VI.28.
129. Adam
Spędziliśmy tak cudowny poranek, że znowu przyszło mi do głowy to pytanie. Po chwili jednak zrezygnowałem. Po co psuć tak przyjemną atmosferę? A co, jeśli ona by odpowiedziała mi tak samo, jak w nocy? Nie, stanowczo nie chciałbym usłyszeć takiej odpowiedzi, wiedząc, że na pewno jest świadoma i przemyślana. Postanowiłem najpierw upewnić się co do uczuć i planów Anity względem mnie. A poza tym... chyba powinienem zadać jej to pytanie inaczej.
Po śniadaniu poszedłem z Jeonem do zwierzaków.
– Muszę z tobą pogadać – zagaiłem.
– Jasne, a co potrzeba?
– Jak ty się oświadczyłeś Jumi? – spytałem.
– Wcale. Kiedy dowiedziałem się, że musi uciekać z Korei, wymyśliliśmy ten fortel z naszym ślubem w świątyni buddyjskiej, a potem jej ślubem cywilnym z tobą w ambasadzie. Nie pamiętasz?
– Pamiętam. Ale nigdy jej nie spytałeś czy chce zostać twoją żoną?
– No nie. Wiedziałem, że mnie kocha i to normalne, że chcieliśmy być razem. A w czym ty masz problem?
– Jeonie, w Europie nie trzeba brać ślubu, żeby z kimś żyć. Wiesz przecież...
– Wiem, w Korei też nie, ale tutaj trzeba, żeby obcokrajowiec spoza Unii mógł legalnie mieszkać i pracować w waszym kraju.
– Anita nie jest obcokrajowcem.
– A.... o to chodzi. Nie wiesz jak jej spytać czy chce być twoją żoną? Bo przecież nie musi się zgodzić...
– Właśnie.
– Ależ wy, Europejczycy, wszystko komplikujecie... Zaloty, oświadczyny... Najlepiej po prostu jej zapytaj.
– A jeśli się nie zgodzi?
– No to miałbyś problem. Ale dlaczego miałaby nie chcieć?
– Tego właśnie nie wiem.
– Adam, znowu roztrząsasz teoretyczne aspekty konsekwencji niezadanego pytania – odpowiedział w końcu mój przyjaciel, śmiejąc się głośno. – Tak nie można.
– Łatwo ci mówić – żachnąłem się. – Twoja żona nie miała wyboru. Musiała zostać z tobą, żeby nie trafić z powrotem do Korei Północnej...
– To był cios poniżej pasa – zauważył Jeon i poszedł wkurzony do domu, zostawiając mnie w kojcu Nuki. Miał rację. Przegiąłem. Poszedłem więc za nim.
– Przepraszam, bracie, nie wiem co mnie ugryzło... – znalazłem go w kuchni i postanowiłem kuć żelazo, póki gorące.
– Ja też nie wiem. Jak mogłeś mi powiedzieć coś takiego? To zabrzmiało jakby Jumi wyszła za mnie tylko po to, żeby uciec z Korei Północnej... A ona przecież...
– ...Uciekłam ze swojego kraju i od mojej rodziny, żeby być z Jeonem – dokończyła Jumi, która właśnie weszła do kuchni. – Mam ją spytać w twoim imieniu? – zaśmiała się.
– Skąd wiedziałaś o czym rozmawiamy? – zdziwił się Jeon.
– Bo Adam męczył już ten temat ze mną dziś w nocy – wyjaśniła.
– Wybaczysz mi? – spytałem przyjaciela.
– Jasne. Od tego się ma przyjaciół – zauważył. – Ale dlaczego rozmawiałeś o tym z moją żoną w nocy?
– Ja ci to później wyjaśnię – odparła Jumi, upewniając Jeona. – Najważniejsze, żeby Adam się poczuł spokojniejszy.
– A czemu jest niespokojny? – spytała Anita, która właśnie weszła do kuchni. Poczułem jak robię się czerwony na twarzy... Z opałów wyratowała mnie Jumi:
– Bo musimy dziś napisać pozew rozwodowy. Jutro zawiozę go do Jeleniej Góry.
– No tak. To niezbyt miłe zajęcie, nawet jeśli ma tyle do rzeczywistości, co literatura typu fantasy – zaśmiała się.
– Świetne określenie – zauważyłem. – Pomożesz nam zdegradować tę prozę, kochanie? – zręcznie zmieniłem temat, wpasowując się w wątek zaproponowany przez Jumi.
– Oczywiście. Możecie na mnie liczyć – odparła. Odetchnąłem z ulgą.
Wieczorem rzeczywiście siedliśmy do pozwu Jumi.
Jak myślicie, jak Adam wybrnie z tego tematu? ;-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro