VI.5.
106. Anita
Dziewięć lat. Sąd uwolnił świat i mnie od obecności Mariusza na całe dziewięć lat. To było naprawdę długo. Liczyłam na to, że uwolniłam się od niego na zawsze. Byłam tego prawie pewna. W końcu wszystko w moim życiu było takie, jak być powinno. Byłam bezpieczna, miałam wspaniałego faceta, który troszczył się o mnie. Miałam dobrą pracę i niezłe relacje z rodziną, mimo tej skomplikowanej sytuacji. Zaczęłam traktować Jumi i Jeona jak członków rodziny, a nie tylko przyjaciół Adama. I moich. Bo przecież też nimi byli.
Od początku września Jumi zaczęła pracę jako lekarz rezydent w szpitalu wojewódzkim w Jeleniej Górze i jednocześnie rozpoczęła tam specjalizację z ginekologii i położnictwa. Wszyscy byliśmy z niej dumni.
Minęły cztery lata od kiedy Adam przywiózł do Polski Jumi i Jeona. Zaaklimatyzowali się tutaj. Czas działał na ich korzyść. Zaczęłam myśleć, że żadne z nich nie wyobraża sobie, żeby mogli żyć osobno, a Adam i Jeon, żeby nie pracować razem. Ja byłam trochę z boku, a jednocześnie miałam z tych relacji to, co najlepsze. Mojego mężczyznę i przyjaciół w jednym domu. Adam jednak ciągle wracał do tematu zmiany pracy. Wiedziałam, że ma trochę racji, ale ja absolutnie nie byłam gotowa na takie zmiany.
***
Kilka miesięcy później okazało się, że pracy zmieniać nie muszę, ale... naprawdę mamy problemy. Co gorsze, nie tylko ja i Adam. My wszyscy.
Przyszła wiosna. Minął rok, od kiedy poznałam Adama. Rok! A oboje mieliśmy wrażenie, jakbyśmy znali się całe życie. Przeżyliśmy przez te 12 miesięcy tyle, że można by obdarować wydarzeniami kilka lat. Pewnego kwietniowego dnia z samego rana pogoniłam do łazienki, bo czułam, że pęknie mi pęcherz. To była sobota. Jumi akurat miała dyżur, który zaczynał się o ósmej, więc minęłam się z nią w drzwiach łazienki na górze. Minę miała nietęgą. Kiedy zeszłam potem do kuchni, żeby się napić wody, Jumi nadal nie wyglądała najlepiej. Była... zielona.
– Czy ty jesteś chora, Jumi? – spytałam. – Wyglądasz kiepsko...
– Rzeczywiście, trochę źle się czuję... – westchnęła – ale muszę zaraz iść na dyżur dwudziestoczterogodzinny.
– Ależ was wykorzystują... – zauważyłam. – Na pewno dasz radę?
– Muszę dać. A ty co robisz tu tak wcześnie w sobotę? – spytała.
– Cóż, no... pęcherz mnie pogonił do łazienki z rana. A teraz zachciało mi się pić.
– Anito?
– Tak, Jumi?
– Ach, nic. Pogadamy jutro rano, jak wrócę z dyżuru. Okej?
– Jasne. To spokojnej pracy i trzymaj się – uścisnęłam ją. – A ja wracam do łóżka.
Jumi wyszła z domu i zobaczyłam jak wyjeżdża z garażu swoim małym autkiem. A ja powoli wróciłam do sypialni, gdzie ciągle jeszcze spał Adam. Wyglądał tak spokojnie. Zapragnęłam go pocałować, a kiedy to zrobiłam otworzył oczy:
– Nie śpisz, kochanie? – zdziwił się.
– Nie, chciało mi się siku – odparłam. – A ty czego nie śpisz?
– Obudziłaś mnie swoim słodkim pocałunkiem, moja wojownicza księżniczko – odparł.
– Bawisz się w śpiącego królewicza? – spytałam.
– A obudzisz mnie? – odparł z szelmowskim uśmiechem. Zdjęłam z niego kołdrę i stwierdziłam, że nie trzeba go już bardziej budzić. Usiadłam na nim i spojrzałam na niego zachęcająco. Złapał mnie za biodra i poruszył swoimi.
– Kręcisz mnie – powiedziałam do niego.
– A ty mnie – odpowiedział. Potem przewrócił mnie na plecy i zdjął mi piżamkę. Rozpłynęłam się pod jego pieszczotami. Jeszcze nigdy nie odczuwałam jego dotyku wszystkimi zmysłami, tak jak tego ranka. – Jesteś dziś bardzo wrażliwa, kochanie – zauważył. – Bardzo mi się to podoba. – Musiałam przyznać mu rację. I mi też się to podobało.
Godzinę później oboje uznaliśmy, że trzeba wstawać na śniadanie. Potem Adam poszedł zająć się swoimi zwierzakami, a ja wzięłam Maksa na spacer. Szybko jednak zmęczyłam się bieganiem i po powrocie do domu położyłam się na chwilę na kanapie. Adam obudził mnie jakiś czas później.
– Chyba się jednak dziś nie wyspałaś, kochana. Powinnaś w weekendy spać dłużej – stwierdził.
– To nie takie proste, kiedy ty jesteś z rana taki apetyczny – zaśmiałam się, zwlekając się z kanapy.
– W ten sposób nigdy nie odpoczniesz – odparł.
– Może nie jest mi to dane – uśmiechnęłam się do niego i przyciągnęłam go do siebie. Pocałował mnie. – No widzisz? Są lepsze rzeczy niż spanie.
– Masz absolutną rację, kochanie, ale ja jednak zacznę cię pilnować, żebyś spała więcej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro