Podobieństwa i różnice
- Właściwie to jesteśmy żywym dowodem na to, że przeciwieństwa się przyciągają.
Uniosłem głowę znad przeglądanego instagrama, słysząc głos Otabeka. Mój chłopak raczej rzadko inicjował filozoficzno-romantyczne rozmowy.
- Co dokładnie masz na myśli?
- Różnimy się od siebie w zasadzie pod każdym względem.
- Teraz na to wpadłeś? - zakpiłem.
O tym, że jesteśmy swoimi przeciwieństwami przypominało nam w zasadzie każde mijane lustro i prowadząca do kłótni rozbieżność zdań. Nie wspominając już o grupie fanów, regularnie wrzucających do sieci przesłodzone rysunki z tygryskiem i niedźwiadkiem.
Otabek rzucił mi poważne spojrzenie, najwyraźniej nie wyczuwając z mojej strony sarkazmu.
- Oczywiście, że nie. Jak wtedy w Barcelonie powiedziałem, że uważam nas za podobnych, to miałem na myśli... Metaforyczne podobieństwo.
Coraz bardziej zdziwiony, zlustrowałem go wzrokiem. Czy to aby na pewno był mój Otabek?
- Co cię tak dzisiaj wzięło?
- Cóż, technicznie rzecz biorąc, wzięło mnie już wczoraj. Konkretnie wtedy, gdy wyszliśmy ze sklepu, a ty wlazłeś do wózka i kazałeś się pchać.
- No i co w tym złego? Było fajnie.
- Dla ciebie fajnie, bo użyłeś mojego ciała jako poduszki amortyzacyjnej.
Wzruszyłem ramionami, posyłając mu złośliwy uśmiech.
- Miłość wymaga poświęceń.
Było do przewidzenia, że jazda wózkiem po pustym parkingu skończy się malowniczą wywrotką i równie malowniczym rąbnięciem o asfalt. Chociaż twarde lądowanie spotkało tylko Bekę, bo ja, dziwnym trafem, wylądowałem wprost na nim. Narobiliśmy niezłego rumoru i nawet ochroniarz wyszedł ze sklepu, żeby dać nam reprymendę. Gdy nas spod niego przeganiał, Otabek, czerwony jak burak, wyglądał, jakby chciał zapaść się pod ziemię. Ale w moim odczuciu parę momentów wstydu stanowiło niewielką cenę. O ile nikt nie porobił nam kompromitujących fotek, powinno być okej. Tym bardziej, że Beka wbrew swoim groźbom po piętnastu minutach i tak z powrotem zaczął się do mnie odzywać.
- Ja tam uważam, że było warto. A tak poza tym to przed chwilą sam zasugerowałeś, że podobieństwa się przyciągają. Ktoś musi wprowadzać do tego związku odrobinę szaleństwa, bo inaczej skończylibyśmy zdziadziali jak Yakov.
- No no, widzę, że się nie patyczkuejsz - spojrzał na mnie z mieszaniną irytacji i rozbawienia, co skwitowałem wzruszeniem ramion.
- Te wszystkie akcje przynajmniej wprowadzają przynajmniej jakieś urozmaicenie, nie uważasz?
- Jeśli za to urozmaicenie uważasz tarzanie się po parkingu, to ja chyba podziękuję. Swoją drogą, raczej niewiele osób wie, że po zejściu z lodu wychodzi z ciebie taki dzieciak, co?
Trochę mnie zdenerwował. Nienawidziłem tego określenia, bo od samego początku łyżwiarskiej kariery musiałem na każdym kroku walczyć o to, by ludzie widzieli we mnie poważnego przeciwnika, a nie ledwo odstającego od ziemi krasnala. Częściowo dlatego stałem się tak zgryźliwy i nastawiony wrogo do całego świata. Otabek był poza dziadkiem pierwszą osobą, przed odważyłem się pokazać moją radosną stronę. I jak to się skończyło? Wyszło na to, że jestem dziecinny.
- Ale ja przecież wcale nie powiedziałem, że nie lubię cię w takiej wersji! - zauważył Beka, gdy mu to wytknąłem, ale spotkał się jedynie z moimi plecami i zamkniętymi drzwiami od łazienki.
Nie chciałem tego po sobie pokazać, ale trochę wziąłem jego słowa do serca. Może naprawdę zachowywałem się zbyt niedojrzale? Co prawda nie narobiliśmy żadnych szkód w sklepie, ale zbagatelizowałem fakt, że przez mnie jednak trochę się potłukł.
Nie chodziło tylko o incydent z wózkiem, w ogóle często zachowywałem się w sposób, jaki starsi ode mnie zazwyczaj nazywali ,,okresem młodzieńczego buntu". Zastanawiałem się, czy drobne uszczypliwości ze strony Otabeka nie były w rzeczywistości sygnałem, że ma trochę dość moich humorów.
Dlatego, gdy ułożyliśmy się już do snu, z wahaniem odwróciłem się w jego stronę. On zrobił to samo, najwyraźniej wyczuwając, że coś chodzi mi po głowie. Westchnąłem, zbierając się w garść.
- Beka... Myślalem o tym, co powiedziałeś i chyba... Chyba naprawdę jestem strasznym dzieciakiem.
- Czasami jesteś - przyznał, rzucając mi łagodny uśmiech.
- Przepraszam, że przeze nie bolą cię plecy. Nie chciałem zrobić ci krzywdy. Naprawdę.
- Wiem - poczułem, że pod kołdrą chwyta moją dłoń w swoją, większą i cieplejszą. - Cieszę się, że nic ci się nie stało. I wiesz co? Tak naprawdę ja też wcale nie żałuję tych paru wariackich minut, bo spędziłem je z tobą. Uwielbiam to, że zawsze czymś mnie zaskakujesz.
- Do usług - uspokojony, ścisnąłem jego rękę, gdy powoli zaczęliśmy zapadać w sen. O tym, że zabawę z wózkiem zamierzam powtórzyć, powiem mu kiedy indziej.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Apropos motywu z niedźwiadkiem i tygryskiem...
...
...
...
Płaczę ze śmiechu za każdym razem, jak widzę te włosy :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro