Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wizyta


Dla Mooramo, która jest pierwszą czytelniczką i odbiorczynią postaci Nabudka :)

Od wyprawy do schronska minęło już dobrych parę tygodni, nic więc dziwnego, że Victor i Yuuri w końcu postanowili wybrać się do nas, by ,,zapoznać się z nowym nabytkiem", jak to zgrabnie ujął Nikiforov. A przy okazji zobaczyć, jak od poprzedniej wizyty zmieniło się nasze mieszkanie - wspominając o tym wyglądał, jakby nie do końca wierzył, że nie zdążyliśmy go roznieść na strzępy przez ten czas.

Cóż, trudno było mówić o roznoszeniu, bo, po pierwsze, nie należało ono ani do szczególnie dużych, anie bogato wyposażonych. Po drugie, i tak większość dnia spędzaliśmy w szkole lub na lodowisku.

Ale Nabuchodonozorowi najwyraźniej taki stan rzeczy nie przeszkadzał. Kocur, który w kilka sekund podbił serce Jurija szybko zdołał mnie do siebie przekonać, w czym niewątpliwie miał udział fakt, że okazał się niemal bezproblemowym lokatorem - mogłem odetchnąć z ulgą, gdy obyło się bez obdrapanych mebli, obsikananego dywanu czy wrzasków po nocy, czego z początku trochę się obawiałem.

Rzecz jasna, przez kilka pierwszych dni Jura nosił go ze sobą niemal wszędzie, a ponieważ przyzwyczajona do ludzkiego towarzystwa Potya podążała za nim krok w krok, na kanapie zrobiło się trochę ciaśniej. Patrząc, jak chłopak okazuje swoim kotom więcej czułości niż jakiemukolwiek człowiekowi - włączając w to mnie - czułem lekkie kłucie zazdrości. Ale w zamian za dzielenie się nim miałem okazję do obserwowania przez prawie tydzień jego radosnej miny.

A ponieważ uśmiechnięty Jurij nie należał do częstych zjawisk i już prędzej wzbudzał niepokój niż radość, jego wcale-nie-przyjaciele prędko dowiedzieli się, że mamy nowego pupila i kategorycznie zapowiedzieli, że muszą nas odwiedzić. Dzień wizyty (czy też ,,dzień sądu", jak to powiedział Jura, niechętnie wygrzebując się z łóżka) wypadał dzisiaj. Nic specjalnego - po prostu kupiłem trochę przekąsek o rozsądnej zawartości kalorii, a mój chłopak doprowadził mieszkanie do porządku. Uśmiechnąłem się, patrząc, jak z zawziętą miną przeciera blat. W życiu by się nie przyznał, ale tak naprawdę cieszył się na to spotkanie. Yuuri z Victorem często go irytowali,  ale traktował ich trochę jak starszych braci.

Krótko po czwartej zabrzmiał dzwonek do drzwi. Poszedłem otworzyć i zastałem dwóch mężczyzn z szalikami omotanymi wokół szyi i nosami czerwonymi od zimna.

- Cześć wam! - jak zwykle radosny Victor wszedł do środka. Tuż za nim stanął uśmiechający się nieśmiało Yuuri.

Mieli stąd doskonały widok na Nabudka, który właśnie w tej chwili zdecydował się podejść i otrzeć o moją łydkę.

Zafascynowany Victor kucnął i pozwolił, by zwierzak obwąchał jego dłoń.

- Wow, w życiu bym nie pomyślał, że Jurij Plisetsky zdecyduje się na zabranie tak brzy... To znaczy, nietypowego kota - wypalił. Naprawdę, czasami odnosiłem wrażenie, że facet chce przedwcześnie trafić do grobu.

- Victor! - syknął ostrzegawczo Yuuri, rzucając zaniepokojone spojrzenie na Jurija.

Po takiej uwadze należało się spodziewać, że nos Nikiforova zaliczy bliższe spotkanie ze ścianą, jednak chłopak nie tylko nie zdenerwował się na oczywistą obrazę jego kota, ale nawet zdobył się na złośliwy uśmiech.

- Mów chcesz, dziadzie - oświadczył, biorąc Nabuchodonozora na ręce. - On przynajmniej w przeciwieństwie do niektórych zachował bujne futerko.

Rosyjskie ręce mimowolnie powędrowały między srebrne włosy, wśród których widoczne już były małe zakola.

- Jesteś okrutny!

Wymieniliśmy z Yuurim zmęczone spojrzenia; ładnie się zaczyna. W ogóle w większym towarzystwie najlepiej dogadywaliśmy się ze sobą, bo obaj zazwyczaj byliśmy nieśmiali i trochę wycofani, dając wieść prym bardziej przebojowym Rosjanom. Może dlatego Yuuri podążył za mną w stronę niewielkiej kuchni, by pomóc w przygotowywaniu herbaty. Tymczasem Victor, Jurij klapnęli na kanapie, zawzięcie dyskutując o czymś po rosyjsku.

- Czasami nie rozumiem Victora - wyznał Yuuri, w zamyśleniu postukując palcem w kuchenny blat.

- Bo osób takich jak on czy Jurij nie da się tak po prostu rozszyfrować. W tej chwili nawet dosłownie - tu postarałem się o wykrzesanie z siebie krzepiącego uśmiechu.

- Rosyjski ci nie idzie?

- Z cyrylicą jakoś daję radę, gorzej z językiem. Czasami wydaje mi się, że pojmuję całkiem sporo. A potem okazuje się, że gdy jestem zmęczony albo Jura się zdenerwuje i mówi szybko - czyli w zasadzie przez większość czasu - to nie rozumiem prawie nic.

Japończyk spojrzał na mnie, najwyraźniej zaskoczony tak długą wypowiedzią. Faktycznie, do tej pory raczej unikałem towarzystwa innych łyżwiarzy i rozmów z nimi; otworzyłem się nieco pod wpływem pewnej rosyjskiej wróżki.

- Pamiętaj, że będzie już tylko lepiej. Kiedy człowiek jest zakochany, przeszkody i trudności przestają mieć tak wielkie znaczenie.

- Wiem, to niesamowite, jak świadomość, że masz się dla kogo starać daje kopa... Ale gdzieś z tyłu głowy ciągle mam to irytujące przeświadczenie, że tak naprawdę wcale nie znam Jurija.

- Co masz na myśli? - wolną ręką odgarnął wpadającą do oczu grzywkę i rzucił mi uważne spojrzenie.

- Nigdy nie mogę mieć pewności, jak się zachowa. Na przemian wychodzi z niego dziecko dorosły, i to w najmniej spodziewanych momentach. Chociażby w tym schronisku. Myślałem, że weźmie jakiegoś młodego kociaka, który będzie choć trochę przypominał rasowca... A on tymczasem wybrał to zabiedzone nieszczęście, które miałeś okazję zaobserwować w przedpokoju. Nie spodziewałem się po nim takiej dojrzałości.

Yuuri powoli pokiwał głową.

- Muszę przyznać, że też byłem zaskoczony, gdy go zobaczyłem. Wiem, że kocha wszystkie koty, ale jednak spodziewałem się jakiegoś... No... O trochę innym typie urody.

- Albo posiadającego w ogóle jakąkolwiek - uśmiechnąłem złośliwie, ale zaraz poczułem wyrzuty sumienia i prędko dodałem: - Ale Nabudek... Czy  też Nabuchodonozor, bo nie udało mi się przekonać Jury, by wybrał inne imię... No, w każdym razie, to naprawdę świetny kot. Nie sprawia żadnych problemów, ciągle się łasi i mruczy tak głośno, że po prostu nie można wątpić w jego miłość.

- Na razie muszę wierzyć ci na słowo, bo nie zdążyłem go nawet pogłaskać - zaśmiał się Yuuri, biorąc ode mnie ciastka. - A co do znajomości drugiej osoby... Wiesz, Victor czasami zachowuje się w podobny sposób, trochę jakby chował wszystkie emocje pod maską uśmiechu. Wydaje się, że niczym się nie przejmuje i zawsze jest skory do żartów... Ale są takie momenty, w których jest śmiertelnie poważny - Yuuri zadrżał, jakby przypomniało mu się coś nieprzyjemnego. Jednak po chwili otrząsnął się z zamyślenia i kontynuował: - Ale wiesz co? Myślę, że ta tajemniczość jest dobra. Dzięki niej każdego dnia można zakochać się od nowa w danej osobie.

Uśmiechnąłem się w odpowiedzi, ale uśmiech zaraz mi zrzedł, gdy stanęliśmy w progu.

- A my zakochaliśmy się akurat w tej dwójce... - mruknąłem, patrząc na mojego chłopaka, siedzącego obecnie na plecach Viktora. Przyciągnął do siebie jedną z rąk mężczyzny i wygiął ją pod nienaturalnym kątem.

- Powiedz jeszcze raz, dlaczego niby Makkachin miałby nie rozpoznać w Nabudku kota? - warknął Jurij po rosyjsku.

- No bo niespecjalnie przypomina kota... Au!

Uznałem, że sprawy zaszły za daleko, więc odstawiłem tacę z herbatą i popukałem go w ramię.

- Jura, puść go.

- On zaczął... Powiedział, że Nabudek jest brzydki!

- To jak to było z tą dojrzałością? - zapytał ironicznie Yuuri - na tyle cicho, by kłócący się towarzysze go nie usłyszeli - a potem westął i dodał nieco głośniej: - Może pójdziemy na kompromis? Uznajmy, że konkursu piękności pewnie by nie wygrał, ale ma w sobie to coś. Dobrze?

A potem jak gdyby nigdy nic kucnął i podrapał Nabudochonozora za uchem, co zostało przez niego skwitowane donośnym mruczeniem. - O, a jak już wspomnieliście o Makkachinie, to zastanawiałem się, czy dałoby się ich poznać?

- No co ty, żeby znowu dostał łapą po pysku? - obruszył się Victor.

Jurij rzucił mu lodowate spojrzenie.

- Prawie wpakował się w Potyę tym kudłatym cielskiem! Nie jej wina, że nie zrozumiał ostrzeżenia. Ale... - zawahał się na chwilę - z Nabudkiem mogłoby się udać. W schronisku mówili, że jest przyjaźnie nastawiony do psów. O ile tylko właściciel okaże się na tyle rozgarnięty, by wziąć za niego odpowiedzialność.

Victor odchrząknął, wyprostował się i przyłożył dłoń do serca dłoń.

- Uroczyście przysięgam, że wezmę za niego odpowiedzialność!

Jego niebieskie oczy były przy tym tak przepełnione radością, że nie można było się gniewać za jego wcześniejszy sceptyzm wobec kota.

Gdy jakieś trzy godziny później mężczyźni pożegnali się i opuścili mieszkanie, moja introwertyczna dusza odetchnęła z ulgą. Lubiłem ich, nawet bardzo, ale jednak miło było odpocząć od wiecznych przekomarzanek na linii Plisetsky-Nikiforov.

Było za wcześnie, by iść spać, więc ostatecznie wylądowaliśmy na kanapie przed telewizorem. Skakałem po kanałach w poszukiwaniu czegoś ciekawego, tymczasem Jura przyniósł z sypialni swój ulubiony, puchaty koc. Posiadał on zasadniczą zaletę w postaci sporych gabarytów, dzięki czemu i dla mnie znalazło się miejsce. Z przyjemnością dołączyłem do niego pod przytulnym okryciem.

- Więc... Jak oceniasz dzisiejsze spotkanie? - zapytałem po chwili, kątem oka zerkając na spoczywającego tuż obok Jurę.

- Beznadziejnie - burknął. - Te dziadki siedziały strasznie długo.

- A tam. Wiem, że ci się podobało.

W końcu Jurij zrzucił maskę gbura i szczerze się uśmiechnął.

- No dobra, podobało.

- Wiedziałem. Chyba miałeś dzisiaj jakiś dzień dobroci. 

- Czemu dobroci?

- Nie wkurzyłeś się po pierwszej zaczepce Victora. No wiesz, gdy skomentował wygląd Nabudka.

- No widzisz... A mówią, że nie umiem trzymać nerwów na wodzy.

- Jak chcesz to umiesz... Tylko szkoda, że trzymałeś akurat teraz.

Jurij lekko się obrócił i spojrzał na mnie, zaciekawiony.

- Co masz na myśli?

- Ups... Chyba powinienem był zatrzymać to dla siebie - westchnąłem. Ja i ten mój długi jęzor! Przy nim nigdy nie panowałem nad tym, co mówię. - W skrócie: po tym jak ich zaprosiliśmy, po cichu założyłem się z Yuurim o to, w którym momencie puszczą ci nerwy. Przegrałem trzysta rubli.

Chłopak prychnął, wyraźnie rozdarty między rozbawieniem a irytacją.

- A więc to tak we mnie wierzysz! W takim razie dobrze ci tak!

Nie odgryzłem się, bo w sumie miał rację. Zamiast tego zmieniłem temat.

- Swoją drogą, odnoszę wrażenie, że nie jesteś zbyt chętny do organizacji kolejnych spotkań z Nabuchodonozorem?

- Po moim trupie! - chłopak wsunął się pod moje wyciągnięte ramię i zwinął w kłębek, tak, że spod okrycia widać było tylko jego nos i bystre, zielone oczy. - Ten, kto nie umie docenić oryginalnego stylu Nabudka, nie zasługuje na jego miłość...

W odpowiedzi jedynie zaśmiałem się cicho, mocniej obejmując jego drobne ciało. Jak ja kochałem tego rosyjskiego złośnika...

Nabudka musicie wyobrazić sobie sami, ale w zamian zostawiam słodkiego Makkachina z bułkami ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro