IV.20.
79. Adam
Myślałem, że moja tęsknota nigdy się nie skończy, ale kiedy rozmawiałem z Anitą w niedzielę wieczorem i poczułem prawie fizycznie, że zobaczę ją już na drugi dzień, z ekscytacji nie mogłem zasnąć. Co z tego, że jej obiecałem, że odpocznę, kiedy całym sobą czułem, że już jutro znowu będziemy razem i ta myśl odbierała mi ochotę na sen. Zasnąłem więc późno i następnego dnia rano zwyczajnie nie miałem siły wstać do pracy. Jeon jednak nic nie mówił. Zajął się wszystkim sam i obudził mnie dopiero po dziesiątej.
– Wszystko w porządku, brachu, nie jesteś aby chory? – dopytywał się.
– Nie, tylko spać nie mogłem... – westchnąłem.
– Nie przeżywaj tak, dzisiaj już nasze kobiety wracają – zaśmiał się mój przyjaciel.
– I kto to mówi? – prychnąłem.
– Jeden z nas musi być rozsądny, widocznie to wypada na zmianę – odparł Jeon spokojnie. – Ale skoro nie jesteś chory, bierz się do roboty. Sam wszystkiego nie ogarnę – pogonił mnie. I dobrze, bo dzięki pracy ożywiłem się trochę i czas zaczął płynąć mi szybciej.
Kiedy wieczorem zobaczyliśmy przez okno w kuchni, że pod bramę podjechał samochód Jumi, wyskoczyliśmy z domu tak szybko, że o mało się nie pozabijaliśmy na schodach. Każdy z nas chciał pierwszy dobiec do bramy i ją otworzyć. Przed bramą spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiać. Wtedy dziewczyny wysiadły z auta i spytały czy mają sobie same otworzyć bramę.
– Pal licho bramę – powiedziałem i wyszliśmy do nich przez furtkę. Jumi rzuciła się w ramiona Jeona, a ja podbiegłem do Anity i podniosłem ją, okręcając się z nią wokół własnej osi.
– Dzięki za karuzelę, Adasiu, ale postaw mnie już na ziemi, proszę – powiedziała moja ukochana. – Kręci mi się w głowie od tego. No i po czterystu kilometrach w aucie mam ochotę tylko na prysznic.
– A na mnie nie? – spytałem ją konspiracyjnym szeptem.
– Jak najbardziej, ale dopiero po kąpieli i kolacji. Zrobiliście coś dobrego?
– Tarta! – przypomniałem sobie wtedy, postawiłem Anitę na ziemi i biegiem rzuciłem się w kierunku kuchni. Na szczęście spód nie zdążył się przypalić, ale musiałem go wyjąć z piekarnika, bo jeszcze chwila i nie byłoby co zbierać... Wyłożyłem szybko wszystkie potrzebne składniki na gorące kruche ciasto, ubiłem widelcem jajka z przyprawami i zalałem taką masą tartę. Wtedy znowu wstawiłem ją do piekarnika i wróciłem na podwórko, gdzie Jeon i Anita zdążyli już otworzyć bramę, a Jumi wjechała autem do garażu.
Dziewczyny weszły do domu ze swoimi torbami i poszły się rozpakować, a Jeon przyszedł ze mną do kuchni.
– Co z kolacją? – spytał Jeon.
– Udało mi się ją uratować – stwierdziłem. – Ale niewiele brakowało, żeby się spód przypalił, dobrze, że Anita mi o tym przypomniała.
– No, dobrze... – uznał Jeon metodycznie. – Czyli dziś nici z naparzanki w sali treningowej? – spytał, puszczając do mnie oko.
– No raczej – odparłem ze śmiechem. – Ale nie martw się, kiedyś cię położę na łopatki – dodałem.
– Niedoczekanie twoje – uśmiechnął się Jeon i poszedł poszukać Jumi. Ja w tym czasie wyłączyłem piekarnik i udałem się na górę w poszukiwaniu Anity. Zapach tarty lotaryńskiej unosił się w całym domu, a moja ukochana musiała już być głodna. Nie było jej już jednak w łazience ani w sypialni...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro