Rozdział trzydziesty siódmy
Krew siostry.
Nastolatka w jednej chwili zrozumiała.
Mevis nie była jedynym dzieckiem, które stworzyła bogini Frieda. Była wyłącznie jedynym, które tamta postanowiła zatrzymać. Teraz Calico stała oko w oko z najnędzniejszą z istot. Odepchniętą, zapomnianą, wściekłą na cały świat.
- Jak to jest żyć ze świadomością, że jest się nieudanym tworem? - zapytała Spustoszyciela.
Warknął w odpowiedzi. Obiecywał śmierć. Bolesną, przepełnioną hańbą i poniżeniem. Ludzka część dziewczyny skuliła się ze strachu. Boska była obojętna. Bowiem wiedziała, że istnieć, znaczy walczyć. Odbierać życie, dawać je i znów tracić w wiecznym, acz okrutnym, cyklu.
Krew Mevis wrzała w żyłach Calico. Niemal nie było w niej już miejsca dla człowieczeństwa.
Noc pożerała dzień, a dzień pożerał noc. Morskie przypływy rozbijały się o lądy. Drapieżniki musiały polować. Ich ofiary musiały uciekać. Wszystko, co żyło, było złączone w jednym celu. Aby trwać.
Bogowie oraz ich twory musieli toczyć wieczne boje.
- Dlaczego masz w sobie krew siostry, Podglądaczko?
- Bo jestem nią, mój chłopcze - odpowiedziała Calico, nie otwierając ust. - Nie widzisz tego?
Wokół dziewczyny wezbrała biała poświata. Ciało, które przejął Spustoszyciel, nie mogło dłużej wytrzymać jego potęgi. Rozpadało się. Skóra sczerniała, niczym spalona, i zaczęła odchodzić płatami. Calico obojętnie patrzyła.
Illian był przerażony. Pozostali ludzie, obecni w gospodzie, nie odrywali oczu od lśniącej dziewczyny i wypalanej od środka kobiety. Krwistoczerwone ochłapy mięsa zalśniły. Plątanina ścięgien i tkanek stała się doskonale widoczna.
- Gdzie naprawdę jesteś? - zapytała chłodno Calico.
Spustoszyciel nie odpowiedział. Jego obecność, tak przytłaczająca i niszczycielska, zniknęła równie nagle, jak się pojawiła. Pozostało za to inne stworzenie, na wskroś boskie i zimne.
Kobieta, którą przejęła istota, krzyknęła boleśnie, wbijając palce w skórę na twarzy. Calico przestała na nią zwracać uwagę. Zbliżyła się do Illiana, chwyciła gwałtownie za rękę i oboje zniknęli.
- Co to, do cholery, było?! - zapytał demon, gdy tylko znaleźli się w innym miejscu.
Las był nadzwyczaj ciemny i gęsty. Calico uniosła głowę, próbując dostrzec niebo. Gałęzie skutecznie to uniemożliwiały. Tylko pojedyncze, migotliwe punkty w oddali świadczyły o tym, że może istnieć jakieś niebo.
- Calico...? - Głos demona był drżący.
Zerknęła na Illiana i przyłożyła palec do ust.
Cisza.
Cisza była obezwładniająca. Nie było słychać czegokolwiek. Żadnej zwierzyny. Żadnego szelestu liści. Ani nawet dźwięku deszczu, który przedzierał się gęste poszycie. Illian czuł na głowie krople wody, lecz jednocześnie nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ogłuchł. Chciał jeszcze raz wypowiedzieć imię przyjaciółki, ale ta posłała mu tak znaczące spojrzenie, że natychmiast zamilkł.
- Przyjdzie za nami. - Usłyszał w głowie.
Wzdrygnął się. Nie był pewien, czy to na skutek nowego sposobu komunikacji, oziębłego wzroku dziewczyny czy wizji Spustoszyciela, który miałby zaraz przybyć. Nagle syknął z bólu. Zerknął na dłoń, na której płonął na pomarańczowo znak Likurga.
- Nie... - szepnął demon, pocierając runę. - Łowczy zjawi się wkr...
Nie zdążył dokończyć.
Spustoszyciel objawił się w pełnej formie. Gdyby nie reakcja Calico, zgniótłby demona. Nastolatka przeniosła go kilka metrów dalej. W jej martwych oczach na chwilę zalśniła troska.
- Jeśli będzie trzeba, zabiję cię, bracie - rzuciła do Spustoszyciela. - Spalę choćby i cały świat, byleby on jeden był bezpieczny.
Stwór zawył w odpowiedzi. Zazdrość, zmieszana z gniewem i pierwotną furią biła od niego. Znów chciał zaatakować Illiana. Tym razem Calico nie przeniosła demona. Biała energia skrystalizowała się w jej dłoniach i stworzyła przy nim ochronną taflę. Obrzydliwa, pokryta śluzem macka, uderzyła w nią z całych sił. Illian zrobił krok w tył, bezradnie obserwując, jak tafla podąża za nim.
- Uciekaj - powiedziała Calico. - Jej już tu nie ma, choć ja nadal chcę cię chronić - dodała.
Demon zmarszczył brwi.
- Calico, nie zostawię cię - rzucił, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny.
Nastolatka uśmiechnęła smutno i odsunęła.
- Jej tu nie ma - powtórzyła. Machnęła od niechcenia ręką, a demon, spowity jasną mgiełką, upadł kilka metrów dalej.
- Mój drogi - rzuciła do Spustoszyciela. - Niech to się w końcu zakończy. W ten, czy inny sposób.
- Nie ma innej drogi - zdecydowało stworzenie.
- Nie ma - zgodziło się inne.
Na twarzy dziewczyny malował się obezwładniający spokój. Spustoszyciel z wściekłością patrzył na demona. Ten zrobił krok w tył. Najpierw jeden, potem drugi, wciąż zwrócony twarzą w stronę Calico. A gdy zdał sobie sprawę, że z przyjaciółki naprawdę nie pozostało nic, co znał, odwrócił się i pobiegł. Więcej nie spojrzał za siebie.
Calico uniosła dłonie, a w nich zalśnił biały oszczep. Zacisnęła na nim ręce i przymknęła powieki. Delektowała się chwilami ciszy przed burzą. Gdy znów otworzyła oczy, całe były przesycone srebrzystą substancją. Białka zlały się z tęczówkami i źrenicami.
Mignęła.
Pojawiła się tuż przed Spustoszycielem i zaraz zniknęła ponownie, nawet nie próbując zaatakować. Stworzenie nie było w stanie podążać za nią choćby wzrokiem. Biel przesycała, wchłaniała wszystko, co spotkała na swej drodze.
Ropne wybroczyny na ciele Spustoszyciela zaczęły pękać. On sam mrużył oczy, próbując dostrzec cokolwiek wokół siebie. Zaryczał i zdawało się, że od tego krzyku zatrzęsła się ziemia. Uderzył na oślep, łamiąc wokół siebie drzewa. Zaskowyczał, gdy świetlisty oszczep przebił mu monstrualną, nabrzmiałą łydkę.
Jesteś dla niego zagrożeniem. To nic osobistego. - Usłyszał.
Eony lat ciemności i osamotnienia. Bólu i niezrozumienia.
Nie mógł przegrać. Nie teraz.
W tym przypadku przegrać, to dać się unicestwić.
Umrzeć.
Zamienić się w nicość.
Pojąć, że cierpienie tak naprawdę nic nie znaczy.
Nie będzie za nie żadnego wynagrodzenia.
Krzywdź innych. Sprowokuj stworzycieli do działania. Niech w końcu zainterweniują. Spróbują powstrzymać! Spojrzą, zauważą...
Nic z tego, bracie. Zawsze byliśmy sami. Porzucone dzieci nicości.
Wrzasnął znowu i uderzył. Trafił. Dziewczyna chwyciła kończynę, ignorując obślizgłą substancję, którą pokrywały się jej ręce. Spustoszyciel zaatakował drugą macką, która przeszyła ciało rywalki. Światło wypłynęło z rany, natychmiast zbiło się w jasną taflę i uderzyło w potwora, rozbryzgując się na kilkadziesiąt fragmentów. Rany na klatce piersiowej istoty, przedramionach i łydkach były coraz głębsze. Stęknął. Mignął, próbując przenieść się za plecy dziewczyny. Jednak nie był w stanie jej zaskoczyć. Odskoczyła z gracją, wsparła się na świetlistej włóczni i z całych sił kopnęła istotę w głowę. Zachwiał się i runął na ziemię.
Calico zacisnęła mocniej dłonie na orężu, szykując się do zadania ostatecznego ciosu. Spustoszyciel mignął, znikając dziewczynie z oczu. Zmarszczyła lekko brwi i zaczęła nasłuchiwać. Nie mógł odejść daleko. Spróbował zawładnąć jej śmiertelnym umysłem. Zesłać wizje, przerazić nadciągającymi potworami i obrzydliwościami. Calico nie zareagowała. Wyczuła energię przeciwnika i ruszyła w tamtym kierunku. Jasność była jej orężem, a obojętność tarczą. Istniał tylko jeden cel.
Zakończyć to.
Część światła rozproszyła się i na nowo uformowała w drugą istotę. Tamta natychmiast ruszyła do ataku. Cios wymierzony w gardło stwora. Calico ruszyła z przeciwnej strony. Spustoszyciel macką zdołał się ochronić, jednocześnie biały oszczep przeszył jego kończynę.
Nagle Calico zamarła.
Nie. Nie. Nie.
Zerknęła na przeciwnika i zdawało się, że cały świat zgasł w jej oczach. Nie zaatakowała. Przystanęła niczym zahipnotyzowana.
Nie teraz. Nie on.
Spustoszyciel natychmiast dostrzegł szansę dla siebie. Rozerwał świetlistą istotę, stworzoną przez Calico i ruszył naprzód.
Później - rzuciła, omijając go. Później, teraz muszę odejść.
Spróbowała mignąć, ale błyskawicznie oplótł jej łydkę i pociągnął. Wylądowali na bagnach. Dziewczyna poczuła w ustach obrzydliwy smak błota. Nozdrza wypełniła brudna woda. Spustoszyciel uderzył ją w głowę. Cały świat zawirował, składając się wyłącznie z bólu i brudu.
Mignęła znowu, przenosząc się o kilka metrów dalej. Stanęła na miękkiej ziemi.
Nie teraz. Za chwilę. Teraz muszę być gdzie indziej. Gdzie indziej, gdzie indziej, gdzie indziej!!!
Nie dał jej zniknąć. To, co zamieszkało w ciele Calico, po raz pierwszy poczuło nienawiść. Gniew przepełniał. Istota pozwoliła mu zatriumfować.
Niech tak będzie. Zabiję cię szybko.
Spustoszyciel chciał się zaśmiać. W końcu zyskał przewagę.
Jak złudne było to uczucie. Ludzka i boska nienawiść, zmieszana w jedno, zyskała druzgocącą potęgę.
Przeszkadzasz! Przeszkadzasz!!! Przeszkadzasz!!! - wrzeszczało coś w umyśle Calico. Atakowała Spustoszyciela raz za razem, czując, że własne światło pochłania ją. Tułów stworzenia stał się jedną, wielką raną. Nie był w stanie się osłonić, nie mówiąc już o próbie odpowiedzenia na atak. Broczył krwią, strzępy tkanek zwisały.
Oddaj go. Oddaj go. Oddaj go!!!
Spazmatyczne ataki, przepełnione furią, zdawały się nie mieć końca. Gdy istota przestała się ruszać, Calico mignęła.
- Illian! - wrzasnęła.
Illian, Illian, Illian, Illian.
Illian.
Illian, ILLIAN.
Nikt nie odpowiadał.
On jeden. W całym tym brudnym wszechświecie... Tylko on.
ODDAJ MI GO!!!
Słabo wyczuwalna energia demona była gdzieś w pobliżu. Niczym ulotne perfumy, znak, że przed chwilą ktoś tu był. Illian przemierzał mroczny las, przedarł się przez krzewy i skaleczył o jedną z gałęzi.
Był. Był. Był tutaj.
Bergamotka i pomarańcza.
Czy wciąż tak pachnie?
Nie.
Szczery śmiech demona. Zawadiackie spojrzenie.
I ciepło istoty, która rozumie.
Pierwszym, co zauważyła, był ogromny cień karnis'sa. Stwór oddychał ciężko, zwiesił łeb nad czymś, co leżało na ziemi i wyszczerzył kły w podłym uśmiechu.
Nie coś.
Ktoś.
Uroczo podwinięty róg. Drugi złamany przy nasadzie. Długie, czarne włosy rozsypane w wokół głowy. Umięśniony tors z okropną dziurą po lewej stronie. Zaciśnięta dłoń. Martwe oczy, wpatrzone w nicość.
- Zawsze był słaby - rzucił szyderczo Łowczy. - Chyba tego chciałaś, bogini-padlino?
Rzucił coś, co upadło wprost u jej stóp. Krwawy ochłap. Calico przekrzywiła głowę, wpatrując się w jeszcze ciepłe serce demona. Coś w niej powinno zawyć. Skulić się z żalu i rozpaczy, jak jeszcze przed momentem, gdy gnała na oślep. Następnie z furią rzucić się na karnis'sa. Tak, aby to z niego pozostał krwawy ochłap.
Zamiast tego Calico po prostu stała, a wszystko w niej zgasło. Pozostała pustka. Na wskroś obezwładniająca i sprawiająca, że świat był zdumiewająco odległym miejscem. Dziewczyna patrzyła na Łowczego. Uważnie śledziła jego ruchy, a jednocześnie umysł nie był w stanie ich interpretować. Podchodził bliżej? Oddalał się? Skradał, aby zaatakować?
A kogo to obchodziło?
Spłoniesz za to - rzuciła w końcu Calico. Ty i twój żałosny świat.
Biel oślepiała.
Wypalała oczy, skórę, tkanki, kości.
Rozrywała i niszczyła.
Biel Calico nie miała w sobie nic z jasności. Była mrokiem gęstszym niż karnis's był w stanie sobie wyobrazić.
Cały świat umrze wraz z Illianem.
* * *
- Podaj mi to ciasto - rzuciła ciotka Rena, dosadnie wskazując palcem, o który przysmak chodzi.
Calico chwyciła za półmisek, uprzednio nakładając sobie kawałek deseru i przekazała dalej. Wbiła widelec w miękką masę, smarując nią brzegi talerza.
- Przestań bawić się jedzeniem - fuknęła cicho matka. Przysunęła się bliżej tak, aby wyszeptać na ucho nastolatki: - Mogłabyś w końcu wznieść toast za sukces Lozen.
Calico parsknęła coś cicho, jednak widząc wiercące ją spojrzenie, jęknęła i zarazem posłusznie wstała.
- Em... no, ten... - zaczęła charyzmatycznie. - Chciałabym w imieniu wszystkich zebranych. Znaczy, przy wszystkich. Chciałabym przy wszystkich zebranych...
Dostrzegła jak Lozen ostentacyjnie przewróciła oczami. Na Calico zwróciły uwagę wyłącznie osoby, siedzące najbliżej. Pozostali wciąż byli pogrążeni w wesołym gwarze rozmów.
- Przepraszam... - powiedziała nieco głośniej, wciąż z mizernym efektem.
Lozen klasnęła w dłonie i wstała.
- Proszę o uwagę! - rzuciła głośno. Ludzie posłuchali. - Moja siostra chce coś ogłosić.
- Dzięki... - mruknęła Calico, czując jak czerwienieją jej uszy.
- Ale mów głośniej, ja nic nie słyszę - burknęła siedząca na krańcu stołu babka Merinoe.
- CHCĘ COŚ OGŁOSIĆ - krzyknęła Calico. - Już mogę? No, to ten... chciałabym pogratulować mojej siostrze przyjęcia do świątyni Pani Światła. Oręż, miecz, cała ceremonia i w ogóle, było magicznie. Wiem, że osiągnęłaś to ciężką pracą i wieloma wyrzeczeniami. Od jutra zamieszkasz w koszarach, i w ogóle, będziesz uczyła się walczyć. Niezła sprawa. No, to ten... To chyba tyle. Gratulację, niech będzie tam dobrze... Czy coś - dodała znacznie ciszej.
Po minach biesiadników poznała, że nie była to najlepsza przemowa, jakiej byli świadkami. Mimo to Lozen zaczęła klaskać, a zaraz do niej dołączyła matka. Ojciec opierał się, jednak widząc znaczące spojrzenie żony, on także dołączył do braw.
- Dziękuję, to dla mnie wiele znaczy - odparła Lozen. Uniosła kielich, a pozostali poszli w jej ślady.
Cholera, nawet teraz ze mnie kpi - jęknęła w duchu Calico. Po co ja przyszłam na tę cholerną ucztę? A mogłam z Doranem nawalić się na porębie...
Przymknęła oczy.
Po chwili znów zerknęła na talerz. Uniosła widelec z kawałkiem ciasta i zamarła.
Ale przecież właśnie tak było.
- Ciekawe, skąd wzięli na to pieniądze - mruknął wuj, siedzący naprzeciw Calico. - Znaczy, ja wiem, że straż miejska jest dobrze finansowana, ale...
Nie poszłam na ucztę Lozen. Byłam...
Coś, skryte w umyśle dziewczyny, chciało się uwolnić. Calico miała wrażenie, że siedziała z rodziną w ciepłym, przytulnym wnętrzu i jednocześnie była w zupełnie innym miejscu. W zimnym i wilgotnym, a tam w głębi...
W głębi, jeśli tylko zejdzie po tych schodach, będzie czekać śmierć.
Nie schodź po schodach. Daj sobie szansę tutaj - usłyszała.
Calico zmarszczyła brwi. Patrzyła na ludzi dookoła i nie mogła odeprzeć od siebie myśli, że o czymś zapomniała. O czymś nadzwyczaj istotnym. Zerknęła na Lozen. Tak odważną, silną i zdolną.
Co wydarzyło się w jadłodajni?
Mała fanatyczka.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech.
Zdejmij tę iluzję, inaczej zrobię to sama.
Matka położyła jej dłoń na ramieniu. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć. Calico nie dała kobiecie szansy. Pozwoliła, aby biel zaczęła niszczyć. Ogromna rysa przeszyła przestrzeń. Po chwili pojawiła się następna i jeszcze jedna. Wszystko było niczym pęknięta tafla lustra, odbijająca nieistniejące wydarzenia oraz ludzi, którzy zginęli dawno temu.
Calico uniosła ramiona, zebrała moc i zaczęła rozrywać świat dookoła. Dwie sekundy. Tylko tyle wystarczyło, aby stanęła oko w oko z bogiem. Chaos nie wydawało się zdziwione.
- Skoro tego właśnie chcesz - rzuciło, rozpraszając ostatnie fragmenty iluzji.
- Chcę dokończyć to, co zaczęłam - odparła nastolatka, szykując się do ataku.
- Nie mogę ci na to pozwolić. A jeśli podniesiesz na mnie rękę, unicestwię cię, mała pchełko.
Wiedziała, że istota nie żartuje. Ani nie da jej drugiej szansy.
- Dlaczego? - zapytała tylko, krzyżując ramiona.
- Są zasady, których nawet ja muszę przestrzegać - odparła istota, uśmiechając się kpiąco.
Była nieco rozczarowana tym, że dziewczyna nawet nie spróbowała zaatakować. Calico stała pośród wszechogarniającej pustki i ciemności, nie odrywając oczu od migotliwych, licznych twarzy Chaosu.
- Ty i zasady...? - Spróbowała sprowokować bóstwo.
W odpowiedzi skinęło głową, robiąc nadzwyczaj smutne, karykaturalne miny.
- Nie mogę pozwolić ci na zniszczenie całego świata. Wstrząsy, które nastąpiłyby, mogłyby obudzić Nienazwane. Już i tak było wiele zamieszania z Mevis, nie róbmy kolejnego, dobrze?
Chaos odwróciło się. Uniosło dłoń, a ze szczupłego nadgarstka spłynęła złocista krew.
- Nie odpuszczę - powiedziała Calico, podchodząc bliżej. - Zrobię to, co zaplanowałam.
- Wobec tego unicestwię cię już teraz - odparło bóstwo z uśmiechem. - Jesteś tylko małą pchełką, która tkwi na grzbiecie lwa i myśli, że jest przez to wielka.
Oboje patrzyli, jak z krwi Chaosu zrodził się kwiat. Złote były zarówno listki, łodyga, jak i część płatków. Ich srebrzyste brzegi i krwistoczerwona główka rośliny nadawała jej niezwykłego blasku.
- Czasami też lubię tworzyć - westchnęło Chaos.
- A co ja mam zrobić?
Stworzenie wzruszyło ramionami.
- Samo imię i wspomnienia śmiertelniczki to za mało, abyś była tą, której ciało przejęłaś. Z kolei wspomnienia i ociupinka mocy bogini, która odeszła, to za mało, abyś była bóstwem. Zawsze pomiędzy, prawda? Bądź zatem nowym bytem. Inaczej wszystko źle się dla ciebie skończy.
- Dlaczego próbowałeś zamknąć mnie w iluzji? - Schyliła się nad dziełem Chaosu.
Dotknęła miękkich, gąbczastych liści. Zerknęła na rozmówcę i gwałtownie chwyciła za główkę rośliny, zrywając ją. Chaos nie był poruszony tym, że zniszczyła jego dzieło.
- Dla twojego dobra. I dla dobra wszystkich innych. Abyś mogła zdecydować czy życie śmiertelniczki jest dla ciebie. Odrzuciłaś je, rozumiem. Poniekąd podziwiam.
- To była iluzja. Chciałeś mnie zamknąć w chorych rojeniach.
- Wiesz, ile bytów zamykam w fikcyjnych światach, gdzie mogą roić sobie, co tylko chcą? Nieskończenie wiele. Niemal żadne z nich nigdy nie zyskuje świadomości ani chęci, by się uwolnić. Żyją, śmieją się, płaczą, cierpią i kochają, aż w końcu umierają. Szczęśliwi na swój sposób. Czemu tym razem miało być inaczej?
Ogień płonął w duszy Calico. Chciała się mścić. Krzyczeć, gryźć, kopać i bić. Stała jednak nieruchomo, nie odrywając oczu od Chaosu.
- Nie pozwolę ci wrócić do swojego świata - dopowiedziała istota, jakby czytając jej myśli.
- Więc co mi zostało?
- Zostać ze mną. Oferowałem to już kiedyś tej, której ciało przejęłaś. Nie skorzystała. Niech z tobą będzie inaczej.
Calico pokręciła głową.
- Chcę ocalić Illiana - rzuciła stanowczo, choć głos jej się odrobinę załamał. Skrzyżowała ramiona. Liczne twarze Chaosu zbliżyły się do dziewczyny.
- Ciekawe. Bardzo ciekawe. Mógłbym spędzić eony lat na obserwowaniu tego, co z tobą się dzieje. Jednak twój Illian nie żyje. Co chcesz więc ocalić? Popioły? Mięso? Ochłapy dawnych wspomnień i marzenia o tym, że nie zawiodłaś?
Rozmówczyni zacisnęła dłonie.
Jeśli go zaatakuję, zabije mnie. Sprawi, że zniknę.
Dała sobie chwilę na zrobienie głębokiego wdechu.
- Skoro nie mogę wrócić do swojego świata, to chcę pójść do tego, w którym Illian istnieje.
Chaos zacmokało wymownie.
- Równoległe światy nie są dla śmiertelników.
- Przecież nim nie jestem.
Bóstwo parsknęło wesoło.
- Sprytne, choć wciąż niecelne. Jeśli udasz się tam, wzmocniony Całun nie pozwoli ci wrócić. Oprócz tego sprawi, że staniesz się jego częścią.
- Nie rozumiem.
- Wchłonie cię - dodało radośnie bóstwo. - Całun to twór na wskroś nierozumny. Ma chronić wszechświaty przed intruzami. Ty staniesz się jednym z nich. I choćbyś ocaliła miliony nieszczęsnych Illianów, żaden z nich nie będzie tym, któremu naprawdę chcesz pomóc.
- To się jeszcze okaże - mruknęła nieustępliwie dziewczyna. - Wskaż mi drogę. O nic więcej nie poproszę. Spotykałam już bogów i potwory. Każdy gorszy od poprzedniego, a na końcu mojej ścieżki jesteś już tylko ty.
Istota znów się zaśmiała.
- Rozumiem. Jakie jest twoje życzenie?
Calico przegryzła wargi. Wiedziała, że nigdy więcej nie spotka już Chaosu.
- Przenieś mnie do innego świata, w którym Illian jeszcze nie zawarł paktu z Likurgiem.
- Zrobione, mała pchełko. - Usłyszała na pożegnanie.
* * *
Zabicie Likurga okazało się banalnie proste. Nie był tym, którego oczekiwała. Nie miał jeszcze mocy tego, który zniewolił Calico. Był sprytną oraz silną istotą. Jednak nie dość silną, aby oprzeć się światłu, które przybyło po niego.
Dziewczyna była zawiedziona.
To już? To wszystko? - pytała samą siebie, stojąc na stygnącymi zwłokami.
Nie. Nie wszystko. Gdy zobaczę Illiana, poczuję się lepiej.
Spaliła trupa, uprzednio odcinając mu kończyny i ruszyła dalej. Inferno było niezwykle rozległymi krainami. Mała bogini jednak bez trudu znajdowała drogę. Czuła, jak Całun napierał na nią.
Nie mam zbyt wiele czasu.
Stanęła naprzeciw drzwi z ciemnego drewna i zastukała. Czekając, przyglądała się niewielkim posążkom przy drzwiach. Figurki rogatych żab strzegły domostwa.
- Tak? - zapytał ze znudzeniem demon.
Serce Calico zamarło na moment. Rogi. Całe i nieuszkodzone, uroczo podwinięte. Długie włosy w lekkim nieładzie. Przystojna twarz, koszula z głębokim wycięciem, odsłaniająca umięśniony tors. Bez żadnych blizn. Skrzydła: masywne, zdrowe i zdolne do lotu.
- Illian - powiedziała z uśmiechem dziewczyna.
Demon zmarszczył brwi.
- My się znamy...? Czego tu szukasz? - Podejrzliwie jej się przyglądał. - Jesteś człowiekiem...? Tutaj?
Przegryzła nerwowo usta.
- Przynoszę wiadomość. Od kogoś ważnego. On więcej nie wróci - powiedziała.
Illian parsknął kpiąco.
- O czym ty bredzisz?
- Będziesz wiedział. Zrozumiesz - dodała, siląc się na spokój. - Bądź wolny i szczęśliwy.
Spojrzał na nią jak na coś, co przykleiło się do buta. W jego oczach nie było ani trochę ciepła czy sympatii.
To naprawdę nie jest mój Illian - pomyślała, odwracając się. Ale jeśli ocalę choć jednego, to będzie coś znaczyło, prawda? Słuchasz, Chaosie? Pewnie, że tak. Ty przecież lubisz słuchać. Choć nie ocaliłam ani matki, ani Lozen, ani przyjaciół, ani Illiana, to... to nie szkodzi. Zrobiłam, co mogłam. Zostanę częścią Całunu. Jeśli będzie to oznaczało mniej potworów, niech tak będzie.
- Żegnaj, mała pchełko - odpowiedziało bóstwo.
Calico uśmiechnęła się do swoich myśli. Przestała się opierać. Zasłona wszechświata okryła ją. Cicho i niedostrzegalnie. W jednej chwili Illian patrzył na plecy dziwnej istotki, która znikąd zjawiła się na progu jego domostwa. W następnej już jej nie było.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro