Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III

Dzień dopiero się zaczął, a Louis już miał go dość. Z samego rana mdłości wygoniły go z ciepłego łóżka, dodatkowo Jay musiała wcześniej być w pracy i nie mogła go odwieźć, przez co został zmuszony jechać przepełnionym autobusem. Jakby tego było mało czekała go jeszcze wizyta u doktor Williams, gdzie ostatecznie zdecyduje co zrobi. To znaczy, on już to wiedział, jednak dalej miał wątpliwości, czy to dobra decyzja.

Z niezadowoleniem otworzył szafkę i zaczął wyciągać książki, które będą mu potrzebne podczas lekcji. Słyszał, jak co chwilę, ktoś się z nim witał, jednak ten nie odpowiadał. Nie miał nastroju na uśmiechy i bycie miłym. Zatrzasnął szafkę i podskoczył lekko, dopiero teraz zauważając, że ktoś obok niego stoi.

- Jasna cholera – sapnął – Marcel – zmarszczył brwi z frustracji. Jeszcze jego mu brakowało.

- Harry – mruknął, kiedy jego policzki oblały się czerwienią. Poprawił okulary na nosie, nerwową stąpając w miejscu.

- Ta, cokolwiek – prychnął, przyglądając się chłopakowi. Wyglądał jak zawsze nienagannie. Ulizane włosy, biała koszula, kamizelka i eleganckie spodnie – Czego chcesz?

- Dzisiaj masz wizytę – stwierdził niepewnie.

- Tak i co w związku z tym? – założył ramiona na piersi, miał już dość tej rozmowy. Chciał iść do klasy, zająć ostatnią ławkę i przespać całą lekcję.

- Um... - poruszył się niespokojnie – Postanowiłeś co zrobisz?

- Tak – odpowiedział od niechcenia, wzruszając ramionami.

- I? – widział jak zielone oczy są przepełnione strachem, nadzieją i oczekiwaniem.

- Nie twoja sprawa – warknął. Wiedział, że powinien mu powiedzieć. Harry miał do tego prawo, ale jego zły humor nakazał mu być dzisiaj wyjątkowym dupkiem – To moje dziecko i zrobię co zechcę.

- C-co? Co ty mówisz. To nasze dziecko – oczy Stylesa były szeroko otwarte – Proszę p-powiedz mi. Nie zabijesz go, p-prawda? – jego głos się trząsł i wyglądał jakby w każdej chwili mógł się rozpłakać.

- Odpieprz się – chciał wyminąć chłopaka, ale wtedy stało się coś czego nie przewidział. Harry upadł na kolana, po jego policzkach spływały łzy, dolna warga drżała, a w oczach można było dostrzec błaganie.

- P-proszę cię Louis – szlochał – Nie rób tego.

Tomlinson wiedział, że wszyscy im się przyglądają z zainteresowaniem. Czuł się nieswojo, co jeszcze bardziej go wkurzyło.

- Przestań – nakazał klęczącemu chłopakowi, przymykając oczy i głęboko oddychając, aby się uspokoić.

- L-Lou, b-błagam – nie słuchał go. W tej chwili liczyło się tylko życie dziecka.

- Dość – chwycił biceps Harry'ego, podciągając go do góry i wyprowadzając z budynku. Zdezorientowany chłopak podążył za nim, potykając się o własne nogi – Co to miało być? – wycedził przez zęby, pchając wyższego na ścianę budynku, kiedy udali się za szkołę.

- Przepraszam. J-ja po prostu n-nie ch-chcę... – mówił drżącym głosem.

- Nie usunę go – warkną – Szczęśliwy?

Jeszcze nigdy nie wiedział, aby wyraz twarzy kogoś tak szybko się zmienił. W jednej chwili rozpacz, w kolejnej czyste szczęście. Zielone oczy zaczęły błyszczeć. Pulchne usta rozciągnęły się w uśmiechu, a w policzkach pojawiły się dołeczki.

- Naprawdę?

- Tak – mruknął.

- Dziękuję Lou – pisnął, podskakując w miejscu, jakby był nastolatką, która właśnie spotkała swojego idola.

- Cokolwiek – odpowiedział, odwrócił się z zamiarem odejścia, jednak zatrzymał go głos Harry'ego.

- Mogę iść z tobą do lekarza? – w jego głosie wyraźnie można było usłyszeć nadzieję. Mimo to Louis mu nie odpowiedział, skierując się do szkoły.

*****

Wyszedł po za teren szkoły i od razu zauważył samochód swojej mamy, która miała go odebrać i zabrać na wizytę do lekarza. Podbiegł do auta, zajmując miejsce pasażera i witając się z Jay.

- Jak się czujesz Boo? – kątem okaz zerknęła na syna.

- Zmęczony – mruknął, odchylając głowę i przymykając oczy. Miał nadzieję, że uda mu się zdrzemnąć zanim dotrą na miejsce.

- Czy to nie Harry? – szatyn otworzył oczy, czując co się zbliża. Zaczął się rozglądać i rzeczywiście, chodnikiem szedł Styles. Jak zwykle jego sylwetka była zgarbiona, a wzrok skupiony na ziemi.

- Mam... - zaczął, chcąc zatrzymać kobietę, domyślając się co ta planuje. Nie zdążył, ponieważ Jay otworzyła okno i się wychyliła.

- Harry! – chłopak od razu ją zauważył i z uśmiechem podszedł do samochodu.

- Dzień dobry – przywitał się.

- Witaj skarbie – jej głos był ciepły – Jedziemy z Lou do lekarza, może chcesz się z nami zabrać.

Jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, a w zielonych tęczówkach pojawiły się iskierki.

- Bardzo chętnie – odpowiedział, kiwając ochoczo głową. Następnie otworzył tylne drzwi i wsunął się do środka.

Louis z niezadowolonym westchnieniem, ponownie odchylił głowę i przymknął oczy. Próbował się zdrzemnąć, jednak to było trudne, kiedy jego mama rozmawiała ze Stylesem.

*****

- Witam – przywitała ich doktor Williams z szerokim uśmiechem – A to kto? – z ciekawością przyglądała się Harry'emu.

- To Harry – głos zabrała Jay – Drugi ojciec.

- W takim razie miło mi – wyciągnęła do niego swoją dłoń, którą ten uścisnął – Louis – zwróciła się do szatyna – Zapraszam – wskazała na fotel.

Szatyn skinął głową i wykonał polecenie lekarki.

- Skoro dzisiaj mamy dwoje rodziców, rozumiem, że chcesz kontynuować ciąże – zapytała, sięgając po dokumentację Louisa.

- Tak – potwierdził.

- To dobrze – posłała mu ciepły uśmiech, i Louis miał wrażenie, że dostrzegł na jej twarzy ulgę. Po chwili rozpoczęła badanie. Najpierw zadawała mu kilka pytań związanych z jego samopoczuciem, sprawdziła ciśnienie i w końcu sięgnęła po ultrasonograf. Od razu obok niebieskookiego pojawiła się Jay i Harry. Cała trójka z wyczekiwaniem wpatrywała się w ekran urządzenia. Louis czuł się odrobinę nieswojo, mając świadomość, że to głownie kobiety są w ten sposób badane, jednak równocześnie czuł ogromne podekscytowanie, zaraz miał zobaczyć swoje dziecko.

- Tutaj – doktor William wskazała palcem miejsce, gdzie znajdowała się mała fasolka. Odwróciła głowę, spoglądając na Louisa i Harry'ego.

Louis czuł jak łzy cisną mu się do oczu. Jego dziecko, jego maleństwo, które miał zamiar kochać najbardziej na świecie. Mimo to nie płakał. Co innego Harry, który pociągał nosem, a po jego twarzy spływały łzy.

- To moje dziecko – wychrypiał zielonooki – Nasze Lou – poprawił się, spoglądając na szatyna. I dopiero teraz to uderzyło w Louisa. Niby wcześniej wiedział, jednak nie było to tak oczywiste jak teraz. Będzie miał dziecko z Marcelem, a raczej Harrym. Będzie miał dziecko z z mężczyzną.

- Raczej dzieci – poprawiła ich lekarka.

- Słucham? – trzy pary oczu spoglądały teraz na kobietę.

- Wcześniej to nie było widoczne – zaczęła wyjaśniać – Ale teraz dzieci się odrobinę przesunęły i można zauważyć, że jest ich dwoje. Tutaj – wskazała palcem miejsce na ekranie – jest dziecko A, a tutaj – przesunęła odrobinę palec – dziecko B.

- Kurwa – wymsknęło się z ust Louisa. Będzie miał bliźnięta.

*****

Podjął decyzję, nie był w tym sam i co najważniejsze miał wsparcie najważniejszych dla niego osób. Także Mar...Harry i jego matka postanowili mu pomóc. Cieszył się, że za kilka miesięcy będzie miał dwójkę cudownych maluszków, którym już teraz oddał całe swoje serce.

Mimo to nie umiał odczuć pełnej ulgi. Dalej było coś, co go niepokoiło. Co powiedzą w szkole i to już nie chodziło o to, że prawdopodobnie był gejem, ale jak zareagują na jego ciąże. Wiedział, że będzie ciężko, a tego chciał uniknąć. W jego stanie stres i zdenerwowanie nie było wskazane, i dla bezpieczeństwa dzieci nic nie chciał do tego dopuścić.

Wzdrygnął się czując dotyk na ramieniu, który wybudził go z rozmyślań. Jay usiadła na kanapie, obok syna, uważnie mu się przyglądając.

- Coś cię męczy Lou Bear – wsunęła dłoń w brązowe kosmyki i głaskała go delikatnie po głowie.

- Po prostu nie wiem co teraz – westchnął smutno.

- Jak to nie wiesz? Teraz musisz o siebie dbać i za niecałe 30 tygodni zostaniesz tatą, a ja babcią – uśmiechnęła się na tę myśl – Anne i Harry obiecali pomoc i zaangażowanie. Wszystko będzie dobrze.

- Nie o to chodzi – pokręcił głową – Co ze szkołą? Za miesiąc zaczynają się wakacje, a po powrocie brzuch będzie widoczny. Boję się reakcji innych na to, nie każdy będzie to akceptował.

- Chcesz się przenieść do innej szkoły? – ujęła podbródek syna, odwracając go w swoim kierunku, aby spojrzeć w jego oczy, gdzie dostrzegała niepewność.

- Nie, to nic nie da – pokręcił głową.

- Lou, został ci ostatni rok szkoły. Powinieneś ją skończyć. Mógłbyś wyjechać do dziadków, tam załatwilibyśmy ci indywidualne zajęcia. Potem będziemy myśleć co dalej, co ty na to? – zasugerowała, mając nadzieję, że jej syn się zgodzi.

- W porządku – przytaknął, czym wywołał szeroki uśmiech u swojej matki i dostał czuły pocałunek w czoło.

*****

Dzwonek do drzwi ogłosił przybycie gości. Po chwili z kuchni doszedł do Louisa głos jego matki, która prosiła by otworzył. Westchnął ciężko, przewracając oczami, ponieważ dobrze wiedział, kto stoi na ganku. Otworzył drzwi i spotkał się z szeroko uśmiechniętą Anne i jej synem Ma...Harrym.

- Louis, kochanie – kobieta od razu zgarnęła go do uścisku, któremu on chętnie się poddał. Pomimo tego, jaki Louis miał stosunek do Harry'ego i sytuacji, która ich łączył, musiał przyznać, że Anne była cudowną kobietą i szatyn ją uwielbiał – Jak się czujesz? – położyła dłoń na lekko odstającym brzuchu chłopaka.

- Dobrze – odsunął się, robiąc przejście dla niej i Harry'ego – Jestem trochę zmęczony, ale po za tym wszystko jest w porządku.

- Zmęczenie to coś normalnego – zaśmiał się kobieta, siadając na kanapie. Młody Styles dołączył do niej – Kiedy byłam w ciąży z Gemmą, dopiero pod koniec drugiego trymestru zaczęłam odczuwać zmęczenie z kolei z Harrym już od samego początku, potrafiłam przespać całe dnie.

- Ja miałam tak z bliźniaczkami – w salonie pojawiła się Jay, niosąc tacę, na której stał dzbanek z herbatą, filiżanki i talerz z ciasteczkami – Przy pierwszej trójce zmęczenie najbardziej dokuczało mi w ostatnich miesiącach.

- A gdzie reszta twojej gromady? – zapytał brunetka, bardzo polubiła całą rodzinę Tomlinsonów.

- Mark zabrał je do parku i na lody – wyjaśniła.

Louis siedział znudzony na fotelu, przysłuchując się rozmowie kobiet. Czuł się poirytowany, nie uśmiechało mu się tutaj przebywać, dlatego chciał, aby mama powiedział to co miała do powiedzenia i mógł już sobie stąd iść. Błądził wzrokiem po salonie, dopóki nie spoczął ona na Harrym. Zielonooki siedział zgarbiony, obok swojej matki, a jego wzrok był wbity w brzuch szatyna. Louis widział jak jego tęczówki błyszczą i wyglądał, jakby kompletnie nie słyszał rozmowy dwóch kobiet. Poruszył się niespokojnie, czując się skrępowanym pod wzrokiem Stylesa.

- Umm...mamo – przerwał cicho kobietom, chcąc dać znać swojej rodzicielce, aby przeszła do rzeczy.

- Oh, tak – przypomniała sobie, kiedy spojrzała na syna – Anne, Harry – zwróciła się do dwójki naprzeciwko – Jest coś, o czym chcieliśmy z Louisem wam powiedzieć.

- Coś się dzieje? – na twarzy obojga pojawiło się zaniepokojenie, jednak to Harry zabrał głos. Po raz pierwszy odkąd przybył do domu Tomlinsonów.

- Spokojnie Harry – Jay posłał mu ciepły uśmiech – Wszystko dobrze, po prostu podjęliśmy z Boo – szatyn jęknął słysząc, jak nazwała go kobieta, jednak ta zignorowała to – decyzję, co do jego życia, do czasu porodu.

- To znaczy? – Anne zmarszczyła brwi, chcąc dowiedzieć się, o co dokładnie chodzi.

- Został miesiąc szkoły - tym razem głos zabrał niebieskooki - i do tego czasu będę do niej chodził, jednak w połowie wakacji wyjeżdżam do Leeds, do dziadków, gdzie załatwią mi indywidualne nauczanie – wyjaśnił.

- Och – wyrwało się z ust kobiety. Wydawała się zasmucona tą informacją, podobnie jak Harry.

- To znaczy, że nie będę widywał ciebie ani dzieci.

- Będziesz mógł go odwiedzać – powiedziała Jay, nim jej syn zdążył rzucić jakąś kąśliwą uwagą – Nie odizolujemy was od dzieci. Po prostu uznaliśmy, że to najlepsze wyjście. Louis będzie miał tam spokój, a to w tej chwili jest dla niego ważne.

- Tak, rozumiem – słaby uśmiech pojawił się na twarzy brunetki – Tylko trochę smutno.

- A może... - zaczął niepewnie zielonooki – To znaczy...tak sobie pomyślałem...może mógłbym pojechać z Lou? – widząc zaskoczenie na twarzy reszty zaczął wyjaśniać – Naprawdę chciałbym być obecny podczas całej ciąży, a później przy dzieciach. Mógłbym również pomagać Lou z nauką – zakończył cicho, spuszczając wzrok na swoje kolana.

- Nie m... - zaczął szatyn, jednak przerwała mu jego matka.

- To świetny pomysł – wykrzyknęła, klaszcząc w dłonie, co wywołało na twarzy Tomlinsona szok, niedowierzanie oraz złość – Moi rodzice na pewno nie będą mieli nic przeciwko. Jeśli tylko się zgodzisz - tym razem zwróciła się do Anne – Harry mógłby pojechać z Louisem.

- Cóż – wyglądała jakby zastanawiała się nad odpowiedzią – Harry – spojrzała na syna – Jesteś pewny, że tego chcesz? – Louis modlił się, aby odpowiedź chłopaka brzmiała „nie", ale było wręcz na odwrót.

- Tak, bardzo – uśmiechnął się do matki, chcąc ją zapewnić o swojej decyzji.

- W takim razie w porządku – zgodziła się.

Naburmuszony szatyn obniżył się na fotelu, zakładając ręce na piersi i klnąc w myślach. Nie uśmiechało mu się spędzić prawie roku w towarzystwie kujona.

*****

Mruczał pod nosem przekleństwa, kiedy pokonywał kolejne stopnie schodów. Czuł za sobą obecność zielonookiego. Anne i Jay postanowiły sobie poplotkować, a jego i Harry'ego wysłały do pokoju szatyna. Wszedł do pokoju, zostawiając otwarte drzwi i opadł twarzą na łóżko, głośno jęcząc z niezadowolenia i irytacji.

W końcu odwrócił się i dostrzegł Harry'ego, który stał w wejściu, przestępując z nogi na nogę i niepewnie rozglądając się po pokoju.

- Nie stój tak – głos Louisa był poirytowany – Zamknij drzwi, wchodź do środka i usiądź, zamiast tak stać.

Chłopak wykonał jego polecenie i przycupnął, na brzegu łóżka. Jego wzrok ani na chwilę nie oderwał się od szatyna. Niebieskooki leżał na łóżku, a jego oczy były zamknięte. Zdaniem kędzierzawego Louis był piękny, a dzięki ciąży promieniał jeszcze bardziej niż zwykle. Był tak głupio i beznadziejnie zakochany w Tomlinsonie i marzył, aby ten chociaż trochę go polubił.

- Louis – zapytał cicho, bojąc się, że ten znowu będzie opryskliwy.

- Co? – mruknął, uchylając powieki.

- Mogę...um...mogę dotknąć brzucha? – nareszcie odważył się o to spytać.

W pierwszej chwili szatyn miał zamiar się sprzeciwić i zacząć krzyczeć, co on sobie wyobraża. Ostatecznie, po wzięciu głębokiego oddechu, uspokoił się. Harry miał prawo, to były też jego dzieci.

- Jasne – uniósł odrobinę koszulkę, aby odsłonić lekko odstający brzuch. Od razu poczuł na nim dużą i ciepłą dłoń Harry'ego. Spojrzał na jego twarz i widział jak promieniała, kiedy wpatrywał się w brzuch.

- O Boże – mówił – To niesamowite. Lou, tam są nasze dzieci, będziemy mieć dzieci – mówił z podekscytowaniem. Po chwili zrobił coś, czego szatyn się nie spodziewał. Nachylił się nad brzuchem i zaczął do niego mówić – Cześć robaczki, nie mogę się doczekać, aż będzie z nami. Tata was kocha – złożył lekki pocałunek pod pępkiem.

Louis czół się sparaliżowany i zagubiony tą sytuacją. Jego serce mocniej zabiło, a w brzuchu zaczęło wariować stado motyli. Głupie hormony!

- Starczy – burknął, zasłaniając brzuch koszulką – Jestem zmęczony – odwrócił się na bok i zamknął oczy, próbując się zdrzemnąć. Nie było to jednak łatwe, kiedy czuł na sobie spojrzenie zielonych tęczówek.

- Kładź się – warknął, nie wytrzymując i zrobił miejsce dla Harry'ego.

- C-co? – wykrztusił.

- Próbuję się zdrzemnąć, a twoje gapienie się mi nie pomaga, więc kładź się i też się zdrzemnij – wyjaśnił.

- Ok – powoli ułożył się obok szatyna i po chwili poczuł jak Louis przysuwa się do niego, i kładzie głowę na jego piersi. Serce Harry'ego zaczęło szybciej bić i czuł jak na policzki wkrada się rumieniec. To był ich najbliższy kontakt od czasu ostatniej wspólnej nocy.

- Teraz się nie wierć i bądź dobrą poduszką – mruknął Tomlinson i chwilę później dało się słyszeć jego spokojny oddech, co oznaczało, że zasnął. Harry nie potrafił. Nie, kiedy miłość jego życia była tak blisko niego. Wolał cieszyć się tą chwilą.

*****

Przemierzał szkolną stołówkę, chcąc jak najszybciej zająć swoje stałe miejsce. Jak zwykle ludzie się do niego uśmiechali, czy witali. Byli również tacy, którzy próbowali wciągnąć go w rozmowę, z nadzieję, że zaprosi ich do swojego stolika. Zwykle uwielbiał to, że ludzie się nim interesowali i chcieli jego obecności, jednak nie tym razem.

Odkąd dowiedział się o ciąży marzył, aby stać się niewidzialny. Nie chciał, aby ludzie mu się przyglądali, bojąc się, że coś zauważą. Zorientują się, że jest w ciąży, a drugim ojcem jest największy kujon w szkole. Wiedział, że to absurdalne, przecież jeszcze nie było widać brzucha, jednak nie umiał wyzbyć się tego lęku, kiedy inni się w niego wpatrywali.

Ledwie zajął swoje miejsce przy stoliku, a został zaatakowany przez przyjaciela.

- Dlaczego ja nic nie wiem? – mrużył gniewnie oczy.

- O czym? – Louis był zaskoczony zachowaniem Zayna. Nie rozumiał o co mu chodzi.

- O ciąży – syknął, nachylając się w kierunku szatyna, aby nikt inny tego nie usłyszał.

- Oh – przez to cię ostatnio działo, zupełnie zapomniał porozmawiać z Zaynem. Było to również spowodowane chorobą multa, jednak jako najlepszy przyjaciel powinien już dawno mu to powiedzieć – Przepraszam, po prostu...ostatnio nie miałem łatwo, ciebie też nie było w szkole – zaczął się tłumaczyć – Skąd w ogóle wiesz?

- Od Horana – postawa bruneta złagodniała, a na twarzy pojawił się uśmiech – Zapytał się, czy również jestem podekscytowany, że zostanę wujkiem.

- A ten skąd wiedział? – zirytował się, myśląc, że Harry wszystkim to rozpowiada.

- Przecież przyjaźni się z Marcelem – wyjaśnił, powodując, że złość Louisa zniknęła.

- Naprawdę przepraszam cię Zayni – posłał skruszone spojrzenie przyjacielowi, ściskając jego dłoń, która leżała na stole.

- Zrób mnie ojcem chrzestnym dziecka i będziemy kwita – zażartował.

- To jest chyba oczywiste, pozwolę ci nawet wybrać dziecko – cieszył się, że jego najlepszy przyjaciel tak dobrze to przyjął i nie miał do niego pretensji, że wcześniej nic mu nie powiedział.

- Wybrać dziecko? – zainteresował się słowami Louisa.

- Oh, czyli tego ci nie powiedział? To są bliźnięta – zawsze, kiedy myślał o swoich dzieciach, na jego twarzy pojawiał się ciepły uśmiech, twarz stawała się łagodna, a ręka wędrowała do jeszcze płaskiego brzucha.

- To wspaniale Lou, gratuluję – przysunął się, obejmując chłopaka.

- Dziękuję – wtulił się w ramiona przyjaciela. Cieszył się, że ma obok siebie tak cudowną osobę, jaką jest Zayn Malik. Gdyby nie to, że znali się od dziecka i byli dla siebie jak brata, pewnie zakochałby się w nim.

- Czyli – mulat odsunął się, wracając na swoje miejsce i sięgnął po wodę – Marcel jest drugim ojcem. Wycieczka zaowocowała – uśmiechnął się psotnie.

- Właściwie, to się chyba stało w szatni – podrapał się po brodzie, zastanawiając, kiedy musiał zajść w ciąże – Zayn? – wyciągnął rękę, klepiąc przyjaciela po plecach, kiedy ten zakrztusił się woda.

- W szatni? – wychrypiał. Twarz miał czerwoną, a po jego twarzy spływały łzy.

- Um...no tak, ty wiesz tylko o tym razie na wycieczce – zmieszał się Louis. Znowu poczuł się odrobinę winny. Kolejna rzecz, o której nie powiedział przyjacielowi.

- Czyli było ich więcej – bardziej oświadczył niż zapytał.

- Dokładnie trzy – zaczął wyjaśniać – Drugi był właśnie w szatni, po w-fie, a trzeci u niego w domu.

- Byłeś u niego, to już tak poważne? – był zaskoczony tym co usłyszał.

- Nie. Jego siostra urządzała imprezę, przypadkiem spotkałem go i...

- To była ta impreza, na którą mnie nie wziąłeś? – oburzył się.

- Miałeś zatrucie pokarmowe – bronił się – Jak miałem cię tam zabrać?

- Mogłeś chociaż zaproponować. Ale dobra, to nie jest teraz ważne. Jakim cudem wydarzyło się to trzy razy?

- Nie wiem – wzruszył ramionami – W szatyni, miałem mu tylko dokuczyć. Sprawić, że się podnieci i zostawić, ale kiedy go pocałowałem...Nie wiem skąd on umie tak dobrze całować, jak on to robi, że jest z nim tak dobrze, ale nie umiałem go odepchnąć. U niego, chciałem przespać się z dziewczyną, udowodnić, że nie jestem gejem, ale kiedy go zobaczyłem, bez koszulki, to jak ma cudowne ciało...działałem pod wpływem chwili.

- Ale nie jesteście razem?

- Nie, to były tylko te trzy razy.

- Jesteś gejem? – Zayn był ostrożny zadając to pytanie, nie wiedząc jak Louis na nie zareaguje.

- Na to wygląda, chociaż dalej nie jestem pewien – westchnął – Jeszcze nie do końca się z tym pogodziłem, ale już jest lepiej niż kiedyś – dla zapewnienia posłał mulatowi uśmiech.

- Cieszy mnie to – położył dłoń na ramieniu szatyna, lekko go ściskając – Pamiętaj, że zawsze jestem z tobą.

- Dzięki Zayn.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro