Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.

Szabla została w domu, drewniany kij leżał parę kroków od niej, a próby pokonania Carneya w walce lub ucieczka przed nim nie miała żadnego sensu. Jedyne, co Vasey mogła wobec tego problemu uczynić, to zachować spokój i postarać się rozeznać w sprawie rozmową.

– Czy ty człowieku na głowę upadłeś?! – wydarła się, aż konie w oddali uniosły głowy, wpatrując się w nich czujnie. – Ja cię wpuściłam do domu! Co ty sobie wyobrażasz?! I co, pożresz mnie teraz? Odpowiedz mi!

Mężczyzna westchnął. A wyglądała na inteligentną.

– Po pierwsze, nie krzycz na mnie – zaczął wywód spokojnym tonem, wyliczając. – Po drugie, nie jestem człowiekem. Po trzecie – tu urwał na chwilę i przekopał w jej kierunku oba miecze – masz teraz broń, a ja nie, więc masz przewagę. – Vasey chciała coś powiedzieć, ale mężczyzna stanowczo kontynuował. – Małą, ale zawsze. Po czwarte, nie ty pierwsza i pewnie nie ostatnia zaprosiłaś mnie do siebie. I po piąte, jakbyś sobie przypomniała, poprzednia pełnia była ledwie pięć dni temu, a zmieniam się w wilka tylko podczas jej trwania. Więc uspokój się.

– Dlaczego mam w to uwierzyć? I nie mów do mnie jak do rozhisteryzowanej damulki! – Powoli zaczęła cofać się w kierunku domu.

– Bo nie masz wyboru? Bo zdążyłem poznać jak to działa przez te wszystkie lata? Bo inkwizycja jeszcze mnie nie dorwała? – wyliczał, zirytowany jej zachowaniem. – Przestanę, jeśli nie będziesz się tak zachowywać. Proszę, idź do domu, weź szablę, nóż, chwyć po drodze kamień i zabij mnie! Wielu próbowało, a jednak nadal żyję! Chcesz się przekonać dlaczego?

Starając się uspokoić oddech, półelfka oparła się o ścianę domu, tuż obok wejścia.

– Zrobimy tak – wskazała na niego drżącym palcem. – Ja wezmę linę, ty dasz się związać, wejdziemy do domu i wszystko na spokojnie mi opowiesz. Nie możesz zginąć, więc nic ci nie grozi.

– Co tylko zechcesz. – Mężczyzna rozłożył bezradnie ręce. – Zgaduję, że mam iść pierwszy?

Zamiast odpowiedzieć, Vas wpadła do domu jak błyskawica, podniosła pierwszy lepszy zwój liny i ostrożnie wyszła na dwór. Rzuciła linę w kierunku wilkołaka, nie spuszczając z niego wzroku.

– Mam to wziąć w zęby? – spytał pobłażliwie. – Zrób mi pętlę na szyję i weź na smycz jak psa. W końcu poniekąd nim jestem, co?

Dziewczyna nie dała się sprowokować do żadnej odpowiedzi, stojąc przy drzwiach i czekając, uporczywie wbijając w niego spojrzenie. Mężczyzna pokręcił głową i ruszył powoli w jej stronę. Gdy był już przy progu, Vasey drgnęła, ale nie zrobiła kroku w tył.

– Lina – wysyczała przez zęby.

– Mam się sam związać? – rzekł z wyrzutem.

– A co, nie umiesz? – prychnęła, ale obeszła go dookoła, podniosła zwój z ziemi i kazała mężczyźnie wyciągnąć ręce. Ten potulnie wykonał polecenie i dał się związać.

Weszli do domu i usiedli w pomieszczeniu kuchennym, naprzeciwko siebie.

– A teraz słucham. Co masz mi do powiedzenia? – zapytała Vasey, wciąż lekko roztrzęsiona, ale już spokojna.

Carney wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać. Powiedział Vasey o tym jak w pewnym momencie jego życie się posypało, potem jak poznał Luke'a, który pokazał mu nowe życie a następnie zaraził go wilczym wirusem i wreszcie jak zaczął tułać się po świecie nie mogąc nigdzie zagrzać dłużej miejsca. Gdy skończył, zapadło milczenie.

– Jak to działa? – Dziewczyna zapytała łagodniejszym tonem. – Kiedy zamieniasz się w wilka, co się wtedy dzieje? Zaczynasz zabijać ludzi, czy stajesz się zwykłym zwierzęciem?

– W każdą pełnię, czyli raz w miesiącu o północy... po prostu zmieniam się w wilka. Boli to jak cholera – skrzywił się. – Najpierw tak, jakby naraz łamały ci się wszystkie...

– Czekaj, stój, nie chcę o tym słuchać – przerwała mu, krzywiąc się niemiłosiernie. – Człowieku, próbowałeś brać coś na ból? Nie wiem, jakieś opium czy czego tam medycy używają?

Mężczyzna prychnął.

– Naprawdę myślisz, że lubię sobie tak pocierpieć przy pełni? – zakpił. – Wziąłem zioła, przestały działać. Jak chciałem się naćpać, to musiałem wziąć taką dawkę, która zabiłaby dwóch facetów mojej wielkości, żeby w ogóle zaczęło działać. Oczywiście przestało wraz z działaniem księżyca. Schlałem się, nadal bolało, cały czas tak samo mocno. Jednego miesiąca nie spałem trzy doby, żeby spróbować to przespać. Nic. Nie. Dało. – Zacisnął ze złości zęby. – Tego cholerstwa w żaden sposób nie da się ominąć. A każdego świtu czeka mnie powtórka.

Vasey siedziała, zasłuchana. Szkot westchnął ciężko, uspokajając się.

– Najgorsze jest to, że nie pamiętam tego, co robię. Kiedy rano obudzę się wyczerpany, zawsze gorączkowo sprawdzam czy udało mi się pokonać zamki i okna i wydostać z dziury, której muszę szukać co miesiąc. Zazwyczaj się nie udaje. Ale nie zawsze.

Dziewczyna spojrzała na wilkołaka pytająco, unosząc jedną brew. Ten zacisnął zęby i spuścił głowę.

– Pewnej nocy, krótko po tym jak to się stało obudziłem się w środku lasu, cały we krwi. Ja wiedziałem, ja czułem, że coś się stało, coś się stało przeze mnie – przerwał na chwilę, aby kontynuować ze wstrętem w głosie. – Kilka metrów dalej leżał chłopak. Nie wiem ile mógł mieć lat. Osiem? Dziewięć? Oszczędzę ci szczegółów z tego, co mu zrobiłem.

Głośny jazgot towarzyszył odsuwanemu krzesłu, gdy Vasey wstała gwałtownie.

– Stop – ucięła stanowczo. – Przecież powiedziałeś, że zamieniasz się w zwykłego wilka, a z tego, co mi wiadomo, one nie atakują ludzi bez powodu.

– Mówiłem ci też, że nie pamiętam z tych nocy nic.

– No ale jeśli jesteś wilkiem, to spróbuj zamknąć się na noc z jakimś zwierzęciem, czy chociaż mięsem. Jak się najesz, nie będziesz miał powodów do polowania.

Szkot parsknął śmiechem. Zabrzmiała w nim nuta goryczy.

– Jednej nocy tak zrobiłem. Zwędziłem skądś wielkie kawały mięsa i wrzuciłem do chaty, w której się potem zamknąłem. Gdy rano doszedłem do siebie, na wszystkich kawałkach były ślady pazurów, kłów, porozrywane strzępy leżały wszędzie, ale ubyło tego może uncja.

Urwał na chwilę.

– No to następnej pełni kupiłem jakąś nędzną owcę, która i tak ledwo żyła. Zamknąłem się z nią, a następnego dnia... była wszędzie, tylko nie w moim żołądku.

– Powinieneś się leczyć. – Przez chwilę nie mogła pozbyć się wrażenia, że rozmawia z szaleńcem. – Znasz jeszcze kogoś z taką... przypadłością? Trzeba temu jakoś zaradzić, przecież... nie jesteś aż takim złym człowiekiem.

– Och – uśmiechnął się niemrawo. – Mówisz to komuś, kto zamordował niewinnego chłopaczka i każdego miesiąca stanowi potencjalne zagrożenie dla wszystkich dookoła. Dzięki.

– Przestań. Właśnie o tym mówię! Przecież nie robisz tego dobrowolnie.

– I jak sobie to wyobrażasz? Mam iść do medyka i powiedzieć mu "Dzień dobry, jestem wilkołakiem, niech mnie pan wyleczy i nie naśle inkwizycji"?

– A jakiś mędrzec? Znawca? Nawet czarnoksiężnik?

– Vasey, spójrz na siebie – rzekł łagodnie. – Znasz mnie już jakiś czas, gdybym chciał cię zabić, to miałem ku temu okazję dosłownie każdej minuty. A mimo to jak ci powiedziałem, od razu się uznałaś, że pragnę twojej krwi. Skoro ty mnie związałaś, to co zrobią inni?

– A elfy? Takie prawdziwe, co żyją po kilkaset lat? Pamiętasz taką nadętą Ealisaid? Umiała leczyć. Magią! – mówiąc to, jednocześnie sięgnęła do jego rąk i drżącymi palcami rozwiązała linę na jego nadgarstkach. Mężczyzna odruchowo potarł zaczerwienioną skórę.

– Muahaha, teraz w końcu cię dopadnę – skomentował bezbarwnym głosem.

– Masz jeszcze kilkanaście dni – odparła równie beznamiętnie.

– Wiem. Powłóczę się po mieście, poszukam towarzystwa i noclegu, bo pewnie mnie wywalisz na zbity pysk, przeżyję pełnię i ucieknę gdzieś indziej.

– Nie ma mowy, absolutnie. Znajdziemy Ealisaid, a z nią rozwiązanie problemu.

– I co, zostawisz swoje konie, cały dobytek i będziesz włóczyć się z psim przybłędą w oczekiwaniu na cud?

Nie tracąc ani chwili, Vasey zaczęła skrobać list na skrawku papieru.

– Nie zostawię ani koni ani ciebie. Ale najpierw muszę dokończyć sprawę z cynamonem. Kiedy sprzedam towar, zostawię stajnię pod opieką właściwej osoby, zostawiając jej odpowiednią sumę. – Podpisała się pod kilkoma linijkami. – Znam parę osób, które mogły mieć kontakt z elficą.

– Vasey. – Carney chciał chwycić jej dłoń, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. – Od bardzo dawna nikt nie potraktował mnie tak, jak ty, ale to, co chcesz zrobić jest bezcelowe.

– Znaczy jak, uciekł z łóżka? – parsknęła. – Nie ma mowy, jeśli nie pomogę ci teraz, za miesiąc możesz zabić kogoś tylko dlatego, że nie chciałeś próbować się z tego wyleczyć! – krzyknęła. – A połowa winy spadnie na mnie, bo wierzę, że wiem, jak ci pomóc! Przestań się nad sobą użalać i weź się w garść!

Carney patrzył na nią jakby był rozbawiony jej determinacją.

– Dlaczego ty? – mruknął. – Dlaczego musiałem uprzeć się akurat na ciebie?...

– Tylko nie zacznij mi tu prawić o jakimś przeznaczeniu. – Udała, że powstrzymuje odruch wymiotny.

– Jeśli istnieje, to chętnie dałbym mu w twarz. Chodzi o to, że to nie jest tak, że siedziałem przez te wszystkie lata z założonymi rękoma i czekałem na kolejne mordy. Wiesz, że zobaczyłem kawał świata. Jeśli w mieście jest biblioteka albo mnisi kopiują księgi, zawsze szukam u nich bestiariuszy. Wyczytałem mnóstwo bzdur, ale w większości powtarza się jedno – na wilkołactwo nie ma lekarstwa. Przeglądałem zielniki, spałem i z wilkołaczkami i z zielarkami i przegadałem to nie tylko z tobą. Nie da się tego pozbyć.

– Ale żadna z tych osób nie parała się magią! – wykrzyczała mu w twarz.

– Tak? Byłaś w moich sypialniach? – Uniósł brew.

– Rozmawiałeś kiedyś z elficką księżniczką? Pytałeś ją o rozwiązanie? Doskonale pamiętam, jak wyleczyła tą rudą w gospodzie. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Elfy są nadęte i nie lubią pomagać, ale zapytać nie zaszkodzi.

– Taaak, ma to sens! – wykrzyknął z fałszywym entuzjazmem. – Będziemy łazić po całej Europie szukając sam nie wiem kogo, a gdy już ją w końcu znajdziemy, to nie będzie wiedziała jak. W tym czasie twoja ukochana klacz urodzi swojego pierwszego...

– Trzeciego – wtrąciła Vas.

– Nie przerywaj mi. Urodzi źrebaka, co ty przegapisz, bo wybrałaś kolesia, który wzbudził u ciebie litość. Rzeczywiście, to mądre rozwiązanie!

– Teraz ty mnie posłuchaj. – Dotknęła go palcem. – Jak już wspomniałam, mam pewną sprawę do załatwienia. W tym czasie narodzi się źrebak, a ja dowiem się, gdzie przebywa Ealisaid, znajdę mojego zastępcę – pomachała kawałkiem papieru – i przekonam elficę, aby ci pomogła.

– Dlaczego tak się na to uparłaś? Oprócz tej wyimaginowanej współodpowiedzialności za ewentualne morderstwo, które się nie zdarzy, bo umiem się zabezpieczyć.

– Powiedzmy, że poruszyła mnie twoja historia – rzekła z sarkazmem w głosie. Szkot prychnął.

– Pięknie. Niestety w twoim cudownym planie wystąpiła niespodziewana komplikacja. Nie zgadzam się.

– Co proszę?

– Nie będziesz przeze mnie marnować sobie życia, goniąc za jakimiś wzniosłymi ideami – oznajmił twardo, podkreślając słowa wskazującym palcem.

– To żadna wzniosła idea. Jesteś moim przyjacielem, nieprawdaż? A lat mam aż nadto do zmarnowania. W końcu jestem półelfem. – Puściła mu oczko.

– Powiedziałem nie. – Skrzyżował ręce na piersi, bijąc się z dziewczyną na spojrzenia.

– Nic mnie to nie obchodzi. Wszystko już postanowiłam.

– W takim razie byłoby szkoda gdybym uciekł.

– Żałosne – mruknęła z obrzydzeniem. – Jeszcze przed południem byłeś taki pewny siebie. Marzenie każdej kobiety. Chcesz wiedzieć, dlaczego jesteś taki samotny? Nie chcesz dać sobie pomóc prawdopodobnie jedynej dziewczynie, która nie patrzy na ciebie wyłącznie z pożądaniem.

– Wczoraj wieczorem wydawało mi się inaczej – rzekł, wprawnie maskując fakt, że dotknęła go ta uwaga.

– Och, powiadasz? W takim razie dziwne, że do niczego między nami nie doszło.

Było to celne spostrzeżenie, ale Szkot nie dał się wybić z pantałyku.

– Cóż, chyba zmarnowałem swoją jedyną szansę, bo możesz chcieć mnie "uratować", ale założę się, że w życiu nie przespałabyś się z wilkołakiem.

– Z niewyleczonym? Nie. Tak bardzo chcesz się ze mną przespać? – Determinacja dziewczyny sięgała szczytu. – To daj sobie pomóc.

Podniosła linę z ziemi, i zwijając ją z powrotem, wyszła, by odłożyć ją w korytarzu. Carney obserwował ją z uwagą, a gdy się oddaliła zawołał za nią:

– I tak ci nie wierzę!

– Dureń! – dobiegło zza ściany.

Szkot wzruszył ramionami, mruknął do siebie "Trochę racji ma" i poszedł po płaszcz. W drzwiach zatrzymała go Vasey, wciąż trzymająca linę.

– Wybierasz się dokądś? – spytała z błyszczącymi oczami. Mężczyzna zmarszczył brwi.

– Po płaszcz, zimno mi się zrobiło.

– Proponuję inne rozwiązanie tego problemu. – Złapała zaskoczonego Szkota za ręce i pociągnęła do swojego pokoju, oczywiście potykając się o sprzęt na podłodze.

Gdy znaleźli się w sypialni, dziewczyna zamknęła za nimi drzwi i delikatnie popchnęła Carneya na zaścielone łóżko. Ten zaparł się rękoma, przełykając głośno ślinę.

– Dasz się związać raz jeszcze? – mruknęła uwodzicielsko. Wilkołak, wbrew jej oczekiwaniom, nie położył się swobodnie, tylko pozostał w pozycji siedzącej.

– O nie, nie, nie, nie, nie – jęknął, widząc zbliżającą się dziewczynę. – To jest szantaż emocjonalny!

– Dziwnie to nazywasz – wywróciła oczami i usiadła na nim okrakiem. – To jak będzie? – Pocałowała go w usta. – Dosyć się na ciebie dzisiaj napatrzyłam. To dopiero brudna zagrywka!

Szkot nie odwzajemnił pocałunku i usiłował wyślizgnąć się spod półelfki. Bezskutecznie.

– Mówiłaś, że nie prześpisz się z wilkołakiem. – Chwycił się jej słów z nadzieją, że to coś da. – Nadal nim jestem.

– W tym momencie jesteś człowiekiem. – Dotknęła jego mięśni, wolno przejeżdżając po nich ręką. – Bardziej ludzki już nie będziesz. – Zdziwiła ją reakcja mężczyzny, ale wciąż wierzyła, że to nic straconego.

Ciałem mężczyzny wstrząsnął dreszcz, chyba pierwszy raz bardziej ze strachu niż z przyjemności. Postanowił chwycić się ostateczności.

– A co jeżeli przekażę ci to świństwo?

Tym razem Vasey zrobiła niezadowoloną minę.

– To świetnie, że teraz o tym mówisz, bo nie byłeś to tego taki chętny przy naszym pierwszym spotkaniu. Nic cię nie zatrzymywało, żeby mnie pocałować. A jakoś nadal żyję. Nie wspominając już o wczorajszej nocy...

Carney rozłożył bezradnie ręce.

– Nie wiem czy to tak działa, czy zarażenie następuje tylko przez ugryzienie, czy przez seks także, ale pocałunki są bezpieczne. To akurat sprawdziłem.

– Wczoraj jakoś nie miałeś oporów – oskarżyła go.

– Bo wczoraj nie chciałaś rzucić dla mnie wszystkiego – wyznał, patrząc jej w oczy. – Nawet ja nie mogę tak po prostu tego zignorować. Zresztą znam kilka bezpiecznych metod.

– Oświeć mnie zatem – burknęła, wciąż nie mogąc uwierzyć, że Carney bez skrupułów dzieliłby się z dziewczętami swoim nieszczęściem.

– Nie, bo to nie rozmowa na ten dzień – rzekł twardo, a następnie równie twardo poprosił: – Zejdź ze mnie.

Zawiedziona i rozeźlona swoją nieskutecznością, Vasey zeszła z łóżka, zakładając ręce na piersiach.

– Świetnie. Idź, uciekaj. Zrób, jak chciałeś.

– Pozwalasz mi tak po prostu odejść? – spytał z powątpiewaniem, wstając i podchodząc powoli do dziewczyny. – I nie będziesz miała wyrzutów sumienia ani nie będziesz o mnie myśleć podczas każdej pełni?

– A co mam niby zrobić?! – Mało brakowało, a tupnęłaby nogą. Była bliska histerii, ogarnięta przytłaczającym uczuciem bezsilności wobec oporu wilkołaka.

Ten obserwował przez chwilę jej reakcję aż odezwał się miękko:

– Pomóc mi. Sam nie dam rady się tego pozbyć, dlatego potrzebuję ciebie. – Prawie sam uwierzył w swoje słowa.

Vasey żachnęła się.

– Teraz to ja wzbudzam litość?

Carney parsknął śmiechem.

– Idealnie do siebie pasujemy – podsumował tylko. – To jak, mogę na Ciebie liczyć?

– Nagle zmieniłeś zdanie? Tak po prostu? – zmrużyła oczy, marszcząc czoło.

– W końcu jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – Prychnął, jakby rozbawiło go to stwierdzenie. – Musimy sobie nawzajem pomagać.

Przeczucie, że Carney coś knuje, stawało się coraz silniejsze. Półelfka gestem zachęciła go do rozwinięcia myśli.

– Ty uwalniasz mnie od wirusa, ja uwalniam cię od wyrzutów sumienia – wyjaśnił.

– To znaczy? Zgadzasz się na odszukanie elfiej czarownicy?

– Jeżeli jeszcze się nie rozmyśliłaś, to tak.

Powstrzymując odetchnięcie z ulgą, Vasey jedynie pokiwała głową.

– Świetnie. – Wyszła do kuchni, dokończyć przygotowania do obiadu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro