0.William Cipher
Gravity Falls, 2008 rok
Istnieją pewne zasady i dziwne prawdy o życiu, których nawet ktoś tak zapatrzony w teorie spiskowe i zjawiska paranormalne, jak on nie jest w stanie przegapić. Goni za duchami i potworami spod łóżka, a w każde wakacje wysłuchuje wykładów wujka, ale nie jest głupi.
Wampir nie zaatakuje cię w środku dnia, ale dzieciak starszy o trzy lata to coś zupełnie innego. Dwunastolatkowie to koszmar. Terror w brzydkiej bejsbolówce i szarej koszulce pokrytej błotem i glutami. Nie ma litości. Tylko ten uśmiech odsłaniający ledwie wyrośnięte zęby i żenujące przezwiska wydobywające się spomiędzy ubrudzonych czekoladą warg. I są wszędzie. W szkole, i odległym miasteczku, do którego jedzie się godzinami. Każdego roku, każdego dnia i o każdej godzinie. Ich zasady i hierarchie pozostają niezmienne niezależnie od stanu, strefy czasowej i kontynentu.
Jesteś młodszy? Gratulacje! Nie potraktują cię poważnie i zostawią w środku lasu, zamiast zabrać do obiecanych ruin po spalonym dworze, w którym podobno straszy!
Lubisz kosmitów i prowadzisz dzienniki skupione tylko na nich? Nie. Absolutnie nie próbuj im o tym mówić. Nie pokazuj im. No chyba, że masz ochotę pewnego dnia wejść na plac zabaw i zostać zaatakowanym przez dwunastolatków przebranych za szaraki.
Mając pięćdziesiąt procent szans na urodzenie się alfą przegrałeś to na rzecz swojej siostry i pozostała ci rola omegi? Najlepiej nie wychodź z domu. Szkoła to irytujący wyjątek, ale wakacje spędź zamknięty w domu wujków i wymykaj się tylko wieczorami. Jeśli zignorujesz ciągłe kłótnie między wujkiem numer jeden i wujkiem numer dwa o „robienie remontów późną nocą i zmienianie domu w pułapkę turystyczną" oraz grupki turystów ignorujących wielką tablicę „TO NIE JEST CZĘŚĆ SKLEPU" oraz czerwony napis „NIE WCHODZIĆ" i dziesięć innych ostrzeżeń, to da się przeżyć.
Ośmioletni Dipper Pines jeszcze tego nie pojmował, ale dziewięcioletni Dipper Pines to już inna historia.
Jest początek lata, a pokój, który wujkowie oddali jemu i jego siostrze, Mabel, ma tylko jeden wiatrak wydający przeraźliwe, skrzypiące odgłosy i wzbijający kłęby kurzu przy każdym obrocie. Wszędzie walają się wyjęte z walizek rzeczy; wypożyczone historie o duchach i magazyny modowe mieszają się z kolorowymi swetrami i szarymi bluzkami. Po stronie Mabel już wiszą plakaty z popularnymi gwiazdami i postaciami z kreskówek. Jej samej jednak nie ma w pomieszczeniu – z samego rana oświadczyła, że wyrusza w podróż po Gravity Falls, by „znaleźć idealnego chłopaka... albo, w ostateczności, jakieś przyjaciółki". Wujek Stanley machnął na to ręką. Wujek Stanford spytał czy chciałaby wziąć ze sobą jego ręcznie robią kuszę. „Tak na wszelki wypadek". Potem zmarszczył brwi, przyłożył wszystkie sześć palców do podbródka i z konsternacją spytał czy dzieci w ogóle mogą nosić przy sobie kusze. Zanim nadeszła odpowiedź – Mabel już nie było. Broni też nie.
Tak więc Dipper został sam. Tylko on i ogromne pluszaki, które gapią się na niego z łóżka Mabel swoimi guzikowatymi oczami.
Cóż, to nie tak złe, jak się wydaje. W zasadzie – aż do teraz bawił się całkiem nieźle. Dopiero głośny pisk przerwał jego lekturę i zmusił do podejścia do okna. Przez chwilę waha się z otworzeniem go – wpuszczenie do środka kolejnej fali upału nie brzmi zachęcająco – ale kolejny pisk i fakt, że przez zabrudzoną szybę widzi jedynie kolorowe, przemieszczające się plamy, nie daje mu innego wyboru. Chwyta za klamkę i szarpie najmocniej jak potrafił. Zawiasy jęczą żałośnie, a trójkątna szyba drga, jakby zaraz miała wylądować na podłodze.
O dziwo – choć południe zawsze przyciąga najwięcej turystów, tego dnia na zewnątrz widzi tylko grupkę starszych dzieciaków krążących przy drzewach. Najbardziej rzuca mu się dziewczyna w różowej pelerynie zarzuconej na równie jaskrawą sukienkę. Ma przepaskę na jednym oku, a w jej krótkie, czarne włosy wpleciono zdecydowanie za dużo ozdób. Ściska w dłoniach większą od swojej głowy, czerwoną piłkę i śmieje się z czegoś tak mocno, że prawie ją upuszcza.
— No dalej! Wyłaź, Will! — krzyczy wreszcie i ciska piłką w ścianę Mystery Shack. — I tak już wiemy, że tu jesteś!
Rozgląda się, a kiedy nie dostaje oczekiwanej reakcji – kolejny raz ciska piłką. Tym razem robi to tak mocno, że bez problemu trafiła w trójkątne okno. Dipper w ostatniej chwili robi unik. Z szeroko otwartymi oczami patrzy na nieszczęsny, czerwony przedmiot, który teraz toczy się po drewnianej podłodze. Zatrzymuje się dopiero napotkawszy na swojej drodze stertę stworzoną ze spodni i skarpetek.
Dziewczyna znowu rechocze, a kiedy Dipper wychyla głowę przez okno – patrzy prosto na niego.
— Ups — mówi, po czym unosi ręce i rozkłada szeroko palce. — Ej, odrzuć ją!
Przełyka ślinę. Nawet z tej odległości potrafi stwierdzić, że dziewczyna nie jest ani omegą, ani betą. Zdecydowanie jest od niego wyższa i ma tę irytującą, przeraźliwą siłę typową dla alf. Wygląda też na przynajmniej dwunastolatkę i jak przystało na ten wiek – jest bezczelna i pewna siebie. Dipper idzie po piłkę.
W chwili, gdy ma ją rzucić i ponownie zniknąć wśród książek, zza drzew wychodzą kolejne dzieciaki. Dwójka maszeruje o własnych siłach. Trzeci – dużo mniejszy – jest przez nich ciągnięty. Jego ubranie – biała koszula i równie jasne spodnie – teraz pokrywa błoto. W czarnych włosach ma liście i gałązki. Wygląda jak ktoś, kogo zdjęcie mogłoby wisieć obok definicji słowa „rozpacz". Smarki i łzy spływają mu po twarzy pełnej czerwonych zadrapań.
Na jego widok dziewczyna natychmiast zapomina o Dipperze i swojej piłce. Jej uśmiech staje się jeszcze paskudniejszy i ostrzejszy; teraz odsłania wszystkie zęby i nałożony na nie aparat ortodontyczny.
— No wreszcie!
Chłopak nie jest równie zadowolony – jego płacz zmienia się w pełen desperacji krzyk, a ciało skręca w sposób, który do tej pory wydawał się Dipperowi niemożliwy. Szarpie się kilka razy, ale ci dwaj, którzy go trzymają, pozostają nieugięci.
— No dobra. — Dziewczyna klaszcze w dłonie. — Przyniosłeś zszywacz, Kryptos? — Zwraca głowę w stronę stojącego przy krzakach chłopaka w szarej bluzie.
Kryptos zdejmuje z ramion czarny plecak i postrząsa jego zawartością, co wywołuje dwie bardzo sprzeczne relacje – dziewczyna wybucha śmiechem, a walczący chłopak wyje niczym konające zwierze.
To znak dla Dipper, żeby wreszcie puścić tę głupią piłkę i natychmiast zamknąć okno. Tylko że...
Mija kolejna minuta, a on dalej przy nim stoi i obserwuje rozwój wydarzeń.
Dziewczyna łapie za plecak i zaczyna w nim grzebać, a w pobliżu – jak zawsze w takich sytuacjach – nie ma żadnych dorosłych. Gdzieś z głębi domu niesie się muzyka, więc Dipper domyśla się, że jego wujek, Stanley, słucha przebojów z lat swojej młodości i radośnie podrabia jakieś dokumenty. Stanford za to najpewniej siedzi w piwnicy, rozpisuje swoją teorię o zmiennokształtnych i ignoruje cały otaczający go świat.
To naprawdę dobry moment na wycofanie się z tej sytuacji.
Też może włączyć radio. Jest tochę stare, ale wciąż leży w rogu pokoju i z pewnością ma dla uszu dźwięki przyjemniejsze, niż dziecięce wrzaski.
Chata prawdopodobnie stoi otwarta. Znając wujków jeden z nich kompletnie zapomniał o jej zamknięciu, podczas gdy drugi uznał, że usłyszy dzwonek zawieszony nad drzwiami pomimo głośnego jazgotu.
Dipper ma dziewięć lat, jest omegą i jest sam.
Nikt go nie obwini, jeśli się wycofa. Właściwie – prawdopodobnie nikt nawet nie zwróci na niego uwagi i-
Dobrze. Nieważne. Miotający się dzieciak właśnie patrzy na niego swoimi ogromnymi i załzawionymi oczami.
— P-p-p-p-pomocy — mamrocze zadziwiająco przyjemnym dla ucha, ale cichym głosikiem. Po raz kolejny szarpie się bezradnie.
Tymczasem dziewczyna wyjmuje zszywacz i niebieską zapalniczkę. Dipper z łatwością może sobie wyobrazić wygląd kosmitów oraz potwora mieszkającego na strychu jego sąsiadki, ale za nic nie potrafi stwierdzić co takiego można zrobić z połączenia tych dwóch przedmiotów. Wie tylko, że będzie to bolesne i że dzieciak prawdopodobnie nigdy tego nie zapomni.
Z drugiej strony... To trochę jego wina, prawda?
Wygląda na młodszego od reszty; może jest w wieku Dippera. Powinien więc znać swoje miejsce i trzymać się jak najdalej od starszych dzieci. Na pewno ma jakieś specyficzne hobby i próbował im o nim powiedzieć zamiast trzymać język za zębami.
Mógł zostać w domu. Wyjść dopiero, gdy inne dzieciaki się znudzą i pójdą do siebie. Mógł tego uniknąć.
Niewielki płomyk wydostaje się z zapalniczki.
Dipper rozgląda się nerwowo po pokoju. Pluszaki, ubrania, pluszaki, książki, magazyny, więcej książek, więcej ubrań, ogromna lalka Mabel, która na dziewięćdziesiąt dziewięć procent jest przeklęta, kolejne książki i... Jego wzrok zatrzymuje się na dwóch workach wypełnionych po brzegi piłkami tenisowymi. Stoją obok radia i wyglądają, jakby ostatni raz użyto ich w czasach, gdy Stanley i Stanford byli nastolatkami.
Wzdycha, odkładając na bok czerwoną piłkę. Będzie tego żałować. Jak nic będzie żałować!
A jednak zmusza się do złapania za oba worki i z ogromnym wysiłkiem zaczyna je ciągnąć w stronę okna. W połowie drogi sapie ciężko i chwieje się, ale kontynuuje drogę, podczas gdy krzyki znowu przybierają na sile.
Kiedy już wraca na swoje miejsce, omiata wzrokiem cały teren przed chatą. Miał cichą nadzieję, że ujrzy jakiegoś dorosłego – odpowiedzialnego i wystarczająco dobrego, by rozprawić się z bandą dzieciaków. Nic z tego. Jego oczy natrafiają jedynie na kozę. Zwierzę, nieprzejęte odgrywającą się przed nim sceną, spokojnie przeżuwa trawę.
— No już, Will, przestań beczeć! To wcale nie będzie takie straszne! — Dziewczyna macha energicznie rękami, a zapalniczka prawie ociera się o gałąź drzewa.
Chłopiec, Will, całkowicie blednie – jego twarz tworzy dziwny kontrast do intensywnie czarnych włosów. Brakuje mu też łez, a dźwięki wydobywające się z jego gardła zaczynają niebezpiecznie przypominać bulgot.
— P-P-Pyronica — zaczyna i natychmiast urywa. Płomyk teraz znajduje się tuż przy jego twarzy. Nieruchomieje. Tylko jego oczy rozszerzają się tak, jakby gałki zaraz miały wypłynąć.
W tej samej chwili dwie piłeczki do tenisa przecinają powietrze – jedna z nich uderza w pobliskie drzewo podczas gdy druga trafia dziewczynę w głowę. Pyronica piszczy, a zapalniczka wylatuje z jej dłoni. Zamiast ją podnieść łapie się za miejsce, w które oberwała. Zanim otwiera usta kolejne piłki, niczym deszcz, zaczynają spadać prosto w ich stronę. Niektóre trafiają idealnie, inne albo wędrują za daleko, albo zatrzymują się za szybko. Przynajmniej trzy uderzają Willa, a jedna wypada Dipperowi z dłoni i trafia prosto pod łóżko Mabel.
Dzieciaki, które do tej pory trzymały Willa, odsuwają się gwałtownie i próbują zasłonić głowy. Z ich ust wydobywają się zdezorientowane, nieludzkie odgłosy. Wszyscy mają wrażenie, że to się nigdy nie skończy – piłki spadają, spadają i spadają, jakby Dipper mógł je tworzyć bez końca.
Wreszcie Pyronica wydaje z siebie głośne, paskudne przekleństwo i z plecakiem na czubku głowy rusza w stronę lasu. Pozostałe dzieci natychmiast pędzą za nią nawet się nie odwracając. Ale Dipper nie przestaje rzucać – jego oczy są zaciśnięte, a ręce uparcie wędrują do worków i zabierają z nich kolejne piłki.
— W-w-wystarczy! — Ochrypły głosik przerywa ciszę, która nastąpiła po ucieczce pozostałych. — M-m-możesz prze-przestać!
Dipper zamiera, a piłka, którą miał właśnie posłać w stronę drzew wypada mu z dłoni i uderza go w czubek głowy. Mruga kilka razy i niepewnie patrzy w dół. Wśród wydeptanej trawy, krzaków i piłek, stoi tylko Will. Pociera policzek, w który musiał oberwać piłką, a jego twarz ciągle waha się między absolutną rozpaczą a umiarkowaną paniką.
Patrzą na siebie przez dobrą minutę, zanim Dipper wstaje ze swojego miejsca i wybiega z pokoju. Szybko jak nigdy – jego wuefista prawdopodobnie byłby dumny – pokonuje korytarz, schody i dwa kolejne pomieszczenia. Potem otwiera drzwi do Mystery Shack i prawie przewraca się na ich progu.
Macha niezdarnie ręką, a Will natychmiast zrywa się na równe nogi i wpada do chaty, jakby goniło go stado wściekłych jednorożców albo wielki bagienny potwór. Dipper zatrzaskuje za nim drzwi i tym razem przekręca umieszczony w nich klucz.
Obaj, w tej samej chwili, opadają na podłogę, a ich ciężkie oddechy mieszają się z muzyką, która wciąż dobiega gdzieś z głębi domu. Will trzęsie się, a z bliska wygląda nawet gorzej niż wcześniej – ma siniaki na całych rękach, a jego spodnie są podziurawione. W jednej z dziur wciąż tkwi kawałek gałęzi. Włosy ma w kompletnym nieładzie. Jest nieco wyższy od Dippera, ale strasznie się garbi – niczym ktoś, kto chce po prostu zniknąć. Definitywnie jest też omegą.
— Dzie... dziękuję — mamrocze i prawie się przy tym krztusi.
Dipper kiwa niezręcznie głową. Teraz, gdy są sami, nie ma pojęcia, co powinien zrobić. Jego własne nogi wydają się ciężkie, niezdolne do utrzymania ciała, a gardło ma suche jak wtedy, gdy on i Mabel założyli się które z nich zdoła zjeść całą garść popiołu. (I to też nie był dobry pomysł.)
Pieką go kąciki oczu. Jakby coś uparcie chciało się z nich wylać. Dopiero ta myśl zmusza go do ponownego dźwignięcia się na nogi. Przyciśnięty, na wszelki wypadek, do ściany idzie w stronę drzwi, a Will niepewnie, ale bez słowa sprzeciwu, wędruje za nim. W ten sposób lądują w kuchni.
Dipper otwiera lodówkę i grzebie w niej aż wreszcie spomiędzy stert gotowych naleśników i w większości pustych słoików wygrzebuje najzwyklejszą butelkę z sokiem. Pokazuje ją Willowi, wolną ręką wskazuje na szklanki i unosi brew. Will kiwa w odpowiedzi głową.
— Mamy też lody — mówi Dipper, stawiając przed chłopakiem szklankę soku jabłkowego. Nie jest pewien czy właśnie to powinno się powiedzieć komuś, kto prawie został okaleczony, ale twarz Willa natychmiast się rozjaśnia.
— Cz-czy s-są może cze... czekoladowe?
Dipper wypija całą zawartość swojej szklanki i otwiera zamrażalnik. Pierwszą szufladę wypełniają lody w każdym możliwym smaku. W zeszłym roku było tak samo. Wujkowie spanikowali słysząc, że mają zając się dziećmi, więc wykupili połowę działu ze słodyczami.
Prawdziwym pytaniem nie jest to czy są lody czekoladowe, ale – kiedy Dipper zdoła się do nich dokopać. Na samym wierzchu leżą te wszystkie dziwne, fantazyjne smaki, których ani on, ani Mabel nigdy nawet nie dotykają. Dopiero pod nimi odnajduje to, czego potrzebuje.
Wyjmuje dwa opakowania po czym wręczył jedno Willowi.
— Dz-dziękuję.
— Mhm.
Muzyka wreszcie ucicha, ale nikt nie zjawia się ani w kuchni, ani na korytarzu, więc jedzą w kompletnej ciszy. Will wpatruje się w Dippera, jednocześnie próbując udawać, że wcale tak nie jest, a Dipper stara się udawać, że wcale tego nie widzi. Po jakimś czasie udawanie zaczyna go nudzić, więc zwraca się twarzą w stronę Willa i przechyla głowę.
— No? O co chodzi? — pyta.
— Um... — Twarz Willa naprzemiennie staje się chorobliwie blada i czerwona niczym pomidor. — Ja... tylko... no bo... — Wierci się na krześle. — Nie... nie znam twojego imienia i... nie widziałem cię tu wcześniej... i... no... ten... — mamrocze i natychmiast chowa twarz za dłońmi.
Nadgryziony rożek spada na ziemię przez co Will wydaje z siebie kolejny pisk.
— Przepra-
— Dipper.
— Co?
— Możesz mi mówić Dipper — wyjaśnia, podnosząc rożek i wrzucając go do kosza na śmieci. Wyjmuje z zamrażalki kolejny lód o smaku czekoladowym i wręcza go Willowi. — Znaczy, niby mam na imię Mason, ale nie mów tak, okej? To głupie — burczy, sięgając po ścierkę.
— Um, okej. — Chłopak pociera nerwowo tył głowy. — Ja jest... jestem Will. To znaczy... William Cipher, ale... wszyscy mówią „Will". Więc też możesz. Je-jeśli chcesz.
W pierwszej chwili chce tylko przytaknąć, ale potem trybiki w jego głowie zaskakują, a spośród wielu wspomnień i długich wywodów Stanforda Pinesa wyłania się jeden konkretny monolog.
Kolejny raz lustruje Willa wzrokiem. Tym razem wygląda przy tym, jakby spodziewał się, że z głowy jego rozmówcy wyrosną rogi, a oczy przybiorą bardziej demoniczny odcień. (Oczywiście nic takiego się nie dzieje. Oczy Willa pozostają intensywnie niebieskie, a we włosach wciąż ma jedynie liście.)
— Czekaj. Jesteś z tych Cipherów? Tych bogatych i strasznych? — pyta tak dla pewności, a przed oczami staje mu ogromna posiadłość, którą widział w drodze do Mystery Shack. Umieszczona na wzgórzu wyróżnia się na tle monotonnego krajobrazu, ale jednocześnie jest kompletnie niedostępna dla innych osób. Kiedy w zeszłym roku Dipper chciał do niej podejść i zerknąć przez okno, by upewnić się, że w środku nie ma żadnych duchów albo chociaż wampirów, przywitała go ogromna brama i dwaj równie ogromni, patrolujący teren mężczyźni. Natychmiast się wycofał. Potem, gdy opowiedział o wszystkim wujkom, dostał wykład od Stanforda.
Skrócony przekaz brzmiał: nie ufaj Cipherom i krzycz, gdy do ciebie podejdą.
— Eeee? Tak? Znaczy... M... Rodzice nie są straszni. Chyba? Ta-tak myślę? Czasami dają mi szlabany, bo do późna czytam książki. Czy to się liczy? — Will zastanawia się na głos, a jego drugi lód wygląda jakby zaraz miał podzielić losy pierwszego.
Dipper wzdycha.
Chorobliwa, wrodzona ciekawość każe mu drążyć temat i odkryć wszystkie sekrety wielkiej posiadłości oraz ustalić czy w słowach wujka kryje się prawda. Dziecięcy, zmęczony dniem umysł mówi, że powinien po prostu pójść do salonu, na kanapę i przez resztę dnia oglądać kreskówki. Ostatecznie nie robi żadnej z tych rzeczy, bo Will odzywa się jako pierwszy.
— Czy... teraz jesteśmy, no, przyjaciółmi? — pyta i jego oczy otwierają się tak szeroko, jakby gałki zaraz miały wyskoczyć z czaszki. Definitywnie ma zamiar się rozpłakać jeśli nie dostanie twierdzącej odpowiedzi.
Nie.
To nie jest dobry pomysł.
To bardzo zły pomysł.
Złamanie wszystkich zasad, jakie tylko Dipper sobie ustalił na to lato.
Sam jest dziwnym dzieckiem. Nie może się zadawać z kimś, kogo otwarcie zastraszano w biały dzień. To tylko pogorszy jego szanse na przetrwanie tego lata i spokojny powrót do domu. Do tego... co jeśli będzie chciał wyruszyć, by znaleźć jakąś tajemnice do rozwiązania? Czy Will pójdzie za nim? Czy będzie płakać w trakcie, bo lasy wieczorem wydadzą mu się zbyt straszne?
Zły, zły pomysł.
— Nigdy n-nie miałem przyja-przyjaciela.
Najgorszy pomysł jaki Dipper miał od czasu zjedzenie w pojedynkę całego ogromnego tortu. No dobrze. Tamten jeden raz, gdy jako sześciolatek próbował pojmać psa sąsiadki, bo myślał, że to kosmita też nie był dobry. I tamten, gdy uznał, że nauczyciel matematyki jest wampirem, więc należy oblać go wodą święconą.
Być może miał w życiu o kilka złych pomysłów za dużo.
Ale nawet on nie jest tak głupi, by zaprzyjaźniać się z kimś takim, jak Will. Czym innym jest zadanie kilku istotnych pytań i ewentualne stworzenie całej strony w dzienniku poświęconej Cipherom, a czym innym trzymanie się z Willem przez całe lato.
Nie zrobi tego.
...nie zrobi, prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro