18 • skradzione wspomnienia
— Eijiro! Eijiro, zwolnij! Eijiro!
Uśmiechał się wesoło, pedałując na nieco na niego za małym rowerku. Za nim biegła jego matka, wysoka kobieta o roześmianych oczach i czarnych, długich włosach, które wiatr rozwiewał we wszystkie strony.
— Mamo, popatrz! Bez trzymanki! — zawołał, a chwilę później z głośnym hukiem wjechał prosto w drzewo, spadając z rowerka.
— Och, skarbie, ile razy mam ci powtarzać... — Kobieta podeszła do synka z grymasem na twarzy.
— Nie boli — zapewnił od razu, choć w oczach zbierały mu się łzy. Rowerek leżał na boku, nieco brudny od błota, ale cały.
— Chodź tu, zadrapałeś sobie kolana. — Mama usiadła na trawie, podwijając pod nogi swoją niebieską letnią sukienkę i posadziła sobie synka na kolanach. — Prosiłam, żebyś uważał.
— Przepraszam, mamo — wyszeptał chłopiec, patrząc, jak jej szczupłe palce zgrabnie przemywają mu ranki wodą utlenioną, z którą kobieta nie rozstawała się od jakiegoś czasu, a dokładniej od momentu, w którym jej syn dostał na urodziny swój pierwszy rower, którym był absolutnie zachwycony.
— Po prostu nie rób tak więcej. Mamie pęka serce, gdy coś ci się dzieje.
— Nie chcę, żeby ci pękało serce!
— A ja nie chcę, żeby coś ci się stało, skarbie. Kocham cię najbardziej na świecie — wyszeptała kobieta, przytulając dziecko.
— Też cię kocham, mamo.
Mama...
— Boże, ale ty się wleczesz — jęknął wysoki blondyn przed nim, który dopiero co uniósł wzrok znad swojego telefonu. — Zdążyłem sam zjeść lody. Za ciebie i za siebie.
— Nieprawda, dopiero co przyszedłeś — zaprzeczył Eijiro, podchodząc bliżej przyjaciela i zerkając mu przez ramię. — Do kogo piszesz?
— Do ciebie, kretynie. Jeszcze chwila i bym to wysłał, przysięgam.
Chłopak roześmiał się głośno, patrząc na widniejącą na ekranie długą, napisaną Caps Lockiem i opatrzoną znaczną ilością wykrzykników wiadomość.
— Też się cieszę, że cię widzę, stary. To jak, poświęcisz się i zjesz te lody ze swoim najlepszym przyjacielem?
— Mam najlepszego przyjaciela? Odsuń się, widocznie go zasłaniasz.
— Bakugo!
Bakugo uśmiechnął się lekko i podszedł do budki z lodami, gdzie sprzedawczyni już czekała w gotowości, by odebrać zamówienia od chłopców.
— Ale ty stawiasz.
Przyjaciel...
— Och, Eijiro, tak się cieszę, że przyszedłeś! — zawołała kobieta, delikatnie, lecz stanowczo pchając go, tak że opadł na kanapę. — W sam raz na obiad!
— On nie przyszedł do ciebie, starucho — warknął jej syn, a kobieta taktownie go zignorowała, już przychodząc z dwoma talerzami; dla siebie i dla Eijiro.
— A co z Katsukim, proszę pani...? — zapytał chłopak, zerkając niepewnie na Bakugo, który nadal stał przy drzwiach wejściowych.
— Sam sobie nałoży! — zawołała radośnie kobieta, a jej syn odszedł do kuchni, głośno tupiąc. — A teraz, skarbie, powiedz mi, od kiedy właściwie jesteście razem?
— Um, jakieś dwa tygodnie już będą — mruknął nieśmiało chłopak, wypatrując na jej twarzy jakichkolwiek negatywnych emocji.
— Och, wspaniale! Naprawdę się cieszę, że ten gremlin wreszcie sobie kogoś znalazł! Myślałam, że zostanie zgorzkniałą starszą panną, naprawdę...
— Mamy po piętnaście lat...
— Aj tam, z jego charakterem to cud, że ktoś tak milutki jak ty go zechciał. A tak między nami — ściszyła głos, zerkając za synem do kuchni, by sprawdzić, czy czasem już stamtąd nie wrócił — proszę, zaopiekuj się nim, dobrze?
Eijiro uśmiechnął się delikatnie. Czy to nie było to, co robił przez te wszystkie lata?
— Oczywiście.
Czyli jednak chłopak...?
Telefon wypadł mu z ręki i z głuchym tąpnięciem upadł na pościel łóżka. Prędko schylił się po niego i drżącymi dłońmi pochwycił go, jeszcze raz przykładając bliżej ucha.
— J-jak to zaginął?
— Policja już wie, ale na razie nie ma żadnych postępów w sprawie... — dobiegł go cichy głos z słuchawki.
— Nie wrócił do domu na noc?
— Tak. Początkowo myślałam, że jest u was, ale kiedy zadzwoniłam do twojej mamy, zaprzeczyła...
— Dlaczego nie zadzwoniła pani do mnie? — zapytał Eijiro, zaciskając wolną dłoń w pięść.
Cisza.
— Halo?
— Nie chciałam cię martwić. Byłam pewna, że wróci, nie takie rzeczy robił, ale... ale nie ma go nadal i... i... — Urwała, gdy głos jej się załamał. Z jej gardła wydobył się stłumiony szloch. — Przepraszam, tylko cię denerwuję. Znajdzie się — dodała Mitsuki Bakugo i przerwała połączenie, zanim zdążyła rozpłakać się na dobre.
Eijiro usiadł na łóżku, z niedowierzaniem wpatrując się w wygaszony ekran telefonu. To było niemożliwe. On miałby zaginąć? On? Przecież pisali ze sobą kilka godzin temu... a teraz go nie było? Nie, niemożliwe.
A jednak strach zagnieździł się już w jego myślach, odbierając dech w płucach i sprawiając, że myśl o rychłym odnalezieniu chłopaka stawała się śmiesznie nieprawdopodobna. Katsuki był silny, odważny i piekielnie inteligentny. Nie zgubił się.
Został porwany.
Nagła fala smutku i strachu wycisnęła mu łzy z oczu i powaliła go na posadzkę. Wtedy też to było takie nagłe i bolesne?
Przeklnął głośno, uderzając pięścią o maskę samochodu. Była cała porysowana i poobijana, co zawdzięczała wcześniejszemu właścicielowi, bo Eijiro dbał o auto jak o własne dziecko. Nie zmieniało to jednak faktu, że maszyna bardzo lubiła się psuć w niesprzyjających okolicznościach.
Na przykład teraz, na rzadko uczęszczanej drodze pośrodku lasu, bez widocznych domów w okolicy.
Kirishima westchnął głośno i wsunął dłoń do kieszeni, skąd miał nadzieję wyjąć telefon i zadzwonić po pomoc. Był rozładowany, co mężczyznę nawet nie dziwiło, biorąc pod uwagę jego zwyczajowego pecha. Zresztą i tak na tym odludziu nie było szansy na choć jedną kreskę zasięgu.
Jęknął i wsiadł do samochodu, ukrywając twarz w dłoniach. Zachciało się samemu wybrać w góry. Mógł teraz czekać, aż jego rodzina zorientuje się, że go nie ma lub zostawić auto i ruszyć w długą drogę powrotną. Biorąc pod uwagę, że wyjechał, nie powiedziawszy nikomu, gdzie się wybiera, a jedynie zostawiwszy kartkę z krótkim: ,,trochę mnie nie będzie", druga opcja miała większy sens.
Ile mógł iść, zanim znajdzie się z powrotem w cywilizowanym miejscu? Cztery godziny? Trzy? A jeśli nikt mu nie pomoże?
Lepszy rydz niż nic.
Wychylił się przez przednie siedzenie, by z tylnich podnieść stary plecak, do którego się spakował. Wyjął portfel i wysypał jego zawartość na fotel pasażera obok niego. Prędko przeliczył pieniądze w gotówce, których niewielka ilość wręcz go przerażała i już miał włożyć je z powrotem, gdy zauważył skrawek papieru, zdjęcie, na które od dawna nie zwracał uwagi, a które cały czas musiało się kryć w zakamarkach portfela.
Podsunął je bliżej oczu i poczuł, jak pojedyncza łza spływa mu po policzku, a później kolejna. Obrazek przedstawiał Bakugo Katsukiego, chłopaka, który kilka lat temu zakręcił mu w głowie. Stał bokiem do obiektywu, uśmiechał się triumfalnie i podziwiał piękne widoki, roztaczające się przed nim. Nie wiedział, że Eijiro robi mu zdjęcie, wtedy na pewno wykrzywiłby usta w grymasie niezadowolenia. Kirishima zrobił mu je z ukrycia tamtego dnia, gdy ostatni raz razem pojechali w góry. Byli tak cudownie nieświadomi, że za kilka miesięcy jeden z nich zaginie na dobre i policja od dwóch lat nie będzie w stanie rozwiązać sprawy.
Dwa lata go nie było. Dwa lata.
Tej nocy Eijiro znowu miał koszmar z udziałem Katsukiego i znowu czuł tę bezdenną pustkę, rozpychającą go od środka i odbierającą mu wszelką nadzieję. To dlatego zdecydował się pojechać w miejsce, które Katsuki wręcz uwielbiał, a o którym Kirishima przez cały ten czas nie chciał nawet myśleć.
Gdyby nie zebrało mu się na wspominki, nie byłby teraz w tej sytuacji.
Wysiadł z auta i zarzucił plecak, po czym ostatni raz spojrzał na samochód, zastanawiając się, czy ktokolwiek zechciałby ukraść taki złom. Gdy doszedł do wniosku, że nie, uspokojony odszedł w stronę, z której nadjechał... a przynajmniej tak mu się wydawało, bo zaczynało robić się bardzo ciemno i późno, więc prawie nic nie widział.
Szedł kilka godzin, zanim przed oczami zamajaczyły mu pierwsze światła i zarys budynku, który bynajmniej nie był domem w przydrożnej wiosce.
Najpierw zauważył ogrodzenie, rozciągnięte na ogromny obszar. Okalało rozległy parking, a także wielki budynek, ledwie oświetlony światłem kilku latarni stojących po obu stronach otwartej bramy. Wjeżdżała przez nią ogromna ciężarówka, która zatrzymała się na parkingu, jak najbliżej drzwi wejściowych do budowli, która, jak zauważył Eijiro, nie miała żadnych okien.
Pchnięty ciekawością, wślizgnął się przez już zamykającą się bramę i ukrył za ciężarówką, która właśnie przystanęła, a z której wysiadł barczysty mężczyzna z czapką bejsbolówką nasuniętą na czoło.
— Już jesteś, świetnie — usłyszał przed sobą spokojny głos innego mężczyzny, który stał w wejściu do budynku. — Co tak późno?
— Wybacz, szefie, były małe problemy. Właściciel fabryki zaczął być dociekliwy i musieliśmy go uciszyć...
— Tak, wiem — przerwał mu zniecierpliwiony ,,szef", podchodząc bliżej. — Zanim zaczniesz wnosić to wszystko do środka... pojawił się u was ostatnio All for One?
— Nie, szefie.
Mężczyzna przeklnął pod nosem.
— Niedobrze.
— Coś się stało, szefie? — zapytał kierowca ciężarówki, a mężczyzna westchnął, poirytowany.
— Jeśli da znak życia, przekaż mu, że Magne nie żyje.
— Doktor Magne? Dlaczego?
— Nie twój interes, po prostu mu przekaż — warknął ,,szef", wyraźnie tracąc panowanie nad sobą.
— Ale... chyba nie mogła umrzeć śmiercią naturalną, nie? — Mężczyzna przed nim ściszył głos.— Czy... czy została zabita przez te wasze dziwolągi?
— Kurwa, tak! — wrzasnął nagle mężczyzna, a kierowca aż podskoczył. — Tak, i gówniak zostanie ukarany, a teraz zamknij się i ładuj cholerne żarcie do pieprzonej spiżarni, jeśli nie chcesz zaraz skończyć jak on! — krzyczał, pochodząc bliżej, a Eijiro w nikłym świetle wreszcie zobaczył jego twarz. Miał błękitną grzywkę, która opadała mu na czoło, popękane wargi rozciągnięte w grymasie, chorobliwie bladą skórę i to spojrzenie, spojrzenie chorego i niebezpiecznego psychopaty.
— Przepraszam, szefie — powiedział szybko przerażony kierowca i ruszył na tyły ciężarówki, a Eijiro nie zdążył odbiec. — Szefie, tu jest jakiś koleś!
— Co?
— Chowa się za autem!
Kirishima cofnął się krok, później dwa i dwadzieścia, aż w końcu uderzył plecami o ogrodzenie, a przed nim stanął mężczyzna z błękitną grzywką.
— Kogo my tu mamy? Szpiegujesz? — syknął, mrużąc oczy. — Nie, chwila... ja cię znam, jesteś Kirishima Eijiro. — Roześmiał się, widząc przerażenie i szok w oczach osiemnastolatka. — Tak, wiem, kim jesteś. Musiałem sporo się dowiedzieć o tym pierdolonym Bakugo Katsukim, zanim go porwałem.
— Ty go... — Kirishima poczuł, jak zalewa go fala przerażenia, wściekłości i nadziei równocześnie. — Gdzie on jest?!
— Od paru godzin w swoim nowym lokum — parsknął mężczyzna, a na jego na twarz wpełzł uśmiech szaleńca. — Już myślałem, że trzeba będzie kogoś znaleźć na jego miejsce, a tu proszę, idealny kandydat sam do mnie przyszedł! — I zanim Eijiro zdążył cokolwiek powiedzieć, zza połów swojego białego fartucha wyjął pistolet i strzelił w udo Kirishimy, który zatoczył się i upadł na ziemię, zamroczony.
Obudził się kilka godzin później, nie pamiętając nic.
Poderwał się z ziemi, gwałtownie wciągając powietrze. Był z powrotem w przedsionku ciemnej części korytarza i z pozoru wszystko było takie samo jak kilka minut wcześniej.
Tak naprawdę zmieniło się wszystko.
Pamiętał! Pamiętał, kim jest, pamiętał, dlaczego tu jest i pamiętał... skierował wzrok na Ground Zero, który nadal leżał obok niego na ziemi, nieprzytomny.
Nie, to nie był Ground Zero.
— Katsuki?
Mężczyzna otworzył oczy i dźwignął się do pionu, wodząc nieprzytomnym wzrokiem po pomieszczeniu. Gdy utkwił w nim spojrzenie, w jego oczach pojawiło się zrozumienie.
— Eijiro.
Poczuł, jak do oczu napływają mu łzy. Znalazł go, naprawdę go znalazł. Teraz zasłyszana dawno temu rozmowa między Shigarakim a kierowcą ciężarówki wreszcie miała sens. Teraz wszystko miało sens. Zalało go poczucie wszechogarniającej ulgi. Wiedział, kim jest. Wiedział, co stało się z jego chłopakiem. Wiedział, jak ich stąd wydostać.
Musiało im się udać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro