3.
Szabla została w domu, drewniany kij leżał parę kroków od niej, a próby pokonania Carneya w walce lub ucieczka przed nim nie miała żadnego sensu. Jedyne, co Vasey mogła wobec tego problemu uczynić, to zachować spokój i postarać się rozeznać w sprawie rozmową.
– Czy ty człowieku na głowę upadłeś?! – wydarła się, aż konie w oddali uniosły głowy, wpatrując się w nich czujnie. – Ja cię wpuściłam do domu! Co ty sobie wyobrażasz?! I co, pożresz mnie teraz? Odpowiedz mi!
Mężczyzna westchnął. A wyglądała na inteligentną.
– Po pierwsze, nie krzycz na mnie – zaczął wywód spokojnym tonem, wyliczając. – Po drugie, nie jestem człowiekem. Po trzecie – tu urwał na chwilę i przekopał w jej kierunku oba miecze – masz teraz broń, a ja nie, więc masz przewagę. – Vasey chciała coś powiedzieć, ale mężczyzna stanowczo kontynuował. – Małą, ale zawsze. Po czwarte, nie ty pierwsza i pewnie nie ostatnia zaprosiłaś mnie do siebie. I po piąte, jakbyś sobie przypomniała, poprzednia pełnia była ledwie pięć dni temu, a zmieniam się w wilka tylko podczas jej trwania. Więc uspokój się.
– Dlaczego mam w to uwierzyć? I nie mów do mnie jak do rozhisteryzowanej damulki! – Powoli zaczęła cofać się w kierunku domu.
– Bo nie masz wyboru? Bo zdążyłem poznać jak to działa przez te wszystkie lata? Bo inkwizycja jeszcze mnie nie dorwała? – wyliczał, zirytowany jej zachowaniem. – Przestanę, jeśli nie będziesz się tak zachowywać. Proszę, idź do domu, weź szablę, nóż, chwyć po drodze kamień i zabij mnie! Wielu próbowało, a jednak nadal żyję! Chcesz się przekonać dlaczego?
Starając się uspokoić oddech, półelfka oparła się o ścianę domu, tuż obok wejścia.
– Zrobimy tak – wskazała na niego drżącym palcem. – Ja wezmę linę, ty dasz się związać, wejdziemy do domu i wszystko na spokojnie mi opowiesz. Nie możesz zginąć, więc nic ci nie grozi.
– Co tylko zechcesz. – Mężczyzna rozłożył bezradnie ręce. – Zgaduję, że mam iść pierwszy?
Zamiast odpowiedzieć, Vas wpadła do domu jak błyskawica, podniosła pierwszy lepszy zwój liny i ostrożnie wyszła na dwór. Rzuciła linę w kierunku wilkołaka, nie spuszczając z niego wzroku.
– Mam to wziąć w zęby? – spytał pobłażliwie. – Zrób mi pętlę na szyję i weź na smycz jak psa. W końcu poniekąd nim jestem, co?
Dziewczyna nie dała się sprowokować do żadnej odpowiedzi, stojąc przy drzwiach i czekając, uporczywie wbijając w niego spojrzenie. Mężczyzna pokręcił głową i ruszył powoli w jej stronę. Gdy był już przy progu, Vasey drgnęła, ale nie zrobiła kroku w tył.
– Lina – wysyczała przez zęby.
– Mam się sam związać? – rzekł z wyrzutem.
– A co, nie umiesz? – prychnęła, ale obeszła go dookoła, podniosła zwój z ziemi i kazała mężczyźnie wyciągnąć ręce. Ten potulnie wykonał polecenie i dał się związać.
Weszli do domu i usiedli w pomieszczeniu kuchennym, naprzeciwko siebie.
– A teraz słucham. Co masz mi do powiedzenia? – zapytała Vasey, wciąż lekko roztrzęsiona, ale już spokojna.
Carney wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać. Powiedział Vasey o tym jak w pewnym momencie jego życie się posypało, potem jak poznał Luke'a, który pokazał mu nowe życie a następnie zaraził go wilczym wirusem i wreszcie jak zaczął tułać się po świecie nie mogąc nigdzie zagrzać dłużej miejsca. Gdy skończył, zapadło milczenie.
– Jak to działa? – Dziewczyna zapytała łagodniejszym tonem. – Kiedy zamieniasz się w wilka, co się wtedy dzieje? Zaczynasz zabijać ludzi, czy stajesz się zwykłym zwierzęciem?
– W każdą pełnię, czyli raz w miesiącu o północy... po prostu zmieniam się w wilka. Boli to jak cholera – skrzywił się. – Najpierw tak, jakby naraz łamały ci się wszystkie...
– Czekaj, stój, nie chcę o tym słuchać – przerwała mu, krzywiąc się niemiłosiernie. – Człowieku, próbowałeś brać coś na ból? Nie wiem, jakieś opium czy czego tam medycy używają?
Mężczyzna prychnął.
– Naprawdę myślisz, że lubię sobie tak pocierpieć przy pełni? – zakpił. – Wziąłem zioła, przestały działać. Jak chciałem się naćpać, to musiałem wziąć taką dawkę, która zabiłaby dwóch facetów mojej wielkości, żeby w ogóle zaczęło działać. Oczywiście przestało wraz z działaniem księżyca. Schlałem się, nadal bolało, cały czas tak samo mocno. Jednego miesiąca nie spałem trzy doby, żeby spróbować to przespać. Nic. Nie. Dało. – Zacisnął ze złości zęby. – Tego cholerstwa w żaden sposób nie da się ominąć. A każdego świtu czeka mnie powtórka.
Vasey siedziała, zasłuchana. Szkot westchnął ciężko, uspokajając się.
– Najgorsze jest to, że nie pamiętam tego, co robię. Kiedy rano obudzę się wyczerpany, zawsze gorączkowo sprawdzam czy udało mi się pokonać zamki i okna i wydostać z dziury, której muszę szukać co miesiąc. Zazwyczaj się nie udaje. Ale nie zawsze.
Dziewczyna spojrzała na wilkołaka pytająco, unosząc jedną brew. Ten zacisnął zęby i spuścił głowę.
– Pewnej nocy, krótko po tym jak to się stało obudziłem się w środku lasu, cały we krwi. Ja wiedziałem, ja czułem, że coś się stało, coś się stało przeze mnie – przerwał na chwilę, aby kontynuować ze wstrętem w głosie. – Kilka metrów dalej leżał chłopak. Nie wiem ile mógł mieć lat. Osiem? Dziewięć? Oszczędzę ci szczegółów z tego, co mu zrobiłem.
Głośny jazgot towarzyszył odsuwanemu krzesłu, gdy Vasey wstała gwałtownie.
– Stop – ucięła stanowczo. – Przecież powiedziałeś, że zamieniasz się w zwykłego wilka, a z tego, co mi wiadomo, one nie atakują ludzi bez powodu.
– Mówiłem ci też, że nie pamiętam z tych nocy nic.
– No ale jeśli jesteś wilkiem, to spróbuj zamknąć się na noc z jakimś zwierzęciem, czy chociaż mięsem. Jak się najesz, nie będziesz miał powodów do polowania.
Szkot parsknął śmiechem. Zabrzmiała w nim nuta goryczy.
– Jednej nocy tak zrobiłem. Zwędziłem skądś wielkie kawały mięsa i wrzuciłem do chaty, w której się potem zamknąłem. Gdy rano doszedłem do siebie, na wszystkich kawałkach były ślady pazurów, kłów, porozrywane strzępy leżały wszędzie, ale ubyło tego może uncja.
Urwał na chwilę.
– No to następnej pełni kupiłem jakąś nędzną owcę, która i tak ledwo żyła. Zamknąłem się z nią, a następnego dnia... była wszędzie, tylko nie w moim żołądku.
– Powinieneś się leczyć. – Przez chwilę nie mogła pozbyć się wrażenia, że rozmawia z szaleńcem. – Znasz jeszcze kogoś z taką... przypadłością? Trzeba temu jakoś zaradzić, przecież... nie jesteś aż takim złym człowiekiem.
– Och – uśmiechnął się niemrawo. – Mówisz to komuś, kto zamordował niewinnego chłopaczka i każdego miesiąca stanowi potencjalne zagrożenie dla wszystkich dookoła. Dzięki.
– Przestań. Właśnie o tym mówię! Przecież nie robisz tego dobrowolnie.
– I jak sobie to wyobrażasz? Mam iść do medyka i powiedzieć mu "Dzień dobry, jestem wilkołakiem, niech mnie pan wyleczy i nie naśle inkwizycji"?
– A jakiś mędrzec? Znawca? Nawet czarnoksiężnik?
– Vasey, spójrz na siebie – rzekł łagodnie. – Znasz mnie już jakiś czas, gdybym chciał cię zabić, to miałem ku temu okazję dosłownie każdej minuty. A mimo to jak ci powiedziałem, od razu się uznałaś, że pragnę twojej krwi. Skoro ty mnie związałaś, to co zrobią inni?
– A elfy? Takie prawdziwe, co żyją po kilkaset lat? Pamiętasz taką nadętą Ealisaid? Umiała leczyć. Magią! – mówiąc to, jednocześnie sięgnęła do jego rąk i drżącymi palcami rozwiązała linę na jego nadgarstkach. Mężczyzna odruchowo potarł zaczerwienioną skórę.
– Muahaha, teraz w końcu cię dopadnę – skomentował bezbarwnym głosem.
– Masz jeszcze kilkanaście dni – odparła równie beznamiętnie.
– Wiem. Powłóczę się po mieście, poszukam towarzystwa i noclegu, bo pewnie mnie wywalisz na zbity pysk, przeżyję pełnię i ucieknę gdzieś indziej.
– Nie ma mowy, absolutnie. Znajdziemy Ealisaid, a z nią rozwiązanie problemu.
– I co, zostawisz swoje konie, cały dobytek i będziesz włóczyć się z psim przybłędą w oczekiwaniu na cud?
Nie tracąc ani chwili, Vasey zaczęła skrobać list na skrawku papieru.
– Nie zostawię ani koni ani ciebie. Ale najpierw muszę dokończyć sprawę z cynamonem. Kiedy sprzedam towar, zostawię stajnię pod opieką właściwej osoby, zostawiając jej odpowiednią sumę. – Podpisała się pod kilkoma linijkami. – Znam parę osób, które mogły mieć kontakt z elficą.
– Vasey. – Carney chciał chwycić jej dłoń, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. – Od bardzo dawna nikt nie potraktował mnie tak, jak ty, ale to, co chcesz zrobić jest bezcelowe.
– Znaczy jak, uciekł z łóżka? – parsknęła. – Nie ma mowy, jeśli nie pomogę ci teraz, za miesiąc możesz zabić kogoś tylko dlatego, że nie chciałeś próbować się z tego wyleczyć! – krzyknęła. – A połowa winy spadnie na mnie, bo wierzę, że wiem, jak ci pomóc! Przestań się nad sobą użalać i weź się w garść!
Carney patrzył na nią jakby był rozbawiony jej determinacją.
– Dlaczego ty? – mruknął. – Dlaczego musiałem uprzeć się akurat na ciebie?...
– Tylko nie zacznij mi tu prawić o jakimś przeznaczeniu. – Udała, że powstrzymuje odruch wymiotny.
– Jeśli istnieje, to chętnie dałbym mu w twarz. Chodzi o to, że to nie jest tak, że siedziałem przez te wszystkie lata z założonymi rękoma i czekałem na kolejne mordy. Wiesz, że zobaczyłem kawał świata. Jeśli w mieście jest biblioteka albo mnisi kopiują księgi, zawsze szukam u nich bestiariuszy. Wyczytałem mnóstwo bzdur, ale w większości powtarza się jedno – na wilkołactwo nie ma lekarstwa. Przeglądałem zielniki, spałem i z wilkołaczkami i z zielarkami i przegadałem to nie tylko z tobą. Nie da się tego pozbyć.
– Ale żadna z tych osób nie parała się magią! – wykrzyczała mu w twarz.
– Tak? Byłaś w moich sypialniach? – Uniósł brew.
– Rozmawiałeś kiedyś z elficką księżniczką? Pytałeś ją o rozwiązanie? Doskonale pamiętam, jak wyleczyła tą rudą w gospodzie. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Elfy są nadęte i nie lubią pomagać, ale zapytać nie zaszkodzi.
– Taaak, ma to sens! – wykrzyknął z fałszywym entuzjazmem. – Będziemy łazić po całej Europie szukając sam nie wiem kogo, a gdy już ją w końcu znajdziemy, to nie będzie wiedziała jak. W tym czasie twoja ukochana klacz urodzi swojego pierwszego...
– Trzeciego – wtrąciła Vas.
– Nie przerywaj mi. Urodzi źrebaka, co ty przegapisz, bo wybrałaś kolesia, który wzbudził u ciebie litość. Rzeczywiście, to mądre rozwiązanie!
– Teraz ty mnie posłuchaj. – Dotknęła go palcem. – Jak już wspomniałam, mam pewną sprawę do załatwienia. W tym czasie narodzi się źrebak, a ja dowiem się, gdzie przebywa Ealisaid, znajdę mojego zastępcę – pomachała kawałkiem papieru – i przekonam elficę, aby ci pomogła.
– Dlaczego tak się na to uparłaś? Oprócz tej wyimaginowanej współodpowiedzialności za ewentualne morderstwo, które się nie zdarzy, bo umiem się zabezpieczyć.
– Powiedzmy, że poruszyła mnie twoja historia – rzekła z sarkazmem w głosie. Szkot prychnął.
– Pięknie. Niestety w twoim cudownym planie wystąpiła niespodziewana komplikacja. Nie zgadzam się.
– Co proszę?
– Nie będziesz przeze mnie marnować sobie życia, goniąc za jakimiś wzniosłymi ideami – oznajmił twardo, podkreślając słowa wskazującym palcem.
– To żadna wzniosła idea. Jesteś moim przyjacielem, nieprawdaż? A lat mam aż nadto do zmarnowania. W końcu jestem półelfem. – Puściła mu oczko.
– Powiedziałem nie. – Skrzyżował ręce na piersi, bijąc się z dziewczyną na spojrzenia.
– Nic mnie to nie obchodzi. Wszystko już postanowiłam.
– W takim razie byłoby szkoda gdybym uciekł.
– Żałosne – mruknęła z obrzydzeniem. – Jeszcze przed południem byłeś taki pewny siebie. Marzenie każdej kobiety. Chcesz wiedzieć, dlaczego jesteś taki samotny? Nie chcesz dać sobie pomóc prawdopodobnie jedynej dziewczynie, która nie patrzy na ciebie wyłącznie z pożądaniem.
– Wczoraj wieczorem wydawało mi się inaczej – rzekł, wprawnie maskując fakt, że dotknęła go ta uwaga.
– Och, powiadasz? W takim razie dziwne, że do niczego między nami nie doszło.
Było to celne spostrzeżenie, ale Szkot nie dał się wybić z pantałyku.
– Cóż, chyba zmarnowałem swoją jedyną szansę, bo możesz chcieć mnie "uratować", ale założę się, że w życiu nie przespałabyś się z wilkołakiem.
– Z niewyleczonym? Nie. Tak bardzo chcesz się ze mną przespać? – Determinacja dziewczyny sięgała szczytu. – To daj sobie pomóc.
Podniosła linę z ziemi, i zwijając ją z powrotem, wyszła, by odłożyć ją w korytarzu. Carney obserwował ją z uwagą, a gdy się oddaliła zawołał za nią:
– I tak ci nie wierzę!
– Dureń! – dobiegło zza ściany.
Szkot wzruszył ramionami, mruknął do siebie "Trochę racji ma" i poszedł po płaszcz. W drzwiach zatrzymała go Vasey, wciąż trzymająca linę.
– Wybierasz się dokądś? – spytała z błyszczącymi oczami. Mężczyzna zmarszczył brwi.
– Po płaszcz, zimno mi się zrobiło.
– Proponuję inne rozwiązanie tego problemu. – Złapała zaskoczonego Szkota za ręce i pociągnęła do swojego pokoju, oczywiście potykając się o sprzęt na podłodze.
Gdy znaleźli się w sypialni, dziewczyna zamknęła za nimi drzwi i delikatnie popchnęła Carneya na zaścielone łóżko. Ten zaparł się rękoma, przełykając głośno ślinę.
– Dasz się związać raz jeszcze? – mruknęła uwodzicielsko. Wilkołak, wbrew jej oczekiwaniom, nie położył się swobodnie, tylko pozostał w pozycji siedzącej.
– O nie, nie, nie, nie, nie – jęknął, widząc zbliżającą się dziewczynę. – To jest szantaż emocjonalny!
– Dziwnie to nazywasz – wywróciła oczami i usiadła na nim okrakiem. – To jak będzie? – Pocałowała go w usta. – Dosyć się na ciebie dzisiaj napatrzyłam. To dopiero brudna zagrywka!
Szkot nie odwzajemnił pocałunku i usiłował wyślizgnąć się spod półelfki. Bezskutecznie.
– Mówiłaś, że nie prześpisz się z wilkołakiem. – Chwycił się jej słów z nadzieją, że to coś da. – Nadal nim jestem.
– W tym momencie jesteś człowiekiem. – Dotknęła jego mięśni, wolno przejeżdżając po nich ręką. – Bardziej ludzki już nie będziesz. – Zdziwiła ją reakcja mężczyzny, ale wciąż wierzyła, że to nic straconego.
Ciałem mężczyzny wstrząsnął dreszcz, chyba pierwszy raz bardziej ze strachu niż z przyjemności. Postanowił chwycić się ostateczności.
– A co jeżeli przekażę ci to świństwo?
Tym razem Vasey zrobiła niezadowoloną minę.
– To świetnie, że teraz o tym mówisz, bo nie byłeś to tego taki chętny przy naszym pierwszym spotkaniu. Nic cię nie zatrzymywało, żeby mnie pocałować. A jakoś nadal żyję. Nie wspominając już o wczorajszej nocy...
Carney rozłożył bezradnie ręce.
– Nie wiem czy to tak działa, czy zarażenie następuje tylko przez ugryzienie, czy przez seks także, ale pocałunki są bezpieczne. To akurat sprawdziłem.
– Wczoraj jakoś nie miałeś oporów – oskarżyła go.
– Bo wczoraj nie chciałaś rzucić dla mnie wszystkiego – wyznał, patrząc jej w oczy. – Nawet ja nie mogę tak po prostu tego zignorować. Zresztą znam kilka bezpiecznych metod.
– Oświeć mnie zatem – burknęła, wciąż nie mogąc uwierzyć, że Carney bez skrupułów dzieliłby się z dziewczętami swoim nieszczęściem.
– Nie, bo to nie rozmowa na ten dzień – rzekł twardo, a następnie równie twardo poprosił: – Zejdź ze mnie.
Zawiedziona i rozeźlona swoją nieskutecznością, Vasey zeszła z łóżka, zakładając ręce na piersiach.
– Świetnie. Idź, uciekaj. Zrób, jak chciałeś.
– Pozwalasz mi tak po prostu odejść? – spytał z powątpiewaniem, wstając i podchodząc powoli do dziewczyny. – I nie będziesz miała wyrzutów sumienia ani nie będziesz o mnie myśleć podczas każdej pełni?
– A co mam niby zrobić?! – Mało brakowało, a tupnęłaby nogą. Była bliska histerii, ogarnięta przytłaczającym uczuciem bezsilności wobec oporu wilkołaka.
Ten obserwował przez chwilę jej reakcję aż odezwał się miękko:
– Pomóc mi. Sam nie dam rady się tego pozbyć, dlatego potrzebuję ciebie. – Prawie sam uwierzył w swoje słowa.
Vasey żachnęła się.
– Teraz to ja wzbudzam litość?
Carney parsknął śmiechem.
– Idealnie do siebie pasujemy – podsumował tylko. – To jak, mogę na Ciebie liczyć?
– Nagle zmieniłeś zdanie? Tak po prostu? – zmrużyła oczy, marszcząc czoło.
– W końcu jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – Prychnął, jakby rozbawiło go to stwierdzenie. – Musimy sobie nawzajem pomagać.
Przeczucie, że Carney coś knuje, stawało się coraz silniejsze. Półelfka gestem zachęciła go do rozwinięcia myśli.
– Ty uwalniasz mnie od wirusa, ja uwalniam cię od wyrzutów sumienia – wyjaśnił.
– To znaczy? Zgadzasz się na odszukanie elfiej czarownicy?
– Jeżeli jeszcze się nie rozmyśliłaś, to tak.
Powstrzymując odetchnięcie z ulgą, Vasey jedynie pokiwała głową.
– Świetnie. – Wyszła do kuchni, dokończyć przygotowania do obiadu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro