I
Pierwszy raz był na wycieczce. Nieplanowany, namiętny, kończący się wściekłością, awanturą i łzami.
*
- Nareszcie – opadł na swoją walizkę. Zaraz obok niego pojawił się jego najlepszy przyjaciel – Nie mogłem się doczekać tej wycieczki.
- Tak – zgodził się mulat – To będą najlepsze 3 dni – przybili sobie piątkę.
Siedzieli na swoich bagażach w hotelowym lobby, czekając na nauczycielkę, która miała przydzielić im pokoje. Z podnieceniem rozmawiali na temat tego, co będą przez ten czas robić, tworzyli plan i mieli nadzieję, że uda im się go wykonać. Czekali na tę wycieczkę prawie cały rok. I nareszcie, początkiem marca byli tutaj. W Londynie!
- Uwaga klaso – pani Woods stanęła pomiędzy uczniami, zwracając na siebie uwagę – Dostałam już klucze i zaraz przydzielę was do pokoi. Jesteście podzieleni alfabetycznie.
Dało się słyszeć donośny jęk. Każdy już miał ustalone z kim chciał być w pokoju i nie spodobał im się pomysł nauczycielki.
Louis siedział z naburmuszoną miną, zastanawiając się kto mu przypadnie. Wiedział, że to nie będzie Zayn, więc miał nadzieję, że to będzie ktoś w miarę znośny.
Po długim oczekiwaniu w końcu usłyszał swoje nazwisko.
- Tomlinson i Styles.
Louis miał nadzieję, że to jakiś żart. Nie możliwe, aby jego współlokatorem był największy kujon w szkole – Marcel. Jego wzrok do razu uciekł do chłopaka. Jego włosy były jak zawsze ulizane. Duże okulary na nosie, biała koszula, pod kamizelką i eleganckie spodnie.
Nie! To jednak nie będzie tak dobra wycieczka jak myślał.
*****
- Harry? – drgnął słysząc swoje imię, które wyrwało go z zamyślenia. Ujrzał przed sobą zmartwioną twarz Liama – Wszystko dobrze? Jesteś blady.
- Umm... - poczuł jak jego policzki robią się ciepłe – Tak, wszystko dobrze. Po prostu nie jestem pewny, czy dobrym pomysłem był wyjazd na tę wycieczkę.
- Daj spokój, stary – Niall zarzucił my rękę na ramiona i przyciągnął do siebie – Nie będzie źle. Nie możesz wiecznie siedzieć w domu lub bibliotece, z nosem w książce.
- Ale ja to lubię – mruknął. Zakopywanie się w książkach, aby odciąć się od realnego świata sprawiało mu przyjemność. Mógł wtedy zapomnieć, że jest szkolnym nerdem, gnębionym przez większość szkoły, w tym przez jego zauroczenie. Zapominał, że miał w szkole tylko trzech przyjaciół – wliczając w to bibliotekarkę panią Mills, a inni dostrzegali go, tylko, kiedy coś chcieli. Zapominał, że nie był typowym nastolatkiem, chodzącym na imprezy i upijającym się – chociaż na tym, aż tak mu nie zależało.
- Hazz, nie bądź nudziarzem.
- Po prostu nie wspominam zbyt dobrze wcześniejszych wycieczek – burknął wzruszając ramionami.
- Bo nie miałeś nas – blondyn poczochrał jego włosy – Teraz jesteśmy z tobą i będziemy się trzymać razem. Będzie fajnie – przekonywał go.
- Uwaga klaso – odwrócili głowy w kierunku pani Woods, która stała pośrodku uczniów – Dostałam już klucze i zaraz przydzielę was do pokoi. Jesteście podzieleni alfabetycznie.
Harry poczuł jak jego żołądek nieprzyjemnie się ściska. Jak to analfabetycznie? Miał nadzieję, że trafi do pokoju z Niallem lub Liamem, a teraz nie miał pojęcia z kim spędzi wycieczkę. Jęknął w duchu, modląc się, aby to była osoba, która na ogół go ignorowała. Naprawdę nie chciał dzielić pokoju z kimś, kto tylko by go dręczył.
- Tomlinson i Styles.
Słysząc te słowa, Harry czuł jakby tracił grunt pod nogami. Mieszały się w nim dwie sprzeczne emocje. Z jednej strony chciał uciekać, przecież miał dzielić pokój z osobą, która najbardziej uprzykrzała mu życie w szkole, to od Louisa to wszystko się zaczęło. Jednak z drugiej strony był zakochany w szatynie odkąd miał 13 lat, nawet jeśli ten utrudniał mu życie, i możliwość spędzenia z nim czasu w jednym pomieszczeniu było jak spełnienie marzeń, nawet jeśli Tomlinson miałby się do niego nie odzywać, bądź rzucać kąśliwymi uwagami.
*****
Stał na korytarzu, w dłoni trzymając swój bagaż i nerwowo tupiąc nogą. Czekał, aż drzwi zostaną otwarte, jednak jego współlokatorowi dość opornie to szło, przez trzęsące się ręce. Zirytowany prychał co chwilę pod nosem, ostatecznie odepchnął chłopaka.
- Daj mi to – warknął i sekundę później drzwi do pokoju zostały otwarte. Nie patrząc się za siebie wszedł do środka, rzucając torbę na ziemię i kładąc się na najbliższym łóżku. Jęknął w poduszkę, mając nadzieję, że chociaż trochę wyładuje to jego frustrację. Cóż, mylił się.
Kiedy przez dłuższy czas nie usłyszał trzasku drzwi i kroków, uniósł głowę, rozglądając się za Marcelem, który jak się okazało stał w drzwiach, niepewnie spoglądając do wnętrza. Wyglądał jakby w każdej chwili miał zemdleć.
- Co tak stoisz – był zirytowany zachowaniem chłopaka – Właź i zamykaj drzwi.
- Oh, tak – mruknął, potykając się o własne nogi, kiedy wchodził do środka.
Louis, z jęknięciem, opadł z powrotem na łóżko, chcąc jak najszybciej wydostać się z tego pokoju i uwolnić od towarzystwa kujona.
*****
- Kurwa – przeklną, kiedy potknął się wchodząc do pokoju. Był pijany i sfrustrowany. Potrzebował dobrego seksu, ale nie znalazł nikogo, kto mógłby mu to zaoferować. W ogóle nie wiedział co się z nim ostatnio dzieje. Coraz trudniej było mu się podniecić, kiedy był z dziewczyną. Natomiast zdarzyło mu się to parę razy przy chłopakach, co go jeszcze bardziej irytowała. Bo nie, o nie mógł być gejem. Poprawka nie był gejem.
Podszedł do swojego łóżka i opadł na nie, głośno jęcząc z bezsilności i niezadowolenia. Drzwi do łazienki zostały otwarte. Szatyn odruchowo spojrzał w tamtym kierunku i nagle zaschło mu w ustach. Nie spodziewał się takiego widoku. W drzwiach łazienki stał Marcel, ale nie wyglądał jak Marcel. Zazwyczaj ulizane włosy były wilgotne i lekko się skręcały, brak okularów pozwolił szatynowi lepiej się przyjrzeć zielonym tęczówką, które potrafiły hipnotyzować, albo to tylko pijany mózg szatyna wyobrażał sobie te głupoty. Chłopak miał na sobie tylko ręcznik przepasany w biodrach, a po idealnie wyrzeźbionej sylwetce, pokrytej tatuażami, spływały krople wody.
- Jak możesz to ukrywać? – wybełkotał Louis, podczas gdy Harry czuł się niezręcznie stoją praktycznie nagi, przed Tomlinsonem.
- Louis, jesteś pijany – powiedział cicho, kierując się do swojego łóżka. Chciał sięgnąć do walizki, która leżała z boku, jednak nie zdążył, bo został pchnięty na miękki materac. Odwrócił się na plecy i od razu poczuł ciężar na swoich udach. Louis siedział na nim. Widział jego zaszklone oczy, rumieńce na twarzy i nie ład na głowie. Wyglądał gorąca i Harry czuł jak jego serce przyspiesza.
- Pieprz mnie – jęknął szatyn, nachylając się nad zielonookim i całując szyję. Do Harry'ego dotarł zapach alkoholu.
- C-co? – wykrztusił z siebie.
- Pieprz mnie – przeniósł się na biodra chłopaka i zaczął naciskać na powstającą erekcję chłopaka.
- Louis – próbował zrzucić z siebie szatyna. Czuł jak robi się coraz bardziej twardy i nie wiedział ile zniesie, zanim się podda – Jesteś pijany, nie chcesz tego.
- Chcę – mruknął, przygryzając obojczyk Harry'ego – Chcę ciebie Marcel, pieprz mnie – odsunął się na moment, spoglądając w zielone tęczówki i kędzierzawy czuł, że powoli się łamie.
- L-Lou, proszę – jęknął, dalej próbując odsunąć od siebie chłopaka – Będziesz tego żałował.
- Zamknij się wreszcie – warknął na Stylesa – i pieprz mnie.
Nie pozwolił Harry'emu po raz kolejny zaprotestować, łącząc ich usta. W tym momencie zielonooki się poddał. Nie potrafił z tym walczyć. Nie, kiedy był cholernie twardy, a chłopak, o którym od dawna marzył, sam tego chce. Wiedział, że rano Louis będzie zły, jednak w tej chwili odsunął tę myśl na sam koniec umysłu. Miękkie usta szatyna były idealny rozproszeniem niechcianych myśli i wątpliwości.
*****
Było mu ciepło, miękko i coś ładnie pachniało. Nawet ból głowy nie przeszkadzał mu tak bardzo. Miał ochotę zostać tak już na zawsze. Jednak coś mu nie pasowało. Czuł przyciśnięte do niego, czyjeś ciepłe ciało. Niechętnie otworzył oczy, szybko je przymykając, kiedy został zaatakowany przez promienie słoneczne. Powtórzył czynność, tym razem powoli, aby przyzwyczaić się do światła. Pierwsze co dostrzegł to jasną skórę na karku i kilka pasemek loków przysłaniających go. Uniósł się na łokciu, dostrzegając kolejne szczegóły. Wytatuowane ramię, umięśnione ciało, pulchne różowe usta. Opadł z powrotem na swoje miejsce, czując jak żołądek nieprzyjemnie mu się skręca, kiedy wspomnienia z poprzedniej nocy zaczęły w niego uderzać z siłą torpedy.
Alkohol.
Brak chęci na seks z dziewczyną.
Powrót do pokoju.
Nagi Marcel.
Rzucenie się na Marcela.
Seks.
Najlepszy seks, jaki miał, nawet jeśli pieprzył go największy nerd ze szkoły.
Tego było za dużo dla jego skacowanego umysłu, dodatkowo z samego rana. Powoli wzbierała w nim złość.
Na niego samego, że był tak popieprzony.
Na to, że się upił.
Że podniecił się po jednym spojrzeniu na umięśnione ciało faceta, niż na widok skąpo ubranej dziewczyny, która w każdej chwili była gotowa wskoczyć mu do łóżka.
Na Marcela, że wykorzystał sytuację.
Wściekły, po przypomnieniu sobie wszystkiego, poderwał się z łóżka, sycząc i lekko się krzywiąc, kiedy poczuł ból w dole pleców. Nie miał zamiaru mu tego odpuścić.
- Marcel! – potrząsał ciałem chłopaka – Marcel! Marcel! Marcel!
Kędzierzawy poruszył się, jednak zamiast obudzić wtulił bardziej w poduszkę, mamrocząc cicho pod nosem.
- Do cholery, Marcel! – wrzasnął, spychając go z łóżka.
Po pokoju rozniósł się, stłumiony przez pościel, huk, a chwile później Louis usłyszał jęk. Trochę trwało nim zza łóżka wyłoniła się głowa pełna loków. Jego twarz wyrażała zdezorientowanie. Nawet nie miał czasu się rozbudzić, aby przypomnieć sobie co się działo w nocy, od razu został zaatakowany przez krzyki szatyna.
- Czy w nocy zrobiliśmy to co myślę? – warknął, nachylając się nad zielonookim.
- C-co? – wydukał. Naprawdę potrzebował chwili, aby odzyskać jasność umysłu i zrozumieć o co chodzi Louisowi.
- Czy w nocy mnie pieprzyłeś? – wycedził przez zęby. Znał odpowiedź, pamiętał to uczucie, kiedy chłopak był w nim, dotykał, całował. Jednak cały czas łudził się, że okaże się to tylko snem, a słowa Stylesa to potwierdzą.
- T-tak – wykrztusił.
- Kurwa – odepchnął się od łóżka. Porwał z ziemi bokserki, zakładając na siebie i zaczął szukać reszty ubrań. Kiedy miał już na sobie spodnie, a koszulkę trzymał w dłoni spojrzał na Marcela, który dalej leżał na ziemi, wpatrując się w szatyna – Wykorzystałeś mnie!
- N-nie – wyjąkał.
- Wykorzystałeś! – wrzasnął.
- L-Louis, to ty chcia...
- BYŁEM PIJANY! – ryknął, przerywając chłopakowi, wiedząc co chciał powiedzieć – Twoim zadaniem było mnie odepchnąć, mogłeś nawet przywiązać mnie do łóżka, dopóki nie zasnę, ale ty wolałeś wykorzystać sytuację.
Harry leżał na ziemi, owinięty w kołdrę. Czuł jak w oczy kłują go łzy, jednak nie chciał płakać przed Louisem. Nawet jeśli z każdym kolejnym słowem szatyna, jego serce ściskało się z coraz większego bólu. W tej chwili chciał zniknąć, uciec gdzieś, gdzie będzie mógł się zwinąć i pozwolić, by łzy płynęły po jego policzkach.
- Myślisz, że teraz staniesz się kimś, bo przeleciałeś Louisa Tomlinsona? – nachylił się, warcząc i spoglądając w zlęknione zielone oczy. Piękne zielone tęczówki, które były powodem dreszczy przechodzących przez jego ciało. Miały intensywny kolor, potrafiły hipnotyzować, a Louis chciał móc codziennie w nie spoglądać. Jego zachwyt jednak nie trwał długo. Otrząsnął się, zauważając, że zamilkł. – Nawet nie myśl, aby komukolwiek o tym powiedzieć, jasne?
Zlękniony Harry, nie był w stanie nic z siebie wydusić, więc jedyni skinął głową. Niebieskookiemu to wystarczyło.
- Nie jestem gejem – wypluł, nie będąc pewnym kogo bardziej chce przekonać. Kędzierzawego, czy samego siebie. Ostatni raz spojrzał z pogardą i wściekłością na chłopaka, nim wyszedł z pokoju.
Harry, wdrapał się na łóżko, zakrywając kołdrą, po sam czubek głowy i pozwolił swoim łzom wypłynąć. W myślach przeklinał sam siebie, że dopuścił do sytuacji w nocy. Przecież wiedział jak Louis zareaguje. Wiedział, że tak będzie. Mimo to pozwolił swoim marzeniom i pragnieniom wygrać, uciszając zdrowy rozsądek.
*****
W pokoju rozbrzmiewał donośny śmiech. Zayn leżał na swoim łóżku rechocząc i trzymając za brzuch. Po jego policzkach spływały łzy. Nie przejmował się wściekłym szatynem, który siedział na łóżku jego współlokatora i spoglądał na niego z mordem w oczach.
- Kurwa, Zayn – rzucił w niego poduszką, powstrzymując się od przywalenia mu pięścią – To nie jest śmieszne.
- Pieprzyłeś się z Marcelem – wykrztusił, łapiąc oddech, kiedy odrobinę się uspokoił – To jest zabawne.
- Miło, że tak dobrze się tym bawisz, najlepszy przyjacielu – wycedził przez zęby – Przespałem się z największym kujonem w szkole i to tego chłopakiem. Przecież nie jestem gejem.
- Jesteś pewny, bo ja nie? – mruknął mulat, odrobinę poważniejąc.
- Co to ma znaczyć? – zmarszczył brwi.
- No wiesz, nie zwracasz zbytniej uwagi na dziewczyny. Sam mi mówiłeś, że masz problem, aby cię podnieciły.
- To jeszcze o niczym nie świadczy – bronił się. Nie był gejem, nie ma takiej opcji, nie ważne co mówi jego przyjaciel.
- Tak, ale widzę jak się ślinisz na widok Matta, zwłaszcza, kiedy przebieramy się na w-f i ściąga koszulkę.
- Wcale się nie ślinię na jego widok, zazdroszczę mu tylko wyrzeźbionego ciała – dalej próbował przekonać Zayn, jednak wiedział, że raczej nic to nie da – Zresztą z tego co zauważyłem, nawet taka niedorajda jak Marcel, może posiadać mięśnie i cholerny sześciopak.
- Co? – mulat podparł się na łakociach, będąc odrobinę zainteresowanym.
- Gdybyś widział jego ciało – mówiąc o tym, przypomniał sobie, jak dotykał je w nocy, a po plecach przeszedł go dreszcz – Dodatkowo ma tatuaże, duuuuużo tatuaży.
- Nie podejrzewałbym go o to.
- Ja też nie, ale wczoraj w samym ręczniku, bez okularów i w mokrych włosach, wyglądał gorąco – wypalił, nie myśląc za wiele o tym co mówi.
- I ty twierdzisz, że nie jesteś gejem – na twarz mulata wstąpił uśmieszek.
- Nie jestem – warknął, gromiąc przyjaciela wzrokiem.
- Louis, nawet twoja mama to podejrzewa.
- Co? – zmarszczył brwi, złość zniknęła, a pojawiło się zaciekawienie – Skąd wiesz?
- Spytała się mnie, czy jesteśmy razem.
Louis słysząc słowa przyjaciela, wciągnął gwałtownie powietrze, krztusząc się nim.
- Żartujesz? – głos miał lekko zachrypnięty od kaszlu.
- Nie – pokręcił głową – Kiedy zaprzeczyłem, spytała się mnie, czy masz kogoś i bynajmniej nie miała na myśli dziewczyny.
- Boże – ukrył twarz w dłoniach, ciężko wzdychając – Nie jestem cholernym gejem.
- Ja bym się na twoim miejscu poważnie nad tym zastanowił – wypalił Malik, czym zarobił kolejne groźne spojrzenie od przyjaciela.
*****
Drugi raz był w szatni, po lekcji wychowania fizycznego. Było to szybkie, szorstkie i niechlujne, a w powietrzu unosił się zapach potu i brudnych skarpet.
*
Po szatni roznosił się szum rozmów i dźwięk zatrzaskiwania szafek. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach potu, który momentami potrafił drażnić – zwłaszcza gdy pomieszczeni nie było wietrzone i sprzątane przez dłuższy czas.
Powoli szatnia pustoszała, a rozmowy cichły, kiedy uczniowie udawali się na dodatkowe zajęcia, bądź do domu. W środku został Louis, który kończył się ubierać, a chwilę później dołączył do niego Harry, który musiał poodkładać sprzęt po zajęciach.
Wysoki chłopak zatrzymał się gwałtownie widząc samego Louisa. Mało tego, Louisa bez koszulki. Widział, jak mięśnie chłopaka poruszają się, kiedy zakładał ostatnią część garderoby i nie potrafił oderwać od niego wzroku. Czuł się zahipnotyzowany gładką, opaloną skórą szatyna, jego mięśniami. Dokładnie pamiętał jej fakturę, jak miękka i ciepła była pod jego dotykiem.
Od ich nocy na wycieczce minęły dwa tygodnie. W ich relacjach nic się nie zmieniło. Louis dalej go nie lubił i uprzykrzał życie jak tylko mógł, co jakiś czas przypominając mu, aby milczał na temat tego co miało pomiędzy nimi miejsce. A on dalej wzdychał do niego, nawet jeśli Tomlinson go ranił.
- Podobało ci się to co widziałeś? – z myśli wyrwał go głos szatyna. Stał przy swojej szafce, z założonymi ramionami na piersi, a na jego twarzy gościł złośliwy uśmiech.
Widział jak Marcel mu się przygląda, czuł jego zielone spojrzenie na sobie. Dalej był wściekły za to co miało miejsce. Dlatego nie mógł sobie odpuścić momentu, kiedy byli zupełnie sami i mógł mu dopiec.
- Najwyraźniej bardzo – niebieskie tęczówki przesunęły się na wybrzuszenie w spodenkach. Powolnym krokiem, starając się być zmysłowym podszedł do Marcela i pchnął go na ławkę. Od razu usiadł na jego kolanach, dociskając ich biodra do siebie. Uśmiechnął się z zadowoleniem, słysząc jak cichy jęk uciekł z gardła Stylesa. Szatyn dalej nie chciał przyznać się, że jest gejem i zachowywać w jakikolwiek sposób, który by na to wskazywał. Nie dopuszczał takiej myśli do siebie. Jednak, jeśli to miało dokuczyć Marcelowi i może nawet ośmieszyć (na pewno ktoś by zauważył na korytarzu, że ma erekcję), mógł się poświęcić. Nie przewidział jednak, że może to się skończyć w zupełnie inny sposób – Wiem, że chciałbyś powtórzyć tamtą noc – nachylił się nad nim, szepcząc te słowa w jego usta, mocniej ocierając się biodrami – To mówi wszystko – ścisnął twardego penisa zielonookiego, powodując tym kolejny jęk Stylesa.
Louis czuł satysfakcję, widząc zarumienionego, podnieconego i spragnionego Marcela. Dlatego postanowił posunąć się odrobinę dalej, nie myśląc o tym, że sam robi się twardym, chcąc zniszczyć chłopaka i go zostawić.
Pokonał niewielką odległość pomiędzy nimi, łącząc usta w pocałunku, który ku jego zdziwieniu został odwzajemniony i...podobało mu się to. Był tym przestraszony, chciał się odsunąć, ale nie był w stanie. Nie, kiedy poczuł na swoich biodrach duże dłonie Marcela. Już wcześniej całował się z nim, jednak był zbyt wstawiony, aby skupiać się na pocałunku. Dopiero teraz poczuł jak miękkie i przyjemne w dotyku są jego usta. Jak sprawnie posługiwał się swoimi wargami i językiem. Jak cudowne były jego pocałunki. Gdzie on się tego nauczył? Gdyby nie siedział, zapewne nie umiałby ustać z powodu mięknących kolan. W tej chwili nie był wstanie myśleć o niczym innych, jak pulchnych ustach, które go całowały i dużych, ciepłych dłoniach, błądzących po jego bokach i plecach. Głos mówiący by uciekał, był zagłuszany przez mocno walące serce.
Skończyło się to, tym, że został przyciśnięty do zimnej szafki i był pieprzony przez Marcela. Musiał zakrywać sobie usta, nie chcąc, aby ktokolwiek ich znalazł. Nie umiał być cicho, kiedy czuł tylko i wyłącznie przyjemność.
- To niczego nie zmienia – syknął do chłopaka, który siedział na podłodze opierając się o szafki. Na jego policzkach były dorodne rumieńce, usta miał spuchnięte i pogryzione, a włosy były w nieładzie – I pamiętaj, dziób na kłódkę – warknął, zapinając pasek w spodniach. Poprawił koszulkę i wyszedł na szkolny korytarz, po drodze zgarniając swoją torbę.
*****
Trzeci raz był w domu Harry'ego. Było powoli i namiętnie, wypełnione smakiem alkoholu i głośną muzyką, dobiegającą z salonu.
*
Muzykę można było już usłyszeć z początku ulicy. Dom był zapełniony ludźmi i niekoniecznie organizator imprezy ich znał. Jednak to nie było nic niezwykłego, często tak to się kończyło.
Gemma Styles, starsza siostra Harry'ego, przyleciała na kilka dni do Doncaster, z Nowego Jorku, gdzie studiowała. Korzystając z weekendowego wyjazdu rodziców, postanowiła urządzić imprezę i zaprosić wszystkich swoich przyjaciół. Oczywiście oni przyprowadzili swoich przyjaciół, którzy zadzwonili po własnych i w ten sposób dom był pełen ludzi. W ten sposób znalazł się tam Louis.
Muzyka głośno grała, utrudniając normalną rozmowę. Ludzie tańczyli, a raczej ocierali się o siebie na środku salonu, gdzie znajdował się prowizoryczny parkiet.
Louis był już po kilku drinkach, siedział na kanapie. Na jego kolanach znajdowała się drobna blondynka. Kojarzył ją, ale nie wiedział jak miała na imię. Dziewczyna składała pocałunki na jego szyi, ocierając się o jego biodra. Szatyn wiedział, do czego to zmierza, był jednak problem - za nic w świecie nie mógł się podniecić. Próbował wszystkiego, mając nadzieję, że będzie dobrze, prześpi się z dziewczyną i udowodni sobie, że nie jest gejem, a wcześniejsze wybryki to tylko alkohol i jeszcze wariujące hormony. W ostateczności zaczął myśleć o umięśnionym ciele Marcela, o tym jak go dotykał, jak całował. Myślał o tym, jak się wtedy czuł. Nawet to nie pomogło. Nie, kiedy czuł jak usta blondynki zostawiają ślady po szmince na jego szyi, długie paznokcie drapały jego plecy i ramiona, a do nozdrzy dochodził zapach delikatnych damskich perfum.
Dziewczyna odsunęła się od szatyn, wpatrując się w niego z konsternacją, kiedy zauważyła, że jej działania nic nie dają.
- Wszytko dobrze? – zmarszczyła brwi.
- Um...tak. Po prostu krępuję się tutaj, wśród ludzi – skłamał. Miał nadzieję, że dziewczyna mu uwierzy. Po chwili na jej usta wstąpił uśmiech.
- W takim razie chodźmy na górę – podniosła się z kolan Louisa, chwytając go za rękę i ciągnąc za sobą, nie dając możliwości zaprotestowania. Wdrapali się na piętro i rozpoczęli poszukiwania wolnego pomieszczenie. Najpierw trafili na łazienkę, która była zajęta. Kolejne pomieszczenie było zamknięte na klucz. Jednak nastepne drzwi się otwarły i wyglądało na to, że była to sypialnia. Weszli do środka, rozglądając się, dopóki spojrzenia nie natknęły się na zaskoczonego Marcela. Stał przy półce z książkami, mając na sobie jedynie spodnie dresowe. Brak okularów, umięśnione i wytatuowane ciało, po którym spływały kropelki wody kapiące z jeszcze wilgotnych włosów. Louis czuł jak robi mu się gorąco, a w podbrzuszu pojawiło się znajome mu uczucie. Duże zielone oczy, wpatrywały się z zaskoczeniem w dwójkę nastolatków.
- Co tu robisz? – głos Tomlinsona był bardziej szorstki niż powinien.
- Mieszkam – wychrypiał.
- Kim jesteś? – w głosie dziewczyny dosłyszalne było zainteresowanie. Kędzierzawy nie zdążył jednak odpowiedzieć. Działania Louisa były szybkie. Wypchnął dziewczynę za drzwi, zatrzaskując je przed jej nosem i przekręcając klucz. W kilku krokach znalazł się obok Marcela. Opadł na łóżko, ciągnąc za sobą zielonookiego, od razu łącząc ich usta.
- Tylko nie myśl sobie, że coś to zmieni i ani słowa – warknął, odrywając się od ust Harry'ego.
- Wiem – pochylił się i ponownie go pocałował.
Rano Harry obudził się sam w łóżku, tak jakby wydarzenia z nocy były tylko snem. Jednak dowodem na to, że to naprawdę miało miejsce, była zmierzwiona pościel i zapach seksu unoszący się w powietrzu. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Nawet jeśli po tej nocy nic się nie zmieni, on nie żałował.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro