Rozdział czternasty
Rodion - tak na imię miał naczelny bibliotekarz - przeżył. Huera o to zadbała. Dopilnowała także, aby jak najszybciej był w stanie wrócić do wykonywania swoich obowiązków; w tym i pilnowania Calico.
Dziewczyna bała się spojrzeć mu w oczy. On za to nie pozwolił sobie na kolejny błąd. Jeden z jego pomocników miał obowiązek stale pilnować nastolatkę, siedzieć przy niej, gdy czytała i sprawdzać, czy niczego nie ukradła. Nawet gdy opuszczała pomieszczenie na chwilę - choćby po to, aby wyjść do toalety - chłopak dreptał za nią i czekał pod drzwiami. Nigdy się przy tym nie odzywał, ignorując wszelkie próby rozpoczęcia rozmowy. Tkwili w zawieszeniu, a Calico wiedziała, że Rodion znienawidził ją z całego serca. Nie tylko dlatego, że doprowadziła do jego krzywdy, lecz także widziała ją. W pełni zdawała sobie sprawę z tego, jak upokarzające dla cierpiącego bywa napotkanie cudzych oczu, i to w chwili największego upodlenia. Rozumiała, czemu nie chciał jej oglądać - ze wzajemnością.
Calico bała się domostwa, Huery, Likurga i tego, do czego jeszcze może doprowadzić własną głupotą. Lękała się także o losy najbliższych, czując, że zatraca się w otchłani. Mrok spowijał ją całą.
Łaźnia była pusta i Calico z ulgą zrzuciła z siebie ubrania. Weszła do gorącej wody. Przez chwilę głęboko oddychała, licząc na to, że mały, słaby człowiek, bezustannie krzyczący w jej wnętrzu, w końcu się zamknie. Gdy to nie pomogło, nabrała haust powietrza i zanurzyła się. Opadła na dno basenu i przez chwilę obserwowała dziwaczny, zły i okrutny świat nad sobą.
Przymknęła oczy.
Zastanawiała się, czy to mogłoby być aż tak proste.
Po prostu się nie wynurzyć.
Nie wiedziała, ile to trwało. Jednak w końcu płuca zawyły o odrobinę tlenu. Odepchnęła się nogami od kremowobiałych kafelek. Wystraszyła, słysząc, że ktoś nieopodal pływa. Odruchowo zasłoniła piersi i pożałowała, że nie wybrała zbiornika wypełnionego gęstą pianą.
Illian nie zwracał na nią uwagi, nurkując beztrosko w drugim basenie. W końcu wyprostował się i uroczo uśmiechnął na jej widok, czując na sobie spojrzenie Calico.
Był nagi.
Choć nagość wydawała się oczywista, jego nagość speszyła dziewczynę. Widziała długie, smukłe palce u rąk, umięśniony tors i wyraźnie zarysowane obojczyki. A także krótkie, przystrzyżone włosy łonowe i...
Penis.
Wypowiedziała to słowo w myślach. Absurdalne, dziwaczne i nie na miejscu. Wywołujące napady śmiechu w innym życiu i związane z abstrakcją oraz granicą, której nigdy nie ośmieliła się przekroczyć. Calico spuściła wzrok, gotowa kontemplować ściany dookoła.
- Nie musisz się mnie bać, ptaszyno - rzucił Illian. Oparł się o krawędź basenu i patrzył, czekając, aż coś powie. Widząc jej speszenie, przeprosił.
- Wybacz... Zapomniałem, że niektórych to onieśmiela. Gdy zobaczysz mnóstwo gołych tyłków jeszcze jeden nie robi najmniejszego wrażenia. - Inkub odwrócił się plecami, dając Calico szansę na wyjście i ubranie się. Gdy jednak wciąż pozostawała na miejscu, odchylił delikatnie głowę, wciąż na nią nie patrząc, i zapytał:
- Możemy porozmawiać?
- J-jasne...
- A mogę podejść?
- Oczywiście.
Nie spieszył się, dając ewentualną możliwość zmiany miejsca, ale wciąż wpatrywała się w niego w bezruchu. Może chciała, żeby ją zobaczył. Dokładnie taką, jaką była. Illian przerzucił długie, ciemne włosy na tę stronę twarzy, na której miał blizny. Wspiął na krawędź basenu i zgrabnie z niego wyskoczył, podchodząc do dziewczyny. Podszedł blisko, tak, że niemalże stykali się ramionami, wpatrując w przestrzeń przed sobą.
- Słyszałem, co próbowałaś zrobić i jak to się skończyło dla ciebie i Rodiona - zaczął spokojnie. - Nie wiń się, na twoim miejscu pewnie każdy by spróbował. To była tylko kwestia sposobu.
- Huera, ona... - Calico zamilkła, nie mając pojęcia, co mogłaby powiedzieć. - Ona zrobiła...
- Wiem - powiedział cicho Illian. - Zawsze wie, czego użyć. Zawsze. Rodion wychodził nie z takich opałów, po prostu... na drugi raz powinnaś spróbować czegoś lepszego. - Nie dał jej przerwać, mówił dalej. - Wywoływanie duchów w budynku, w którym rezyduje specjalistka od nich i liczenie, że tego nie wyczuje... Cóż, to nie było dobrym pomysłem. Ja mam lepszy plan. - Puścił dziewczynie oczko.
- Plan...? Nie, nie będzie żadnych więcej planów. Nikogo nie narażę.
Illian machnął lekceważąco dłonią.
- Ale chcesz wiedzieć, prawda? Znam sposób, jak to zrobić i nie zostać wykrytym.
Calico spojrzała na niego. Odwzajemnił się tym samym. Świdrował jej twarz wzrokiem, nie ośmielając się zerknąć nigdzie indziej.
- Dlaczego...?
- Dlaczego znam? Bo żyję tu już od setek lat.
- Nie. Dlaczego... mi pomagasz.
Wzruszył ramionami.
- A czemu by nie?
Dziewczyna opuściła ręce i zdumiewająco poważnie patrzyła na Illiana. Szukała na jego twarzy oznak kłamstwa, obłudy, podstępnych, dwulicowych planów. Dostrzegała tylko blizny, lekko uniesiony kącik ust i łobuzerskie spojrzenie.
- Bo już cię ukarał. Przeze mnie. A ty... wciąż i wciąż próbujesz... - Nie dokończyła. - Odpowiedz mi. Po co. Po co się narażasz, po co ryzykujesz, po co... robisz to wszystko.
Illian wiedział, że nie będzie w stanie zbyć Calico jakimś niefrasobliwym żartem.
- Bo nie mam już nic do stracenia. I jest jeszcze coś... jedno jest nieco egoistyczne, drugie prozaiczne.
- Najpierw powiedz o tym prozaicznym.
- Mamy wspólnych znajomych i kogoś, kto powiedział, żeby dać ci kilka szans.
Calico zmarszczyła brwi.
- Niby kto...?
Illian zaśmiał się cicho.
- Pomyśl. Kto mógłby dobrze ci życzyć?
Nastolatka pokręciła głową.
- Jaka szkoda. A tak za ciebie ręczyła.
- Ona?
- Jak sobie przypominam, to tak. To ona.
- Jak ma na imię?
Inkub wyszczerzył zęby.
- To byłoby zbyt proste. Zresztą, tu nie wolno wypowiadać jej imienia. A ja tylko spełniłem prośbę starej przyjaciółki.
Calico intensywnie myślała nad tajemniczą, wspólną znajomą. Przypominała sobie wszystkie dziwaczne istoty, które już spotkała. Kobieta pośród nich...
Kobieta...
Calico nagle skojarzyła. Przed oczami stanął obraz wyjątkowo smutnej istoty z oczami, w których coś zgasło. Delikatny głos i melancholijny śpiew o dawno minionych czasach.
- Dama. Mówisz o... Damie? - Była autentycznie zaskoczona. Illian klasnął w dłonie.
- Ale... dlaczego? Ledwie ją znam, ona jest... Sama nie wiem. Niby czemu miałaby mi sprzyjać? I czemu tak obchodzi cię jej zdanie?
- Spokojnie, ptaszyno. Znam ją pod innym imieniem, które ty także znasz. Skoro jednak przedstawiła ci się jako „Dama", niech tak zostanie. Jak mówiłem, to moja przyjaciółka z dawnych lat. Po prostu nie mogłem odmówić, mając u niej dług.
- Więc... robisz to tylko dlatego, że cię poprosiła?
Słysząc autentyczne rozczarowanie w głosie dziewczyny, zanurzył dłoń w wodzie i ochlapał Calico. Parsknęła, odruchowo zasłaniając twarz.
- Ptaszyno, jest jeszcze egoistyczny powód. Nie zapytasz o niego?
- Więc jaki jest ten egoistyczny powód?
- Wierzę, że warto być twoim sojusznikiem.
Illian zanurzył się i po chwili znów zjawił na powierzchni, beztrosko potrząsając głową. Nastolatka patrzyła na niego zdumiona.
- Dlaczego?
- Bo migasz - odparł zupełnie poważnie. - Bo gdy tylko zachcesz, będziesz mogła przenosić się między światami.
Calico westchnęła rozczarowana.
- Przecież każdy z was może to robić. Wystarczy przejść przez portal i gotowe.
Demon pokręcił głową.
- Jeszcze nie domyśliłaś się, czemu Likurgowi tak zależało, abyś dołączyła do tej chorej gromadki? - Widząc, że absolutnie nie zna odpowiedzi, kontynuował. - Między miganiem a przechodzeniem przez portale jest ogromna różnica... Spójrz.
Illian wyszedł z basenu, bez jakiegokolwiek skrępowania czy zasłaniania się, zbliżył do etażerki, na której poukładane były stosy pachnących, kwiatowych mydełek. Wziął dwa i wrócił do dziewczyny.
- Tak wygląda przejście przez portal. - Demon cisnął przedmiotem w wodę tak, aby jak najszybciej opadł na dno. - A to miganie... - Mydełko kilka razy odbiło się od tafli, nim w końcu zniknęło. - Nie wszędzie da się otworzyć portal, potrzeba do tego składników i czasu. Nawet tacy jak Likurg muszą się przygotować na wędrówki między światami. A gdy już to zrobią, zostawiają po sobie ogromne ślady. Istnieją sposoby, aby się dowiedzieć skąd i dokąd wędrowali, dodatkowo naruszają przestrzeń dookoła... Mignięcie jest subtelne, z dużo mniejszymi ograniczeniami, trudniejsze do prześledzenia.
- Jednak bez trudu mnie znaleźliście... Powiedziałeś mu o mnie, po tym, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy?
Illian przez chwilę wydawał się urażony.
- Nie. On cię widział. Ponoć zjawiłaś się w astralnej postaci i przechadzałaś po domostwie. Na dodatek... znów alegoria: to jak puszczanie kaczek. Gdy już się porządnie nauczysz, robisz to coraz lepiej. No i nie zapominajmy o Spustoszycielu, który także za tobą łaził. Wytropienie cię dzięki temu było proste. Nawet banalne. Powinnaś podziękować Łowczemu.
Calico wzdrygnęła się na myśl o tym, kto mógł ją obserwować przez tyle czasu.
- A co z tym Spustoszycielem?
Illian wskazał na dłoń z piętnem.
- Co by o nim nie mówić, Likurg ma dość siły, aby cię przed nim ukryć.
- Więc gdy piętno zniknie...?
- Doceniam twój optymizm, ale hipotetycznie, tak. Gdy to się stanie, migając, możesz na nowo przyciągać uwagę Spustoszyciela.
- Czemu on... no wiesz, czemu on taki jest?
- Spustoszyciel?
Skinęła głową.
- Jest kilka hipotez. Nawet mam o tym książkę, podrzucę ci. Ale tak w skrócie... To po prostu popierdolona emanacja, która żywi się magią i Całunem.
- A ten Całun, to...?
- Na biesy chędożone, czy ty cokolwiek czytasz? - westchnął teatralnie Illian. - To taka jakby kopuła, stworzona przez jednego z bogów. Teoretycznie do ochrony śmiertelników, w praktyce chodziło też o to, aby zbyt wiele magii nie dostawało się na tę śmieszną planetę i nie wzmacniało żyjątek, którymi bogowie wzgardzili. Całun się rwie, wasze moce stają się silniejsze, a jednocześnie wymiary się przenikają, a wszelkie gówno, które chciało się tu wedrzeć, robi to z łatwością.
- Och... - jęknęła Calico.
- No właśnie, „och". Światy się sypią, a to jedyne, co możemy powiedzieć.
Chwilę ciszy przerwała nastolatka.
- Naprawdę sądzisz, że warto być moim sojusznikiem?
Illian skinął głową.
- Może pewnego dnia przeniesiesz nas do światów, w których warto żyć.
Uśmiechnęli się do siebie. Demon nieco gorzko, jakby sam nie do końca wierzył w to, co powiedział. - Chodź, spróbujemy odnaleźć twoją rodzinę - dodał.
* * *
- Musimy znaleźć się w części domostwa, w której rezyduje Likurg i jego faworyci. Spokojnie, szefa nie ma. Zrobimy, co trzeba i wychodzimy.
Calico zamarła.
- To... zbyt niebezpieczne.
Illian machnął lekceważąco dłonią i wciąż szedł naprzód.
- Daj spokój, znam tę część jak własną kieszeń. - Wymownie poklepał się pod nadzwyczaj skąpym stroju, złożonym z przepaski biodrowej. - W końcu sam byłem faworytem. - Dodał to ze złośliwością, zupełnie jakby chciał się za to skarcić i wykpić.
Oboje stanęli przed portalem.
- Podaj rękę - mruknął. Następnie delikatnie zacisnął swoją dłoń na jej. Przeszli.
O dziwo, ta część domostwa nie różniła się od innych. Długi, ozdobny korytarz i szereg pozamykanych drzwi. Illian pociągnął lekko dziewczynę, a gdy ruszyła, puścił, uważnie rozglądając się dookoła.
- Sześć na wprost, trzy w lewo, osiemnaście prosto, dwa w lewo - powtarzał cicho, a Calico nie ośmieliła się zapytać, co to znaczy. Serce biło jej z niepokoju, jednak posłusznie dreptała za inkubem. Zerkał na drzwi, przystawał, dotykał klamek. Czasami je przekręcał i przechodził przez próg, kiedy indziej cofał się gwałtownie, przytykając palec do ust, ciągnąc dziewczynę szybko za sobą. W końcu dotarli na miejsce, przez nikogo nie niepokojeni.
Znaleźli się w dziwnym pomieszczeniu, pełnym luster. Jedno z nich ustawiono na samym środku. Wyjątkowo wysokie, w złotej ramie, zdobionej fantazyjnymi, roślinnymi wzorami. Illian gestem dał znać, aby Calico podeszła do zwierciadła. Sam stanął za nim, zerkając na dziewczynę.
- Pomyśl o kimś, kogo chcesz zobaczyć i z kim masz głęboką więź, a potem dotknij tafli.
Calico zrobiła to, co powiedział demon. Czuła lekkie mrowienie, po chwili miała wrażenie, że trzyma dłoń na czymś lepkim i zimnym. Jednak wciąż widziała własną, okrągłą, zdziwioną twarz. Dziewczyna z niepokojem zerknęła na Illiana, ale tylko dał jej znak, aby nie przerywała.
W końcu ją zobaczyła. Klęczała w niewielkim pokoju, w którym ustawione były cztery łóżka. Po jednym w każdym kącie.
- I wybacz mi to... - szepnęła Lozen. Włosy miała zaplecione w gruby, jasny warkocz, zwisający do ramion. Calico z niedowierzaniem wpatrywała się w nią. Tak pełną skupienia, rozmodloną. Tak... żywą.
- Lozen...?
Dziewczyna uniosła głowę. Na jej twarzy odmalowało się przerażenie. Zerwała się do pionu, odruchowo chwytając w okolicach pasa, gdzie przywykła nosić broń. Wyciągnęła ostrze, kierując sztych w stronę zjawy. Lozen nie wierzyła w to, co widzi.
- To ja, Calico - jęknęła siostra. Wciąż trzymała rękę na tafli zwierciadła, jakby z nadzieją, że uda jej się trafić na drugą stronę. Lozen podeszła. Czujna, uważna, gotowa do ataku.
- Jak...? - szepnęła. Ostrożnie dotknęła mieczem maziowatej substancji na ścianie, w której odbijała się Calico. - To niemożliwe.
- Ja... ja żyję. I... i cieszę się, że tobie też się udało. Tak się bałam, że więcej cię nie zobaczę, ale...
Illian, wciąż stojąc za zwierciadłem, dał znać, aby się pośpieszyła.
- Jak...? - zapytała ponownie Lozen.
Calico czuła, jak po policzkach spływają jej łzy.
- To głupia i śmieszna historia, ale... No wiesz, mignęłam, i mi się udało, ale... Po prostu... Nic ci nie jest?
- Gdzie jesteś? - Lozen każde słowo wymawiała nadzwyczaj ostrożnie. Przyłożyła palec do ściany, a czując, że zagłębia się w tajemniczy śluz, by po chwili dotknąć twardego drewna, odsunęła na kilka kroków. - To jakaś magia? Co się stało?
- Tak, magia. Mój... przyjaciel pomógł mi się z tobą skontaktować. Ale nie wiem, jak długo będę mogła mówić.
Dopiero teraz Lozen zrozumiała, że naprawdę rozmawia z siostrą. Nie z jawą, ani demonami we własnej głowie. Calico, rzekomo dwukrotnie pochowana w masowym grobie, znów stała przed nią, cała i zdrowa.
Prawie cała. Lozen dostrzegła, że siostra ma okaleczoną, prawą dłoń z trzema palcami. Oprócz tego wychudła i emanowała bardzo dziwną energią. Skażeniem, którego paladynka nie umiała określić. Westchnęła ciężko.
- W co ty się wpakowałaś? - Głos jej się załamał. - Kto ci pomaga?
- Lozen, proszę... Nie czas na to. Musiałam coś zrobić. Teraz mam dług do spłacenia. Ale nie martw się, kiedyś... kiedyś wrócę do domu.
Brzmiało to tak nieszczerze, że nawet Calico nie uwierzyła samej sobie.
- Powiadomię o tym mojego dowódcę. Znajdziemy cię. Nie z takimi rzeczami dawaliśmy sobie radę, tylko powiedz, czy...
- Nie ma potrzeby. Zresztą, tutaj i tak nie traficie. A to mój obowiązek w końcu sobie z czymś poradzić. - Przerwała cierpko Calico i spróbowała się uśmiechnąć. - Chciałam tylko wiedzieć, czy żyjesz. Czy... wszyscy żyjecie. Ty, mama i... ojciec.
Lozen spojrzała jej w oczy.
- Matka nie żyje - powiedziała głucho. - Zmarła kilka tygodni temu na zapalenie płuc.
Calico milczała.
- A ojciec - kontynuowała Lozen - jest w przytułku, prowadzonym przez sanktuarium. Pije o wiele więcej niż kiedykolwiek i... jest inny. Ale zajmują się tam nim. Albo przynajmniej próbują. Z jaką istotą zawarłaś pakt?
Ostatnie zdanie całkowicie wytrąciło Calico z równowagi. Lozen była taka spokojna, chłodna i opanowana. Szok całkowicie ustąpił, a dziewczyna analizowała całą sytuację, gotowa zmusić cały Zakon Pani Światła do ruszenia z pomocą.
- Skąd wiesz, że...? - zapytała głucho Calico.
- To jedyna opcja. Migasz. Przeniosłaś się do kogoś, kto cię trzyma i dysponuje potężną mocą. Wrogowie ludzkości stali się nadzwyczaj aktywni, a ty wpadłaś w ich szpony. To właśnie się stało, prawda?
Nastolatka nie była pewna, czy powinna potwierdzić, czy zaprzeczyć.
- Całkiem nieźle to wydumałaś - szepnęła Calico.
- Powinnaś kończyć - rzucił cicho Illian.
Lozen próbowała dostrzec właściciela obcego głosu.
- Calico, cokolwiek się dzieje, czekaj na mnie, rozumiesz? Umiemy sobie z tym poradzić. Znajdę cię i pomogę. Wyplątam z tego. Po prostu... przeżyj, mała. Jak to masz w zwyczaju. Rób, co musisz, ale żyj.
- Lozen...
Zwierciadło zmętniało i Calico znów widziała własną, zdziwioną twarz. Wpatrywała się w nią, dopóki nie poczuła delikatnego dotyku na ramieniu. Illian wymownie wskazał głową drzwi.
- Musimy stąd iść.
Skinęła głową demonowi. Po chwili szepnęła, zdumiewająco pustym i głuchym głosem:
- Moja matka nie żyje.
Inkub tylko patrzył na nią.
Poczuła ciężar tych słów dopiero, gdy wypowiedziała je na głos. Były takie absurdalne. Nierzeczywiste. Bo przecież ona nie mogła umrzeć... Matki nie umierają tak po prostu. Trwają wiecznie, a jeśli już mają odejść, to zasypiają w otoczeniu najbliższych, równie uroczych staruszków, którzy są gotowi na pożegnanie. Bo jeśli matka mówi: „Żałuję, że nie jesteś dobrym człowiekiem" i już nigdy, przenigdy, nie będzie w stanie odwołać tych słów, to...
Znów tylko ryczysz, głupia krowo.
A przecież nie wszystko było złe. Obie miały i dobre wspomnienia. Spędzały razem czas, i... przecież ona była jej matką. Calico nerwowo otarła twarz.
- Dzięki, że mnie tu zabrałeś... - szepnęła. Illian coś odpowiedział, ale nie usłyszała, co takiego. Nie poprosiła, aby powtórzył. Opuścili skrzydło domostwa przeznaczone dla faworytów.
- To ja... pójdę do siebie - mruknęła Calico, czując się zdumiewająco pusta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro