Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20 • słońce

  Na zewnątrz było cicho. Gdy Todoroki i Kirishima, za plecami mając wciąż rosnący pożar, wybiegli z budynku, wypadli na ogromny parking, który Kirishima pamiętał z tamtej nocy, gdy dostał się do ośrodka. Brama była otwarta, a przy niej stał doktor Shinso. Nie patrzył na nich, chyba nawet ich nie zauważył. Wzrok miał utkwiony w jakimś punkcie między drzewami i lekko się krzywił, nerwowo przekładając pęk kluczy z jednej dłoni do drugiej.

  — Shinso! — zawołał go Kirishima, a wtedy mężczyzna błyskawicznie się do nich odwrócił i odetchnął z ulgą.

  — Już się bałem, że tam utknęliście — mruknął, odsuwając się, by ich przepuścić. — Co się stało?

  Kirishima nerwowo zerknął na Todorokiego, który od ich wcześniejszej rozmowy nie odezwał się ani słowem. 

  — Mieliśmy... małe problemy z Shigarakim, ale...

  — Dabi był moim bratem — przerwał mu Todoroki, a Shinso uniósł brwi.

  — Naprawdę? Nie wiedziałem. A on...?

  — Nie żyje.

  Shinso skinął głową i zapatrzył się na budynek, który z zewnątrz nie wyglądał na miejsce, w którego wnętrzu właśnie trwa ogromny pożar. Cóż, pozory mylą.

  — Nie znałem go za dobrze, ale wydawał się nie być... specjalnie złym człowiekiem — mruknął w końcu, a Todoroki pokręcił głową.

  — Robił potworne rzeczy, ale nas uratował. Mnie i Kirishimę.

  — To rzeczywiście zmienia obraz — przytaknął Shinso, błyskawicznie domyślając się, kim jest Kirishima, po czym dodał: — Lepiej już chodźmy, wszyscy się niepokoją. 

  — Właśnie, gdzie jest reszta? — zapytał Eijiro, marszcząc brwi, choć pozostali mężczyźni wiedzieli, że tak naprawdę szuka tylko jednej osoby.

  — Ground Zero jest z nimi, spokojnie.

  — Bakugo Katsuki — poprawił go szybko Kirishima, a Shinso równie szybko zareagował:

  — Bakugo jest z nimi, tak. Wyglądał na raczej zadowolonego, ale wolałem zaczekać na ciebie, nim do niego podejdę. 

  — Dobrze zrobiłeś — mruknął Kirishima, starając się nie przywoływać w myślach obrazu Bakugo, który przy użyciu swojego daru wysadza Shinso w powietrze. — Co się działo, gdy mnie nie było?

  — Na początku wszyscy doskonale sobie radzili, Shigaraki niczego nie zauważył — mruknął doktor. — Cellophane i Earphone Jack wykonali kawał dobrej roboty, ale później ktoś zwrócił uwagę, że twoje badania chyba powinny się już skończyć. Oczywiście Shigaraki poszedł to sprawdzić i gdy zauważył Togę...

  — Swoją drogą, nieźle ją załatwiłeś — wtrącił Todoroki, a Kirishima uśmiechnął się niepewnie, zastanawiając się, czy to faktycznie była pochwała.

  — Tak, został z nią Twice, a Shigaraki pobiegł na górę. Kazał Overhaulowi i mnie uspokoić pacjentów, a Kurogiriemu iść po dokumenty, Dabi gdzieś przepadł... widzę, że masz te akta, więc zgaduję, że zdobył je siłą i ci dał? W każdym razie obezwładniłem Overhaula i razem z Deku wyjaśniłem reszcie, że musimy się ewakuować z budynku. Właśnie wtedy wbiegł Groun... Bakugo, mówiąc, że wybuchł pożar. Przyniósł klucz, więc kazałem wszystkim zdjąć opaski, choć niektórzy nie chcieli i panikowali. W każdym razie wzięliśmy zapasy, które przygotowaliśmy z Chargeboltem, i Deku wszystkich wyprowadził na polankę za tymi drzewami. Gdy nie wracałeś, Shoto zadeklarował się, że po ciebie pójdzie, a ja tu czekałem. To wszystko.

  Dalszą drogę to Kirishima opowiadał o wszystkim, co przydarzyło mu się po opuszczeniu celi Ground Zero, gdy doktor, który właściwie już doktorem nie był, prowadził ich drogą przez chaszcze, sprawiając, że coraz bardziej oddalali się od płonącego ośrodka.

  Polana, na której znaleźli się po kilku minutach, nie była duża. Kirishima błyskawicznie ogarnął ją wzrokiem i ku swojej uldze odkrył, że wszyscy jego przyjaciele byli tutaj, cali i zdrowi.

  — Red Riocie! Ale mi ulżyło! — zawołał Deku, który, gdy tylko ich zauważył, uśmiechnął się szeroko i podbiegł bliżej nich. Jego zielonkawe loki były nawet bardziej niesforne niż zazwyczaj, a niegdyś białą koszulę miał ubrudzoną ziemią. — Shoto długo nie wracał, bardzo się martwiliśmy!

  — Wszystko jest okej — powiedział prędko Kirishima, nawet nie zwracając mu uwagi na to, że już nie jest żadnym Red Riotem. Miał ważniejsze sprawy na głowie. — Hej, a widziałeś, gdzie poszedł...

  — Red Riot.

  Powoli odwrócił głowę, od razu napotykając spojrzenie Pinky. Kobieta trzęsła się ze złości i, jak mu się wydawało, strachu. Jej spojrzenie przeskakiwało po twarzach zebranych, pięści zaciskała tak mocno, że Kirishima mimowolnie się skrzywił.

  — Tak? — zapytał w pozornie spokojny sposób, bo napięcie między nimi było niemalże namacalne.

  — Gdzie doktor Shigaraki? Dabi? Toga, Twice i Overhaul? Kurogiri? Gdzie moja rodzina? — zapytała, a jej głos z każdym słowem stawał się coraz bardziej piskliwy. Przeniosła wzrok na Shinso, który teraz również skupił na niej swoją uwagę. — Gdzie oni są? Miałeś ich tu sprowadzić. Mówiłeś, że szukają Red Riota, więc dlaczego... dlaczego on tu jest, a oni nie? — Głos załamał jej się na moment, co spróbowała zamaskować wymownym kaszlnięciem. — No, odpowiadaj!

  Shinso powoli przeniósł spojrzenie z niej na Kirishimę, który z kolei wbił swój wzrok w odciski wielu par butów na błotnistej ziemi. 

  — Są w środku. Wszyscy nie ży...

  — Nie! — Pinky gwałtownym ruchem złapała go za ramiona i przyciągnęła do siebie tak blisko, że mógł poczuć na swojej skórze jej drżący oddech. — Kłamiesz. Zostawiłeś ich tam, ale ja ich uratuję. Uratuję — warknęła, teraz odpychając go od siebie, po czym na chwiejnych nogach odeszła kilka kroków, by nagle przyspieszyć. 

  — Pinky, stój! — Cellophane rzucił się do przodu, łapiąc ją za nadgarstek, na co kobieta wrzasnęła. — Oni są martwi!

  — NIE! — Kobieta zaczęła mu się wyrywać, miotając się jak oszalała. Pobladła na twarzy, wybałuszając oczy. — Puść mnie, puść mnie do cholery! Oni żyją, oni ŻYJĄ!

  — Dobrze wiesz, że nie! Skoro jeszcze ich tu nie ma, to znaczy, że spłonęli!

  — ZAMKNIJ SIĘ! — Z jej gardła wydobył się rozdzierający krzyk i upadła, tym samym oswobadzając się z mocnego uścisku Cellophane. Spróbowała podnieść się z ziemi, ale zaraz znowu się przewróciła, brudząc swoje już i tak nadające się do kosza ubranie. Nadal wrzeszcząc, porzuciła próby biegu. Opuściła głowę i zaczęła czołgać się w stronę drzew, nie zważając na Cellophane, który próbował ją podnieść.

  — Zdejmij opaskę — mruknął Kirishima, podchodząc do niej i sięgając ku jej szyi. — Odzyskasz wspomnienia i zrozumiesz, że Shigaraki zasłużył na śmierć.

  — Zasłużył? Czy ktokolwiek zasłużył na taki koniec?! — warknęła, odtrącając wyciągniętą dłoń Cellophane i unosząc mokrą od łez twarz, by spojrzeć na mężczyznę.

  — Tak — odpowiedział z pozoru spokojnie, patrząc na nią wyzywająco.

  — Racja. Faktycznie — szepnęła Pinky, a jej głos drżał, jakby wsadzała w te słowa wszystkie swoje siły. — A wiesz, kto? TY I TEN TWÓJ PIERDOLONY GROUND ZERO! JESTEŚCIE ZWYKŁYMI MORDERCAMI! WSZYSCY! NIENAWIDZĘ WAS! — wrzasnęła, w nagłym przypływie wściekłości rzucając się na Kirishimę z palcami wygiętymi tak, jakby chciała rozorać mu nimi twarz. — TO TY POWINIENEŚ TAM UMIERAĆ! TY, NIE ONI! — Skuliła się na ziemi, gdy Kirishima odepchnął ją od siebie i odszedł od niej na bezpieczną odległość.

  — Pinky, proszę, uspokój się — jęknął Cellophane, podchodząc do niej i zamykając jej drżące ciało w uścisku. — Wdech, wydech. Już nikt nie mówi, kto jest zły, a kto dobry. Spokojnie.

  — O-oni nie byli źli — załkała kobieta, wbijając paznokcie w jego ramię, co mężczyzna zignorował. — Byli... byli moją rodziną.

  — Nieprawda. Porwali cię od twojej prawdziwej rodziny — powiedział głośno Kirishima, a Cellophane się skrzywił.

  — Błagam, zamknij się. Nie pomagasz.

  — To jego wina — powiedziała cicho Pinky, zamykając oczy, a jej twarz wykrzywiła się w grymasie bólu. — Doktorze Shigaraki, to jego wina. Trzeba było od początku o wszystkim ci powiedzieć. Przepraszam, byłam głupia — zaszlochała, szepcząc jak w amoku do człowieka, który przecież już nie żył. — Ja... próbowałam to naprawić, prosiłam Invisible Girl, żeby zabrała im ten paskudny dziennik. Zniszczyłam go, potargałam, naprawdę. Ale... ale to nic nie dało, bo ty... — Z jej oczu popłynęły kolejne łzy, a ciałem wstrząsnęła gwałtowna fala drgawek. — Jesteś na mnie bardzo zły? Przepraszam cię. Zawiodłam.

  — Spokojnie, jesteś bezpieczna — szepnął Cellophane, który sam wyglądał tak, jakby miał się rozpłakać.

  Kirishima już dłużej nie mógł na nich patrzeć. Ku swojemu zdumieniu odkrył, że to nie dlatego, że jest wściekły na Pinky, mimo że zniszczyła dziennik i po tym wszystkim nadal im nie wierzyła. Nie, tu nawet nie chodziło o nią. Chciał po prostu mieć już to wszystko za sobą i dostać się do Bakugo, którego, jak na złość, nigdzie nie było. Skupił wzrok na ładnej dziewczynie, której nigdy wcześniej nie widział, a która podeszła do niego ze skruszonym wyrazem twarzy,

  — Przepraszam, Red Riocie, nie chciałam, żeby tak wyszło. Nie miałam pojęcia, że ten dziennik był ważny. Sądziłam, że to pamiętnik Pinky, który zabraliście jej dla żartu i ona tylko chce go odzyskać... — wyjaśniła prędko, gdy do niego podeszła.

  — Invisible Girl? Wyglądasz...!

  — Właśnie, wyglądam. — Kobieta roześmiała się cicho, kręcąc głową. — Nie sądziłam, że kiedyś jeszcze będę mogła się przeglądnąć w lustrze. Widać to właśnie opaska dawała mi moce. Na badaniach Shigaraki nigdy mi jej nie zdejmował, a ja nie mogłam zrozumieć, dlaczego jestem niewidzialna cały czas. Teraz jestem całkiem normalna. — Uśmiechnęła się delikatnie, wskazując na szczątki opaski blokującej, które trzymała w zaciśniętej pięści. — Todoroki ją dla mnie spalił. 

  — To wspaniale...

  — Toru Hagakure. Jeszcze raz przepraszam.

  — Eijiro Kirishima, i naprawdę teraz nie ma o czym mówić. Widziałaś może...?

  — Kirishima? To twoje nazwisko? — zapytała Earphone Jack, która właśnie do nich podeszła z uśmiechem na ustach. — Ja jestem Jiro Kyoka.

  — Ugh, super, ale widziałaś go gdzieś? — zapytał nieco już poddenerwowany Kirishima, rozglądając się na boki.

  Jiro pokręciła głową z uśmiechem.

  — Ty jak zwykle o jednym. Chargebolt wcześniej pocieszał Shoto, a teraz stoi gdzieś z boku i obściskuje się z Shinso. Widać to ich sposób na odreagowanie. — Roześmiała się, gdy zdezorientowany Kirishima zamrugał kilka razy. — Żartowałam no. Chociaż oni akurat chyba rzeczywiście się obściskują, nieważne. Idź, kochasiu, stoi na tym pagórku obok.

  Kirishima podziękował jej skinieniem głowy i szybkim krokiem oddalił się od w większości wciąż oszołomionych byłych pacjentów. Lawirował między drzewami, gdy wreszcie tuż przed sobą, na niewielkim wzgórzu, zauważył stojącą nieruchomo postać, z twarzą uniesioną do nieba i delikatnym uśmiechem, błądzącym na bladych wargach.

  — Katsuki!

  Bakugo opuścił głowę, by mu się przyjrzeć. Niedbale machnął na niego ręką, jakby po to, by zaprosić go do siebie. Kirishima wdrapał się więc po łagodnym zboczu i stanął obok swojego chłopaka, przypatrując się mu uważnie. Z wyglądu nadal był więźniem Ground Zero. Wychudzony, blady, z pooranym bliznami ciałem i wieloma wciąż świeżymi ranami. 

  Człowiek, który mu to zrobił, nie żyje, przypomniał sobie błyskawicznie, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. 

  — Wierzysz w przeznaczenie? — zapytał nagle Kirishima, a Bakugo uniósł brew, nie patrząc na niego. — Bo ja tak. — Przełknął ślinę, starając się odzyskać panowanie nad własnym głosem, który nagle zaczął mu drżeć, jakby ze zdenerwowania. — Nie wiem, czy wiesz, ale Red Riot kochał Ground Zero. Bardzo. Nawet... nawet, jeżeli praktycznie się nie znali. Jeśli... jeśli to nie jest przeznaczenie, to ja... co mam na myśli, to... czy teraz, gdy mamy to już za sobą, ty... — Wziął głęboki wdech, w duchu dziękując Katsukiemu za to, że choć raz mu nie przerywał. — Wyjdziesz za mnie? — wypalił, zaraz potem dodając: — Znaczy, wiem, że do tego trzeba pierścionka, garnituru, w ogóle randki, a teraz oboje jesteśmy brudni, zmęczeni i...

  — Och, przymknij się.

  — Co? — wydusił zdezorientowany Eijiro, wpatrując się w mężczyznę z niedowierzaniem.

  — Powiedziałem ci, żebyś się przymknął. 

  — J-jasne. — Spuścił wzrok na swoje stopy, po czym usłyszał coś, co... — Ty... ty płaczesz?

  Bakugo gwałtownie odwrócił twarz od słońca, patrząc na niego spode łba.

  — Nie, idioto — warknął, zaraz potem jednak łagodniejąc: — Tylko... — Z powrotem odwrócił głowę, patrząc na coś, co znajdowało się gdzieś daleko, ponad wierzchołkami drzew, ponad ich troskami i zmartwieniami, które zostawili już za sobą. — Słońce jest takie piękne. — Uśmiechnął się, łapiąc Kirishimę za rękę. — Dziękuję, że mi je pokazałeś. To było cudowne uczucie, móc zakochać się w tobie od nowa.

  Na te słowa Eijiro poczuł, jak szczęście w czystej postaci topi strach i niepokój w jego sercu, przepełniając je cudownym, pełnym nadziei na lepsze jutro ciepłem, którego tak mu brakowało.

  — Czy to znaczy, że...? — Urwał, wiedząc, że Katsuki i tak zrozumiał, co zamierzał powiedzieć: ,,Czy to znaczy, że się zgadzasz? Wyjdziesz za mnie?"

  — Tak.

  Promienie słońca delikatnie oświetlały ich twarze, gdy złączyli swoje usta w czułym pocałunku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro