Rozdział siódmy
- Ujrzałam w jej oczach coś, o czym nie mówił nikt. Dostrzegłam ogień przy którym zapragnęłam się ogrzać. Nie gaś tego ognia. To od iskier płoną lasy.
Kobieta miała melancholijny, przepełniony nostalgią głos. Długimi, smukłymi palcami powoli dotykała klawiszy kalimby. Delikatne, subtelne dźwięki przenikały do wnętrza duszy. Nieznajoma nagle zamilkła. Przekręciła głowę na bok, delikatnie marszcząc brwi. Czegoś w piosence brakowało, choć nie mogła określić czego.
- W końcu się obudziłaś - powiedziała spokojnie, dostrzegając ruch. Calico gwałtownie zerwała się z leżanki, wiedząc, że została zdemaskowana. Chciała coś chwycić. Broń. Nóż. Cokolwiek. W ostateczności mogłaby rzucić się na kobietę i gołymi rękoma. Pierwotny lęk niemalże całkowicie zapanował nad nią.
Mimo to nieznajoma uśmiechnęła się. Smutno, bo w jej oczach coś zgasło dawno temu i pozostał sam pusty gest, który wykonywała od czasu do czasu.
- Prosił, abyś dołączyła do niego podczas uczty, gdy będziesz gotowa.
Głową wskazała korytarz, z którego dobiegały przytłumione dźwięki rozmów.
Calico zamarła.
- Gdzie ja, kurwa, jestem? I kim jesteś ty?! - rzuciła, odsuwając się od obcej.
- Ja...? Chyba nikim... Tak. - Tamta pokiwała głową w zadumie. - Ale możesz mówić mi „Dama", tutaj każdy mnie tak nazywa. Więc jestem Damą. A jesteś... On ci to wyjaśni. Albo ona. Albo ono. Nie wiem, czyją postać wybierze.
Dama spokojnie nacisnęła klawisz na instrumencie. Ewidentnie zabrzmiał nie tak, jak powinien, bo kobieta zaczęła delikatnie przesuwać go palcami. Wciąż brzmiał źle. Jednak na twarz nieznajomej nie pojawił się ani jeden grymas czy zdenerwowanie. Była obojętna.
- Powinnaś tam iść - powiedziała cicho, unosząc głowę i zerkając na Calico. - Choć, oczywiście, możesz odmówić. Zawsze macie do tego prawo...
Dama wstała, poprawiając długą, błękitną suknię. Jasny, niemalże całkowicie biały, gruby warkocz zwisał jej aż do pasa. Kobieta odłożyła instrument na niski stolik.
- Czy ja... nie żyję? - zapytała Calico, rozglądając się.
Wnętrze pomieszczenia było... oziębłe.
Szorstkie, czegoś pozbawione i zawierające tylko to, co niezbędne. Szare ściany współgrały z równie szarą podłogą. Oprócz leżanki, fotela Damy i stolika, nie było tu niczego więcej. Calico nie była w stanie określić, jakim cudem cała izba nie tonie w mroku, nie mając żadnego źródła światła.
- Tak. Nie. Chyba nie. Nie wiem - odrzekła Dama, zastanawiając się. - Ale...
Kobieta przymknęła oczy. Wyglądała, jakby nasłuchiwała. - Odpowiedź to „okrucieństwem". Zapamiętaj to. Zapamiętaj, Calico.
Dama usiadła na fotelu i patrzyła w ścianę.
- Okrucieństwem...? Ja... skąd znasz moje imię? I jak się tu znalazłam?!
Kobieta przycisnęła palec do ust.
- Ciiii... Idź już. - Znów wskazała na korytarz. - Musisz w końcu iść w którąś stronę.
Calico niepewnie zerknęła przed siebie. Nieśmiało zrobiła krok naprzód. Łypnęła jeszcze na Damę, która siedziała w całkowitym bezruchu.
Korytarz był krótki. Jedna jego część tonęła w ciemności. Druga natomiast była lekko oświetlona. Jedyny świecznik stał tuż przy drewnianym portalu. Dziewczyna dostrzegła kamienny posąg, który blokował drzwi.
Co mam do stracenia...? - pomyślała, podchodząc do rzeźby.
Przedstawiała potężnego Minotaura, pół byka-pół człowieka, trzymającego w dłoniach topór. Stwór... patrzył na nią. Tylko czekał, aż się zbliży.
- Czym jest sprawiedliwość bez miłosierdzia? - zapytał potężnym, basowym głosem.
- O-okrucieństwem - odparła zaskoczona dziewczyna.
Rzeźba zrobiła krok w lewą stronę, robiąc przejście.
- Dzięki - mruknęła Calico, otwierając drzwi.
Wewnątrz pomieszczenia trwała uczta. Nie hulaszcza i skrzekliwa, lecz wyważona i pełna dziwacznego wdzięku, którego Calico nigdy nie dostrzegała na własnych popijawach. Długi, masywny stół zastawiono szeregiem potraw. Aromatyczne pieczenie, kremowe zupy, słodkie puddingi, kolorowe ciasta, paszteciki i rybne potrawki sprawiały, że na ich widok każdy stawał się głodny. Najciekawsze jednak siedziało przy stole.
Ludzie, humanoidalne stwory, demony i cieniste monstra podawały sobie półmiski, gawędząc spokojnie i jedząc. Część dostrzegała, stojącą w progu dziewczynę, obojętnie kiwała głowami na powitanie i wracała do własnych spraw.
W końcu Calico wzrokiem odnalazła pana domostwa. Albo panią.
Istota uśmiechnęła się do niej życzliwie i gestem wskazała, aby podeszła. Była najdziwniejszym stworzeniem, jakie Calico widziała kiedykolwiek.
Choć wyglądało na człowieka, definitywnie nim nie było. Wymykało się nawet określeniu płci. W jednej chwili wydawał się mężczyzną, by po chwili mieć zdumiewająco łagodne, subtelne rysy twarzy i pełne piersi. Powietrze wokół istoty drżało, a ona sama... była spowita dziwacznym, półprzezroczystym woalem, w którym zauważalne były liczne, ludzkie twarze.
Wydawało się, że to właśnie z półprzeźroczystości składa się nieznajomy byt. Bo gdy tylko sięgał dłonią po puchar, jego liczne, ledwo dostrzegalne, ręce chwytały za półmiski, wycierały serwetą usta i jednocześnie znikały - jakby nigdy ich nie było, a efekty ich działań były tylko mirażem.
Głowy wyrastały z istoty i część wzywała Calico gestem, część się do niej odzywała i zaraz znikała. Jeszcze inne zamieniały kilka słów z siedzącymi obok towarzyszami i dostrzegały nowoprzybyłą później, niż robiły to inne.
Calico miała wrażenie, że ktoś przejął kontrolę nad jej ciałem. Bezwiednie podeszła, czując jednocześnie... spokój. Zupełnie tak, jakby wszystko było absolutnie w porządku i nic nie mogło tego zmienić.
Stwór uśmiechnął się. Calico nie była w stanie skupić się na jego migających kończynach i wielu twarzach, ledwie dostrzegalnych i błyskawicznie znikających, zastępowane przez inne. Zauważając jej dezorientację, zaśmiał się.
- Jestem Przechodzącym przez Cienie. Albo Przechodzącą. Albo Czymś, co Przechodzi przez Cienie. Albo Chaosem. Nazywaj mnie tak, jak wolisz.
- Czym ty jesteś? - zapytała.
Z ust istoty nie schodził uśmiech.
- Czymś... Wszyscy jesteśmy czymś, prawda? Choć zapewne Dama by się z tym nie zgodziła. Jednak nie chciałobym pozostawić cię bez odpowiedzi. Jestem dzieckiem Pierwszych Bogów. Ale to nieistotne. Ważniejsze jest to, czym jesteś ty.
- A czym ja jestem?
- Pyłem! - Stwór zaklasnął w dłonie. - Pyłem, mirażem, pochodną wszelkich rzeczywistości, które nałożyły się na siebie i powołały do istnienia wiele takich samych bytów, oddzielonych cienką linią licznych egzystencji, które raz dokonane, nigdy nie zaistniały.
Co ty pierdolisz? - pomyślała Calico, ale nie ośmieliła się powiedzieć tego na głos.
- W sensie, że ten...? - zapytała za to i dopiero po chwili zdała sobie sprawy z potęgi własnej charyzmy. - Ja... - spróbowała poprawić.
- Coś dużo tych „ja", prawda? A ciebie tu nie ma. A przynajmniej części ciebie. Kilka wersji zostało już zabitych. - Byt powiedział ostatnie zdanie nachylając się poufale i szepcząc, jakby zdradzał jakiś wesoły sekret.
- Nie rozumiem...
Stwór wykrzywił liczne pary ust w parodii smutku.
- Powinnom prosić cię o wybaczenie. - Zachichotało na myśl o tak abstrakcyjnym pomyśle. - Bo widzisz, istota, z którą jestem spokrewnione... Cóż, jakby to było w twoim języku? Moje dziecko stworzyło coś, co cię ściga. Więc jestem jego... babcio-dziadkiem. Prarodzicem? Tak, chyba tak lepiej. Tak. Prarodzic czegoś, co jest jednym z tworów niszczących Całun. Jak się to wypowie na głos, to wcale nie jest zabawnie, prawda?
Calico przeszedł dreszcz na myśl o otyłym, mackowatym stworze, pogrążonym w ciemności.
- Czy on... wychodzi?
Byt skinął głową.
- W kilku wersjach rzeczywistości nawet zrobił więcej niż kiedykolwiek ośmieliłobym się przypuszczać.
- Więc... co mam zrobić, aby się go pozbyć?
- Ty... Chcesz się go pozbyć? - Zaśmiał się szczerze. - Pyłku, drobino nic nieznacząca, nie pozbędziesz się potomka bogów.
- On wyglądał jak eksperyment czegoś, a nie potomek bogów - rzuciła Calico, dziwnie rozłoszczona i ośmielona zarazem.
- Taaaaak... - Stwór spojrzał w przestrzeń nad głową dziewczyny. Calico poczuła się zdumiewająco senna. - To zabawna historia, choć nie powinnom ci jej opowiadać. Inaczej minie zbyt wiele czasu. A ty go nie masz, okruszku.
- Powiesz mi chociaż, jak się tu dostałam?
- Oczywiście! - Istota znów się zaśmiała i zaklaskała. - Bo widzisz... czasami zakładamy się z rodziną i dajemy śmiertelnikom sprzeczne polecenia. Albo błogosławieństwa. Jednym mówimy: „Idźcie, wytępcie moich wrogów", a innym: „To tamci są przeklęci, wybijcie ich" i patrzymy, co się stanie. Przynajmniej tak robi moje rodzeństwo, naprawdę, nie chcesz ich poznać. - Byt znów się zaśmiał. - Jednak... czasami okruchy naszych mocy przyklejają się do pyłów, tych drobin nic nieznaczących, czystym przypadkiem, jak przemierzamy wieczność. I tak jest z tobą, malutka. Tyci-tyci kruszynko. Dostałaś coś, co nie powinno być twoje. Jednak... jestem łaskawe. Pozwalam ci to zachować i patrzę, co się stanie. Dlatego nie zawiedź mnie. Bądź chaosem. Bo tylko dzięki chaosowi pojawiasz się w jednych miejscach i znikasz w innych. Och, och - stęknął stwór. - To trwa zbyt długo! Widzisz... U nas inaczej płynie czas, niż u ciebie, pyłku. Jeszcze trochę i nie poznasz własnego świata. Bo Całun się przedziera.
Zachichotał, a Calico poczuła na plecach lodowaty dreszcz.
- Chcę wrócić.
- Oczywiście, że tak. Postaraj tym razem nie dać się zabić. Pamiętaj, on potrafi zabić cię we własnej głowie, gdy się zbliży. Dla postronnych wygląda to naprawdę zabawnie. Już tak było. I pewnie będzie znowu.
Calico chciała coś powiedzieć, jednak wszystko zniknęło. Nie było dziwacznego bytu i jego towarzyszy, ani suto zastawionego stołu. Dziewczyna tkwiła we własnym pokoju, który kiedyś dzieliła z Lozen. Ze zdziwieniem zerknęła na grubą warstwę kurzu na meblach.
Wyszła z pomieszczenia, kierując się na parter domu. Nieśmiało otworzyła drzwi do jadalni, w której tak lubiła przebywać matka. Bała się tego, co może tam zastać.
- O bogowie - stęknęła kobieta, widząc Calico. Zerwała się z miejsca i... podbiegła do dziewczyny. Przytuliła ją.
Objęła tak, jak nie robiła tego od lata. Ścisnęła boleśnie, łkając przy uchu. Następnie odchyliła - ale tylko odrobinę, bojąc się, że Calico nagle zniknie - i pocałowała ją w oba policzki.
- Mamo...? - jęknęła Calico, zaskoczona nagłą czułością. Widząc łzy w oczach starszej kobiety, jej oczy także się zaszkliły. Sama wyciągnęła ręce i objęła - teraz zdumiewająco kruchą i delikatną - matkę.
- Gdzieś ty była? Co się stało...? - dopytywała, wciąż ściskając córkę.
Calico przypomniała sobie ostatnie wydarzenia. Makabrę, krew, potwory i światy, które samotnie przemierzała. Rozpłakała się. Coś się w niej rozkleiło i strumień łez popłynął po policzkach.
- Ja... ja sama nie wiem. Mignęłam... Gdzieś dalej, gdzieś... gdzie nie powinno mnie być. Widziałam... Cholera. Widziałam strasznie popieprzone rzeczy.
- Migałaś przez trzy miesiące? - zapytała matka, gładząc Calico po włosach.
- Co?
Dziewczyna wysunęła się z jej objęć.
- Trzy miesiące...? - powtórzyła bezwiednie. Rozmowa z dziwacznym bytem trwała może kilka minut... Więc...
Nerwowe ukłucie w samo serce.
- Nie, to niemożliwe - powiedziała. - Ja... nie, to nie tak.
- Wszyscy cię szukaliśmy. Nawet nie wiesz, co tu się działo... Bogowie, dobrze, że jesteś. Zakon Pani Światła musiał wprowadzić specjalną ochronę, jakieś wyrwy... Wyrwy z potworami otworzyły się tuż przy mieście. Myśleliśmy, że nie żyjesz... I... och... Lozen była taka zrozpaczona... Lozen...
- Coś jej się stało?
- Nie... Ale zgłaszała się do każdej misji zamykania. Och, to było straszne, widzieć, jak wyrusza. Ale co mogliśmy zrobić? Oddział ojca też chodził i... Nie patrz tak, żyją. Żyją, wszyscy żyją.
Doran i Bianca nie zgodziliby się z tymi słowami. Ich półnagie ciała zgniły na porębie, rozrywane przed padlinożerców wszelkiego typu. I przez potwory, które wyszły z nowopowstałej wyrwy.
Tylko chwila uniesienia. Krótkie pocałunki i chrapliwe oddechy. Ściągana pośpiesznie odzież i słodkie wino, które tak wspaniale zachęcało do wyzwań.
Potem tylko krzyk. Rany, ból, masywne szczęki i pazury. Rozdzierane mięso i łamane kości.
Komendant, który rozkazał zabrać i spalić ciała opowiadał, że gdy ich znalazł, trzymali się za ręce. Umarli szybką, bezbolesną śmiercią.
Prawda była zupełnie inna. Rozdzielili się, w panicznej ucieczce przed monstrami i cierpieli.
Długo, dogorywając w pełnym Słońcu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro