rozglądał się dookoła, z nadzieją, że gdzieś dostrzeże drobnego szatyna. Najgorsze było to, że nie wiedział gdzie poszedł Louis, a co za tym szło, nie wiedział, gdzie powinien szukać.

Ulice były puste, wszyscy ukryli się w swoich domach, nie chcąc zmoknąć i tylko raz na jakiś czas minął go samochód.

Doszedł do niewielkiego parku, w pierwszej chwili chciał go ominąć i iść dalej, wątpił, aby Louis w taką pogodę tam poszedł. Jednak coś podpowiadało mu, że mimo wszytsko powinien do niego zajrzeć. Krążył po parkowych alejkach, rozglądając się za chłopakiem. Już tracił nadzieję, że on tutaj jest i planował skierować się do wyjścia, kiedy w oddali dostrzegł małą altankę, a w niej jakąś postać. Przyspieszył kroku, licząc na to, że w końcu odnalazł szatyna i odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że to on.

- Louis! – szatyn spojrzał na niego, dalej był zły, co można było zauważyć, na jego twarzy. Stał przy jednej z kolumn, drżąc z zimna. Jego włosy, jak i bluza Harry'ego, którą miał na sobie, były mokre, co oznaczało, że został zaskoczony przez deszcz i skrył się tutaj – Jesteś mokry... - zaczął się zbliżać do niego, ale ostry głos szatyna go zatrzymał.

- Zostaw mnie! – warknął – Odejdź!

- Lou... - próbował coś powiedzieć, starając się być spokojnym, chociaż czuł jak wzrasta w nim irytacja na głupie zachowanie szatyna.

- Nie! Zost...

- NIE! – ryknął, czym wprawił w osłupienie Louisa, który zesztywniał, wpatrując się dużymi, błękitnymi oczami w Stylesa. Po raz pierwszy widział, aby Harry tak się zachował. Sam chłopak był sobą zaskoczony, że znalazł w sobie tyle odwagi, aby postawić się Tomlinsonowi – Mam już dość twojego zachowania! Ile ty masz lat?! Nie jesteś już dzieckiem, ale tak się zachowujesz! Rozumiem, że możesz mnie nie lubić, chociaż nic ci nie zrobiłem, poza byciem w tobie zakochanym! – w tej chwili nie przejmował się, że wyznał swoje uczucia – Ciągle mnie obrażasz i jesteś niemiły! Znoszę to jakoś, ale nie jest łatwo! Jednak teraz mam tego dość, bo to już nie chodzi tylko o mnie, ale i o dzieci! Nie wiadomo dlaczego nagle się wciekłeś i wyszedłeś z domu! Zamiast wracać jak najszybciej, błąkałeś się w samej bluzie, nawet kurki nie wziąłeś, i pozwoliłeś, aby złapał cię deszcz! Miej chociaż tyle rozsądku w głowie i przestań skupiać się tylko na sobie. Teraz jesteś również odpowiedzialny, za nasze dzieci, to od ciebie zależy ich życie! Więc teraz, przestaniesz być wiecznie naburmuszoną księżniczką i wrócisz ze mną do domu!

Harry ciężko oddychał, kończąc mówić. Jego twarzy była czerwona ze złości, a po ciele krążyła adrenalina. To był chyba pierwszy raz, kiedy tak dużo powiedział do Louisa, pierwszy raz, kiedy krzyczał i pierwszy raz, kiedy Louis nie był w stanie posłać w jego stronę żadnych niemiłych słów. Szatyn stał tylko, nie umiejąc się wysłowić i wpatrując w zielonookiego. Po jego głowie krążyły słowa chłopaka i nagle zrobiło mu się głupio, ponieważ Harry miał rację. Był rozpieszczoną księżniczką, która myśli tylko o sobie.

- Rozbieraj się – głos Stylesa był twardy i stanowczy.

- C-co? – nie był pewny, czy dobrze zrozumiał słowa.

- Ściągaj bluzę, jest cała mokra – sam w tym czasie ściągał kurtkę – Jeśli koszulkę pod spodem też masz mokrą, to też ściągaj - o dziwo, bez sprzeciwów, wykonał plecenie. Harry szybko i nieuważnie ściągał bluzę, przez co strącił swoje okulary, które poleciały do przodu, uderzając dość mocno o jedną z kolumn i upadając na ziemię – Cholera – podszedł do miejsca, gdzie leżały i je podniósł – Pęknięte – mruknął, po czym schował je go kieszeni w dresach. Odwrócił się i zauważył, że Louis już stał w z nagą klatkę piersiową i trząsł się z zimna, obejmując brzuch, więc podał mu swój sweter i kurtkę, zostając w cienkiej koszulce.

- A ty? – spytał, mimo to przyjął ubrania, które szybko na siebie nałożył. Od razu poczuł mieszankę zapachów - wody kolońskiej, mięty i ciastek orzechowych Harry'ego. Uwielbiał to połączenie.

- Dam radę, twoje zdrowie jest ważniejsze – mruknął, podnosząc mokre ubrania Louisa i sięgając po parasol – Chodź, twoja babcia się martwi.

Szatyn posłusznie podszedł do Harry'ego, przyciskając się do jego boku i pozwalając, aby ten go objął i ruszyli w drogę powrotną. Przez większość czasu towarzyszyła im niezręczna cisza. Louis co jakiś czas zerkał na profil wyższego i musiał przyznać, że był przystojny. Zwłaszcza, jak okulary nie zasłaniały jego pięknych oczu, a jeszcze gdyby pozwolił lokom otaczać jego twarz, szatyn prawdopodobnie nie potrafiłby oderwać od niego wzroku.

- Nie potrzebujesz okularów? – zaciekawił się, kiedy przypomniał o niefortunnym locie i upadku okularów, a nie wyglądało na to, aby Harry niedowidział.

- Nie – nawet nie zerknął na szatyna, a jego głos był oschły, co tylko utwierdziło Louisa, że Styles dalej był zły. Nie czuł się z tym faktem zbyt dobrze.

- Um...więc czemu je nosisz?

- Lubię je – było jedyną odpowiedzią i Louis uznał to za znak, że Harry nie chce rozmawiać, więc do końca drogi milczeli.

Ledwo przekroczyli próg domu, a w holu pojawiła się Edna.

- Jak wy wyglądacie! – nie trudno było zauważyć mokre włosy Louisa i ubrania Harry'ego na nim, oraz Stylesa w samym podkoszulku – Louis, coś ty sobie myślał?! – skarciła wnuka, na co szatyn spuścił wzrok.

- Przepraszam babciu – powiedział ze skruchą.

- Najważniejsze, że wróciłeś – pokręciła głową, wzdychając ciężko – Idźcie na górę i się przebierzcie. Lou, ty lepiej weź ciepłą kąpiel. Ja przygotuje wam herbatę.

- Dziękujemy – Harry uśmiechnął się z wdzięcznością do kobiety, nim pokierował Louisa na piętro. Pomógł mu wejść po schodach i odprowadził pod drzwi sypialni. Chciał bez słowa odejść, by móc ubrać ciepły sweter, jednak zatrzymała go dłoń Tomlinsona, która owinęła się dookoła jego nadgarstka. Spojrzał na chłopaka, zastanawiając się o co chodzi. Widział jak duże, niebieskie oczy wpatrują się w niego ze skruchą i niepewnością.

- Przepraszam Harry – wyznał szczerze – Za wszystko – po tych słowach puścił wyższego i zniknął za drzwiami swojej sypialni.

Stał na korytarzu, próbując zrozumieć co tak właściwie się stało. Czy to było naprawdę? Louis Tomlinson, ten, który od lat uprzykrzał mu życie. Ten, który, pomimo tego, że był dupkiem, zdobył jego serce. Ten Louis Tomlinson, który jawnie pokazywał, że go nie lubi, właśnie go przeprosił. Nie sądził, że kiedyś doczeka takiej chwili, a jednak życie potrafiło go zaskoczyć.

*****

Jeśli Harry myślał, że usłyszenie przeprosin od Louisa było czymś niezwykłym, to jak miał nazwać to co działo się później? Szatyn był, jakby inną osobą. Normalnie z nim rozmawiał, a nie jak dawniej mruczał ciche odpowiedzi, bądź warczał. Teraz na jego twarzy gościł lekki uśmiech, a nie niechęć i złość. To było dla Stylesa dziwne i zaskakujące, ale nie narzekał. Cieszył się, że nastawienie chłopka zmieniło się. W tym momencie nawet nie przeszkadzało mu, że leżał w swoim łóżku zakatarzony, z bólem gardła, głowy i lekką gorączką. Czuł się jak gówno i zapewne tak wyglądał – przetłuszczone loki, odstające w różne strony, wory pod oczami, popękane usta, czerwony nos i przekrwione białka.

Na szczęście Louis się nie pochorował, po tym jak zmokną i zmarzł. Niestety Harry już nie miał tak dobrej odporności, więc chodzenie w zimny, deszczowy dzień w samym podkoszulku musiało się skończyć chorobą. Gorączka trwała dwa dni, podobnie jak ból gardła. Kiedy to minęło chciał wrócić do szkoły, ale Edna zarządziła, że nie wypuści go z łóżka, dopóki całkowicie nie wyzdrowieje. Z tego powodu, ku niezadowoleniu Louisa, codziennie odwiedzała ich Alice, przynosząc notatki dla Harry'ego. Na szczęście nie siedziała długo, jedynie zostawiał kserówki i wyjaśniała co działo się na zajęciach, po czym wychodziła.

Harry właśnie leżał na łóżku, opatulony kołdrą, przeglądając notatki z chemii. Uniósł głowę, słysząc ciche skrzypienie drzwi. Do pokoju wślizgnął się Louis. Uśmiechał się szeroko, a jego dłonie spoczywały na brzuchu.

- Louis – westchnął – Nie możesz tu ciągle przychodzić – to był już 5 lub 6 raz, kiedy chłopak go odwiedził w ciągu dnia. Szatyn zatrzymał się gwałtownie, na środku pokoju, a uśmiech został zastąpiony przez niepewność.

- Um...przepraszam, nie wiedziałem, że tak ci to przeszkadza – wpatrywał się w swoje stopy, odziane w ciepłe, różowe skarpetki z białymi groszkami (prezent od Zayna) – Już nie będę.

Harry jeszcze nigdy nie wiedział, aby Louis wyglądał na tak kruchego i drobnego, jak w tej chwili, kiedy stał zdezorientowany na środku jego sypialni.

- Nie, to nie to – zaprotestował. Nie chciał, aby Louis myślał, że Harry go nie chce – Cieszę się, że tu zaglądasz, ale jestem chory Lou i ciągle mogę zarażać. Po prostu nie chcę, abyś ty się pochorował – wyjaśnił.

- Oh, w porządku – ponownie się uśmiechnął – Ja tylko na chwilę, zaraz sobie pójdę – podszedł do łóżka, przysiadając na skraju – Chcę ci tylko coś pokazać – sięgnął po dużą dłoń kędzierzawego, odsłaniając brzuch i położył ją na nim.

- R-ruszają się – zielone oczy błysnęły szczęściem i zafascynowaniem. Pod ciepłą skórą szatyna czuł małe kopnięcia. To było niesamowite. Jego synowi dawali im znać, że żyją i mają się dobrze – Dzieci się ruszają – szeroki uśmiech gościł na jego twarzy, ukazując dołeczki w policzkach. To sprawiło, że i uśmiech Louisa się powiększył – Boli?

- Nie – pokręcił głowa – To trochę dziwne uczucie, ale nie boli – wyjaśnił.

Harry skinął głowa, jako znak, że zrozumiał, po czym pochylił się nad brzuchem chłopaka.

- Kocham was – mruknął całując ciepłą skórę – Nie mogę się doczekać, kiedy będziecie z nami – ponownie cmoknął brzuch, w miejscu, gdzie czuł ruchy i dopiero teraz zorientował się co zrobił. Niepewnie odsunął się od szatyna, z niepokojem w oczach spoglądając na niego – Przepraszam.

- Nie, to w porządku – posłał mu zmieszany uśmiech. Było to dla niego zaskakujące i nieco dziwne, ale podobało mu się – Pójdę już, jak babcia mnie tu znajdzie, pewnie też nie będzie zadowolona – powoli podniósł się z łóżka i skierował do wyjścia, śledzony przez spojrzenie zielonych tęczówek. Przy drzwiach odwrócił się jeszcze, posyłając delikatny uśmiech choremu chłopakowi, nim opuścił sypialnię.

*****

Bóle pleców, bóle i puchnięcie nóg, dziwne zachcianki żywieniowe, wyczulenie na smaki i zapachy, często chodzenie do toalety i bójki w jego brzuchu, przez które nie mógł spać. To wszystko utrudniało mu życie, jednak były momenty, kiedy uważał, że najgorsze z tego wszystkiego było zwiększone libido – które było wynikiem szalejących hormonów. Ostatnio praktycznie przez większość czasu chodził napalony i nie byłoby to takie złe, gdyby miał kogoś. Niestety musiał sobie sam radzić i powoli to nie wystarczało. Potrzebował, aby go ktoś porządnie wypieprzył.

Kroczył, kaczkowatym krokiem, po korytarzu, pocierając jeszcze zaspane oczy. Właśnie wybudził się ze swojej drzemki. Ostatnio bliźniaki wolały nocą wojować, przez co nie mógł spać i dlatego nadrabiał za dnia. W domu panowała idealna cisza, zastanawiał się, czy ktokolwiek w ogóle tu jest. Harry'ego nie było w jego pokoju, jak zauważył przez otwarte drzwi, kiedy obok przechodził. Z dołu również nie dochodził dźwięk z telewizora, który zazwyczaj o tej porze oglądał Len.

Powoli zszedł po schodach, w poszukiwaniu innych domowników. Przecież to niemożliwe, aby wszyscy wyszli, nie pozostawiając mu żadnej wiadomości. Najpierw zajrzał do salonu, ale nikogo tam nie znalazł, dlatego skierował się do kuchni. Przekroczył próg, od razu dostrzegając Harry'ego. Stał do niego tyłem, zalewając herbatę wrzątkiem. Miał na sobie dresy i, o dziwo, włosy układały się w loki. Louis po raz pierwszy miał okazję dokładnie im się przyjrzeć. Skręcały się w różne strony, wyglądały na miękki i szatyn bardzo chciał ich dotknąć. Nawet nie zauważył, kiedy pojawił się obok zielonookiego, zanurzając dłoń w jego włosach i lekko za nie pociągając. Zorientował się co robi, dopiero kiedy przesunął wzrok i napotkał zaskoczone zielone spojrzenie.

- Um...przepraszam – zabrał dłoń, kładąc ją na swoim brzuchu.

- W porządku – spuścił wzrok, czując jak policzki pieką. To było niespodziewane, ale miłe – Nie przeszkadzało mi to – nieśmiało się uśmiechnął, odwracając się i idąc do salonu. Louis podreptał za nim, siadając obok i bawiąc się lokami Harry'ego.

- Powiedziałeś, że ci nie przeszkadza – odpowiedział z uśmiechem, kiedy zauważył pytający wzrok kędzierzawego – Gdzie dziadkowie?

- Wyszli do teatru, przecież mówili o tym rano – przypomniał mu.

- Oh, faktycznie – dopiero teraz sobie przypomniał, jak babcia podczas śniadania poinformowała ich o wieczornym wyjściu.

Harry włączył telewizor i zaczął szukać czego w miarę ciekawego do obejrzenie. Ostatecznie zdecydowali się na Przyjaciół. Dłoń Louisa, przez cały czas gładziła i lekko pociągała za loki zielonookiego. Było to bardzo przyjemne i w pewnym momencie z gardła Harry'ego zaczęło wydobywać się ciche mruczenie.

- Podoba ci się – Louis zachichotał, słysząc jakie dźwięki wydaje jego towarzysz.

- Ja...t-tak – zająknął się, czując rumieniec na policzkach, będąc odrobinę zawstydzonym.

- Dobrze ci w lokach – położył głowę na oparciu kanapy, cały czas spoglądając w zielone tęczówki – Dlaczego je zaczesujesz i nakładasz żel?

- Jest mi wygodniej – wzruszył ramionami – Nic mi nie zasłania oczu.

- Są na to inne sposoby, bez ukrywania tak pięknych włosów – Styles poczuł, jak rumieniec rozprzestrzenia się na jego szyję i uszy. Louis właśnie skomplementował jego włosy – I przestałeś nosić okulary – zauważył.

- Szkło jest pęknięte – wyjaśnił – Jeszcze nie zdążyłem go wymienić.

- Wolę cię bez nich, przynajmniej nic nie zasłania twoich oczu – przysunął się bliżej, opierając głowę na ramieniu kędzierzawego. Teraz wyraźnie mógł poczuć jego zapach, który potrafił odurzać. Na moment Harry się spioł, jednak chwilę później się rozluźnił. Louis ciągle go zaskakiwał – W ogóle, jakbyś inaczej się ubierał, nikt nie traktowałby cię źle.

- Wiem. Jednak lubię moje ubrania, a i wolę mieć prawdziwych przyjaciół, którzy lubią mnie za to jaki jestem, a nie jak wygląda – wyjaśnił. Louisowi zrobiło się głupio. Właśnie sobie uświadomił, jak okropny był dla Harry'ego, tylko dlatego, że nie chodził modnie ubrany i dobrze się uczył, podczas gdy kędzierzawy był cudowną osobą. Był miły, opiekuńczy, chętnie pomagał i traktował Louisa dobrze, nawet jeśli ten był wobec niego chamski.

- Przepraszam, za to jak cię traktowałem – wyznał szczerze, i jakby chcąc bardziej potwierdzić swoje słowa, wtulił się mocniej w jego ciało.

- To w porządku Lou – objął go ramieniem, bardziej przyciągając do siebie.

- Nie, nie jest – pokręcił głową – Nigdy nic mi nie zrobiłeś, a ja...

- Louis, nie mówmy o tym – poprosił – To już nie ważne – zaczął gładzić bok szatyna, a po ciele mniejszego przeszedł dreszcz. Louis uniósł wzrok, który od jakiegoś czasu utkwiony był ekranie telewizora i spojrzał na odsłoniętą szyję kędzierzawego. Sprawiała wrażenie gładkiej i miękkiej, czuł silne pragnienie przekonania się o tym. Nie kontrolując swoich poczynań, przysunął się jeszcze bliżej i najpierw lekko polizał fragment skóry, po czym przyssał się do niej, przygryzając i ssąc. Pieprzone szalejące hormony.

- L-Lou, co t-ty – czy szatyn właśnie mu robił malinkę? Boże, co się ostatnio dzieje? Ile jeszcze niespodzianek czeka Harry'ego? Ile jeszcze zniesie?

- Harry – wychrypiał, odsuwając się, kiedy skończył swoje dzieło. Jedna dłoń powędrowała na kark wyższego – Potrzebuję cię. Jestem napalony przez ciążę. Poniekąd to twoja wina, więc teraz mi pomóż – nie dając kędzierzawemu czasu na odpowiedź, pociągnął jego głowę w dół, zderzając ich usta ze sobą.

- Louis – szatyn jęknął, kiedy Harry odsunął się od niego i przytrzymywał szatyna, za ramiona, nie pozwalając mu się zbliżyć – Nie rób tego, proszę – widział ból na twarzy wyższego.

- Przecież to nie będzie pierwszy raz – był zaskoczony reakcją zielonookiego.

- Wtedy było inaczej. Nie znosiłeś mnie, byłeś oschły i zimny. Nie robiłem sobie nadziei, że coś z nas będzie, ale teraz jest inaczej. Nie wiem, czy zniósłbym, gdyby jutro wszystko wróciło do normy. Gdybyś znowu miał być dla mnie dupkiem.

- Nie będę – zapewnił go – Przysięgam, że nie będę.

To najwidoczniej przekonało Harry'ego, ponieważ przyciągnął Louisa i ponownie złączył ich usta. Szatyn zacisnął swoje dłonie w lokach wyższego, delikatnie za nie pociągając. Dopiero teraz Louis sobie uświadomił, jak bardzo brakowało mu tych usta, tego dotyku, ciała, smaku, zapachu. Jak bardzo brakowało mu całego Harry'ego.

- Haz – jęknął, kiedy ten ponownie się od niego odsunął.

- Góra – wychrypiał – Chcę, aby było ci wygodnie.

- Ok – skinął głową i tak szybko, na ile pozwolił im brzuch Louisa, wdrapali się na piętro, kierując do sypialni szatyna. Odsunęli się od siebie, zatrzymując obok łóżka i oboje pozbyli się swoich ubrań, co jakiś czas, skradając sobie z ust pocałunki. Kiedy zostali w samej bieliźnie, szatyn odsunął się od kędzierzawego, próbując wejść na łóżko w seksowny i kuszący sposób, niestety duży brzuch mu to utrudniał, więc wyszło dość niezgrabnie i komicznie.

- Ugh – opadł na poduszki – Miało cię to podniecić, ale brzuch...

- Boże, ty w ciąży jesteś już wystarczająco podniecający – wdrapał się na materac i zawisł nad szatynem – To, że nosisz w sobie nasze dzieci, sprawia, że jeszcze bardziej cię pragnę – pocałował go krótko, nim przeniósł się z ustami na jego szczękę i szyję. Nie mógł uwierzyć, że ponownie może trzymać szatyna w swoich ramionach i mieć świadomość, że jutro Louis nie zacznie ponownie być dupkiem. Wytaczał sobie ścieżkę wzdłuż ciała szatyna, składając delikatne pocałunku i tworząc malinki. Zatrzymał się przy lewym sutku, biorąc go pomiędzy wargi i lekko ssąc. Głośne sapniecie wydostało się z pomiędzy wąskich warg, a chwilę po nim rozpoczęły się pojękiwania. Louis miał świadomość, że mógłby dojść tylko od tego. Ciąża sprawiła, że jego sutki były wrażliwsze. Ku niezadowoleniu szatyna, Harry ponownie ruszył w dół ciała mniejszego, składając pocałunki na całym jego brzuchu, pozbywając się przy okazji ostatniej części garderoby ciężarnego mężczyzny. Dalej całował brzuch Louisa, specjalnie omijając jego nabrzmiałego penisa, który opierał się na brzuchu.

- Boże, jesteś piękny – odsunął się od Louis, przyglądając jego twarzy. Zarumienione policzki, zamglone oczy, popuchnięte usta i nieład na głowie. Odstający brzuch, w którym było schronienie dla jego dzieci, rozgrzane i spocone ciało. Nie mógł się powstrzymać, pochylił się, skradając kolejne pocałunku z ust szatyna. W tym czasie, niebieskooki, na oślep, znalazł butelkę lubrykantu i wcisnął ją w dłoń kędzierzawego. Niedługo później Harry rozciągał szatyna, dokładając kolejne palce. Wiedział, że minęło trochę czasu, a nie chciał skrzywdzić kochanka. To była ostatnia rzecz, jakiej pragnął. Przyssał się ustami do pełnych ud chłopaka, które tak uwielbiał. Były jego słabością, razem z idealnym tyłkiem Louisa. Wsłuchiwał się w westchnienia i ciche skomlenia, które wydostawały się z ust mniejszego. To tylko bardziej go nakręcało.

- Harry...Harry już.

- Na pewno – odsunął się, spoglądając w niebieskie, lekko zamglone oczy.

- Tak, błagam – był zdesperowany, aby w końcu mieć w sobie kędzierzawego. W tej chwili nie był w stanie o niczym innym myśleć.

- Dobrze – ponownie sięgnął po lubrykant, nawilżając swojego członka, jednak nie rozbił żadnego kroku dalej, aby znaleźć się w szatynie. Zamiast tego pochylił się nad brzuchem szatyna, gładząc go.

- Cześć maluchy – szepnął do ciepłej, lekko spoconej skóry – Mam nadzieję, że śpicie i nie wiecie, co robią wasi rodzice. Tak będzie dla was lepiej – zachichotał – Kocham was – i złożył pocałunek, w miejscu, gdzie najczęściej można było wyczuć ruchy.

- Serio? – Louis był zniecierpliwiony – Teraz wzięło cię na rozmowę z nimi. Jeśli w tej chwili nie zaczniesz mnie piep... - przerwał, kiedy Harry wszedł w niego jednym płynnym ruchem.

Poruszał się wewnątrz mniejszego. Podpierał się na łokciach nie chcąc zgnieść szatyna, co jakiś czas łącząc ich usta, spijając tym samym jęki swojego kochanka. Uwielbiał seks z Louisem, kochał to jak chłopak wił się i wydobywał z siebie dźwięki. Każdy raz był cudowny, jednak dzisiejszy był najlepszy ze wszystkich, ponieważ wiedział, że jutro rano Louis nie będzie dupkiem i nie ucieknie od niego, przy okazji go obrażając.

- Tam – pisnął szatyn, kiedy Harry uderzył pod odpowiednim kątem, znajdując ten konkretny punkt. Zaczął powtarzać ruchy, chcąc dać swojemu kochankowi jak najwięcej przyjemności.

Czuł jak ciało mniejszego pod nim drży, a mięśnie lekko zaciskają się dookoła jego penisa. Wiedział, że Louis jest blisko. Jemu też niewiele brakowało. Jeszcze kilka głębokich pchnięć, ciało szatyna zaczęło drżeć, z ust wyszedł głośny, przeciągły jęk, a biały płyn wystrzelił a jego brzuch i pierś Harry'ego. Kędzierzawy skończył chwilę później, kiedy mięśnie Louisa mocniej się na nim zacisnęły.

Ostrożnie wysunął się z mniejszego chłopaka i zaczął podnosić z łóżka.

- Gdzie idziesz? – głos niebieskookiego był słaby i zachrypnięty, jednak można w nim wyraźnie było dosłyszeć panikę. Louis bał się, że Harry chce go teraz zostawić.

- Zaraz wracam – uspokoił go i wyszedł z pokoju. Wrócił chwilę później, niosąc wilgotną szmatkę, którą powycierał siebie i szatyna. Rzucił ją na ziemię i wsunął się pod kołdrę, kładąc obok Louisa. Ten od razu przytulił się to niego, umieszczając głowę na jego klatce piersiowej.

- Dobranoc – niebieskooki ziewnę, nim lekko pocałował pierś wyższego, w miejscu, gdzie jeszcze mocno biło jego serce.

- Dobranoc – objął go ramieniem, bardziej do siebie przyciągać. Kiedy zasypiali na ich ustach widniały lekkie uśmiechy zadowolenia.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro