Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV

Dwa niewielkie kamienie, szafir i szmaragd, zatopione w platynie. Od razu przyciągnął jego wzrok. Był piękny, a w głowie Harry'ego pojawił się obraz, jak idealnie wyglądałby na niewielkich dłoni szatyna.

Uniósł głowę, szukając wzrokiem swojej matki. Anne stała kilka metrów dalej przyglądając się wystawie sklepu obuwniczego. Widząc, że ma jeszcze trochę czasu wrócił wzrokiem na pierścionek. Wiedział, że nie stać go na niego, a Louis na pewno go nie przyjmie, jednak nie potrafił usunąć obrazów ze swojej głowy. W końcu pomarzyć może.

- Piękny – obok niego pojawiła się Anne, również spoglądając na biżuterię – Pasowałby Louisowi.

- Wiesz? – serce mocniej zabiło, a policzki pokryły się rumieńcem, kiedy zorientował się, że jego matka wie o zauroczeniu Louisem. Myślał, że dobrze się ukrywa i nie jest tak oczywisty.

- Oczywiście skarbie – uśmiechnęła się ciepło, pocieszająco pocierając jego plecy – To jest dość łatwe do zauważenia. Chodź – chwyciła dłoń syna i pociągnęła go do wnętrza sklepu jubilerskiego.

- Mamo co ty...

- Dzień dobry! – Anne zatrzymała się przy sprzedawcy, który ze sztucznym uśmiechem odpowiedział na powitanie.

- W czym mogę pomóc?

- Chcielibyśmy zobaczyć pierścień z szafirem i szmaragdem, który znajduje się na wystawie – poinformowała. Ekspedient skinął głową i udał się po odpowiedni przedmiot.

- Mamo, chyba nie planujesz go kupić? – Harry z niepokojem obserwował poczynania pracownika.

- Dlaczego nie? Nie mówię, że masz się oświadczać – zażartowała – Przynajmniej nie teraz, ale może kiedyś – puściła oczko do syna, wracając wzrokiem na ekspedienta.

- Jest pani zainteresowana? – podał jej pierścień, który przyjęła i oglądała z zafascynowaniem. Harry również mu się przyglądał, i o Boże, tak bardzo chciałby dać go szatynowi.

- Oczywiście – oddała go pracownikowi – Proszę zapakować.

- Mamo, to jest drogie, a Louis...one go nie przyjmie – próbował przekonać kobietę, że kupno to marnotrawstwo.

- Skąd wiesz? Zresztą nie mówię o oświadczynach, jesteście jeszcze za młodzi, aby poważnie o tym myśleć. Równie dobrze możesz mu go dać z okazji urodzin, świąt, czy innej okazji – posłała mu uśmiech, który mówił mu, że powinien mieć nadzieję.

- On mnie nie lubi – mruknął wpatrując się w swoje buty. Czuł się niezręcznie przyznając to przed własną matką.

- To nie znaczy, że kiedyś to się nie zmieni – odwróciła się w kierunku syna, obejmując jego policzki i unosząc głowę, aby móc spojrzeń w zielone oczy – Harry jesteś cudownym chłopcem i Louis na pewno w końcu to dostrzeże. Jeśli nie, trudno. Jego strata, a pierścionek dasz komuś, kto na to będzie zasługiwał.

- Dziękuję mamo, kocham cię – blady uśmiech pojawił się na jego twarzy. Kobieta zawsze wiedziała co powiedzieć, aby go pocieszyć i poczuł się lepiej.

- Ja ciebie też skarbie – uniosła się na palcach, składając pocałunek na czole syna.

Chwilę później opuszczali sklep jubilerski, a w dłoni Harry'ego spoczywała mała torebeczka z pierścieniem w środku. W głębi serca miał nadzieję, że kiedyś będzie zdobił palec Louisa.

*****

Rok szkolny dobiegł końca, a pierwsza połowa wakacji dość szybko minęła. Brzuch szatyna był już widoczny, jednak łatwo mógł go ukryć pod luźnymi koszulkami, nie chcąc, aby inni wpatrywali się w tamto miejsce. Mimo to i tak tego nie uniknął. Harry, za każdym razem, kiedy odwiedzał Tomlinsonów, razem ze swoją mamą, wpatrywał się w brzuch Louisa. Czuł się niezręcznie, kiedy intensywne, zielone spojrzenie było w nim utkwione. Styles starał się nad tym panować, jednak było to trudne. Świadomość, że tam rozwijały się jego dzieci, była dla niego czymś niesamowitym, pięknym i sprawiało, że serce Harry'ego przepełnione było ogromną ilością miłości do tych dwóch fasolek, jak i człowieka, który nosił je pod swoim sercem. Nie raz musiał zaciskać dłonie w pięści i chować za plecami, aby tylko nie dotknąć małego – jeszcze - brzucha. Louisowi nie spodobałoby się to i na pewno pokazałby to przy wszystkich.

Podczas ostatnich dni przed wyjazdem do Leeds, zarówno Louis jak i Harry dość dużo czasu spędzali ze swoimi rodzinami i przyjaciółmi, póki mogli, wiedząc, że będą tęsknić. Kiedy przyjechali na miejsce wszystko było załatwione – lekarz dla Louisa i lekcje indywidualne oraz szkoła dla Harry'ego.

Przed domem stali już dziadkowie szatyna – Edna i Len Poulston.

- Louis, skarbie – babcia szatyna zgarnęła chłopaka w swoje objęcia, mocno go przytulając – Jak się czujesz?

- Dobrze. Mdłości już przeszły, a z innych dolegliwości, póki co dokucza mi tylko zmęczenie – wyjaśnił, nim odsunął się od kobiety i podszedł do dziadka.

- Ty musisz być Harry – Edna spojrzała na zielonookiego, który nieśmiało się do niej uśmiechał.

- Dzień dobry – przywitał się, a chwilę później tkwił w ciasnym uścisku kobiety – Mam nadzieję, że nie będę przeszkadzał – wydusił.

- Oh, o czym ty mówisz – odsunęła się z uśmiechem – To żaden kłopot – zapewniła zielonookiego, na co z ust szatyna wydostało się ciche prychnięcie, zignorowała to – Cieszę się, że możemy cię gościć. Masz prawo być przy swoich dzieciach.

- Dziękuję.

Po przywitaniu się z dziadkiem Louisa i pożegnaniem z Anne i Jay, Edna zaprosiła ich do domu. Harry wziął swój bagaż i sięgnął po ten należący do Louisa, jednak chłopak go uprzedził.

- Dam sobie radę – warknął, ze złością wpatrując się w zielonookiego. Nie chciał jego pomocy, sam umiał sobie radzić. Harry cofnął się, czując jak jego twarz się rumieni.

- Louis – kobieta skarciła wnuka, zatrzymując się przy drzwiach i z niezadowoleniem spoglądała na niego – Nie bądź nie miły. Harry chce ci pomóc i ma rację. W twoim stanie nie powinieneś dźwigać, a widać, że twój bagaż jest ciężki.

- W porządku – prychnął, upuszczając walizkę, którą Styles podniósł. Ruszył do przodu, a Harry podążył za nim. Weszli do holu gdzie czekała na nich Edna, podczas gdy Len zdążył już rozsiąść się w salonie z gazetą.

- Lou, idźcie na górę i się rozpakujcie. Przygotowaliśmy wam pokoje, ten, w którym zawsze nocujesz i pokój, który zajmowały Lottie z Fizzy. Pokaż Harry'emu. Ja idę przygotować obiad, zawołam was, kiedy będzie gotowy.

- Ok – mruknął niezadowolony szatyn i podążył schodami na górę.

- Um...może pani pomogę, jak zaniosę bagaże - zaproponował Harry. Czuł się trochę nieswojo, że narzuca się obcym ludziom i chciał pomagać tak bardzo, jak tylko się da.

- Nie trzeba kochanie, poradzę sobie – na jej twarzy pojawił się czuły uśmiech – Ale dziękuję, że zaproponowałeś. I proszę mów mi Edna.

- Dobrze – przytaknął, czując, że coraz bardziej lubi tą kobietę.

- Styles, idziesz? – warknął szatyn, który już zdążył wyjść na samą górę. Kobieta od razu go skarciła, jednak on się tym zbytnio nie przejął. Harry wdrapał się na górę i podążył za Louisem, który pokazał mu jego pokój.

*****

To był już dwudziesty tydzień, jego brzuch wyraźnie się odznaczał i nawet luźne koszulki, czy swetry nie pomagały w ukryciu wypukłości. Jednak nie przeszkadzało mu to, lubił obserwować jak robi się większy, głaskać się po brzuchu, mając świadomość, że rozwija się tam dwójka maluszków i nie mógł się doczekać, kiedy poczuje ich ruchy.

Dzisiaj miał swoją wizytę u lekarza, po raz pierwszy u nowej pani doktor i miał nadzieję, że będzie równie miła i pomocna, co doktor Williams. Siedział w poczekalni, bawiąc się swoim telefonem, a wolną dłonią głaszcząc brzuch. Harry był obok niego, czytając jakąś ulotkę na temat ciąży, z kolei Edna uznała, że nie ma potrzeby, aby czekać z nimi, dlatego przywiozła ich do doktor Berry i udała się na zakupy, prosząc, aby dali jej znać, kiedy wyjdą.

- Louis Tomlinson? – starsza kobieta, z miłym uśmiechem stała w drzwiach, spoglądając na szatyna – Zapraszam – powiedziała, robiąc przejście, kiedy chłopak skinął głową.

Louis podniósł się z krzesał, kierują do gabinetu, a za nim podążył Harry, jednak został zatrzymany przez lekarkę.

- Ty jesteś... - w jej wzroku było zaciekawienie i jakby odrobina nieufności.

- Oh, um... - policzki chłopaka lekko się zarumieniły – Harry Styles, drugi ojciec – wyjaśnił.

- W taki razie proszę – usunęła się z drogi, a na jej twarzy ponownie zagościł uśmiech – Przepraszam za to, ale lubię wiedzieć kogo wpuszczam do gabinetu.

- W porządku – mruknął nieśmiało, nim prześlizgnął się obok niej.

- Usiądźcie – wskazała na krzesła przy biurku, które po chwili zajmowali – Najpierw chwilę porozmawiamy, nim przejdziemy do badań. Louis jak się czujesz?

- Dobrze – odpowiedział zgodnie z prawdą – Mdłości już dawno minęły. Coraz częściej bolą mnie plecy i stopy, zauważyłem również, że zaczynają puchnąć, ale póki co nie jest źle.

- A zawroty głowy, pojawiły się? – dopytywała.

- Póki co nie – zaprzeczył.

- W porządku, ale jak się pojawią musisz być ostrożniejszy, zwłaszcza na schodach i podczas kąpieli. Proszę tego dopilnować – ostatnie zdanie skierowała do Harry'ego, który przysłuchiwał się uważnie ich rozmowie. Dopiero teraz, w gabinecie, dowiadywał się jak czuł się Louis. Zawsze tak było, szatyn nigdy mu nie mówił co się dzieje. Wiedział, że ich komunikacja była bardzo ograniczona i Tomlinson miał go dość, ale miał prawo wiedzieć. Nie raz pytał się o to chłopaka, jednak ten jedynie rzucał ciche „czuję się dobrze" i na tym kończyła się rozmowa.

- W porządku – głos doktor Berry wybudził zielonookiego – Zapraszam Louis – wskazała kozetkę. Louis zajął wskazane mu miejsce, od razu podwijając koszulkę, by odsłonić brzuch. W tym czasie kobieta podsunęła drugie krzesło, na które zaprosiła Harry'ego, a sama zajęła swoje miejsce przy ultrasonografie.

Styles usiadł na wolnym krześle, a jego wzrok powędrował do sporego już brzucha szatyna. Jego zdaniem Louis z ciążowym brzuchem wyglądał niesamowicie, a świadomość, że to jego dzieci tam się rozwijają, sprawiała, że szatyn wyglądał dla niego jeszcze piękniej.

Doktor Berry nałożyła chłodny żel, na opaloną skórę szatyna i przyłożyła różdżkę ultrasonografu. Nie musieli długo czekać, kiedy kobieta zatrzymała swoje ruchy, a na ekranie pokazały się ich dzieci. Jak zawsze w takich chwilach, w oczach Harry'ego zabłyszczały łzy wzruszenia. To były jego dzieci, jego maleństwa, które już w tej chwili pragnął wziąć w ramiona, ale musiał poczekać.

- Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Maluszki rozwijają się prawidłowo – poinformowała przyszłych rodziców, co wywołało uśmiechy na ich twarzach – Chcielibyście poznać płeć? – odwróciła głowę w ich kierunku, czekając na odpowiedź.

- A można już to stwierdzić? – Harry był podekscytowany tym, że zaraz się dowie jakiej płci będą jego fasolki. Oczywiście, o ile Louis się zgodzi.

- Jak najbardziej – przytaknęła kobieta.

- Chcemy – odpowiedział szatyn, nim Styles zdążył zabrać głos.

- W porządku – przytaknęła i ponownie spojrzała na ekran maszyny – Jeszcze tylko się upewnię – poinformowała ich, nim na jej twarzy zagościł uśmiech – Gratuluję, będziecie mieć dwóch, zdrowych chłopców.

Twarz Harry'ego jak i Louisa rozpromieniła się na słowa doktor Berry. Dodatkowo Styles, pod wpływem impulsu, chwycił dłoń szatyna i lekko ją ścisnął. Ten poczuł to, jednak w tej chwili był tak szczęśliwy, że nie przejął się tym i pozwolił na to.

- B-będziemy mieli synów – wykrztusił z siebie zielonooki. Nie mógł w to uwierzyć, będzie miał dwóch małych chłopców. Już w swojej głowie widział jak się nimi opiekuje, przewija, myje, usypia, bawi. Tak bardzo tego pragnął.

- Tak, jeszcze raz gratuluję.

Louis z uwielbieniem w oczach, wpatrywał się w dwie małe plamki, na ekranie maszyny. Czuł jak łzy pieką go w oczy, jednak nie pozwolił im wypłynąć. Nie mógł się doczekać, kiedy ich zobaczy. Jego maleństwa.

*****

Błąkał się po domu, szukając sobie czegoś to roboty. Powoli wariował od ciągłego siedzenia w swoim pokoju lub odpoczywania na kanapie. Wiedział, że w swoim stanie powinien bardziej o siebie dbać, jednak nie był obłożnie chory i nie potrzebował odpoczywać cały dzień. Niestety, aktualnie wszyscy w domu tak go traktowali, zwłaszcza odkąd zaczęły się pojawiać zawroty głowy. Naprawdę z każdym dniem miał coraz większą chęć powrotu do domu i żałował, że tu przyjechał. Chociaż nie, bardziej żałował, że nie sprzeciwił się, kiedy postanowiono, że Styles również z nim przyjedzie.

Już pierwszego dnia zauroczył sobą dziadków Louisa. Len znalazł w nim partnera do partyjki szachów, z kolei Edna, zakochała się w jego wypiekach i teraz praktycznie codziennie wspólnie coś piekli, ponieważ słodkości znikały w zastraszająco szybkim tempie – głównie za sprawą Louisa, który sam musiał przyznać, że Harry znał się na tym.

Wakacje dobiegały końca i szatyn naprawdę chciał, aby rozpoczął się rok szkolny. Przynajmniej na kilka godzin mógłby się uwolnić od obecności zielonookiego w domu. Naprawdę miał go już dość i ciągłego wypytywania jak się czuje, czy coś go boli, czy jest głodny. Starał się kontrolować, aby nie wybuchnąć. Jego babci nie spodobałoby się, gdyby zaczął się awanturować, wyzywając Stylesa, jednak jego cierpliwość powoli się kończyła.

Wszedł do kuchni, gdzie znalazł swoją babcię, stała przy kuchence, smażąc warzywa na patelni. O dziwo nie towarzyszył jej zielonooki. Kobieta widząc wnuka, uśmiechnęła się do niego i zaczęła otwierać usta, chcąc coś powiedzieć, ale szatyn ją uprzedził.

- Nie babciu, nic mi nie trzeba i dobrze się czuję – wiedział o co zapyta.

- Dobrze – skinęła – Kochanie mógłbyś iść po Harry'ego i poprosić, aby tutaj przyszedł?

- W porządku – mruknął. Nie bardzo chciało mu się włazić po schodach, tym bardziej po to by zawołać Stylesa, ale i tak nie miał nic ciekawego do roboty. Powoli pokonywał kolejne stopnie, trzymając się poręczy. Ostatnio dokuczały mu zawroty głowy i wolał być ostrożny, zwłaszcza na schodach.

Po dotarciu na piętro, skierował się do pokoju zielonookiego. Zapukał, jednak nie czekając na zaproszenie, pchnął drzwi, robiąc sobie przejście. Harry siedział na łóżku, w dłoni trzymając coś małego, jednak z tej odległości Louis nie wiedział co to.

- Moja babcia cię na chwilę prosi – odpowiedział obojętnie.

- Oh, w porządku – odłożył, jak się okazało, małe, aksamitne pudełeczko na pościel i skierował się do wyjście. Louis zamiast również odejść i udać się gdzieś indziej, jako ciekawska osoba, wszedł do pokoju Harry'ego i podchodząc do łóżka, sięgnął po przedmiot. Chciał wiedzieć, co takiego się tam znajdowało, że Styles tak się temu przypatrywał.

Wewnątrz znalazł pierścień z platyny, dwoma kamieniami – szafirem i szmaragdem. Był piękny i idealnie nadawał się na pierścionek zaręczynowy. Kiedy o tym pomyślał, poczuł jak coś przewraca się w jego żołądku i wzbiera w nim złość. Co to miało znaczyć? Po co mu ten pierścionek. Harry chyba nie myślał, że coś pomiędzy nimi będzie? Nigdy w życiu.

Czuł jak gniew ogrania go całego i wiedział, że tym razem nie będzie w stanie jej powstrzymać (możliwe, że szalejące hormony również brały w tym udział). Więc kiedy w drzwiach pojawił się zielonooki, ze strachem na twarzy, kiedy zauważył co trzyma Louis, nie wytrzymał i naskoczył na niego.

- Co to ma być? – warknął, rzucając w chłopaka pudełeczkiem. Odbiło się od jego piersi i spadło na podłogę, w tym momencie Harry nie potrafił się poruszyć. Czuł jak jego kończyny są sparaliżowane.

- L-Lou, ja...

- Zamknij się – przerwał mu – Coś ty sobie myślał, że mi się oświadczysz? Że będziemy razem, bo mamy dzieci? Zwariowałeś! Nigdy z tobą nie będę, nigdy! Nie rozumiem, jak mogłeś pomyśleć, że będę cię chciał – wysyczał, podchodząc do niego – Zapamiętaj to sobie – dźgnął Harry'ego w pierś i omijając, wyszedł z sypialni.

Kędzierzawy stał tam, z przeszytym bólem sercem i łzawiącymi oczami. Wiedział, że Louis go nie lubił, jednak to nie sprawiało, że cierpienie było mniejsze.

*****

Naburmuszony siedział przy kuchennym stole, wycinając, za pomocą foremek, ciastka i posypując je zmielonymi orzechami. Niestety, jego babcia słyszała krzyki Louisa. Ledwie szatyn przekroczył próg kuchni, posłała mu niezadowolone spojrzenie, a następnie zaczęła karcić za jego zachowanie oraz nerwy, których powinien unikać. Jako karę, teraz musiał pomagać Ednie i Harry'emu w pieczeniu ciastek. Oczywiście Louis, za wszystko oskarżał Stylesa i jego głupi pierścionek.

Słysząc dzwonek do drzwi, Louis uznał to jako wybawienie. Od razu zaoferował się, że otworzy. Niestety za szybko podniósł się ze swojego miejsca, co wywołało u niego zawroty głowy. Musiał wesprzeć się na stole, aby ponownie nie upaść na krzesło.

- Wszystko dobrze? – Harry z niepokojem wpatrywał się w szatyna.

- Ta – mruknął – Po prostu zbyt szybko wstałem – wyjaśnił. To uspokoiło zielonookiego, więc wrócił do wałkowania ciasta.

Louis podreptał do drzwi, a jego prawa ręka – jak to ostatnio miał w zwyczaju – spoczywała na jego brzuchu. Pierwsze co zobaczył po otwarciu drzwi były brązowe tęczówki, otoczone długimi, ciemnymi rzęsami.

- Zayn – był zaskoczony widokiem przyjaciela. Pisali ze sobą dzisiaj rano i drań nic nie wspomniał, że go odwiedzi – Co ty tu robisz?

- Tak witasz przyjaciela? – parsknął, otwierając ramiona i czekając, aż Louis go przytuli, co chwilę później zrobił – Niespodzianka, postanowiłem cię odwiedzić, póki jeszcze są wakacje – mówił mu do ucha, kiedy trzymali się w objęciach.

- Cieszy mnie to, naprawdę dobrze cię widzieć – na twarzy szatyna gościł szczery uśmiech.

- Jak się czujesz? Jak maluchy? – brązowe spojrzenie było utkwione w sporym brzuchu.

- Wszystko dobrze, z chłopcami też – zapewnił. Chciał zaprosić przyjaciela do środka, ale zatrzymał się słysząc głos z irlandzkim akcentem, który kojarzył.

- Cześć Louis – w ich kierunku szli przyjaciele Harry'ego – Niall i Liam.

- No właśnie - usłyszał obok siebie głos mulata – Kiedy się do ciebie wybierałem, zaproponowałem im, aby również odwiedzili Harry'ego, masz coś przeciwko?

- Nie – mruknął, będąc ciągle zaskoczony ich widokiem.

- Louis – krzyknął blondyn, kładąc swoje dłonie na brzuchu szatyna – Jak ma się Hazza junior i Lou junior? – z podekscytowaniem wpatrywał się w dość sporą wypukłość.

- Um...w porządku? – szatyn nie spodziewał się takiego zachowanie po Irlandczyku. Uniósł głowę i spojrzał w łagodne oczy Liam, który z niepokojem wpatrywał się w poczynania przyjaciela.

- Niall – w końcu położył ręce na ramionach przyjaciela, odciągając go, kiedy Horan zaczął mówić i przytulać głowę do brzucha – Przepraszam za niego – zwrócił się do Louisa, ignorując oburzonego blondyna – Czasami ciężko go zrozumieć.

- Ej – pisnął Niall – Ja tylko chciałem, aby maluchy zapamiętały głos wujka.

- To w porządku – wydusił z siebie szatyn – Tylko następnym razem wolałbym, abyś się spytał, bądź przynajmniej ostrzegł – zażartował.

- Zapamiętam – parsknął blondyn.

Następnie Louis zaprosił całą trójkę do środka, w tym samym momencie w holu pojawiła się Edna, aby zobaczyć, kto ich odwiedził.

- Zayn, kochanie – podeszła do bruneta z szerokim uśmiechem, mocno go przytulając – Dawno cię nie wiedziałam.

- Dzień dobry, Edno – oddał uścisk, witając się z kobietą – Przyjechałem sprawdzić jak nasz mały Louis się sprawuje – zażartował, zarabiając tym od przyjaciela uderzenie w ramię.

- Jest humorzasty i pyskaty, ale da się z nim wytrzymać – zaśmiała się.

- Czyli jak zawsze – parsknął, czym wywołał śmiech reszty, poza Louisem, który przypatrywał im się z oburzeniem.

- Bardzo zabawne – mruknął pod nosem.

- Przywiozłem ze sobą przyjaciół Harry'ego – wskazał na dwójkę chłopaków – Niall i Liama.

- Witajcie chłopcy – uśmiechnęła się do dwójki przyjaciół.

- Dzień dobry – przywitali się równocześnie – Mam nadzieję, że nie sprawiamy problemu – dodał Payne.

- Daj spokój – machnęła dłonią – Cieszę się, że mogę poznać przyjaciół Harry'ego.

- Czy ja czuję ciastka Hazzy? – wypalił Niall, kiedy dotarł do niego słodki zapach, który dobrze znał.

- Tak – potwierdziła kobieta – Właśnie je pieczemy. Harry, kochanie – podeszła do przejścia, za którym kryła się kuchnia – Masz gości.

Chwilę później pojawił się zielonooki. Ubrany był w dresy, na których miał różowy fartuch babci Louisa. Policzek miał umazany mąką, włosy jak zawsze były zaczesane na żelu, a oczy przysłaniały okulary.

- Harry! – nim zdążył się przyjrzeć uważnie przybyszom, został zgnieciony w ciasnym uścisku przyjaciela.

- Niall, Liam – jego oczy błysnęły, kiedy uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje dołeczki – Co tu robicie?

- Tęskniliśmy – wykrzyknął blondyn.

- Zayn jechał do Louisa i zaproponował, abyśmy się z nim zabrali – wyjaśnił Liam.

- Harry, Lou zabierzcie przyjaciół do salonu – zaproponowała Edna. Louisowi nie trzeba było drugi raz powtarzać, od razu zniknął z Malikiem w sąsiednim pomieszczeniu.

- A ciastka? – zielonooki dalej stał w miejscu.

- Ja je dokończę – Edna ściągnęła fartuch chłopakowi, którym wytarła mąkę z jego twarzy – Nie zostało wiele. Idźcie, a ja zaraz przyniosę wam herbatę i ciastka, które zdążyły wystygnąć.

- Dziękuję – skinął głową, uśmiechając się do kobiety.

Trójka przyjaciół dołączył do Louisa i Zayna, którzy zdążyli już się wygodnie rozsiąść. Harry na początku miał obawy, czy to dobry pomysł, aby iść do nich, czy nie lepiej by było gdyby zabrał Liama i Nialla do ogrodu lub swojego pokoju. Jednak niepotrzebnie się martwił. Ku jego zdziwieniu wspólnie spędzili naprawdę miłe popołudnie. Zayn okazał się świetną osobą, z którą Harry chętnie rozmawiał, z kolei szatyn dobrze się dogadywał z Liamem i Niall. I co jeszcze zaskoczyło zielonookiego, to to, że przez te kilka godzin Tomlinson ani razu nie rzucił kąśliwą uwagą w jego kierunku.

*****

Minęły dwa dni od wizyty Zayna, Liama i Niall. Louisowi już brakowało przyjaciela i musiał przyznać, że polubił pozostałą dwójkę, i chętnie jeszcze kiedyś by się z nimi spotkał. W ciągu tych dni utrzymywał z nimi kontakt, zwłaszcza z Irlandczykiem. Nawet teraz, zamiast spać, pisał z nim. Jednak prawda była taka, że nie mógł zasnąć. Miał potworne ból pleców i nie ważne jak się ułożył, nie było lepiej. Rozmowa z Horanem odrobinę go rozpraszał, jednak ostatecznie blondyn zakończył to, pisząc, że idzie spać, bo rano musi wcześnie wstać.

Leżał teraz na plecach, wpatrując się w sufit i starać się rozluźnić, nic to jednak nie pomagało. Ból nie ustępował. Wiedział, że to jego wina, ponieważ przeciążył dzisiaj plecy, a wszystko przez bałagan w jego szafie. Zirytowany, że wszystko wygląda jak psu wyjęte z gardła, postanowił coś z tym zrobić. Prasowanie, układanie, schylanie i prostowanie (co w przypadku 5 miesiąca bliźniaczej ciąży nie było łatwe), zrobiło swoje.

Marzył, aby ktoś wymasował mu plecy, może wtedy by to coś dało. Do dziadków jednak nie chciał iść, bo wiedział co usłyszy. Już kiedy robił porządki, Edna próbowała go przekonać, aby odpuścił i ona się tym później zajmie, ale on był uparty i nie posłuchał. Nie miał teraz ochoty wysłuchiwać, jak to jego babcia miała rację. Drugą opcją był Harry, ale to oznaczało pójście do jego pokoju i bycie miłym. Nie za bardzo mu się to podobało, jednak ostatecznie ból był tak nieznośny, że poddał się i chwilę później wchodził do sypialni Harry'ego.

Chłopak leżał na brzuchu, z twarzą zakopaną w poduszce. Nie miał na sobie koszulki, więc po podejściu do łóżka mógł podziwiać umięśnione plecy i ramiona. Jego ciemne loki, były rozrzucone na poduszce. W tym momencie w ogóle nie przypominał ułożonego kujona, którego znał ze szkoły.

Położył dłoń na ramieniu kędzierzawego i zaczął nim potrząsać.

- Harry, Harry, Harry – nawoływał, jednak to nic nie dawało. Chłopak poruszał się, mrucząc coś, ale się nie budził. Zirytowany sięgnął po poduszkę i uderzył nią w Stylesa – Harold!

- Co? – zdezorientowany i zaspany podniósł się na łóżku, rozglądając się po sypialni. Zapalił lampkę nocną i dopiero teraz zauważył szatyna – Louis? - był zaskoczony obecnością chłopaka, ale i poczuł niepokój, bo dlaczego chłopak do niego przyszedł? – Coś się stało? Coś z dziećmi?

- Wszystko dobrze – westchnął, siadając na miękkim materacu – Okropnie bolą mnie plecy, przez co nie mogę spać – wyjaśnił – Mógłbyś... - niepewnie spojrzał na zielonookiego, przygryzając wargę. W tym momencie poczuł się odrobinę nie swojo. Przez większość czasu jest dupkiem dla Harry'ego, a teraz chce go prosić o przysługę – Mógłbyś mi pomasować plecy?

- Oh, j-jasne – nie ukrywał, że był zaskoczony prośbą szatyna. Mimo to czuł przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele. Po raz pierwszy Louis sam podzielił się z nim, tym jak się czuje i poprosił go o pomoc – Połóż się na boku.

Szatyn wykonał jego polecenie i położył się na wolnej połowie łóżka, pod brzuch podłożył poduszkę, aby go wesprzeć i było mu wygodniej. Harry przysunął się do niego, i położył dłoń na jego plecach. Błądził nią, po całej ich powierzchni, delikatnie naciskając na mięśnie. Louis czuł jak się powoli rozluźniają, z ust wydostawało się ciche mruczenie. Było mu cudownie. Nie minęło wiele czasu, jak przymknął oczy, a jego oddech stał się głęboki i regularny – zasnął. Po tym jak Harry się zorientował, przez chwilę przypatrywał się śpiącej twarzy szatyna. Był piękny, długie rzęsy rzucał cienie na policzki, różowe usta były lekko rozchylone, włosy odstawały we wszystkie strony. Szatyn cicho mruczał co jakiś czas, uroczo marszcząc nos. Harry chciałby zachować ten widok już na zawsze.

Jeszcze nachylił się nad brzuchem, mrucząc do maluszków, słowa na dobranoc, po czym przykrył Louisa i wrócił na swoje miejsce, chwilę później zasypiając.

To nie była ostatnia taka noc, z czasem zdarzało się tak coraz częściej, a Harry nie miał nic przeciwko, zwłaszcza jeśli nagrodą była obecność Louis z dziećmi, w jego łóżku.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro