Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V.18.

101. Adam

Odwiozłem Anitę do domu. Po drodze zapewniłem ją, że wszystko będzie dobrze. Że nie musi się niczego bać. Mieliśmy z Jeonem obmyślony plan, jak podrzucić Mazarskiego policji, nie zwracając uwagi na siebie. Musieliśmy przetrzymać go w lesie dopóki nie zacznie się ściemniać.

Kiedy przyjechałem na miejsce, Jeon czekał tam w aucie psychola. Tamten ciągle „kruszał" w bagażniku. Wjechaliśmy głębiej w las i wyciągnęliśmy go z auta i zdjęliśmy mu worek z głowy. Zobaczył, że jest w lesie. Minę miał nietęgą.

– Czego znowu ode mnie chcecie? – wydyszał, z trudem łapiąc powietrze.

– Mówiłem ci wyraźnie, że nie lubimy damskich bokserów, że masz ją zostawić w spokoju. Nie posłuchałeś – odpowiedziałem groźnie. Nic nie odpowiedział, tylko patrzył na mnie głupkowatym wzrokiem. Doszedłem do wniosku, że Anita miała rację. Ten koleś był niespełna rozumu. W końcu jednak odzyskał rezon:

– Nic mi nie możecie zrobić – uznał. – Każdy głupi może się przebrać w czarne ubranie. Nie boję się was, oszuści. – Macie w tej chwili mnie wypuścić, bo to wy będziecie mieli kłopoty.

– Mylisz się. Możemy ci coś zrobić. I zrobimy. Tym razem zapamiętasz nauczkę albo... następnej nauczki już nie będzie – zagroziłem. Jeon wyciągnął z auta czarny futerał, a z niego nasze doa. Dwa niezwykle ostre miecze, których używaliśmy tylko do zaawansowanych treningów. – Mistrzu, czyń honory – skłoniłem się w stronę Jeona, a on wyciągnął miecz w stronę psychola. Tamtemu mina zrzedła.

– Na pomoc! Policja! – krzyknął.

– Nie krzycz. Krzycz. Wszystko jedno. Jesteśmy głęboko w lesie. Nikt cię tu nie usłyszy. A jeśli chodzi o policję... to masz rację, ona cię właśnie szuka. Porwałeś i więziłeś kobietę, a potem porzuciłeś ją i swojego kompana, i uciekłeś z miejsca przestępstwa.

– Tamten zezna przeciw wam.

– Nie zezna. Już zeznał tak, jak my mu kazaliśmy. Nie chciałby się więcej z nami spotkać – odparłem pewnie. Jeon zachichotał. Wtedy przywiązaliśmy go do drzewa, przodem do nas i zaczęliśmy bawić się w siekanie jego drogiego garnituru na prążki. Nasz miecze były tak ostre, że wystarczyło delikatne przeciągnięcie po materiale, a z niego już robił się makaron. Po kilkunastu minutach facet zmiękł kompletnie. Rozkleił się i zaczął płakać.

– Zostawcie mnie. Nic już od niej nie chcę – chlipał.

– Jesteś żałosny, gościu – uznałem. – Zapomnij, że kiedykolwiek ją znałeś, bo ja już zawsze będę jej bronił – dodałem.

– Odwieźcie mnie na policję – poprosił tamten wtedy, zdesperowany.

– O nie, jeszcze się z tobą pobawimy – odparłem, przypominając sobie co tamten powiedział Anicie. Znów założyliśmy mu worek na głowę, potem odwiązaliśmy go od drzewa, związaliśmy mu tylko ręce i wrzuciliśmy go z powrotem do bagażnika. Ponieważ zaczynało zmierzchać, pojechaliśmy do innego lasu, po drugiej stronie miasta. Tam wyciągnęliśmy go z bagażnika, a ja dałem mu butelkę wódki i powiedziałem: – Teraz pij. Najlepiej z gwinta.

– Pogięło was? – spytał.

– Nie, pij sam albo będziemy ci wlewali w gardło – Jeon pokazał mu lejek, a tamten zmiękł i zaczął pić po łyku, krzywiąc się niemiłosiernie.

– Dalibyście chociaż coś do popicia – zaczął marudzić.

– A może jednak lejek? – spytałem. Poddał się i pił dalej. Przy połowie butelki wyglądał już kiepsko. Po trzech czwartych go zemdliło. W końcu stracił przytomność. Upewniliśmy się, że ma tętno i oddech w normie. „Oddech"... To był naprawdę alkoholowy wyziew.

Przejechaliśmy na leśny parking, gdzie posadziliśmy nieprzytomnego gościa do jego własnego auta. W stacyjkę włożyłem kluczyki i odpaliłem silnik. Wbiłem jedynkę, a auto powoli wjechało w drzewo. Wtedy przesadziliśmy go za kierownicę i odjechaliśmy stamtąd pospiesznie. Potem zadzwoniłem na policję z telefonu na kartę, który kiedyś kupiłem we Francji, z informacją, że poszukiwany za porwanie Mariusz Mazarski był widziany na parkingu przy drodze wojewódzkiej nr 297 w kierunku Jeleniej Góry. A my zdjęliśmy nasze głupkowate nakładki na tablice rejestracyjne, czarne ubrania i stanęliśmy na stacji paliw po drugiej stronie drogi.

Kiedy zobaczyliśmy dwa radiowozy na sygnale, wjeżdżające na parking, gdzie zostawiliśmy Mazarskiego, spokojnie dokończyłem tankowanie i odjechaliśmy do domu. Na miejscu byliśmy grubo po północy. Nasze kobiety już dawno spały. Uścisnąłem Jeona, dziękując mu za pomoc.

– Drobiazg, brachu – odparł mój przyjaciel. – Musieliśmy ratować Anitę. Zresztą, wiem, że ty byś dla mnie zrobił to samo – stwierdził. Miał rację.

Zjedliśmy resztki kolacji, które zostawiła dla nas Jumi. Potem Jeon zajął łazienkę na dole, to ja poszedłem na górę. Po kilku minutach wyszedłem spod prysznica i poszedłem prosto do sypialni. Do łóżka, gdzie słodko spała Anita. Położyłem się obok delikatnie, tak, żeby jej nie obudzić. Sporo dziś przeszła. Więcej niż niejeden mógłby znieść. Miałem nadzieję, że nic już jej nie grozi. Że nic nam nie grozi. I że ona nie będzie miała po tym jakiejś traumy... Zasnąłem niedługo, bo ja też byłem już bardzo zmęczony.

Nad ranem poczułem, że Anita się do mnie przytula i mruczy coś mi do ucha. Zrobiło mi się gorąco. Moje ciało zareagowało spontanicznie na jej bliskość.

– Adasiu... – westchnęła, kiedy obróciłem się do niej przodem i przycisnąłem biodrami do jej podbrzusza.

– Wszystko w porządku, kochanie? – spytałem przejęty.

– Teraz już tak – odparła, po czym zsunęła mi bokserki, obróciła mnie na plecy, usiadła w rozkroku i nabiła się na mnie jednym ruchem. Teraz to ja westchnąłem głęboko, próbując powstrzymać falę pożądania, która mnie zalała w tym samym momencie. Złapałem ją za biodra i zacząłem nią poruszać. Poddała mi się. W końcu przewróciłem ją na plecy i dokończyłem zabawę wbijając się w nią mocno, upajając się jej rozkosznymi jękami aż oboje poczuliśmy to samo wszechogarniające uczucie euforii.

– Nie wyobrażasz sobie nawet, jak ja cię kocham – westchnąłem, opadając na nią wyczerpany.

– Potrafię sobie wyobrazić wszystko – odparła z szelmowskim uśmiechem. – Ja też cię kocham, Adasiu – dodała, całując mnie w czoło i obejmując mnie z całej siły. – Dziękuję, że mnie uratowałeś – dodała. – Wiedziałam, że tak będzie.

– To również zasługa Julii – dodałem, chcąc być uczciwym.

– Wiem. To moja najlepsza przyjaciółka. Ale ona nie obiłaby tego typa i nie poradziłaby sobie z Mariuszem. A właśnie, co z nim?

– Naprawdę cię to obchodzi? I to w takiej chwili ? – udałem oburzenie. Zaśmiała się.

– Nie, tak naprawdę, to nie muszę tego wiedzieć. – Przytuliłem ją, a ona położyła głowę na moim ramieniu i niewiele później znowu spaliśmy oboje. Była sobota rano. Mieliśmy dla siebie jeszcze cały weekend zanim Anita miała skończyć urlop i wrócić do pracy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro