Zbrodnia i Kara
Kolejny już popołudniowy trening dobiegł końca i Otabek zaczął zbierać się w drogę powrotną do domu. Miał dzisiaj inny rozkład dnia niż trenujący w tym samym klubie Jura, dlatego wsiadł do autobusu samotnie i nikt nie odwracał jego uwagi od myśli, które ostatnimi czasy coraz bardziej zaprzątały mu głowę: kariera łyżwiarska nie mogła trwać wiecznie, a wraz z jej końcem utracą też źródło dochodu ze stypendii sportowych. Na razie dawali sobie radę całkiem nieźle; on chwytał się drobnych zleceń muzycznych, a Jurij, któremu nadal zostały dwa miesiące do ukończenia szkoły, otrzymywał wsparcie finansowe od matki. Na tym etapie żaden z nich nie myślał jeszcze o studiach, ale może warto by zacząć powoli oszczędzać i rozważać opcje na przyszłość?
Z myślą, że będzie trzeba niedługo poruszyć tę kwestię, sięgnął do kieszeni płaszcza i machinalnie sprawdził komórkę. Jedna nieodczytana wiadomość sprzed godziny.
Jurij: Gdzie jesteś?
Otabek: Przepraszam, dopiero teraz zobaczyłem, że pisałeś. Wracam do domu, będę za jakieś 20 minut.
Otabek: A ty? Wróciłeś już?
Odczekał chwilę, ale odpowiedź nie nadeszła. Jak znał życie, to chłopak albo właśnie się uczył, albo rozpieszczał koty. Przed oczami pojawiła mu się wizja ciepłego powitania ze strony ukochanego i automatycznie przyśpieszył nieco kroku.
Ale gdy dotarł do mieszkania, nie zastał w nim nikogo oprócz dwóch spragnionych uwagi zwierzaków. Wyjął z uszu słuchawki, pogłaskał koty po kosmatych łbach i wszedł do niewielkiego salonu. Niby wszystko wyglądało tak jak zawsze, ale czuł się w nim jakoś nieswojo. Dla odwrócenia uwagi postanowił wykonać część weekendowych obowiązków - starł kurze, zapakował naczynia z rana do zmywarki i podlał tych kilka nieszczęsnych kwiatków, które nadal pozostawały żywe pomimo braku zainteresowania ze strony ludzi i nadmiernego zainteresowania ze strony kotów. Gdy skończył, okazało się, że minęło już pół godziny, a Jurij nadal się nie pojawił. Dzwonienie czy wysyłanie kolejnych sms-ów nie miało sensu, bo przez ten czas zdążył zauważyć, że chłopak zostawił komórkę na kuchennym stole. To go zdziwiło; jak długo znał Jurę, jeszcze nigdy nie wyszedł na miasto bez telefonu.
Może po prostu skoczył do sklepu. Ale że na tak długo? - zastanawiał się, wchodząc do salonu. W tym momencie jego wzrok padł w stronę okna i aż klepnął się w czoło, gdy zdał sobie sprawę, dlaczego pomieszczenie wcześniej wydawał się mu trochę inne niż zazwyczaj; było ciemniej, bo jedno z okien zostało do połowy zasłonięte przez firanę, którą w ciągu dnia zawsze odgarniali na bok. Podszedł bliżej, by odsunąć ją na bok i...
- AAA! - odskoczył gwałtownie, gdy zza falującego materiału rzuciła się na niego wrzeszcząca, blondwłosa postać.
- Kurwa mać! Ja pierdolę!
Na kilka sekund schował twarz w dłoniach, upewniając się, że żyje i nie dostał zawału serca. Zaraz potem wyprostował się i zerknął że złością na domniemanego stracha, który wcale nie był żadnym strachem, a jego zgubą, i właśnie płakał ze śmiechu na podłodze.
- Jakbym wiedział, że tak śmiesznie zareagujesz, to bym to nagrał! I jeszcze zainwestował w zatyczki do uszu. Masz potężne struny głosowe.... - wydusił. Tyle przynajmniej Otabek zdołał zrozumieć, bo ani na chwilę nie przestał się przy tym śmiać.
- To wcale nie było śmieszne! Myślałem, że zaraz zejdę!
- Co ty tam wiesz! To było super śmieszne! A najbardziej to połączenie babskiego wrzasku i zaraz po nim wiązanki tym głębokim, męskim gło...hmh - dokończył prosto w dłoń zażenowanego do granic możliwości Otabeka.
Faktycznie, na co dzień unikał ordynarnego języka i chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się przeklnąć przy Jurze (który, tak dla odmiany, potrafił klnąć jak szewc, no ale cóż... Nikt nie rodzi się bez wad). Wiedział, że chłopak zwróci na to uwagę, nie miał za to pojęcia, czym zasłużył sobie na tak okrutne traktowanie. I wyglądało na to, że prędkow się nie dowie, bo Jurij nadal przeżywał swoją chwilę triumfu.
- Ha! Jak to było? ,, Próbuj ile chcesz, ale tak łatwo nie uda ci się mnie przestraszyć"? No to spróbowałem, o! I wcale nie było tak trudno!
- Każdy by się przestraszył, gdyby kulturalnie odsunął firankę i nagle został zaatakowany przez wściekłego Ruska - burknął Beka, ale na tyle cicho, by młodszy tego nie dosłyszał. Niech ma chwilę radości.
Jurij zresztą już po chwili się uspokoił, chociaż pozornie - nie byłby sobą, gdyby choć raz nie wrócił do żartu, który tak bardzo poprawił mu humor.
- Wiesz, tak sobie myślę, że musiałem cię porządnie wystraszyć... Skoro aż przeklnąłeś - rzucił niewinnie, gdy już zrobili sobie po herbacie i usadowili się wygodnie na niewielkiej kanapie.
- No właśnie, a propos tego straszenia... O ile dobrze rozumiem, siedziałeś za tą firanką przez cały czas?
- Da.
- Od kiedy wszedłem do mieszkania?
- Da.
- Serio, Jura? - z niedowierzaniem potarł czoło. - Chciało ci się tyle czekać?
- Miałem dobrą motywację. Pamiętasz tę akcję dwa tygodnie temu?
- Oczywiście. Nie mam lepszych rzeczy do zapamiętania od akcji z tobą w roli głównej, bo one zdarzają się przecież tylko raz dziennie.
Rosjanin westchnął ze zniecierpliwieniem, ale nie odpowiedział na przytyk.
- Tę z pomidorami, Beka. Dokuczałeś mi i powiedziałem, że się zemszczę. Nie moja wina, że nie wziąłeś tego na poważnie.
Otabek zdał sobie sprawę, że słucha z otwartymi ustami i pospiesznie zamknął je z niezbyt dostojnym ,,plop''. Nie pierwszy już przejechał się na lekceważeniu swojej małej, złośliwej wróżki.
- Poważnie? Trzymałeś urazę za tak drobą złośliwość przez dwa tygodnie?
- Cóż... Właściwie to nie. Po prostu nabrałem ochoty, żeby cię przestraszyć i jakoś tak stwierdziłem, że skoro i tak ci już groziłem, to się chociaż z tego wywiążę. No, co? - wzruszył ramionami, widząc grobową minę Otabeka. - Jestem słownym człowiekiem.
- Dobrze, dobrze. Tym razem punkt dla ciebie, ale wiesz co? Żądam buziaka w ramach rekompensaty za mini zawał serca - wypalił, odstawiając herbatę na stolik i z przyjemnością obserwując jego zaskoczoną minę.
Jurij przyjrzał mu się uważnie, z potem wzruszył ramionami, przysunął się nieco i objął jego twarz swymi drobnymi, wiecznie zimnymi dłońmi. Pochylił się nieznacznie, przez cały czas patrząc mu w oczy...
A potem, ku rozczarowaniu Otabeka, cmoknął go prosto w czoło i odsunął się z wesołym ,,reszty nie trzeba".
- Ej, takiego nie uznaję! -z tymi słowami Kazach przysunął go z powrotem i pocałował porządnie. Po kilku sekundach zarumieniony Jurij przerwał pocałunek i delikatnie ogarnął mu z czoła brązowe kosmyki.
- To co? Jesteśmy kwita?
- Na dzisiaj... Kwita.
-------------------------------------------
Ktoś pamiętał o małej, zawistnej obietnicy Jurija przy okazji śmieszkowania z jego tomatofobii? Zemsta jest słodka 💕
Ciekawostka: historia z chowaniem się za firanką przez pół godziny tylko po to, żeby kogoś przestraszyć, jest prawdziwa. Okazuje się, że moi rodzice też kiedyś byli młodzi 😂
Z tego powodu to chyba mój ulubiony shot.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro