Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19 • pożoga żalu

  — Katsuki, ja... — zaczął Kirishima, ale Bakugo natychmiast mu przerwał, unosząc palec.

  — Ktoś idzie — mruknął, a chwilę później za drzwiami rozległ się przytłumiony odgłos szybkich kroków.

  Odczekali chwilę, gotowi w każdej chwili zerwać się z miejsc i ogłuszyć przeciwnika, ale na szczęście nikt nie wpadł na pomysł odwiedzenia Ground Zero w jego ciemnej celi.

  — Cieszę się, że cię widzę... cieszę się, że w ogóle widzę, ale pozmawiamy później, okej? — powiedział w końcu Bakugo, wykrzywiając usta w grymasie przypominającym uśmiech. — Chcę już stąd wyjść.

  — Ale...

  — Eijiro, zaraz ktoś się zorientuje — kontynuował spokojnie, nawet nie zwracając uwagi na próby przerwania mu Kirishimy.

  — Wiem! Ja tylko... jesteś bardzo spokojny — powiedział w końcu mężczyzna, opuszczając wzrok.

  Bakugo prychnął, wywracając oczami.

  — Wiesz, miałem trochę czasu na wyciszenie się — zauważył, po czym podniósł się z podłogi na wciąż chwiejnych nogach.

  — Pomóc ci?

  — Nie, dam sobie radę. Ty masz jeszcze coś do roboty, nie? — zapytał Bakugo, po czym, nie czekając na odpowiedź, dodał: — Jeśli spotkasz Shigarakiego, walnij go ode mnie. Mocno.

  Kirishima uśmiechnął się blado. Po tym wszystkim, czego się dowiedzieli, po tak długiej rozłące, naprawdę miał zostawić Katsukiego samego sobie? Z drugiej strony, opcja ciągnięcia go za sobą po całym ośrodku, by odnaleźć te cholerne akta, była jeszcze gorsza.

  — Dobra, chodźmy stąd — powiedział więc tylko, a Bakugo ochoczo pchnął drzwi prowadzące do korytarza i stanął jak wryty.

  — Kurczę, faktycznie jasno — jęknął, osłaniając oczy dłońmi i robiąc krok w tył.

  — Jeśli chcesz, to możemy jeszcze poczekać...

  — Kurwa, Eijiro, nie jestem dzieckiem. Dam sobie radę — warknął Bakugo, stanowczo ruszając z miejsca, a Kirishima niechętnie poszedł za nim.

  I wtedy gdzieś z oddali rozległ się krzyk.

  — Znaleźli Togę — domyślił się błyskawicznie Kirishima. — Cholera, za długo nam to zajęło — jęknął, a Bakugo spojrzał na niego z ukosa, jakby chciał spytać: ,,nam?".

  — Idź, odwrócę ich uwagę — mruknął, na przemian rozchylając i zaciskając palce prawej dłoni.

  — Co chcesz...?

  Błysnęło, gdy gigantyczna eksplozja wybuchła tuż przed nimi. Zaraz po niej pojawiły się kolejne, ale te nie były już zasługą Bakugo, który odwrócił się do Kirishimy z szerokim uśmiechem na ustach.

  — To laboratorium, Eijiro. Pełno tu łatwopalnych rzeczy.

  Jak na zawołanie, gdy tylko skończył mówić, dym dostał się do ich nozdrzy, a później zobaczyli płomienie, które powoli rozrastały się, pochłaniając część przestrzeni za nimi.

  Kirishima pewnie stałby tam dalej z szokiem wymalowanym na twarzy, gdyby Bakugo nie popchnął go w stronę najbliższej odnogi, a sam nie odszedł w drugą stronę.

  Minęło sporo czasu i Eijiro zdążył przeszukać już dokładnie gabinet Shiagarakiego, nim zdał sobie sprawę, że w, jak mówił Katsuki, laboratorium pełnych łatwopalnych rzeczy, powinien być chociaż alarm na wypadek pożaru, a najlepiej i zraszacze na suficie. Po chwili zdziwił się jeszcze bardziej, gdy wychodząc z pomieszczenia zauważył, że zraszacze naprawdę są na swoim miejscu, ale z jakiegoś powodu się nie aktywują.

  To pewnie znowu sprawka Shinso, domyślił się, wchodząc do następnego pokoju, doktor Togi. Facet jest genialny, mamy szczęście, że jest po naszej stronie.
 
  Przeszukanie gabinetu Togi zajęło mu nieco więcej czasu, bo w jej biurku panował okropny bałagan. Minuty mijały, pożar się rozprzestrzeniał, a Kirishima powoli zaczynał panikować. Wybiegł od razu, gdy upewnił się, że niczego nie przeoczył, i pędem ruszył ku drugiej odnodze. Przystanął dopiero w saloniku, przed kolejnymi zamkniętymi drzwiami. Nie miał już czasu na przeszukiwanie gabinetów doktorów, akt należało spodziewać się w bardziej chronionym miejscu.

  Mimo wcześniejszej wdzięczności, zaczynał coraz bardziej denerwować się na doktora Shinso, który, mimo swojej zapobiegliwości, nie podał mu żadnej wskazówki o tym, gdzie właściwie ich szukać.

  Podszedł bliżej drzwi i przymierzył się do wyważenia ich, gdy nagle, tuż za sobą, usłyszał cichy, lecz stanowczy głos:

  — Żadnych gwałtownych ruchów, chyba że chcesz dostać kulką w łeb — warknął Shigaraki, a Kirishima poczuł chłód lufy pistoletu, gdy doktor przytknął ją do jego szyi.

  Eijiro powoli uniósł ręce do góry, a jego myśli pędziły jak oszalałe. Jak mówiła Toga ledwie godzinę temu, czas jego reakcji nadal nie był wystarczająco krótki. Nie miał szans na użycie Quirku, nim Shigaraki pociągnie za spust i zabije go na miejscu. Był też pewien, że w starciu fizycznym również nie ma szans: doktorzy, wbrew stereotypom, nie należeli do chucherek, przy czym na pewno byli przygotowani na podobne do tej sytuacje, a Shigaraki nie tylko był starszy i bardziej doświadczony, ale i miał broń.

  Czy tak to się skończy? Umrze tu, zabity przez swojego wroga lub spalony żywcem, jeśli Shigaraki postanowi poczekać na nieuchronną śmierć?

  — Dobrze, a teraz odwróć się powoli, spokojnie — kontynuował łagodnie doktor, choć Kirishima czuł, jak drży od powstrzymywanej furii. — Nie ma się co śpieszyć.

  Nie ma się co śpieszyć?

  — Może opowiesz mi, jak właściwie odkryłeś prawdę, Red Riocie?

  — Nie nazywam się Red Riot — warknął Kirishima, a Shigaraki roześmiał się głośno.

  — Oczywiście, już wszystko pamiętasz. Więc? — dopytywał, nadal tym samym łagodnym głosem, którego używał za każdym razem, gdy rozmawiał z pacjentami.

  — Z małą pomocą mojego przyjaciela Eraserheada. — Kirishima delikatnie obrócił głowę, by móc zobaczyć reakcję Shigarakiego, który przez chwilę wyglądał na zszokowanego i...  przestraszonego.

  — To i tak nieważne. Powiem ci jedno, Red Riocie — rzekł po chwili, a ostatnie słowa niemalże wysyczał. — I tak przegrałeś. Kurogiri już odjeżdża stąd z wynikami badań, więc nawet jeśli twoim żałosnym przyjaciołom uda się uciec, nawet jeśli zniszczysz ten budynek, my wygramy.

  — Nawet jeśli tu zginiesz? — wychrypiał Kirishima, powoli tracąc pewność siebie, która ustępowała miejsca obojętności.

  Przynajmniej Katsuki będzie bezpieczny.

  — Och, tu nie ma żadnego jeśli — Shigaraki mówił wyższym głosem niż zazwyczaj — zginę tu, na pewno. A ty zginiesz ze mną.

  Później wszystko stało się bardzo szybko. Rozległ się głuchy odgłos uderzenia, cichy jęk.  Kirishima zamrugał. Shigaraki leżał na podłodze ogłuszony, a za nim, z czymś dużym i metalowym w ręce, stał doktor Dabi.

  — Powinien zwracać więcej uwagi na to, co się dzieje wokół niego — powiedział beztrosko, z lekkim uśmiechem błądzącym na ustach. — Weź to, przyda wam się. To akta wszystkich w ośrodku i wyniki badań, które, nawiasem mówiąc, niełatwo było zdobyć od Kurogiriego — dodał, wciskając kilka teczek w ręce oszołomionego Eijiro, który wpatrywał się w niego w szoku. Czy to mu się śniło, czy naprawdę został uratowany? Jedno pytanie wręcz cisnęło mu się na usta, więc zadał je, nie wiedząc, czy naprawdę chce znać odpowiedź:

  — Dlaczego?

  Dabi spojrzał mu w oczy, a uśmiech natychmiast zniknął mu z twarzy. Nagle, z zadowolonego z siebie człowieka, zmienił się w kogoś potwornie zmęczonego. Zmęczonego życiem.

  — Wcześniej powiedziałem ci, że robię to dla Chargebolta i Pinky, pamiętasz? Kłamałem.
 
  Kirishima zmarszczył brwi. Oczywiście spodziewał się tego, bo Dabi, jakkolwiek to nie zabrzmi, nigdy zbytnio nie przejmował się tą dwójką, ale...

  — Robię to dla Shoto. I tylko dla niego.

  — Dlaczego? — zapytał jeszcze raz Kirishima, czując, że zamiast zrozumieć więcej, rozumie mniej. Nie przypominał sobie nawet, żeby Shoto i doktor Dabi kiedykolwiek zamienili ze sobą więcej niż kilka słów!

  — Bo patrzę na niego i mam wrażenie, że okłamując go, zachowuję się jak ojciec. To mnie dobija.

  Jak... jak ojciec? 

  — Twój ojciec czy jego?

  — Obawiam się, że tu nie ma mowy o dwóch osobach — powiedział powoli Dabi, a Kirishima wybałuszył oczy ze zdumienia.

  — Wy... wy jesteście...

  — Braćmi. Tak. — Uśmiechnął się smętnie, zaciskając palce na powierzchni tego wielkiego, metalowego czegoś, co nadal trzymał w zaciśniętej dłoni. Może to było jakieś narzędzie tortur? — Mieliśmy jeszcze dwoje rodzeństwa, Fuyumi i Natsuo. Oni... oni zostali z tym potworem. — Skrzywił się. — Chociaż patrząc na ten chaos, zastanawiam się, czy nie mają lepiej.

  — Potworem?

  — Inaczej nie mogę go określić. Enji Todoroki bez wątpienia był potworem, gdy zdecydowałem się uciec z domu, po tym, jak kolejny raz wrócił do domu pijany. Shigaraki mnie uratował. Znalazł mnie tamtej nocy. Potrzebował kogoś, kogo mógłby szkolić od podstaw, a ja potrzebowałem kogoś, kto pokazałby mi, czym powinien być dom. Bezpieczną ostoją bez wrzeszczącego ojca i płaczącej matki. W zasadzie to ładnie się mu za to odwdzięczam — mruknął, niechętnie zerkając na nieprzytomnego mężczyznę na podłodze. — Ale kiedyś był znacznie lepszym człowiekiem, naprawdę. Nadmiar władzy nieco pomieszał mu w głowie, tak sądzę — dodał, widząc powątpiewającą minę Kirishimy. — Shoto jest tu wyłącznie z mojej winy i tylko dlatego, że poprosiłem o to Shigarakiego. Na początku miał mieć inaczej na imię, ale nie mogłem się przyzwyczaić, więc zostało tak jak jest. — Uśmiechnął się pod nosem. — Na początku było dobrze. Obserwowałem go z boku, wiedziałem, że z pewnością jest szczęśliwszy tutaj, niż byłby w domu. A mimo to gdzieś z tyłu głowy cały czas miałem myśl, że skończy tak jak All Might, Eraserhead i pozostali. Gdy wyszła ta cała akcja z Ground Zero, a ja, przeszukując jego pokój, znalazłem dziennik, pomyślałem, że nie powiem o nim Shigarakiemu i choć w nieznacznym stopniu pozbędę się wyrzutów sumienia. Później, gdy ty go znalazłeś, postanowiłem ci nie przeszkadzać. To tyle — skończył, stojąc wciąż ze wzrokiem utkwionym w podłodze.

  — Touya? — usłyszał Kirishima, nim zdążył dotrzeć do niego sens słów Dabiego. — To naprawdę ty?

  Ich głowy, Eijiro i Dabiego, odwróciły się w tym samym kierunku, gdzie stał Shoto z szokiem wymalowanym ma twarzy i płonącą lewą połową włosów. Na szyi nie miał opaski.

  Więc Katsukiemu się udało!, zrozumiał Kirishima, a jego usta momentalnie rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

  I wtedy rozpętało się piekło. Najpierw rozległ się wystrzał, gdy Shigaraki odzyskał przytomność i strzelił z pistoletu, którego w całym tym zamieszaniu nikt mu nie odebrał. Później biała koszula Dabiego... Touyi zaczęła przesiąkać krwią z powstałej na brzuchu rany. Na końcu Kirishima poczuł, jak zaczyna kręcić mu się w głowie od nadmiaru wrażeń i dymu, gdy wysokie na metr płomienie wtargnęły do pomieszczenia, niemalże zagradzając drogę ucieczki.

  Toyua upadł.

   — Zginiecie tu! ZGINIECIE TU RAZEM ZE MNĄ, ŻAŁOSNE ŚMIECIE! — zawył Shigaraki, podnosząc się na drżących nogach i strzelając na oślep, tym razem w telewizor, którego ekran roztrzaskał się na drobne kawałeczki.

  Myśli Kirishimy krążyły jak oszalałe, zbijając się w chaotyczny motłoch i nie pozwalając mu skupić się na żadnej z nich. Shigaraki, ogień, Shigaraki, ogień, Shigaraki...

  — Uważaj! — krzyknął Shoto, który stworzył osłaniającą go barierę z lodu na moment przed tym, jak Shigaraki znowu pociągnął za spust.

  — Włożyłem w to tyle pracy! Tyle pracy! TO WSZYSTKO PRZEZ WAS, PIEPRZONE DZIWAKI, BYŁO WAS ZAMKNĄĆ W KLATKACH! — wrzeszczał doktor, plując śliną, a Kirishima z przerażeniem obserwował tę nagłą zmianę.

  — Shoto... — Kirishima i Shoto błyskawicznie spojrzeli na leżącego na ziemi Touyę, który z widocznym wysiłkiem i pomimo ogromnego bólu, który musiał odczuwać, dźwignął się z ziemi. — Shoto, wiem, że to co zrobiłem, jest niewybaczalne, ale spróbuj mnie zrozumieć. Jestem tchórzem — mówił cicho, nie zwracając uwagi na Shigarakiego, który z wrzasków przestawił się na głośne obelgi pod ich adresem. — Jeśli spotkasz mamę, p-przeproś ją ode mnie.

  — Nie, sam będziesz mógł to zrobić — mruknął Shoto, choć spojrzenie, jakim obrzucił wciąż powiększającą się ranę na brzuchu Touyi, nie pozostawiało wątpliwości, sam w to nie wierzył.

  — Nie, Shoto. Jestem tchórzem i muszę zapłacić za swoje tchórzostwo — powiedział cicho mężczyzna, uśmiechając się smutno, po czym szybkim ruchem pokonał odległość między nim i Shigarakim.

  — Co robisz?! Nie zbliżaj się do mnie! — krzyknął ten, ponownie strzelając, tym razem w udo rannego. Tamten jednak nie zwrócił na to uwagi i, rozpaczliwie wytężając ostatnie siły, pchnął Shigarakiego prosto w płomienie... sam też w nie wpadając.

  Shoto rzucił się, żeby go wyciągnąć, ale Kirishima, widząc rozciągniętą w bólu twarz płonącego Shigarakiego, który na moment wynurzył się ze ściany ognia, błyskawicznie odciągnął go na swoją stronę.

  — Wyjście! — krzyknął tylko, osłaniając oczy dłonią od dymu. — Nie możemy już mu pomóc!

  — To mój brat, nie mogę go tak...!

  — Shoto, jeśli dłużej tu zostaniemy, to skończymy jak oni! — warknął Kirishima, czując niemiłe drapanie w gardle, gdy pożoga wzbierała na sile. — Szybko! 

  Słaniając się i co rusz potykając o płonące przedmioty, podjęli rozpaczliwy bieg przez płonący sektor zakazany. Płomienie były tuż za nimi i gdyby choć trochę zwolnili, spłonęliby żywcem. 

  — Drzwi! — krzyknął nagle Shoto.

  — Co?!

  — Są zawalone! 

  Faktycznie, tuż przed wejściem do głównego salonu leżała pokaźnych rozmiarów szafa, której żaden z mężczyzn nie byłby w stanie ominąć, a tym bardziej przesunąć.

  A przynajmniej nie w pojedynkę.

  Nie zważając na potencjalne bakterie, Kirishima przełożył teczki z aktami z rąk do ust, po czym mocno je zagryzł, by nie wypadły. Skinął na Shoto i razem naparli na ciężki mebel, za plecami czując buchający wciąż żar. Gdy udało im się odsunąć szafę na tyle, by móc otworzyć drzwi, pędem wypadli do salonu, a później zbiegli po schodach na dolny korytarz, gdzie przystanęli na chwilę, by złapać oddech.

  — Przepraszam — wypalił nagle Shoto, a Kirishimie przez moment zdawało się, że widzi w jego oczach łzy. — Zachowałem się jak skończony dupek, Red Riocie, ja...

  — Kirishima — przerwał mu mężczyzna, wyciągając rękę.

  Shoto uniósł wzrok i spojrzał na niego niepewnie.

  — Co?

  — Nazywam się Eijiro Kirishima — wyjaśnił  mężczyzna, znacząco zerkając na swoją wyciągniętą dłoń, którą Shoto w końcu uścisnął.

  — Ja jestem Shoto... Shoto Todoroki.

  Pobiegli dalej. Dwa małe ptaszki, wyfruwające ze złotej klatki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro