Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział czwarty

Doran zakończył anegdotę własnym, perlistym śmiechem i uśmiechnął się do siedzącej obok Bianci. Dziewczyna, lekko wstawiona, figlarnie puściła mu oczko. Calico zakołysała kuflem w dłoniach. Piwne resztki chlupnęły. Coś było nie tak.

- Tak...?! To słuchajcie tego! - ryknął Marco, gwałtownie wstając. Uderzył w stół, o mało go nie przewracając.

Coś mówił. Chyba coś ważnego i zabawnego przy tym.

Przed Calico jednak uciekały słowa. Chowały się do dziwnych jam w umyśle i pozostawały całkowicie niezrozumiałe. Małe, chore myszki, które nagle zaczną popiskiwać.

Było już późno, ale Calico nie chciała wracać do domu. O ile to miejsce mogła nazwać domem.

- Pójdę po kolejne piwo - rzuciła za to i wstała, nie oczekując żadnej odpowiedzi.

Czy to tak zaczynał ojciec? Szedł po kufel, a potem wracał, bijąc przy okazji matkę?

Dziewczyna odwróciła głowę, zerkając na roześmianych towarzyszy. Marco, Bianca, Doran, Thesa. Zgodna, wesoła czwórka.

Czwórka.

Smutek osiadł na ramiona Calico i zaczął przygniatać. Nie była w stanie sama przed sobą przyznać, co wywołuje to uczucie. Kłębiło się w niej i wyłaziło nagle, dusząc, gryząc i kopiąc z całych sił. Nastolatka nie podeszła do lady. Ruszyła w stronę wyjścia z gospody.

Nocne powietrze było zdumiewająco rześkie. Calico miała ochotę wchłonąć je całe. Wypełnić nimi płuca tak, żeby już nigdy nie czuć czegokolwiek innego. Tylko to. Ta chwila, kiedy... nie słyszy śmiechu innych ludzi.

- Daj miedziaka starcowi. - Dziad proszalny wymownie potrząsnął misą. Śmierdział niemytym od dawna ciałem. Oparty o sękaty kostur, wpatrywał się w dziewczynę na wpół ślepawym spojrzeniem.

- Co tu robisz? - zapytała, grzebiąc w kieszeni.

- Żebrzę.

- To widzę. Wygnali cię z domu?

- Ja nie mam domu.

Wrzuciła monetę do misy i już się odwracała, gdy dobiegł ją dziwny, zniekształcony głos mężczyzny.

- On cię znajdzie i powiesi na własnych wnętrznościach, podglądaczko.

Zastygła. Jej ciałem wstrząsnął lodowaty dreszcz.

- Co powiedziałeś? - Zacisnęła dłonie.

- Że mamy dzisiaj piękną noc, cyranko. Dziękuję.

Jeśli spodziewała się jakiejkolwiek zmiany w nieznajomym, nie dostrzegła jej. Wciąż był zniedołężniały i brudny, potrząsający misą przy każdym, kto wchodził lub wychodził do gospody.

- Jak mnie nazwałeś?

- Panienka ma kłopoty ze słuchem? Cyranka.

- Przypominam ci kaczkę?

Starzec próbował zaczepić rozchichotaną bandę, która właśnie ich mijała. Gdy to się nie udało, westchnął i znów spojrzał na Calico.

- Nie lekceważ ich. Ty mi wyglądasz na cyrankę. Zawsze pomiędzy. Między wodą, powietrzem i ziemią. Niczym święte dziewuszki. No, rzuć jeszcze monetę.

Calico przewróciła oczami i wróciła do gospody. „Chyba wariuję", mruknęła cicho do siebie. Podeszła do lady i zamówiła tym razem cydr.

- Tu jesteś! - krzyknęła jej do ucha Thesa.

Skinęła głową, jakby chciała potwierdzić, że naprawdę tutaj jest. Przez chwilę w milczeniu patrzyły, jak karczmarz nalewa z beczki do kufla bursztynowy płyn.

- Jak zabawa? - zapytała Calico, rozglądając się po sali. Doran i Bianca bezwstydnie się obściskiwali. Aż miało się wrażenie, że za chwilę wchłoną własne twarze. Z kolei Marco siedział przy stole szulerskim. Z niezwykłym napięciem i skupieniem rzucał dwoma kostkami.

- Towarzystwo nieco się rozeszło - odparła Thesa. - Ale to nic, wiesz, jak mają.

Calico potwierdziła. Wypiła nieco z kufla. Cydr, choć słodki i aromatyczny, okazał się dziwnie... niesmaczny.

- Wszystko w porządku? - Thesa usiadła na stołku, tuż przy przyjaciółce. - Doran wspominał, że ostatnio... miałaś ciężki okres.

- Ciężki okres? - Dziewczyna parsknęła pogardliwie. - Jak znam Dorana, obrobił mi po prostu dupę.

- Daj spokój, nie jest taki...

- Wiem, tylko... Tak, ostatnio było nieco kiepsko.

- Przepraszam, że nie byłam na pasowaniu Lozen. Musiałam pomagać w piekarni, ojciec miał mnóstwo zamówień.

- Nie masz za co przepraszać, serio. Ja też się zwinęłam wcześniej, i... - Calico nagle zarumieniła się ze wstydu. - Lozen nawet nie zauważyła.

- Naprawdę? - Na twarzy Thesy widoczne było wahanie. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, jednak zamilkła. Po chwili niezręcznej ciszy rzuciła:

- Słuchaj, ona... Znaczy, Lozen, nie jest taka zła, wiesz o tym?

- No pewnie, w końcu to moja siostra. - Calico wyprostowała się niczym struna. Ewidentnie postrząsanie tematów rodzinnych nie sprawiało jej przyjemności.

- Bo Lozen... jej zależy na tobie. Znaczy, zauważyła, że nie przyszłaś na pasowanie. Mówiła mi i...

- Chwila, rozmawiałaś z nią po pasowaniu?

- Tak... - Thesa wykręcała sobie palce z nerwów. - Bo ona naprawdę się o ciebie martwi. Wiesz, teraz będzie przebywać w koszarach i nie... nie zawsze... Och, ona... Po prostu dobrze byłoby, gdybyście razem pogadały. Tak... bez złości.

- Bez złości... - Calico parsknęła pogardliwie. - Wiesz, że ona uważa mnie za cholerną nieudacznicę?

- Wcale nie! - Thesa wyraźnie się obruszyła. - Zauważyła, że masz pewien problem, ale...

- Problem?! - Dziewczyna błyskawicznie opróżniła kufel do połowy i niedbale wytarła usta. - Ja niby mam problem?! Jaki?! Cholera, Lozen i te jej... uwagi, troski. Ona tylko udaje, tak naprawdę, to...

- Dasz mi skończyć? - Thesa wyglądała zdumiewająco poważnie i tak... dorośle. Calico w jednej chwili poczuła się skończoną gówniarą. - Idź jutro do koszar Sanktuarium Pani Światła i... porozmawiaj z Lozen. Ona chce ci pomóc, tak, wiem, nie potrzebujesz pomocy. Ale chociaż jej wysłuchaj.

Calico tylko pokręciła głową. Widząc jednak wwiercające się w nią spojrzenie, rzuciła na odczepnego „dobra".

- Chyba będę już szła do domu - mruknęła zmęczona Calico.

Brew Thesy wymownie uniosła się.

- Może chcesz przenocować u mnie? - zaproponowała szybko przyjaciółka.

- Nie... Nie będę ci głowy zawracać.

- Nie zawracasz! No i widziałam popołudniu twojego ojca, był... cóż, trochę wcięty.

Calico wiedziała, co to oznacza.

- To wpadnę do ciebie, dobra? - Chciała usłyszeć potwierdzenie. Musiała wiedzieć, że może być miejsce, gdzie jest mile widziana.

- Jasne, śmiało. Tatko dzisiaj odłożył nieco słodkich bułek, które nie zeszły. Nie są zepsute, czy coś! - zastrzegła od razu. - Także będziemy mieć niezłą przekąskę.

Calico mruknęła coś. Dopiła cydr i razem z Thesą ruszyły w stronę piekarni. Jej rodzina mieszkała na piętrze, nad sklepikiem.

Thesa doskonale wyczuwała nastrój przyjaciółki. W przeciwieństwie do Dorana, nie miała w zwyczaju paplać dla samego słyszenia własnego głosu. Droga minęła im w ciszy. W dobrym milczeniu, takim, w którym nikt nie czuje się niezręcznie pominięty.

Thesa weszła do budynku jako pierwsza. Wyjęła klucz z sakiewki i cichutko przekręciła w drzwiach, starając się nikogo nie obudzić. O tej porze jej rodzina już spała.

- Idź na górę, ja tylko wezmę jedzenie - szepnęła.

Calico ruszyła w dobrze znane sobie miejsce. Thesa była jedynaczką, miała niewielki pokoik wyłącznie dla siebie. Jej przyjaciółka od razu rozsiadła się na łóżku. Było na tyle duże, że z niewielkim poświęceniem zmieściły się na nim obie.

- Dobranoc - powiedziały sobie, po napchaniu się słodkimi bułkami.

* * *

Calico otworzyła oczy. Zobaczyła śpiącą Thesę. Obok leżała inna dziewczyna. Skulona w pozycji płodowej. Dziwnie znana i obca zarazem.

Calico pochyliła się nad nią i dostrzegła, że to... ona sama. A dokładnie jej ciało. Zaskoczona wyciągnęła dłoń, próbując dotknąć dziwnego tworu. Czuła, jak ten mięsno-kostny worek, leżący bezwładnie, zaczął ją wciągać.

Jeśli utrzyma kontakt, obudzi się w nim. Wszystko będzie tak, jak dotychczas. Jednak jeśli to przedłuży...

Popatrzyła na Thesę. Oddychała głęboko, cicho pochrapując.

Mogę wrócić w każdej chwili - pomyślała Calico. - Tylko rozejrzę się.

Dziwnie było oglądać świat, gdy nie miało się do tego ciała. Dziewczyna zauważyła, że wszędzie są nieustannie drżące drobinki, dziwaczne pasy światła i mgiełkę. Calico uniosła się. Przez chwilę rozkoszowała stanem. Tym, że jest taka lekka i tym, że grawitacja była odległym wspomnieniem. Chciała jeszcze lecieć jeszcze wyżej, zobaczyć miasto, pogrążone we śnie. Tylko, że...

Coś ją wołało.

Nie panowała nad tym.

Bergamotka i pomarańcza. Złote obwódki tęczówek.

Calico myślała, że wpadła do pomieszczenia z hukiem tak potężnym, że obudziłby umarłych. Jednak nikt nie zareagował.

Dziewczyna powróciła do luksusowego domostwa. Tym razem nie znalazła się w sypialni demona, lecz w korytarzu. Mozaikowe posadzki były inkrustowane złotem. Calico podziwiała fantazyjne sploty i puszyste dywany. Rzeźby, zdobiące przestrzeń przy okiennych witrażach, zdawały się podążać za nią wzrokiem. Humanoidalne postacie, zaklęte w kamieniu, strzegły tego miejsca. Korytarz zdawał się nie mieć końca, co chwilę zaskakując nowymi ozdobami i przepychem.

Nastolatka zapewne rozkoszowałaby się tymi widokami jeszcze długo, pewna, że nic jej nie grozi. Jednak ktoś... przeszedł przez nią. Nieznajoma nagle zatrzymała się i spojrzała, zupełnie jakby wyczuwała czyjąś obecność. Miała ostre rysy twarzy i włosy spięte w gładki kok. Przez chwilę jej srebrzyste oczy przesuwały się od jednego punktu głowy Calico do przestrzeni wokół niej. Kobieta zmarszczyła brwi i uniosła rękę.

- Przepraszam, pani, za spóźnienie.

Calico miała wrażenie, że wybuchnie z nerwów, gwałtownie zdemaskowana. Nagłe pojawienie się kolejnej osoby rozładowało napięcie. Starsza kobieta, która dotychczas zdawała się jej wypatrywać, parsknęła pogardliwie.

- Myślałam, że archiwiści mają... prawidłowy stosunek do czasu. - Głos, z pozoru spokojny, miał w sobie tony zawoalowanych gróźb i chłodu.

- Tak, ale...

- Zawsze „ale" i zawsze wymówki.

Calico współczująco zerknęła na młodszą kobietę, gnącą się w ukłonach.

- Nieważne. - Starsza uniosła gwałtownie dłoń. - Wszystko jest gotowe? Czy Korink przeprowadził już rytuał?

- T-tak. Znaczy, tak, pani, przeprowadził rytuał. Właśnie... to chciałam powiedzieć. Nasz pan powinien być zadowolony, i...

- Zamilcz. Nigdy nie próbuj odgadnąć, w jakim nastroju będzie pan. Jeśli to wszystko, możesz odejść.

Nieznajoma znów się ukłoniła i pobiegła wzdłuż korytarza, znikając za rogiem.

- Jesteś stanowczo zbyt ostra... i spięta.

Calico dopiero teraz dostrzegła demona, który nonszalancko podpierał się o jedną z kolumn. Poznała go. Widziała go już wcześniej, gdy czytał książkę. Dziewczyna nerwowo przełknęła ślinę, wdzięczna, że nikt jej nie widzi.

- Jeszcze brakuje, żeby inkub udzielał mi rad. - Kobieta z pogardą patrzyła na rozmówcę. Ten zacmokał wymownie.

- Nie powinieneś być zajęty... pracą? - Ostatnie słowo powiedziała z jawną kpiną.

- Nie ma gości, nie ma zajęć - odparł, wciąż uśmiechnięty.

Kobieta jednym ruchem dłoni przywołała długą listę.

- Wedle wytycznych powinieneś jeszcze przez trzynaście minut być z ostatnim gościem naszego pana.

Demon zaśmiał się.

- Kochana, miłość tak nie działa. Chciał wyjść wcześniej, to wyszedł. Choć to zapewne wykracza poza... twoje doświadczenie uczuciowe.

- Owszem, bo one nie są liczone na minuty - warknęła, mijając inkuba. - Dzisiaj powróci pan, odziej się chociaż.

Inkub obrócił się, prezentując z każdej strony.

- To mój właściwy strój. - Paski tkaniny odsłaniały stanowczo zbyt wiele. - Roboczy, że tak to ujmę.

Kobieta parsknęła. Nie zatrzymywała się i to inkub oraz Calico ruszyli za nią. Calico wręcz chłonęła to, co działo się dookoła niej.

To... jest prawdziwe - myślała uradowana i zaintrygowana jednocześnie.

Nieznajoma wyjęła kieszonkowy zegarek, marszcząc przy tym brwi.

- Spóźniona, kochanie? - zagadnął inkub.

- Nie nazywaj mnie tak. - Z głośnym trzaskiem zamknęła drobiazg i znów schowała go do kieszeni.

- Huero... - Demon teatralnie chwycił się za klatkę piersiową. - Ranisz mnie.

- Po prostu się zamknij.

Weszli do niezwykle przestronnej sali na której środku stał nieaktywny, kamienny portal. Zdobiony lśniącymi runami i rytami demonicznych stworzeń przyciągał spojrzenie Calico. Huera zapaliła marmurowe latarenki, trzymane w rękach posągów. Przedstawiały dwóch, stojących naprzeciwko siebie wojowników. Ich prawe dłonie były uniesione i zaciśnięte na rękojeściach mieczy. Rzeźby zostały tak ustawione, aby ich broń stykała się. Calico wpatrywała się w niezwykle realistyczne twarze. Zupełnie, jakby ktoś przemienił w kamień dostojnych, postawnych mężczyzn. Na ich licach nie było żadnego grymasu, tylko duma, że mogą strzec domostwa swego pana na wieki.

- Jesteś pewna, że wróci dzisiaj? - Inkub wyraźnie się niecierpliwił.

- Wysłał przeklętą duszę z informacją.

Huera poprawiła suknię i zamarła w bezruchu. Demon westchnął głośno i usiadł na posadzce, krzyżując nogi. Calico zerkała to na kobietę, to na półnagiego nieznajomego. Zdawało się, że oboje będą tak tkwili przez wieczność. Dziewczyna zaczęła krążyć po sali, wyglądając przez ogromne, łukowate okna i podziwiając widok za nimi.

Był oszałamiający, bo... zdawało się, że nie ma żadnego krajobrazu. Dosłownie: żadnego. Dziwna, zawieszona w czasie i przestrzeni pustka, pośrodku której wyrosło domostwo. Ciemność gęsta, unosząca się i opadająca, niczym oddech olbrzyma. Calico miała wrażenie, że ten mrok przenikał przez nią. Hipnotyzował i obezwładniał, pożerając całą jej esencję.

Drzwi do sali zaskrzypiały, a w progu stanął zniedołężniały mężczyzna. Kuśtykał, a każdy krok wydawał się dla niego istną męczarnią. W dłoniach trzymał złotą tacę, na której stał pusty, wysadzany rubinami puchar i podobny mu dzban z inkrustowanymi, czerwonymi liśćmi.

Huera bez słowa wzięła od niego tacę. Ustawiła się na wprost portalu i czekała dalej. Kulawy starzec wyszedł, postękując boleśnie. Inkub odprowadził go wzrokiem, uśmiechając się złośliwie.

- Czemu zawsze przynosi tylko jeden puchar? - stęknął.

I w końcu nadszedł. Pan domostwa. Ich pan.

Wnętrze portalu zalśniło. Z rozświetlonej masy powoli wyłaniała się humanoidalna sylwetka. Nieznajomy stanął i obojętnie przesunął wzrokiem po oczekujących go istotach. Był potężny.

Nie fizycznie. Niższy od inkuba, wciąż górował nad zebranymi. Powietrze wokół niego aż iskrzyło się od mocy. Choć był demonem, miał dojrzałą, karmazynową skórę. Wokół bursztynowych oczu widniała siateczka zmarszczek. Ciemne włosy przetykały pasma siwizny. Rozprostował potężne skrzydła i poruszył głową na boki.

- Huero... Illianie... - mruknął na powitanie.

Kobieta skłoniła się w pas, inkub natomiast lekko skinął głową, wciąż siedząc na posadzce. Pan domostwa sięgnął po dzban, który trzymała Huera i powoli przelał jego zawartość do pucharu. Następnie ujął w dłonie i delikatnie zakołysał, rozkoszując się aromatem płynu. Tylko zamoczył usta i zaraz odstawił go ponownie.

- Panie... - zaczęła Huera, ponownie kłaniając się. - Mam nadzieję, że podróż przebiegła pomyślnie.

- Nadzwyczaj pomyślnie.

Jego spojrzenie przesunęło się po kobiecie, przemknęło po inkubie i na chwilę zatrzymało na kamiennych rzeźbach. Calico z fascynacją śledziła jego ruchy.

Do czasu.

Do czasu aż spojrzenie demona zatrzymało się na niej. Nie błądziło od punktu do punktu wokół niej, jak w przypadku Huery.

Bursztynowe tęczówki skrzyżowały się z jej bladoniebieskimi oczami. Nie było tu mowy o pomyłce. Demon delikatnie przechylił głowę w prawo, a kąciki jego ust drgnęły w półuśmiechu.

- O cholera - jęknęła mimowolnie Calico wiedząc, że jest widziana.

Jednak demon odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.

Może nie.

Może mi się przywidziało.

Serce dziewczyny o mało nie wyskoczyło z piersi. Nie chciała sprawdzać swoich przypuszczeń. Strach pomógł znaleźć jej drogę do własnego ciała. Mignęła i znów znalazła się w pokoju Thesy.

Na wszystkich zapomnianych bogów, co to było?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro