5.O śmiejących się dzieciach
Gravity Falls, 2003 rok
Pryonica kocha słodkie rzeczy.
Czekoladowe ciastka pokryte różowym lukrem i ogromne ciasta, których dekorowanie zajmuje cały dzień. Lalki z porcelany i wielkie pluszaki cudownie wyglądające na białych pułkach. Piękne sukienki z miękkiego materiału i te z masą koronek oraz wstążek. Same wstążki też są dobre. Różowiutkie i takie delikatne, zawsze tak dobrze komponują się z jej włosami.
Rodzice nie kupują jej pięknych butów na obcasie, ignorując wszystkie błagania i niewinne miny, ale dziadkowie – a właściwie babcia – są odrobinę bardziej łaskawi. Razem z pluszakami i futrzaną kamizelką, wręczają jej parę balerinek. Pudrowy róż wygląda trochę dziwnie na tle zniszczonych trampek i brzydkich, zimowych butów, ale Pyronica i tak jest szczęśliwa. Jest najszczęśliwszym dzieckiem, nawet jeśli to oznacza, że mama i tata przewracają oczami i krzywią się, jak po zobaczeniu karaluchów w jednej z trzech łazienek ich ogromnego domu.
— To tylko buty — mówi babcia, wygładzając jej włosy. Choć pachnie nieprzyjemnie, podobnie do ojca, uśmiecha się łagodnie i życzliwie. Głos tez ma delikatny, a futro w które jest odziana wydaje się tak mięciutkie. Dlatego Pyronica tak bardzo ją kocha. — Uspokój się trochę, Anthony. Nasza dziewczynka nie zmieni się nagle w omegę.
— Ale niektórzy mogą uznać ją za betę. — Mama przerywa swoje udawane jedzenie i niepewnie zerka przez stół na Pyronicę.
Babcia mruży oczy i ujmuje jej twarz w swoją dłoń. Może trochę za mocno wbija paznokcie w policzki; może zapach ma jeszcze kwaśniejszy, niż zwykle, ale Pyronica gryzie się w język nagle zbyt niepewna, by wydusić z siebie choćby jedno słowo.
— Nie. To niemożliwe — oświadcza w końcu babcia i jej uścisk się rozluźnia. — Spójrz tylko na jej twarz, Susan. Ma takie ostre rysy, zupełnie jak jej ojciec.
Pyronica mimowolnie pociera policzki. Nie są ostre. Są mięciutkie i nieco pulchne. Oczami bliżej jej do matki – wie, bo spędziła długie godziny porównując ich zdjęcia z młodości i próbując w pierwszej kolejności zobaczyć cokolwiek na pożółkłej, poniszczonej fotografii. Usta też podobno ma ładne; Kryptos powiedział kiedyś, że są różowe jak ciało świni. Powiedział to z oczywistą złośliwością, ale ona wywróciła oczami. W końcu świnki są słodkie, a ich odcień nie ma w sobie nic odrażającego. Nos... nos to trochę drażliwy temat. Faktycznie jest za duży; bliżej mu do kartofla na twarzy ojca, niż tego okrągłego i małego kształtu, który osiągnęła jej matka.
Magazyny mówią, że można nad tym popracować, polecając cały zestaw narzędzi i kosmetyków. Z drugiej strony – one mówią to do omeg. Nie ma nic o alfach, które chcą być słodsze.
Więc może jednak jej twarz nie nadaje się do zmian?
Nagle oblewa ją zimny pot.
— Ostatnio znalazłam w jej pokoju błyszczyk.
— Wielka mi sprawa. W jej wieku ciągle podbierałam omegom ich rzeczy. To równie naturalne i niewinne, co ciągnięcie za warkoczyki, Susan.
— Tak, ale ja nie sądzę, by ona kradła te rzeczy, Agnes. Myślę, że kupiła je za swoje kieszonkowe. — Mama pociera skronie, jak zawsze, gdy jest zmęczona. — I nawet nie masz pojęcia, jak długo musiałam ją przekonywać, by jakoś dziś wyglądała, zamiast biegać w tej głupiej sukience księżniczki, którą dostała od Donny. Wszyscy robicie z niej dziwadło, a potem złościcie się na mnie, gdy próbuję coś na to poradzić.
Pyronica mruga, siedząc teraz w fotelu jak zapomniana zabawka. Słowa mamy nie mają dla niej żadnego sensu i w ogóle się ze sobą nie łączą, ale zostawiają w niej dziwny dyskomfort. To jak bańka, która gromadzi w sobie wszystkie negatywne uczucia. Jej cieniutka powłoka jakoś zatrzymuje łzy, ale wciąż napiera na żołądek, czyni ciasto obrzydliwie słodkim i odbiera uśmiech.
Pewnego dnia bańka pęka.
W kwietniowe popołudnie, w pięknym ogrodzie Pyronica czuje jak coś mrocznego i obrzydliwego zalewa jej wnętrze. Siedzi na swoim miejscu, tak blisko Kryptosa jak to tylko możliwe i obserwuje swoją matkę. Matkę i tego chłopca w białym, uroczym stroju.
William Cipher tańczy niezdarnie wśród róż swoich rodziców, próbując pokazać czego się ostatnio nauczył. Myli kroki, prawie się potyka, a nieśmiałość odbiera całą powagę, ale jest słodziutki. Uroczy jak porcelanowa laleczka umieszczona na wystawie.
I jej matka to uwielbia. Bije brawa i wznosi kieliszek w górę, świętując siódme urodziny pięknego chłopca w pięknym stroju.
Przez cały dzień i noc nie wypowiada nawet jednej skargi.
Gravity Falls, 2009 rok
Pyronica początkowo uśmiecha się do Dippera.
Lustruje jego ubrania i krzywi się dostrzegając plamy po jakimś sosie i spodnie kompletnie nie pasujące kolorem do koszuli. Nic w nim nie ma sensu. Jest chudy jak patyk i blady jak ktoś, kto ledwie opuszcza dom, a jednak nie poświęca nawet sekundy na ułożenie włosów. Czy chociaż spojrzał w lustro zanim wyszedł z domu? Pyronica w to wątpi.
Cisza przedłuża się, zmieniając zabawę w niezręczne kiwanie się na piętach i gapienie. Uśmiechy jej przyjaciół opadają, zastąpione niepewnością, a Dipper gniecie swoją koszulę. Otwiera szeroko oczy, przypominając zwierze złapane w światło lamp samochodowych. Sekundy dzielą go od tragedii. Usta otwiera i zamyka jak ryba wyrzucona z wody.
— O co chodzi? — Pyronica unosi brew. — Nie przywitasz się z nami? — Udając wielki smutek przykłada dłonie do serca. — Nie lubisz nas?
Ktoś chichocze za jej plecami. Dobrze. Bardzo dobrze.
— A może sądzisz, że wciąż się na ciebie gniewamy za zeszły rok?
To wydaje się niemożliwe, a jednak skóra Dippera staje się jeszcze bielsza. Kolory całkowicie z niej odpływają, zdradzając wszystkie jego emocje. Jest tak łatwy do rozszyfrowania, że Pyronica prawie widzi myśli krążące w jego małej, durnej główce. Boi się. Chce uciec. Szuka dorosłego albo chociaż kogoś milszego, choć wie, że nigdy nie odważy się poprosić o pomoc. Nie otworzy ust i nie krzyknie. Nie sprzeciwi im się aż tak otwarcie. Z tak bliskiej odległości.
I świetnie. Tamte głupie piłeczki naprawdę bolały. Kiedy Pyronica wróciła do domu, odkryła nawet, że ma siniaka na ramieniu i ze złości kopnęła swój fotel.
— A nie gniewacie się? — Dipper mruży oczy i to prawie brzmi jak wyzwanie. Prawie, bo jego ręce za bardzo się trzęsą, a głos łamie przy ostatnim słowie trochę zmieniając je w pisk.
— Oczywiście, że nie!
W dwóch podskokach pokonuje dzielący ich dystans i niczym stara przyjaciółka obejmuje go ramieniem. Uśmiech na jej twarzy poszerza się; jest nienaturalny, a policzki bolą od przesadnego rozciągania, ale to nic.
To nie ma znaczenia, bo ludzie i tak mijają ich bez zainteresowania, a Dipper kurczy się w sobie i wbija wzrok w chodnik. I śmierdzi. Tak naprawdę to subtelna, ledwie zauważalna woń, ale kiedy Pyronica już raz ją wyłapuje, nie może wyrzucić jej z głowy. Płonący las na sekundę wybija ją z rytmu; słowa zanikają, a ten głupi uśmiech prawie opada.
— Po prostu nie zrozumiałeś sytuacji — mówi po chwili, słysząc za sobą ciężkie, znużone westchnienie Kryptosa. — Myślałeś, że chcemy zrobić Willusiowi krzywdę, prawda?
Chcieliście mu zrobić krzywdę – krzyczą oczy Dippera.
— Ta-tak to wyglądało — przyznają jego usta.
— No właśnie! A to tylko głupie nieporozumienie. Po prostu chcieliśmy się z nim trochę pobawić, ale on też to źle zinterpretował i zaczął płakać! — Kręci głową w ten przerysowany, typowy dla zawiedzionych dorosłych sposób. — A potem, kiedy próbowaliśmy go przeprosić nagle zacząłeś rzucać w nas piłkami i jeszcze unikałeś nas przez resztę lata i całe urodziny. — Opuszcza kąciki ust, wracając do przesadnego smutku. — A mnie to cały czas nie dawało spokoju, wiesz?
— Więc... chcesz za to przerosić? Czy coś?
— Dokładnie! — Klaszcze w dłonie i zerka na swoją publiczność.
Teeth jest z nich najstarszy i najwyższy, ale też zawsze trzyma się na uboczu. Trochę przypomina kościotrupa – chudy jak patyk i zawsze ubrany w wiszące na nim, białe podkoszulki. Od trzeciej klasy nosi aparat, ale zęby wciąż ma krzywe. Od roku zaś jedną połowę twarzy zajmują mu pryszcze, drugą – blizny po tych rozdrapanych.
Zaraz obok stoi Keyhole ze swoimi wyłupiastymi oczami i włosami pofarbowanymi na jaskrawą zieleń. A przynajmniej Kryptos twierdzi, że to zieleń. Pyronica widzi w tym jakaś wersję błękitu. A tam, gdzie Keyhole twierdzi, że tworzą mu się mięśnie, ona dostrzega tylko wały tłuszczu. Pewnie po tych wszystkich burgerach jedzonych z jego wujkiem - mechanikiem.
Oczywiście są też z nimi 8 Ball ze swoim szklanym okiem, nieco wystającymi zębami i koszulką ze smętnym cytatem; oraz Hectorgon w czerwonej kurtce i z durnym, sztucznym wąsem, którego zaczął przyczepiać sobie do twarzy trzy miesiące temu. Oczywiście im powiedział, że wąs sam wyrósł w ciągu jednej nocy. Kretyn.
Kryptos jest najbliżej. Trochę podobny do Teetha, ale jednak bardziej wysportowany i szary. Pyronica nie pamięta czy kiedyś widziała go w jakimś żywym kolorze albo chociaż w wyprasowanej porządnie koszuli.
Odwzajemniają jej spojrzenie.
— Wiesz, myśleliśmy o nocowaniu w lesie. Taki mały biwak gdzieś blisko domu Teetha — wyznaje i to akurat nie jest kłamstwem. Naprawdę omawiali to, zanim Pyronica dostrzegła wśród ludzi Dippera i ruszyła do przodu, niczym aktor zmierzający na przygotowaną dla niego scenę.
Dipper mruga, nie dając jej żadnej odpowiedzi.
Pyronica ledwie powstrzymuje chęć przewrócenia oczami.
— Chcieliśmy zaprosić Willa. Tak w ramach przeprosin za te nieporozumienia, rozumiesz prawda?
— Eee... chyba?
— I tak sobie teraz myślę — kontynuuje — że ciebie też powinniśmy zaprosić. W końcu tak bardzo cię przestraszyliśmy...
— Ja... nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
Dipper odwraca wzrok, znowu szukając pomocy. Niestety w tej chwili mija ich jedynie kobieta pchająca wózek z niemowlętami, a cała jej uwaga jest poświęcona dzieciom. Dziewczynka wierci się podirytowana i próbuje włożyć do ust rękę swojej siostry. Siostra wybucha płaczem. Ratunek Dippera odjeżdża w towarzystwie wycia i pocieszających słów.
— No weeeź! — Pyronica nadyma policzki i pozwala powiekom nieco opaść, przypominając sobie tamtą modelkę, którą widziała w jednym z magazynów. To raczej nie działa na omegi, ani na smarkaczy takich jak Dipper, ale i tak warto spróbować. Kryptos chichocze i chyba zasłania usta ręką. Ciężko go zobaczyć z tej perspektywy. — Nie daj się prosić.
— Jeste... jestem zajęty.
— Czternastego lipca?
— Tak! Dokładnie! Właśnie wtedy! Ja... muszę... muszę zrobić ważne rzeczy i no, ten, to znaczy, tego... no... wujkowie będą źli, jeśli ich wtedy nie zrobię.
— To dobrze. Idealnie nawet! — Znowu uśmiech. — Bo biwak robimy piętnastego lipca! — Rozkłada ręce, jakby chciała krzyknąć „niespodzianka!" i wystrzelić w niego konfetti. — Będziesz mógł załatwić swoje „ważne sprawy", a następnego dnia spędzimy razem czas na dobrej zabawie!
— Ja nie-
Dipper zamiera. Jego oczy rozszerzają się, ale tym razem pojawia się w nich coś, czego Pyronica nie potrafi zrozumieć. A kiedy znowu otwiera usta, nie ma w nich nawet cienia niepewności. Tylko chłodne, wykalkulowane zainteresowanie.
— Powiedziałaś, że kiedy jest ten biwak?
— Piętnastego lipca.
— A ten dom twojego... no.... Przyjaciela. Gdzie on jest?
Pyronica unosi brew trochę zbita z tropu, trochę rozczarowana. Pomimo swoich słów, liczyła na dłuższy występ. Na jakieś mocniejsze, ostrzegawcze ściśnięcie jego ramienia, groźne spojrzenie czy coś w tym stylu.
— Teeth mieszka blisko zachodniej granicy. Wiesz, tam gdzie są te największe jaskinie. — Macha rękami, próbując oddać ich ogrom. Niechętnie musi przyznać, że ta część Gravity Falls dalej jest imponująca. Ulice mogą być trochę brudne, a większość domów nudna, las zaś zbyt ponury, ale... tak. Wielkie góry, pod którymi natura wydrążyła ogromne sieci jaskiń, mają w sobie coś imponującego.
— Przemyślę to. — Po raz pierwszy w ciągu ich rozmowy, Dipper prostuje się i uśmiecha. Kiedy to robi zamyka oczy, a Pyronica prawie czuje ulgę. Naprawdę nie podoba jej się to nowe spojrzenie. Ma wrażenie, że właśnie coś przegrywa.
— Naprawdę? — pyta Keyhole, autentycznie zaskoczony, a Kryptos natychmiast szturcha go w ramię.
— Jasne. Czemu nie? To znaczy... Chyba nie jestem typem osoby, która lubi biwaki, ale przyjaźnię się z Willem i w sumie bywam tu każdego lata, więc byłoby fajnie gdybym mógł zacząć się dogadywać także z wami. No i zawsze chciałem zobaczyć zachodnią część Gravity Falls, ale nigdy nie miałem możliwości, więc... — Rozkłada ręce i pozwala, by każdy doszedł do własnych wniosków.
Ostatecznie Pyronica wyrywa kartkę z zeszytu i starannie notuje na niej wszystkie dane – zaczynając od tego, jak dostać się do domu Teetha, a kończąc na przypomnieniu daty oraz dodaniu godziny. Nie zaczną w nocy. Spotkają się w południe i korzystając z nieobecności rodziców Teetha najpierw obejrzą kilka filmów, może jakieś horrory dla klimatu. Oczywiście będą też gry. Keyhole uwielbia wymyślać gry i zajmować ich czas.
Przed pożegnaniem zapewnia go jeszcze, że na miejscu będą też inne osoby i to akurat też nie jest kłamstwem. Zemsta zemstą, ale Pyronica chce się dobrze bawić, a to wymaga trochę większej grupy.
*
— Więc... nie zapraszamy Northwest?
Kryptos drapie się po głowie, odrywając prawą rękę od gamepada. Postać na ekranie zamiera, ale chicha melodia dalej wypełnia pomieszczenie. Pokój jest duży, choć nie widać tego przez rozrzucone wszędzie rzeczy. Szare bluzy leżą gdzie tylko się da; zajmują miejsce na łóżku, podłodze i nawet lampie zwisającej z sufitu. A jednak wciąż łatwo je przegapić w tym bałaganie. Zaraz obok fotela Kryptos trzyma znak drogowy, który znalazł spacerując po obrzeżach Gravity Falls. Na ścianie, nad rozwalonym łóżkiem, wisi ukradziony rozkład autobusowy. Gdzieś leżą też książki pożyczone od Paci-Fire i oczywiście nigdy nieprzeczytane. Na parapecie trzyma kaktusy i jakieś dziwne, już dawno uschnięte kwiaty, którymi jego rodzice próbowali „ożywić" wnętrze. Oczywiście ma też niedojedzoną pizzę sprzed tygodnia i puszki po napojach gazowanych. Mnóstwo puszek. A to tylko wierzchołek góry lodowej. Lepiej nie pytać o to co się dzieje w szafie i dlaczego drzwi do łazienki są zablokowane komodą.
— Nie chcę jej tam. — Pyronica zatrzymuje się w połowie pokoju, a Kryptos jak zawsze nie potrafi stwierdzić czy jej obrzydzenie wynika z jego słów, czy stanu tego miejsca. A może chodzi o oba. — Pewnie popłacze się, gdy tylko zobaczy pierwszego robaka albo dostanie niewystarczająco drogi popcorn i zadzwoni do rodziców, żeby ją zabrali.
— Więc Jheselbraum?
— Ta dziwaczka? — Pyronica unosi brew. Och, teraz definitywnie jest nim rozczarowana. Nie musi nawet patrzeć; sam ton wszystko mu mówi. A to oznacza, że naprawdę zawalił tym razem.
— Zanthar? — Przeskakuje w pamięci przez wszystkich ludzi w ich szkole, a pot nerwowo spływa mu po czole.
Zanthar jest... w porządku? Chyba? Tak naprawdę nie rozmawiają zbyt często. Kryptos lubi zajmować parapety i ławki na szkolnym boisku, a Zanthar kocha sale gimnastyczną i bezsensowne ciskanie piłką w ściany. Jest tylko o rok starszy, ale budową i owłosieniem przypomina niedźwiedzia. Twarz też ma dość dziwną, jakby wessaną do środka.
— Chciałeś zaprosić Jheselbraum.
Oczywiście Pyronica ignoruje jego próby i staje między nim, a telewizorem. Postać umiera wpadając do wielkiej dziury. Napis game over wypełnia cały ekran. Pyronica mruży oczy.
— Dlaczego? — Krzyżuje dłonie na piersi. — I przysięgam, jeśli powiesz mi, że nagle interesuje cię to całe bycie emo...
— Gotka.
— Co?
— Jheselbraum jest gotką... Tak myślę?
Niedojedzona pizza ląduje na jego twarzy.
— Dziwak to dziwak — burczy Pyronica. Prostuje się i strzepuje nieistniejący brud ze swoich różowych spodenek.
Kryptos otwiera usta i natychmiast je zamyka. Z zimnym serem spływającym po twarzy, całkowicie traci pewność siebie. Może Paci-Fire ma racje. Może czasami powinien się zamknąć. Może jego dziadek mówiący, że wszystkie kobiety są upierdliwe niezależnie od bycia alfą, betą czy omegą też ma racje.
Cóż, Pyronica na pewno jest irytująca.
Nawet po tylu latach przyjaźni Kryptos nie potrafi stwierdzić, co siedzi w jej głowie. Kiedy sądzi, że jest normalny, ona nazywa go głupim. Kiedy próbuje być złośliwy i skomentować jej strój, ona go uderza pięścią w brzuch. Kiedy zmienia taktykę i komplementuje jej sukienki, ona wciąż go uderza i mówi, że ma się zamknąć. Jej twarz jest dziwnie czerwona, więc on pyta czy wszystko w porządku. A potem znowu obrywa. I znowu, i znowu, i znowu. W miarę spokojną widuje ją tylko wtedy, gdy leży rozwalona na jego łóżku podczas nocowań i chrapaniem zakłóca mu sen.
— Więc? — Pyronica znowu patrzy na niego, jak na okaz w laboratorium i Kryptos wzdycha. Temat nie został wyczerpany. — To ci się teraz podoba, tak? Mocny makijaż i czarne ubrania?
— Nigdy tego nie powiedziałem.
— Ale ona była pierwszą osobą, którą wymieniłeś.
— Northwest była pierwsza.
— Ona się nie liczy.
— Dlaczego?
— Bo to smarkula.
— I?
— I technicznie wspomniałeś o niej, bo to ja wspomniałam o niej pierwsza mówiąc, że nie chcę na moim biwaku żadnych bogatych panienek. Więc technicznie to wciąż Jheselbraum była pierwsza, a ty unikasz odpowiedzi na pytanie.
Kryptos znowu wzdycha. Odrzuca na bok gamepada, bo Pyronica wciąż nie chce się przesunąć, a on z tego konkretnego poziomu pamięta idealnie tylko pierwsze trzy minuty.
— Nie podoba mi się Jheselbraum — oświadcza i mimowolnie myśli o dziewczynie. Jej makijaż wcale nie wydaje się taki mocny. I chyba pachnie całkiem ładnie. W sensie ona, nie makijaż. — Po prostu dzisiaj ją widziałem, jak szliśmy po ciebie.
— I rozmawiałeś z nią?
— Była w aucie, z rodzicami, a ty groziłaś, że jeśli się spóźnię choćby o minutę, to wsadzisz mi mój znak drogowy w dupę — burczy.
— Ale pomyślałeś o niej.
Kryptos pozwala, by grawitacja zsunęła go z fotela. Z dłońmi skrzyżowanymi na piersi, opada na podłogę. Poddaje się. Jest całkowicie pokonany. Brak mu słów.
Niech jej będzie. Pyronica kolejny raz zwycięża.
Uśmiecha się zadowolona z siebie, ale kopniakiem posyła piłkę plażową prosto w stronę klocków lego. Kryptos jęczy, patrząc jak klocki lecą we wszystkie strony. Nie ma mowy, że je pozbiera, ale pewnej nocy na pewno obudzi się i z krzykiem bólu przerwie podróż do łazienki.
— Ale Zanthar to dobry wybór — mówi i kuca obok niego. Tym razem jej uśmiech ma w sobie coś szczerego. Może nawet da się go nazwać słodkim. — Zaproszę też Wendy. Ona chyba lubi to całe biwakowanie, a nam przyda się ktoś, kto potrafi rozłożyć namiot bez złamania sobie ręki.
Kryptos czuje jak jego poliki robią się czerwone.
— To był jeden raz i miałem dziewięć lat, a namiot był ciężki!
— Wymówki. — Pyronica wyciąga rękę i dźga go w brzuch. — Powinieneś więcej ćwiczyć, wiesz? Jeszcze trochę i przewaga między tobą, a Teethem całkowicie zniknie.
— A co z tobą?
— Ze mną?
— Opuściłaś w tym roku drużynę i nie chcesz grać w koszykówkę nawet, kiedy cię o to pytam. Z pływania też rezygnujesz, prawda?
Cóż, odpowiedzią jest cios w brzuch. Kryptos łapie się za niego i zwija w kłębek, a kolejny bolesny jęk opuszcza jego usta. Tak, Paci-Fire zdecydowanie ma racje. Zatkaj usta. Siedź cicho. Potakuj.
— Jak widzisz, wciąż jestem w formie — mówi i zrywa się na równe nogi, ale Kryptos i tak może zobaczyć, jak jej twarz znowu robi się dziwnie czerwona. — Jestem silniejsza od was wszystkich! Nawet Hectorgon nie może mnie pokonać, kiedy się siłujemy.— Z dłońmi skrzyżowanymi na piersi rusza w stronę łóżka. Siada tam nadąsana. — A teraz lepiej porozmawiajmy o naszym planie.
— Uch, naprawdę chcesz to zrobić? — Masując brzuch, również się podnosi i rozgląda po pokoju. Znalezienie odpowiednich rzeczy zajmie mu trochę czasu, ale skoro Pyronica kiwa uparcie głową, to nie ma wyboru. Podwija rękawy bluzy i zaczyna przekopywać się przez zgromadzone śmieci.
*
Szczerze mówiąc, Keyhole jest trochę zdenerwowany.
Po przegranej w salonie gier, Pyronica milknie na cały długi tydzień, a kiedy już się widzą – bez słów wchodzi do garażu jego wujka, zabiera z przenośnej lodówki napój gazowany i znika na pierwszym piętrze. Niedługo później dołącza do niej Kryptos. Hectorgon wpada spóźniony, w czerwonej kurtce i pokryty potem, ale przynajmniej ma też reklamówki z jedzeniem. Keyhole przyjmuje od niego baton z białej czekolady i wolną ręką wskazuje na podniszczone auto. Nie może się ruszyć. Hectorgon odpowiada skinieniem i rusza na piętro.
Wujek wraca po godzinie z pączkiem w jednej dłoni i piwem w drugiej. Nie przeszkadza mu to jednak w uderzeniu swojego bratanka w czubek głowy.
— Źle — oświadcza, wskazując niejasno na jakąś część auta. — Kompletnie źle się za to zabierasz. Nie rozumiem dlaczego w ogóle ci płace przy tak gównianej robocie.
— Nie płacisz mi.
— I przynajmniej teraz wiem czemu — oświadcza, a potem spycha bratanka ze stołka i zajmuje jego miejsce. — No już, spadaj do swoich przyjaciół. Będziesz mi tu tylko przeszkadzał — burczy. Jego kości strzelają, gdy się przeciąga. Z nietypową dla siebie sprawnością sięga po narzędzia i uśmiecha się tak, jak wtedy gdy jeszcze mieszkał z ciocią Keyhole'a zamiast sypiać na kanapie, na pierwszym piętrze.
Keyhole zostawia go, ale sytuacja tak naprawdę niewiele się zmienia. Pyronica wywraca oczami na jego widok, jeszcze raz daje jakieś wskazówki pozostałym i stwierdza, że musi już iść. Kryptos, nie mając nikogo, kto stałby nad nim i marudził, skupia się na grze, a Hectorgon pochłania kolejne słodycze i jednocześnie próbuje utrzymać swojego wąsa na miejscu. Nawet po upływie godzin i wieczorem, gdy wujek przynosi im wielki talerz frytek oraz lemoniadę ledwie się do siebie odzywają.
Następnego dnia Pyronica kiwa głową na powitanie, a jeszcze kolejnego nawet rzuca mu zapakowanego burgera, ale wzrok wciąż ma tak ponury, że Keyhole nie chce się zbliżać. Odmawia też wchodzenia do salonu gier i uparcie trzyma się stosika z hot dogami. Przez szybę obserwuje zaciemnione pomieszczenie i kolorowe neony; swoich przyjaciół rzucających w siebie biletami i kłócących o każdą drobnostkę oraz jakiegoś dorosłego, który próbuje ich uspokoić. Po dwudziestu minutach zostają wyrzuceni, a Pyronica wyjmuje komiks z rąk Kryptosa i ciska nim w szybę. Przeklina.
Właśnie dlatego, gdy nadchodzi piętnasty lipca jest... cóż, może nawet bardziej zdenerwowany, niż przewidywał zeszłej nocy. Stoi przed warsztatem wujka i nerwowo zerka w stronę drogi. Według zegarka na jego prawej ręce jest już dwunasta, a jednak nikt nie nadjeżdża. Nawet ostatni klient wujka pojawił się ponad godzinę temu, a współpracownik wyszedł chwilę po tym.
To... beznadziejna sytuacja. Właściwie, najgorsza z możliwych. Zapadnie się pod ziemię, jeśli będzie musiał pożegnać się z wujkiem, a potem popędzić do domu i wyjaśnić rodzicom, dlaczego wszystkie ich zakupy i przygotowania poszły na marne. Jego brat go wyśmieje, a siostra zmiażdży jednym, wrednym spojrzeniem. Zostanie przerzuty i spędzi kolejne lato w dusznym pokoju z wiecznie niedziałającą klimatyzacją i stertą poniszczonych komiksów, które cudem odzyskał od Kryptosa (pożyczanie mu swoich rzeczy to kolejny głupi pomysł; nigdy nie wracają w dobrym stanie). Zostanie-
Nagły, ostry dźwięk odwraca jego uwagę od nieprzyjemnych myśli. Kolejny raz zerka w stronę drogi, ale tym razem dostrzega na niej znajome auto. Teeth zajmuje miejsce za kierownicą, podczas gdy Pyronica siedzi obok. Śmieje się i pochyla nad kierownicą, a trąbienie znowu przerywa cisze. Bezpański kot, który do tej pory spał na pobliskim murku wreszcie poddaje się i odbiega w stronę drzew. Wujek wygląda z warsztatu, unosi brew i burczy coś o niewychowanych gówniarzach. Keyhole ignoruje go. Jest zbyt szczęśliwy.
Unosi rękę i macha do swoich przyjaciół, a chwilę później odskakuje, gdy auto z piskiem opon wpada na krawężnik i prawie uderza w niego. Reklamówki wysuwają mu się z dłoni. Na szczęście zawartość pozostaje w środku.
— Kurwa! Pyronica! — Teeth krzywi się. Jedną dłonią ściska kierownicę, drugą odpycha dziewczynę, która dalej rechocze.
Siedzący z tyłu Kryptos jedynie przewraca oczami i klepie miejsce obok siebie, jakby nic z tego nie zrobiło na nim wrażenia. Keyhole nie czeka. Natychmiast łapie za klamkę i wpycha się do środka. Reklamówki i torby szeleszczą, gdy próbuje je rozłożyć jednocześnie nie zabierając sobie i Kryptosowi zbyt wiele przestrzeni. Pyronica wychyla się do tyłu i unosi brew.
— Dużo tego — zauważa.
— Tak... to... tata trochę przesadził — przyznaje, drapiąc się po głowie. Nagle robi mu się głupio.
— Tata cię pakował? Ile ty masz lat? Pięć?
— Zapomnijcie pasy. — Teeth wtrąca się do rozmowy.
— Musimy? — Pyronica jęczy, natychmiast przerzucając na niego swoją uwagę i całe niezadowolenie.
— Nie. Zawsze możesz wysiąść i ruszyć na piechotę. Jestem pewien, że zdążysz przed biwakiem. — Teeth mruży oczy. — Nie zamierzam dostawać przez ciebie kolejnego mandatu — oświadcza.
Pyronica przewraca oczami, ale ostatecznie zapomina pasy. Keyhole robi to samo. Nie trzeba mu więcej powtarzać. A już na pewno nie trzeba zwracać się do niego bezpośrednio. Teeth jest zbyt straszny w takich momentach.
*
Dom Teetha to mały, szary budynek otoczony wysokim płotem i drutem kolczastym. Wygląda niemal śmiesznie na tle wysokich drzew i ogromnego, prawie pustego podwórka. A przynajmniej Pyronica tak mówi, gdy tylko wysiada z auta. Keyhole ma nieco odmienne zdanie. Rozpadający się komin, okna na piętrze zabite deskami i pęknięcia na ścianach nadają budynkowi raczej mroczny klimat. Dwa buldogi biegające na zewnątrz i wściekle ujadające oraz rzucające się na płot niczego nie ułatwiają.
To mógłby być scenariusz horroru. Banda nastolatków jedzie przez las, chcą dotrzeć do umówionego miejsca, kiedy nagle opona w ich samochodzie zostaje przebita. Nie mają innej na zmianę, ani zasięgu albo w ogóle komórek, więc w końcu wysiadają i zaczynają maszerować przed siebie. Początkowo wierzą, że zostało im tylko kilka minut drogi, ale oczywiście błądzą i zamiast ujrzeć znajome twarze, wyrasta im przed oczami stary, opuszczony dom. Nie ma żadnych zapalonych świateł, ani dźwięków świadczących o obecności innego człowieka. Tylko te ujadające psy.
Keyhole wzdryga się na tę myśl i mimowolnie zerka na drogę, którą przyjechali. Auto nie jest zepsute, dom ma żywych choć nieobecnych właścicieli, a przez drzewa wciąż przebijają się promienie lipcowego słońca. I nie są sami. Niedaleko już stoją dwa inne auta. Z jednego wysiada Hectorgon. Żegna się z matką – urocza kobietą w garniturze, która zawsze częstuje ich ciastkami domowej roboty – i obraca w stronę przyjaciół. Macha.
Wendy Corduroy opuszcza drugi samochód, ciągnąc za sobą ponurego, bladego chłopaka w czarnej bluzie. Keyhole nie zna jego imienia, a o samej Wendy wie niewiele więcej nawet jeśli chodzą do jednej szkoły, a on zawsze zajmuje ławkę za nią. Chyba jest całkiem miła? Na pewno przyjaźni się z Tambry, z którą Pyronica wiecznie o wszystko rywalizuje. (Swoją drogą, Tambry nie została zaproszona, trafiając na listę „osób, którym absolutnie nie wolno tu być, bo tylko wszystko zepsują", więc chyba tę rundę wygrała Pyronica. Co chyba jest dobre... przynajmniej dla jej humoru.)
— Kogoś nam brakuje. — Pyronica marszczy brwi i układa dłonie na biodrach.
— Zanthar czeka już w środku — rzuca Teeth. Schyla się i sięga po reklamówki, próbując wziąć jak najwięcej za jednym razem.
— A Will i Dipper przyjadą dopiero za godzinę — wtrąca Kryptos. — Ciocia chciała ich najpierw zabrać do muzeum na nową wystawę. Czy coś w tym stylu. — Wzrusza ramionami.
Kiedy wchodzą przez bramkę psy natychmiast rzucają się w ich kierunku. Jeden z nich uderza z całych sił przednimi łapami w brzuch Keyhole'a i otwiera pysk. Chłopak kurczy się w sobie, ale zamiast ugryzienia otrzymuje zadziwiająco delikatne i radosne liźnięcie. Pies kręci się trochę, próbując balansować na dwóch łapach, i szturcha go nosem.
— Nie są groźne — mówi Teeth, nie przestając iść w stronę domu, ani nie zerkając za siebie. — Po prostu dużo gadają.
— Uch, mam nadzieję, że nie będą tego robić przez cały czas — burczy Pyronica. — Nienawidzę psów.
Tymczasem Keyhole wreszcie zbiera się na odwagę i wyciąga rękę. Kilka sekund później wciąż ma wszystkie palce na miejscu, ale teraz ogromna głowa napiera na jego dłoń, a ledwie widoczny ogon kręci się jak helikopter. No dobrze. Tak. To trochę urocze.
*
Tak naprawdę Teeth nie jest zbyt szczęśliwy, gdy Zanthar wpycha mu się do domu z samego rana i zaczyna rozkładać składniki na kuchennym blacie. Jego humor wcale się nie poprawia, kiedy nadchodzi czas na przywiezienie pozostałych. Jest gorąco, a on wciąż ma ochotę wrócić do pokoju, odpalić wiatrak i rzucić się na łóżko (być może siedzenie do późna nie było najlepszym pomysłem).
Właściwie – jak on w ogóle się znalazł w tej sytuacji? Jasne, opuścił kilka godzin, niczego się nie nauczył i rok później opuścił je znowu, tym razem dokładając do tego niezaliczone sprawdziany i zapomniane prace domowe. Jasne, jego ostatnia dziewczyna, Clary, rzuciła go na początku roku, gdy zwolnili go z pracy za drobną kradzież, a poprzedni chłopak, Liam, spoliczkował go i wyśmiał po... pewnym incydencie. Zdarzyło się trochę rzeczy. Ale poważnie? Robisz błędy i nagle zostajesz niańką oraz szoferem dla bandy młodszych, rozpieszczonych alf?
Życie jest niesprawiedliwe.
— Gdzie mam to położyć? — pyta Kryptos, a wielkie pudło wypełnione kasetami zasłania jego twarz.
— W salonie. Tam jest najwięcej miejsca.
— Okej.
— Gdzie... — zaczyna Keyhole.
— Kuchnia — odpowiada Teeth.
I tak przez pół godziny. Stoi na środku korytarza i nawiguje bandą dzieciaków, próbując jednocześnie ignorować psy wpadające i wypadające z domu. Tyle dobrego, że coś przyjemnie pachnie. Cokolwiek robi Zanthar, zaczyna to przynosić efekty.
— Czy to jest piwo?
Pyronica staje w miejscu. Jej brew unosi się, prawie sięgając do linii włosów. Reklamówka wypełniona kolorowymi puszkami szeleści w jej dłoni.
— Co z tego? — pyta.
— Jak je zdobyłaś?
— Czy to ważne?
— Pyronica.
— Uchhh, wujek Keyhole'a miał go pełno, no to wzięłam trochę przy ostatniej wizycie. Serio, co z tego? Czemu się przejmujesz? Zacząłeś pić, kiedy byłeś o rok młodszy.
I teraz bardzo żałuje, że opowiedział jej tę historię.
— Poza tym to i tak nie jest dla mnie.
— Że co?
— Piwo. — Pyronica mówi wolniej, jak do małego dziecka, które dopiero uczy się nowych słów. — Nie. Jest. Dla. Mnie. Okej? To tylko... część zabawy.
— Nie wspominałaś o tym.
— Cóż, plany trochę się zmieniły. Obwiniaj wujka Keyhole'a jeśli musisz. W końcu, mógł nie trzymać na wierzchu takich rzeczy. — Uśmiecha się niewinnie i odchodzi, zanim Teeth zdąży wymyślić odpowiedź.
Świetnie.
— To prawdziwa broń? — Hectorgon przerywa ciszę.
*
Teeth otwiera drzwi. Trochę spodziewa się kłopotów, a nawet bardziej – kogoś dorosłego, kto podważy sens tego wszystkiego. Ale zastaje tylko dwójkę dzieciaków. Jednego w niebieskim sweterku i drugiego w czarnej koszulce z niebieską sosną. Wpuszcza ich do środka, a kiedy ruszają do salonu mimowolnie zerka na tego z brązowymi włosami i mruży oczy. Naprawdę nie rozumie dlaczego Pyronica tak się na niego uwzięła. Jasne, Will to beksa i ciężko z nim wytrzymać, ale ten drugi dzieciak?
Sprawa z piłkami jest nawet zabawna, a teraz nawet nie kuli się i nie próbuje zawracać. Ma też śmieszną twarz; trochę stereotypową, idealną do dołączenia do definicji słowa „kujon". W sumie brakuje mu jedynie wielkich, okrągłych okularów. Włosy jak zwykle ma potargane. To nawet urocze. Liam też nigdy nie poświęcał im czasu; nawet kiedy urosły mu do ramion, wciąż je ignorował i chodził potargany. Chyba nawet miały podobny odcień brązu; Teeth nie potrafi sobie tego przypomnieć.
Pyronica jest naprawdę dziwna.
— Myślałem, że oglądamy „Straszny film". — Teeth zerka na telewizor.
— Pyronica zmieniła zdanie — mówi Kryptos, nie odrywając wzroku od komiksu.
— To wina Wendy. Powiedziała, że nie zna „Hellraiser"! „Hellraiser", rozumiesz?!
— C-c-co t-t-to he-he-hell-r-r-r-ise-ser?
— Uchhh, nie możecie być poważni! — Pyronica wyrzuca ręce w górę i przewraca oczami. — Co z wami wszystkimi nie tak? — narzeka.
— Niektórzy tu po prostu mają gust, podczas gdy inni oglądają byle co — burczy Kryptos i zaraz zostaje nagrodzony ciosem w brzuch. Zwija się, ale Pyronica nie odpuszcza. Łapie go za włosy i pociąga.
— Odwołaj to.
— Nic z tego.
— Odwołaj.
— N-
— Ona ma rację, powinieneś to odwołać. — Słowa Dippera zaskakują kłócące się alfy na tyle mocno, że Pyronica puszcza włosy, a Kryptos uderza głową o kanapę. — To znaczy... no... „Hellraiser" to dobry film.
— Oglądałeś go?! — Pyronica zrywa się z kanapy i w kilku szybkich krokach pokonuje dystans dzielący ją od Dippera. Prawie rzuca mu się w ramiona.
— Um... Tata przypadkiem zabrał go z wypożyczalni razem z serialem dla mamy i no... tak jakoś wyszło?
— I podobało ci się???
— To dobry film — powtarza.
— Okej, teraz naprawdę zaczynam się cieszyć, że cie zaprosiłam. — Ściska go, a Teeth prawie może usłyszeć trzask kości. — Oni wszyscy nie mają gustu — wyznaje konspiracyjnym szeptem, gdy już się odsuwa. — Kryptos lubi tylko komiksy z superbohaterami, a Keyhole zaczyna płakać, gdy na ekranie pojawia się odrobina krwi. No i zaczynam myśleć, że Wendy nawet nie wie, jak obsługiwać telewizor.
— Ej! To nieprawda! — Rudowłosa dziewczyna zrywa się gwałtownie z kanapy. Zapach ma bardziej drażniący, niż Pyronica, ale przynajmniej ubiera się w mniej jaskrawy sposób.
— Dosłownie nie mogłaś sobie poradzić z pilotem. Walczyłaś przez pięć minut.
— Bo potrzebowaliśmy nowych baterii, a Teeth nam nie powiedział!
Teeth nie ma ochoty tego słuchać, więc zerka na Dippera. Mimowolnie unosi brew. Oczy chłopca są utkwione w Wendy, a policzki zaróżowione. Nerwowość, którą widzieli tamtego dnia powraca; nagle cofa się i obejmuje rękami.
Teeth tego nie lubi.
W ogóle nie lubi tej miny.
Słodkie spojrzenie, które otrzymuje dziewczyna, sprawia, że coś w jego wnętrzu zaczyna się zapadać. Humor przechodzi od „jestem zły" do „zaraz kogoś walnę".
No ale dobrze. W porządku.
Naprawdę w porządku.
Całkowicie w porządku.
On wciąż może nad tym zapanować.
— To Wendy Corduroy. — Wyciąga rękę i blokuje chłopcu przejście. Zaciska mu palce na ramieniu i uśmiecha się tak przyjaźnie, jak tylko może. — Pyronica ją tu zaprosiła.
...czasami tak sobie myślę, że każdy mój billdip to gra w „ile rozdziałów możesz napisać bez pojawienia się głównego bohatera". a pisanie tego rozdziału było bardziej przygnębiające, a moje zdrowie bardziej gówniane, niż się spodziewałem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro