VI.4.
105. Adam
Ona jak zwykle musiała mieć ostatnie zdanie. Widziałem jak się męczy, że ciągle jest zmęczona. W dodatku pracując tak daleko nadal była narażona na spotkania z groźnymi typami. Jak miałem namówić ją, żeby zmieniła pracę na mniej obciążającą? Bliżej? Nie mogłem. Anita ceniła sobie swoją niezależność, finansową także. Przecież mogłaby w ogóle nie pracować. Ale to nie byłaby ona.
Musiałem zaakceptować jej potrzebę niezależności i pogodzić się z tym, że czasem będę się o nią martwił. I tak było warto. Anita wniosła w moje życie... życie. Dzięki niej czułem, że moja egzystencja ma sens. Była jak lustro, w którym wszystko odbijało się piękniejsze. Co nie zmieniało faktu, że jej upór działał mi czasem na nerwy.
Pod koniec sierpnia Anita dostała zawiadomienie o sprawie karnej Mazarskiego. Wszystko powtórzyło się prawie tak, jak na pierwszej sprawie, tej założonej przez nią, ale sąd tym razem nie wzywał świadków. Posiłkował się dokumentami i zeznaniami, zebranymi przez policję.
Facet dostał rok więzienia za złamanie zakazu zbliżania się do Anity i następnych osiem lat za jej porwanie. Nawet najlepszy prawnik nie był w stanie wybronić go z tak ewidentnej winy. Psychol plątał się w zeznaniach, w pewnym momencie sąd powołał też biegłego psychiatrę, który stwierdził u niego niebezpieczną osobowość psychopatyczną i socjopatyczną, skłonności do konfabulacji oraz niewątpliwie do przemocy. Anita, która uczestniczyła w procesie jako ofiara i oskarżyciel posiłkowy mówiła mi potem, że próbował wspominać coś o „czarnych ludzikach", których nasłała na niego dwa razy, ale sąd ani biegli nie dali mu wiary. Jego wspólnik dostał pięć lat za udział w porwaniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro