Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.Tort urodzinowy bez pająków

Gravity Falls, 2009 rok

Zaproszenie pojawia się niespodziewanie.

Pomiędzy nim, a latem w Gravity Falls mija dość czasu, by Dipper wyrzucił z głowy informacje na temat swojego tymczasowego przyjaciela i zajął się szkołą. Gdyby ktoś go o to spytał nie umiałby ani wskazać urodzin Willa, ani jednoznacznie stwierdzić czy w ogóle przekazał mu numer do swojego domu. Opierając się na braku telefonów, strzeliłby że nic nikomu nie dawał.

I oczywiście nie miałby racji, bo matka Willa dzwoni dokładnie szesnastego marca dwa tysiące dziewiątego roku o czternastej trzydzieści, a jej radosny i melodyjny głos sprawia, że matka Dippera nie odkłada od razu słuchawki i nawet zgadza się przyjąć zaproszenie. Na swój sposób to imponujące.

Jeszcze bardziej imponujące jest to, że jego matka nie zmienia zdania między szesnastym marca, a pierwszym kwietnia. Chociaż kilka razy marszczy brwi, próbując wyliczyć ile powinni wydać na prezent, i posyła wszystkim typowe dla siebie, niezadowolone spojrzenia, gdy ustala, że wyda więcej pieniędzy z wypłaty męża niżby chciała. Ostatecznie, dzień przed urodzinami, wsadza do samochodu zarówno Dippera jak i Mabel, i napełnia ich bagażnik, jakby wybierali się na miesięczną wyprawę do głębokiej i bardzo niezbadanej, odległej od jakiejkolwiek cywilizacji dżungli.

Zanim opuszczają Piedmont, Dipper znowu zastanawia się czy jego matka nie zmieniła zdania. Wcześniej odwiedzają jeszcze raz szkołę, a Grace Pines wdaje się w długą rozmowę z nauczycielką Dippera, jakby tydzień wcześniej wcale nie omówiła już tej konkretnej kwestii. Stamtąd udają się do urzędu, gdzie pani Pines ma do załatwienia wcale nie tak szybką sprawę. Stanie w kolejce pochłania całą ich energię, więc odwiedzają najbliższy fast food.

Mabel pochłania frytki i lody z tęczową posypką, Dipper praktycznie rzuca się na swojego burgera, a Grace Pines niechętnie skubie tłuste i nieco przypalone skrzydełka, i popija to kawą, którą później, już w samochodzie, nazywa „błotem, do którego ktoś nasypał cukru".

— Właśnie dlatego wolę domowe posiłki — stwierdza, wyjmując z eleganckiej, skórzanej torebki opakowanie gum do żucia.

Mabel nie zgadza się z nią, dlatego przez dwie kolejne godziny kłócą się. Siedzi najbliżej, więc kilka razy szturcha Dippera, próbując włączyć go do rozmowy. Grace mówi jej, żeby tego nie robiła i przynajmniej sto razy odwraca się w ich stronę. Dipper kończy kłótnie krzycząc, że zaraz uderzą w ciężarówkę.

Po bardzo ostrym hamowaniu i kilku krzykach w aucie zapada niezręczna cisza. Dotarcie do Gravity Falls niczego nie naprawia. Może nawet pogarsza atmosferę, bo oko pani Pines zaczyna niebezpiecznie podrygiwać w nerwowym tiku, gdy kobieta wpatruje się w Mystery Shack.

— Kiedy ostatni raz odnawialiście dach? Czy wchodzenie do środka na pewno jest bezpieczne? — pyta, ale ani Stanley, ani Stanford Pines nie udzielają jej odpowiedzi. Właściwie, Stanford nawet się nie pojawia, nie wychylając nosa ze swojej pracowni. Stanley po prostu patrzy na Grace, jak na szaleńca, po czym częstuje ich miską starych cukierków.

Tak, to definitywnie wszystko pogarsza.

— Czy w pobliżu są hotele? Wciąż mamy trochę pieniędzy, więc-

— Grace, jest druga nad ranem. Pozwól dzieciakom odpocząć.

Pozwala im, ale kiedy opuszcza sypialnie, Dipper wciąż słyszy wahanie w jej głosie.

— A jeśli macie tu szczury? Kiedy ostatni raz sprawdzaliście... ten dom, pod kątem dzikich zwierząt?

Nie słyszy za to całej odpowiedzi swojego wujka, ale jest pewien, że pada w niej coś na temat szczura Boba mieszkającego w piwnicy. Cóż, Grace nie wraca z krzykiem do sypialni i nie zabiera z niej ani jego, ani Mabel, więc Dipper macha na to ręką, przewraca się na drugą stronę i natychmiast zasypia.

Budzi się dokładnie osiem godzin później. Deszcz uderza o trójkątną szybę, a wiatr wygina drzewa. Pogoda jest tak paskudna, że w połączeniu z wczesną porą, przynosi jedynie dwa auta turystów spragnionych wrażeń. Podczas gdy jedno z nich jest już idealnie zaparkowane i puste, z drugiego dopiero wysiada cała rodzina – dwie matki w drogich sukienkach, dwóch chłopców zajętych zabawą i jedna mała dziewczynka z wielkim pluszowym kotem w ręce. Dziewczynka przybliża się do matek, chcąc ukryć się za czerwonym parasolem, a chłopcy odbiegają, natychmiast brudząc swoje ubrania. Dipper obserwuje ich, dopóki nie znikną mu za drzwiami. Potem przenosi swój wzrok na drugie, puste łóżko. Jak zwykle nie jest zaścielone; kołdra częściowo leży na ziemi, a poduszki walają się po całym materacu. Mabel jednak nigdzie nie ma.

Do urodzin zostały trzy godziny, więc nie przebiera się jeszcze, ani nie idzie w stronę łazienki. Zamiast tego udaje się do kuchni, gdzie spotyka swoja matkę w poplamionym fartuchu. Sterta naleśników już czeka na stole, ale Mabel wciąż siedzi na starym, wysłużonym fotelu i nawija na palec kabel od telefonu. Jej głos niesie się po pomieszczeniu; radosna paplanina o nadchodzącej, drugiej części „Zmierzchu" skutecznie zagłusza dźwięk smażonego boczku i jajek.

Dipper omija ją i siada przy stole. Ignorując niezadowolone spojrzenie swojej matki, wciska na talerz pięć naleśników i pokrywa je gęstymi warstwami syropu klonowego.

— Jeśli będziesz się tak teraz opychać, nie dasz rady zjeść tortu.

Bzdura.

Ostatnio bez problemu pochłania ogromne ilości jedzenia, a zanim dotrze na przyjęcie i przebrnie przez wszystkie powitania i zabawy, zrobi się na tyle głodny, że będzie mógł zjeść tort w pojedynkę. Prawdopodobnie starczy mu też miejsca na babeczki i jakieś inne przekąski. O ile Will w ogóle będzie je miał. Szczerze mówiąc, Dipper nie bywał do tej pory na zbyt wielu przyjęciach urodzinowych... No dobrze, tak naprawdę, pomijając te członków rodziny i jedną imprezę, na którą został zaproszony dwa lata temu, nie był na żadnym. Tym bardziej nigdy nie odwiedzał bogatych ludzi; nawet w zeszłe lato nie postawił nogi w domu Willa – to Will zawsze przychodził do niego, a wieczorami był odwożony przez swojego szofera.

Nie ma pojęcia, czego się spodziewać.

Więc tym bardziej nie powinien się powstrzymywać.

Nakłada jeszcze jednego naleśnika. Jego matka w odpowiedzi jedynie przewraca oczami, wrzuca ostatnią porcję bekonu na stary, wiecznie pokryty żółtymi plamami talerz i zdejmuje fartuch. Na twarzy ma już puder, cienie pod oczami są starannie ukryte, a delikatna warstwa błyszczyku sprawia, że jej usta wydają się bardziej różowe i mniej popękane. Kiedy się tak nad tym zastanawia – pochłaniając kolejną szklankę coli – Dipper uświadamia sobie, że nigdy nie widział swojej matki bez choćby odrobiny makijażu. Przeważnie wstaje pierwsza, gdzieś między czwartą a piątą rano, i już na wstępie siada przed ręcznie robioną toaletką – prezentem od ojca Dippera i Mabel. Spać chodzi ostatnia, a kiedy zagląda do sypialni Dippera, upewniając się, że już leży w łóżku, zamiast czytać kolejne czasopismo o kosmitach, dalej ma na twarzy te wszystkie kolorowe warstwy. Nawet jej czarno-białe zdjęcia z dzieciństwa wydają się ich pełne.

Grace odrywa wzrok od niewielkiej porcji jajecznicy i kubka wypełnionego kawą. Unosi brew i jakby odczytując jego myśli, nieznacznie dotyka palcem miejsca, w którym warstwa pudru wydaje się najcieńsza.

— Kiedyś nauczę cię tego wszystkiego — stwierdza, nieznacznie się przy tym uśmiechając.

Dipper odpowiada zmarszczonymi brwiami i grymasem. Za to Mabel – która wreszcie odłożyła słuchawkę i zajęła się jedzeniem – natychmiast się ożywia.

— Też chcę! Też chcę! — krzyczy i z przesadną siłą uderza otwartymi dłońmi w drewniany blat. — Brzmi fajnie, chcę!

— Nie. Tobie to niepotrzebne.

Grace macha ręką, jak ktoś kto odgania wyjątkowo natrętną muchę.

— Ale ja chcęęęęęęęę. — Niemal rozkłada się na stole, ciągnąc za rękaw swetra swojej matki.

— Nie potrzebujesz tego — powtarza, a grymas na jej twarzy staje się niezwykle podobny do tego zdobiącego twarz Dippera; są teraz niemal jak lustrzane odbicia, choć jedno z nich ma za sobą więcej lat i warstw pudru. — I tak nikt nie będzie oceniać twojej twarzy. Lepiej skup się na nauce — dodaje ostrzejszym tonem i odczepia palce Mabel od beżowego rękawa. Wciąż ma na talerzu połowę jajecznicy, ale wstaje od stołu. Wrzuca resztki do kosza na śmieci. Talerz ląduje w zlewie i ostatecznie tylko kawa zostaje dopita.

— To nie fair. — Mabel dalej narzeka, jednocześnie rozpychając policzki naleśnikami. Popija wszystko sokiem jabłkowym, a kiedy matka opuszcza kuchnie na jej twarz powraca radosny uśmiech. — Powiem tacie, żeby kupił mi kosmetyki — oświadcza dumnie, jakby rozwiązała skomplikowane równanie matematyczne.

Dipper wywraca oczami. Nie ma już apetytu; dziwny supeł obejmuje jego wnętrzności i ściska gardło, więc jedynie dźga swoje śniadanie widelcem.

— Przecież nie umiesz ich używać.

— No to poproszę, żeby kupił mi też jakiś magazyn. — Pociera umazanymi masłem palcami podbródek, a Dipper mimowolnie zastanawia się na ile jest to zwykły odruch, a na ile próba sparodiowania wujka Stanka, gdy ten zastanawia się jak wyciągnąć jeszcze więcej pieniędzy od turystów. — Podobno w „Omega World" mają dużo instrukcji.

— Aha.

Dipper ściska mocniej widelec i wlepia wzrok w stertę bekonu. Gdzieś z tyłu głowy zostawia notatkę do samego siebie, by po powrocie poprosić tatę o tamten magazyn o kosmitach, który ostatnio widział w sklepie.

*

To Grace wybierała ubrania na ten dzień, a jednak nie wygląda na zadowoloną, gdy kolejny raz przedziera się przez całą zawartość walizki swojego syna. Kilka razy kręci głową i marszczy w zamyśleniu brwi, patrząc na czarną i białą parę spodni. Pierwsze z nich zawodzą ją przy nogawce; dopiero teraz ujawniają niewielkie, znajdujące się właśnie tam rozcięcie. Drugie mają tę irytującą barwę i, och, Grace już wie, jak to się skończy, jeśli pozwoli Dipperowi je ubrać. Bez problemu widzi plamy we wszystkich kolorach wtarte w delikatny materiał. Z bluzkami nie jest lepiej. Kiedy nie patrzyła Dipper upchnął swoje ulubione koszulki z nadrukowanymi na środku potworami, a w zamian pozbył się ładnych, błękitnych sweterków, które kupiła mu zaledwie miesiąc wcześniej.

Zaciska zęby, gdy uświadamia sobie, że popełniła błąd. Sekundę później rozluźnia szczękę, czując jak przednie zęby naciskają na szminkę i zostawiają blady ślad na jej wargach. Będzie musiała to poprawić przed wyjściem. Fryzurę też. Brązowe włosy już dawno wypadły z koczka i falami zsunęły się na plecy. Kolejny błąd. Mogła wziąć lepsze gumki, zamiast chwytać te rozciągnięte i popękane, które leżały wśród pustych opakowań gotowych do wyrzucenia.

No cóż, za to obwiniać może równie dobrze Mabel. Gdyby jej córka nie ekscytowała się tak przesadnie nagłą wizytą w Gravity Falls i nie pośpieszała jej, Grace z pewnością nie popełniłaby tylu błędów. Wzięłaby nowe opakowanie gumek i przejrzała walizkę Dippera jeszcze jeden raz. Może dwa. Albo i trzy. Tak dla pewności, że nie upchnął gdzieś pod czarnym, śliskim materiałem swoich dziwnych gazetek ani książek wypożyczonych z biblioteki. Teraz za późno na takie rozważania i może mieć jedynie nadzieję, że nawet jeśli coś zabrał, będzie pamiętał o tym, żeby spakować to w drodze powrotnej.

Czyli już może się szykować na płacenie kary.

Z książkami, które zostały w domu też pewno będzie coś nie tak. Notatki na bokach, przekreślenia, wciśnięte do środka kartki z długimi objaśnieniami czemu coś nie może zadziałać tak, jak by chciał tego autor, pozaginane rogi, ślady czarnego tuszu. Tak, to wszystko też może ujrzeć bez żadnego problemu.

Dosłownie ma przed twarzą – na półce nad łóżkiem – wielkie, opasłe tomiszcza kupione latem i zostawione w Mystery Shack. Wszystkie są uszkodzone. Jedna leży do góry nogami i zwrócona grzbietem w stronę ściany, więc Grace widzi pożółkłe strony naznaczone tłustymi, pomarańczowymi plamami i wystające, kolorowe kartki z notatkami.

Wzdycha ciężko. Na moment zostawia wybór stroju i wyjmuje z kieszeni niewielki notesik oraz równie mały długopis. Starannym pismem, na idealnie białej stronie, zostawia dla siebie notatki. Potem znowu patrzy na ubrania i jest pewna, że uchodzi z niej cała energia. Dlaczego on musi tak być?

— Odpuszczam ci tylko dlatego, że mamy mało czasu — oświadcza, czując na sobie spojrzenie Dippera. — A teraz przynieść mi igłę i czarną nitkę. Naprawię to — mówi, podnosząc czarne spodnie. Ostatecznie tak będzie łatwiej.

Dipper narzeka, ale odkłada książkę i wychodzi z pokoju.

Tymczasem Mabel przegląda się w lustrze. Ma na sobie czarną spódniczkę i ciemny, fioletowy sweterek. Wszystko schludne, nowe i czyste. Po raz pierwszy tendencja Mabel do wciskania do walizki całej zawartości szafy nie wydaje się taka zła („A co jeśli będę potrzebować właśnie tej piżamy w dinozaury? Albo tego swetra z twarzą Miley Cyrus? Co jeśli bez niego nie wpuszczą nas do kina?").

I ona, i Dipper wciąż noszą ten sam rozmiar.

Grace marszczy brwi, gdy ta myśl pojawia się w jej głowie. Kątem oka zerka na ubrania rozrzucone na łóżku Mabel. Jest tam trochę wszystkiego: od kwiatowych sukienek po dżinsy i eleganckie, jednokolorowe koszule. To wydaje się łatwym i miłym rozwiązaniem, ale zanim pozwoli sobie na radość, natychmiast wraca myślami do urodzin swojej matki i czystego horroru związanego z próbą wciśnięcia Dippera w strój Mabel... Cóż, bardziej – strój, który pierwotnie był jego, ale jak wiele innych pewnej nocy, po cichu wylądował w szafie Mabel. A Mabel nawiązała z nim przesadnie emocjonalną więź i zaczęła płakać, gdy Grace próbowała go przełożyć do komody Dippera. Na urodziny babci łaskawie „pożyczyła" strój bratu, ale wówczas to Dipper rozłożył się na ziemi i zaczął protestować, kompletnie niszcząc idealny harmonogram Grace. Przyjechali spóźnieni i żadne z nich nie wyglądało tak, jak powinno.

Czysta katastrofa. Lepiej tego nie powtarzać.

Dipper wraca z przyborami do szycia, odkłada je na łóżku i idzie do swojej książki. Grace natychmiast zabiera się za naprawę spodni.

W ten sposób pół godziny później siedzą w samochodzie i manewrują po wąskiej, ledwie przeznaczonej dla aut, ścieżce między drzewami. Z każdej strony witają ich ogromne sosny i krzaki tak gęste, że nawet w dzień ledwie można zobaczyć co się za nimi czai. Dopiero w połowie podróży natrafiają na betonową drogę i przyłączają się do innych samochodów sunących w stronę posiadłości na wzgórzu.

Grace ściska mocniej kierownice, gdy jej wzrok odnajduje wielki, nieskazitelnie biały dom. Przed dotarciem do Gravity Falls sprawdzała Cipherów; z wielką uwagą przebrnęła przez długi wywiad z Aleksandrem Cipherem o ekologii, ale nic nie mogło jej przygotować na ten widok. Posiadłość ciągnie się w każdą stronę i pnie niemal do nieba. Przez odsłonięte, ogromne okna przebija się widok na luksusowe wnętrza; na wielkim balkonie zakrytym od góry kolorowymi parasolami już gromadzą się pierwsi goście, głównie dorośli w drogich strojach. Płot to mieszanina białych, wysokich murków z kamienia i rozciągniętych między nimi czarnych ogrodzeń. Przez bramę spokojnie mogłyby przejechać trzy auta w tym samym czasie. I właśnie taką scenę zastają, gdy trafiają na sam przód wielkiego łańcucha z aut – dwóch kierowców wjeżdża do środka, podczas gdy biała furgonetka z logiem popularnych lodów opuszcza posiadłość.

Mabel przyciska twarz do szyby, chłonąc wszystkie barwne atrakcje i ozdoby wetknięte między kwiatowe kompozycje. Dipper jest bardziej czujny; w zamyśleniu przesuwa wzrokiem po szklarni znajdującej się w przeciwnym kierunku do parkingów, do których zmierzają. W większości ukryta za drzewami, złożona ze szkła i zielonej farby, przypomina mu o horrorze, który niedawno czytał. Trójka starszych od niego dzieciaków włamała się do opuszczonej rezydencji. Badając ją niczego nie znaleźli, ale jedno z nich zapragnęło wejść też do szklarni. Tam czekała na nich niespodzianka w postaci humanoidalnego potwora. Dzieciaki przestraszyły się i uciekły, zostawiając odblokowane drzwi. Oczywiście nie wyszło im to na dobre. Sceny, w których potwór terroryzował mieszkańców utknęły w pamięci Dippera i straszyły go przez długie tygodnie.

Zakończenie, w którym okazuje się, że potwór to tylko właściciel rezydencji - niesprawiedliwe zaatakowany przez mieszkańców i pragnący zemsty – pozostawiło go z niesmakiem. Niejasno pamięta, że nawet napisał na ten temat długie – dwadzieścia stron? – wypracowanie, a potem, gdy jego ojciec nie patrzył, umieścił je na forum dla fanów zjawisk nadprzyrodzonych. To z kolei rozpętało długą dyskusję. Niektórzy uczestnicy zgadzali się z Dipperem, a druga połowa była wkurzona, bo zaatakował ich ulubiony tom.

Każda część posiadłości budzi inne skojarzenia. Balkony przypominają telenowele oglądane wieczorami przez Mabel; te, w których bohaterowie uciekają przed nadopiekuńczymi rodzicami, by zobaczyć się z ukochanym.

Miejsce, w którym parkują, połączone z pozostałymi samochodami, ma klimat jak z tamtego programu o fanach motoryzacji. Ojciec Dippera zawsze ogląda go w niedziele po śniadaniu i ekscytuje się wszystkimi nowinkami, nawet jeśli sam jeździ najnudniejszym, trochę zniszczonym autem.

Wychodzący im na powitanie mężczyzna – lokaj – urodą dorównuje demonowi z mangi znalezionej w zeszłe lato przez Mabel i jej przyjaciółki. Ma nawet te same czarne włosy i uśmiech gotowy oczarować każdego gościa.

Ich matka wita się z nim, ale zanim zdąży powiedzieć coś jeszcze – Mabel już odbiega, dostrzegając w tłumie Candy i Grende. Dipper nie ma w sobie aż tyle entuzjazmu. Albo może inaczej – jego entuzjazm jest ulokowany gdzieś zupełnie indziej. Nie chodzi o ludzi, ani kontakt z nimi, ale o potencjał drzemiący w wielkiej budowli i pięknym ogrodzie. Jest pewien, że gdzieś na krawędzi, zaraz przy płocie, mignęła mu stara studnia i zniszczona, ukryta za drzewem, szopa. A z opowieści wujka Forda wie, że Cipherowie mają przynajmniej jeden posążek, który można by uznać za przeklęty. (Nie był zadowolony, gdy o tym opowiadał; zgrzytał zębami wyjaśniając jak przegrał z nimi w trakcie aukcji i wyszedł z pustymi rękami.)

Jeśli się postara, wyjdzie stąd z pełnym żołądkiem i ciekawymi doświadczeniami. Może zobaczy jednego z tych potworów, o których zawsze opowiada wujek Ford. A może ujrzy coś nowego, przez co jego wujek z wrażenia aż odłoży wszystkie swoje badania i usiądzie, by wysłuchać każdego szczegółu. Potem zapisze to w jednym ze swoich dzienników i Dipper będzie mógł się tym przechwalać. I wtedy-

— Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

Jego matka łapie go za ramię i delikatnie ciągnie, sprawiając, że wszystkie scenariusze natychmiast odchodzą, zastąpione wciąż nudną rzeczywistością.

— Hę?

Mruga, próbując zrozumieć jej zniecierpliwione spojrzenie. Naprawdę coś do niego mówiła? Chciała się tylko pożegnać czy coś zdążyło ją na tyle zirytować, by anulowała ich cały pobyt? Nie potrafi tego stwierdzić po samym spojrzeniu; niecierpliwość może brać się z obu scenariuszy. Ciężkie westchnienie też niczego nie tłumaczy.

— Mówiłam, że o piętnastej masz być przy telefonie. Już rozmawiałam o tym z mamą Williama, więc pewnie ktoś po ciebie przyjdzie, ale chcę żebyś sam też pamiętał. O szesnastej was zabieram. — Na koniec jej ton odrobinę łagodnieje, a kąciki ust unoszą się, tworząc zalążek uśmiechu. Palcami jeszcze raz przeczesuje włosy Dippera, ale jej wzrok ucieka w stronę posiadłości. — Uważaj na siebie, dobrze Mason? — prosi, zamykając go w przesadnie mocnym uścisku.

Jest pewna, że Cipherowie są wspaniali, ale myśl o zostawieniu z nimi Dippera zaczyna wywoływać nieprzyjemny ucisk w żołądku. Czy on na pewno sobie poradzi? A jeśli coś zniszczy? Przecież nawet ich talerzyki i poduszki muszą kosztować więcej, niż cały dom Grace... Może to jednak nie jest dobry pomysł? Może-

— Jasne. — Dipper wierci się, mając wrażenie, że uścisk wysysa z niego resztki powietrza. — Możesz mnie już puścić, mamo — dodaje, nagle czując na sobie wzrok wszystkich gości, którzy wciąż znajdują się przy autach. Jest pewien, że gdzieś między nimi miga mu przesadnie różowa sukienka Pyronicy.

Kiedy jego matka wreszcie odjeżdża, lokaj przyozdabia twarz kolejnym delikatnym uśmiechem i dłonią wskazuje kamienną ścieżkę prowadzącą na tyły domu.

— Panicz William już czeka.

*

Okazuje się, że dom Cipherów z tyłu wygląda jeszcze lepiej, a przede wszystkim – ma ogromny basen, wokół którego gromadzą się dzieciaki. Niektóre są już wyraźnie nastolatkami, inne dalej noszą pieluchy i trzymają się swoich rodziców. O tej porze dnia po porannym deszczu nie ma już ani śladu – słońce wisi wysoko nad ich głowami i zachęca do wejścia do wody albo zainteresowania się wielkimi, napełnionymi lodami, zamrażalkami. Dipper jest pewien, że widział ten scenariusz w przynajmniej kilku filmach i że w jednym wszystko skończyło się rozlewem krwi.

Jeszcze raz rozgląda się po zebranych, próbując znaleźć wśród ich twarzy kogoś znajomego. Oczywiście – nikogo takiego nie odnajduje. Po Mabel i jej przyjaciółkach nie ma nawet śladu. Willa też nigdzie nie widać. Ale oszklone drzwi, prowadzące do jadalni, są otwarte i zachęcają, by wejść do środka i trochę się rozejrzeć; Dipper niemal słyszy głosy tych wszystkich tajemnic, które mogą się ukrywać za ścianami.

Choć posiadłość została odnowiona, Dipper wie, że istnieje dłużej, niż on; dłużej niż nawet jego rodzice i wujkowie. Żyły w niej liczne pokolenia Cipherów, może nawet założyciele miasteczka. I gdzieś tam są przeklęte posążki.

Czy on się ślini na samą myśl o tym? Być może. Prawdopodobnie. Zdecydowanie tak.

W tej samej chwili w ogrodzie pojawia się wysoka kobieta. Ma na sobie najprostszą, białą sukienkę do kolan i słomiany kapelusz z czerwoną wstążką; gdzieś pod blond lokami majaczą trójkątne kolczyki, ale jej uroda natychmiast przyciąga spojrzenia.

Ostre rysy, jaśniejsze od nieba oczy i czerwona szminka. Mary Cipher na żywo wygląda lepiej, niż na okładkach magazynów i w telewizji. Jest jak bogini stąpająca wśród śmiertelników i nawet ktoś taki jak Dipper wyczuwa nagłą zmianę atmosfery.

Wszyscy skupiają na niej uwagę, więc nikt nie zauważa drepczącego za nią Willa. Dipper potrzebuje chwili, by uświadomić sobie, że on tam jest.

Solenizant nie wygląda na szczęśliwego. Jego mina wyraża czystą rozpacz, a czarne włosy są w nieładzie, jak by dopiero co szarpał za nie ze stresu. Prawdopodobnie niedawno skończył płakać.

Och, zdecydowanie niedawno skończył płakać.

Im bliżej jest, tym lepiej Dipper może zobaczyć cienie rozpostarte pod oczami. I smarki na rękawie idealnie białej koszuli.

Mary Cipher kładzie rękę na głowie syna i szepcze coś do niego.

Will unosi głowę, ujawniając przyczynę swojego płaczu – wielką, fioletową, a może wręcz czarną, plamę na szczęce. Pociąga nosem i w tym samym momencie jego wzrok natrafia na Dippera, a resztki bólu natychmiast znikają z twarzy. Energicznie kiwa głową, zgadzając się w czymś z matką i odbiega.

— C-c-cześć! — To tylko kawałek, może trzydzieści dużych kroków, ale już brzmi jak po przebiegnięciu maratonu.

— Co ci się stało? — Dipper ignoruje szeroki uśmiech; całą uwagę wciąż skupia na siniaku.

Will natychmiast przykłada do niego dłoń. Radość zmienia się w niezręczność. Wierci się na piętach, a jego wolna ręką chowa się za plecami.

— Uch... t... to... no... Gł-głupia sprawa.

— Znowu spadłeś ze schodów?

Latem to był najczęstszy scenariusz. Dipper zaczynał wręcz dochodzić do wniosku, że wszelkie schody istnieją tylko po to, by Will mógł z nich spaść. Nawet te niewielkie, czterostopniowe sprawiały, że się potykał.

— T-tak wyszło.

Will spuszcza wzrok, a jego poliki przechodzą od typowej dla niego bladości do przesadnej czerwieni. Teraz odcieniem może konkurować nawet z pomidorami.

— Powinieneś bardziej uważać.

— P-prze-przepra-praszam.

Dipper wzdycha. Nie jest dobry w pocieszaniu, ale kierowany irytującym instynktem przez chwilę niezręcznie głaszcze Willa po włosach.

— Naprawdę powinieneś uważać — mamrocze, udając, że przed sekundą wcale nie planował polowania na duchy i inne potwory.

Gdzieś za plecami słyszy parsknięcie i śmiech, który ma w sobie zdecydowanie za dużo decybeli. Kiedy się odwraca, jego wzrok od razu natrafia na Kryptosa. Kuzyn Willa pochyla się przy długim stole i palcami grzebie w muffinkach bez żadnego wyraźnego celu. Oczy ma utkwione w Dipperze. Po jego lewej siedzi Pyronica. Rozłożona niczym królowa witająca poddanych, popija pepsi z kieliszka i uśmiecha się nawet podlej, niż Kryptos. Gdzieś nad ich głowami wiszą kolorowe napisy „WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO WILL!" oraz „SZCZĘŚLIWEJ TRZYNASTKI".

Przypomnienie sobie, że Will jest od niego starszy, sprawia, że Dipper na sekundę wyrzuca z głowy irytujące alfy. Solenizant jest niższy i drobniejszy. Spokojnie mógłby uchodzić za dziesięciolatka.

Pryonica znowu chichocze, jak by widok Dippera przypomniał jej o czymś zabawnym. Macha palcami, rysując w powietrzu okrąg. Co przypomina Dipperowi o tym, jak wyglądało ich pierwsze spotkanie zeszłego lata. I o tym, że Pyronica nigdy nie zdołała się zemścić. Przełyka nerwowo ślinę.

— Dlaczego ją zaprosiłeś? — jęczy.

— N-nasi rodzice s-są przyjaciółmi. — Will również na nią patrzy, ale jego mina jest wyjątkowo nieczytelna. — T... to nie takie złe. J-ej obecność, w w sensie— mówi.

Jak jej obecność może nie być taka zła? Przecież to Pyronica! Gdy Dipper siedział bezpiecznie w Mystery Shack, ona terroryzowała całe Gravity Falls. Jej konfrontacja z Mabel skończyła się siniakami dla obu stron.

— T-to znaczy... — Will kontynuuje. — W... w zeszłym r-roku o-ona i Kryptos w-wrzucili pająki d-do mo... mojego tortu. — Głos cichnie mu przy każdym słowie, aż wreszcie staje się zrozumiały jedynie dla stojącego obok Dippera.

— Och.

Okej. Tak. Jasne.

Gdy spojrzeć na to w ten sposób, Pyronica, która tylko chichocze i grzecznie siedzi na swoim miejscu faktycznie nie brzmi tak źle.

Ale oczywiście – jedynie przy założeniu, że nie ma w planach na później czegoś równie okrutnego.

Dipper jeszcze raz omiata wzrokiem cały ogród. Tym razem dostrzega Mabel po przeciwnej stronie – podczas gdy jej przyjaciółki plotkują o czymś, ona napycha policzki kolorowymi cukierkami. Tymczasem Mary Cipher rozmawia z kobietą o równie imponującej urodzie. Dipper nie potrafi stwierdzić czy jej ciemna karnacja to efekt opalenizny, czy naturalny kolor. Choć z przodu włosy – głównie grzywka – są brązowe, te spoczywające na plecach mają śliczny odcień blondu. Oczy zasłaniają ciemne okulary przeciwsłoneczne. Jednocześnie wydaje się młodsza i starsza od Mary Cipher. Trudno to wyjaśnić; coś w niej zakłóca normalny osąd.

— T-to pa... pani Miriam. Cz... czasami pracuje z mamą.

Miriam...?

Wspomnienie powoli wyłania się z umysłu Dippera. Panuje w nim duszne lato, a Miriam Spring wchodzi do Mystery Shack w czarnym swetrze i lekarskim kitlu. W dłoni ma wielkie pudełko, a wujek Ford wygląda na zadowolonego. Wyjątkowo wyłania się ze swojej piwnicy i chętnie gości kobietę w salonie, parząc herbatę i rozkładając ciasteczka na talerzu. Ich rozmowa nie jest niczym ciekawym, ale później wujek Ford zabiera pudełko i z radosnym – być może nieco maniakalnym – uśmiechem zamyka się w swojej pracowni. Wujek Stanek przewraca oczami.

— Jasne, nie krępuj się — burczy, zbierając naczynia. — Wydawaj dalej moje pieniądze.

Potem wspomnienie się urywa.

*

Zanim wszyscy zostają zaproszeni do jadalni – pomieszczenia większego niż dom Dippera – i zmuszeni do odśpiewania „sto lat", on i Will znajdują sobie miejsce na jednym z balkonów i jedzą arbuzy. Słońce wciąż nie opuszcza nieba, ale kolorowe parasolki zapewniają im ochronę. W pobliżu nie ma tłumów – dorośli wciąż gromadzą się na największym balkonie i w jednym z salonów, a dzieci wesoło taplają w wodzie.

Pyronica i Kryptos dalej zajmują miejsca przy stole, a Dipper uświadamia sobie, że dorośli kręcący się w pobliżu to ich rodzice. Właściwie – Will musi mu to powiedzieć. W przypadku rodziców Pyronicy, po zastanowieniu, jest to całkiem oczywiste. Ale Kryptos to inna historia. Podczas gdy on jest blady i nosi szorty oraz bluzę z kapturem, jego ojczym ma ciemną skórę i drogi garnitur. Matka jest biała, ale ma blond włosy podobne do tych Mary Cipher, i twarz, do której najlepiej pasuje słowo „słodka". Kształtem przypomina serce, a policzki ciągle pozostają delikatnie zaróżowione. Spojrzenie ma tak łagodne, że naprawdę ciężko połączyć ją z Kryptosem grzebiącym palcami w jedzeniu.

— Nu... nud-dzisz się?

Will wlepia w niego swoje ogromne, wiecznie załzawione oczy w błękitnym kolorze. Nawet z kawałkiem arbuza w ręce i siedząc na leżaku, wygląda jak skopany szczeniaczek.

Ale ma rację.

Dipper nudzi się bardziej niż tamtego dnia, gdy musiał odwiedzić swoją babcię i całe dnie oglądać powtórki „Zbuntowanego Anioła".

Cóż, na jego obronę – babcia ma małe, ale wiecznie zagracone mieszkanie, w którym człowiek prędzej znajdzie martwego kota, niż ducha. Cipherowie mają wielką posiadłość. Oczywiście, że w ich przypadku ciężej usiedzieć w miejscu.

— Trochę — przyznaje.

Zastanawia się czy mógłby wypytać Willa o posążki albo chociaż historię domu, ale odpowiedź pojawia się zanim fantazja w pełni zadomowi się w jego głowie. Oczywiście, że nie może. W najlepszym wypadku Will rozpłacze się ze strachu. W najgorszym wpadnie w panikę i pobiegnie do rodziców. A jeśli rodzice Willa dowiedzą się, że Dipper doprowadził ich syna do płaczu, to jego matka też się dowie.

Dlatego lepiej już zacisnąć zęby i nudzić się siedząc w miejscu.

Poza tym mają jeszcze do zjedzenia babeczki i ciasteczka z kawałkami czekolady, które przed chwilą przyniósł im lokaj.

Will przechyla głowę. Choć wydaje się to niemożliwe, jego oczy rozszerzają się jeszcze bardziej. Przykłada palec do ust, jak by się nad czymś zastanawiał, po czym gwałtownie wstaje.

— M... Ma-m pom-pomysł! — oświadcza, łapiąc Dippera za rękę.

— Co-

Will wyciąga go na korytarz, a potem pokonują jedne, drugie, trzecie i czwarte schody. Pną się tak wysoko i długo, że Dipper zaczyna tracić zarówno orientację w terenie jak i poczucie czasu. Czy już piętnasta? Które to piętro?

Nie ma czasu na zadawanie pytań.

Potykając się i kaszląc, Will przepycha go przez kolejne korytarze. A potem znowu schody. Znowu korytarze. Znowu schody. Czasami nagle schodzą, by sekundę później wspinać się po kolejnych stopniach. I Dipper pewnie byłby uradowany tym labiryntem, ale przez pośpiech Willa nie może ani wydusić z siebie słowa, ani zaczepić wzroku na starych, zdecydowanie nawiedzonych, obrazach poprzednich właścicieli i antycznych wazach.

— Lu... lubisz takie rzeczy, p-prawda?

Will zatrzymuje się przy ogromnych, czarnych drzwiach.

Jeśli je pominąć, korytarz jest całkowicie pusty; z każdej strony otacza ich jedynie kwiatowa tapeta. Żadnych okien, żadnych dodatkowych przejść. Podłoga skrzypi nawet, gdy stoją w miejscu, a zawieszone nad głowami lampy rzucają niewielką, żółtwą poświatę. Belki na suficie pokrywają ogromne warstwy kurzu i pajęczyn. Nawet klamka przy drzwiach jest zarośnięta i Will zakrywa dłoń rękawem zanim za nią łapie.

Dipper kaszle, gdy kolejne warstwy kurzu wzbijają się w powietrze. Przez chwilę powietrze wydaje się szare, a między nimi wirują kłęby wielkości pięści.

Mruży oczy, powoli przywykając do ciemności ziejącej z nowego pomieszczenia. Dziwne, majaczące w oddali zarysy powoli zmieniają się w pełne kształty – wielkie skrzynie i stare meble. Ale najciekawszą rzeczą wydaje się stojące na samym środku, zasłonięte białym prześcieradłem lustro. Jest niemal tak wysokie, jak samo pomieszczenie.

Will wierci się. Wolną ręką ściska koszulkę, a jego twarz przybiera niebieski odcień, gdy próbuje złapać powietrze. Syczące, nieprzyjemne odgłosy opuszczają raz za razem jego usta. Słysząc je Dipper niechętnie odrywa wzrok od lutra.

— W porządku?

— M... mh...m. Chwi-chwila.

— Mogłeś tak nie biec. — Przewraca oczami i pomaga Willowi usiąść.

— A-ale wte-wtedy bym s-stchórzył. — Kaszle. — Mo-możesz wej...ść — mamrocze.— Ja... ja ty-tylko muszę... odpocząć.

Skoro tak.

Dipper zrywa się z podłogi i przekracza próg pomieszczenia. Przesuwa palcami po ścianie aż natrafia na włącznik. Lampy wydają buczący, trochę straszny odgłos, ale powoli odpalają się, zalewając pomieszczenie żółtawą poświatą. Ilość kurzy przytłacza; ten na podłodze przypomina grubą warstwę śnieg i chętnie przylepia się do butów Dippera. Ale to go nie powstrzymuje. Pośpiesznie brnie przed siebie aż dociera do lustra.

W jego głowie natychmiast pojawiają się wszystkie straszne historie, które czytał po nocach w salonie, na starym, wiecznie powolnym, komputerze ojca. Na strychu czaił się seryjny morderca dzwoniący do przerażonej opiekunki. Ludzie znajdowali tu stare gry i zabawki, które potem uwalniały zapieczętowane potwory.

A lustra?

Och, one to tylko kolejne wspaniałe historie.

Kiedyś w koszyku z „książkami, których nikt nie chce kupić, więc sklep nawet ci dopłaci, ale proszę, zabierz je stąd" znalazł książkę fantasy dla dzieci. Wśród wielu zwrotów akcji i magicznych zaklęć, pojawiło się lustro ukazujące każdemu to, czego najbardziej pragnie.

W starym, czarno-białym horrorze wmontowane w ściany lustra w rzeczywistości były tajnymi przejściami i to dzięki nim morderca mógł podróżować między pomieszczeniami. W innym filmie, chyba parodii, lustra ujawniły obecność wampira na balu. Wszyscy widzieli tańczącą na parkiecie parę, ale odbicie ukazywało jedynie wirującą w powietrzu kobietę w pięknej sukni.

Oczywiście – każdy współczesny horror musi mieć scenę, w której protagonista dowiaduje się, że ktoś za nim stoi. W jednej chwili spokojnie myje twarz albo zęby, a w drugiej krzyczy, widząc w odbiciu szkaradną gębę.

I jeszcze legenda o Krwawej Mary.

Legenda i jakieś cztery filmy ocenione przez Dippera na trzy gwiazdy z dziesięciu, tak właściwie. (Mabel była dla nich bardziej łaskawa.)

I jeden długi wątek na forum dla fanów zjawisk paranormalnych. Przez chwilę był najciekawszym źródłem wiedzy; przekazał Dipperowi wiele informacji na temat różnych rytuałów i kilka historycznych ciekawostek, które nieoczekiwanie pomogły mu w szkole. A potem, po dwudziestu stronach, wątek został przejęty przez użytkownika „merry-go-round" śmiejącego się ze wszystkich teorii. Każdy kolejny wątek kończył w ten sam sposób.

Więc tak.

Lustra mają potencjał. A im większe tym lepsze.

Will kaszle przerywając ciszę. Łapie się za brzuch i zgina, niemal uderzając czołem w podłogę. Dipper mruży oczy, kolejny raz odrywając się od lustra. W żółtej poświacie i z odległości solenizant sam wygląda, jak zjawa. Bardzo chorowita i zmęczona zjawa. Ściera rękawem ślinę i posyła mu przepraszające spojrzenie. I od razu kicha, co doprowadza go do kolejnego ataku kaszlu.

Cóż, to tyle jeśli chodzi o atmosferę.

Dipper wzdycha i szarpie za prześcieradło. Nie jest już nawet zaskoczony, gdy kolejne warstwy kurzu atakują jego twarz. Zasłania dłonią usta, ale drobinki i tak dostają się do środka i sprawiają, że zaczyna kaszleć. Nie tak potwornie jak Will, ale wciąż wystarczająco mocno, by załzawiły mu oczy. Przez sekundę żałuje, że nie otworzył wcześniej okna. Potem dochodzi do wniosku, że to i tak nic by nie dało. Poza tym nie ma pewności czy stare, ciężkie i do tego częściowo zasłonięte kartonami okno w ogóle by się otworzyło.

Przeciera ręką twarz i robi kilka kroków w tył, by móc zobaczyć lustro w całej okazałości. Rama jest czarna, a złote wzory na niej wiją się niczym węże; na samej górze tworzą kształt odwróconego trójkąta. Tafle pokrywa najdelikatniejsza warstwa brudu, jaką Dipper widział w tym pomieszczeniu – wystarczy jedno potarcie rękawem i już bez problemu dostrzega swoje odbicie.

I, och, ani trochę nie jest rozczarowany! Choć ten drugi Dipper ma te same ubrania i włosy, jego twarz to zupełnie inna historia. Widać w niej zarysy i nawet jakąś górkę, która mogłaby stworzyć nos, ale usta i oczy nie istnieją*.

Dipper unosi rękę. Jego odbicie ignoruje ten gest.

Dipper cofa się. Jego odbicie pozostaje na swoim miejscu, tak blisko tafli, że równie dobrze mogłoby z niej wyjść.

— Więc... skąd tak właściwie macie to lustro? — pyta, w ogóle już nie czując znużenia.

Will prostuje się na tyle, na ile może i posyła mu nieco zmęczony, ale wciąż radosny uśmiech.

— To cze-część spa...dku po b-babci — mówi, próbując wstać. Jego nogi ślizgają się po podłodze, a dłonie uparcie próbują złapać drzwi. Dyszy z wysiłku.

— Umarła po tym jak je dostała?

Will kręci głową.

— M-miała je prze-przez ca... łe ży-życie.

— Hm...

Grzebie przez chwilę w kieszeniach, a kiedy nie odnajduje żadnej kartki papieru ani długopisu, krzywi się. Jeszcze raz rozgląda się po pomieszczeniu, ale nigdzie w pobliżu nie leży nic przydatnego. Skrzynki są porządnie zapieczętowane, a meble to tylko bardzo stare wyposażenie sypialni.

— I zawsze takie było?

— N-nie. To... To ju-już s-się sta-ł-ło po je-jej śmie-śmierci.

Okej. Dobra. W porządku. Dipper będzie musiał po prostu zapamiętać każdy szczegół. Potem opisze to wszystko wujkowi i sam też zrobi notatki.

— Twoi rodzice wiedzą?

Will wzrusza ramionami.

W tej samej chwili gdzieś z końca korytarza; zaraz przy schodach pojawiają się nowe, przypominające kroki odgłosy. Will podskakuje i w panice wpada na Dippera, ciągnąc ich obu na podłogę.

Dipper syczy, czując jak stare drewno wbija mu się w dłonie.

— Dzieci! — Tymczasem donośny głos niesie się echem. — Zaraz będą podawać tort! Wracajcie już! — I tak szybko jak się pojawił, tak szybko znika.

— Prze-przepraszam! — Wzrok Willa lata od korytarza do twarzy Dippera. Jego dolna warga drży i Dipper bez problemu może zobaczyć pierwsze, gromadzące się w kącikach oczu łzy.

— Nic mi nie jest — mówi natychmiast. Choć pieką go całe dłonie, nie wspomina o tym ani słowa. Pośpiesznie wstaje z ziemi i tym razem to on ciągnie Willa, próbując postawić go na nogi.

Kątem oka zerka na lustro. Odbicie obejmuje teraz także Willa, ale w porównaniu do oryginału, ten drugi stoi prosto, obok pozbawionego oczu i ust Dippera. Co ciekawe – sam posiada całą twarz, choć jego rysy są dużo ostrzejsze i nietypowe jak na omegę. Włosy wydają się bardziej złote, niż czarne. Lewe oko jest tylko wielką, ziejącą dziurą.

— Wracajmy już. — Niechętnie, ale jednak Dipper popycha Willa w stronę drzwi. Głosik mówi mu, że powinien zostać i zbadać każdą część lustra, ale zdrowy rozsądek prowadzi go w stronę bardziej przyziemnych spraw. Jeśli podają już ciasto, to minęła piętnasta. Skoro minęła piętnasta, jego matka pewnie próbowała już się z nim skontaktować. I nie była zadowolona, gdy nikt go nie znalazł.

Zanim odchodzi, łapie za prześcieradło i na tyle, na ile może, zasłania nim lustro. Przy drzwiach uświadamia sobie, że w dziurce tkwi klucz. Przekręca więc go i, korzystając z tego, że Will na niego nie patrzy, chowa do kieszeni.

Pewnego dnia; latem, gdy nie będzie go gonić czas, wróci tu i rozwiąże tę sprawę. Nawet jeśli miałby rozmontować całe lustro i potłuc je na kawałki, odkryje każdy jego sekret i wszystko zanotuje we własnym dzienniku.

— D-Dipper? — Will staje przy schodach i odwraca się do niego.

— No przecież idę.

Ściska klucz, a na jego twarzy pojawia się radosny uśmiech.

Złożona samemu sobie obietnica sprawia, że przez resztę przyjęcia odczuwa ekscytacje. Śmieje się z innymi gośćmi, gdy opowiadają anegdoty o Willu i chętnie pozuje do zdjęć robionych przez pana Ciphera.

Śpiewa „sto lat", a potem powoli zjada, pozbawiony pająków, tort, delektując się każdym kawałkiem. 



*odkrycie, że slender man pojawi się dopiero za kilka miesięcy, więc nie mogę zrobić porównania do niego, nie było zbyt miłe

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #billdip