Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV.19.


78. Anita

W niedzielę wieczorem byłyśmy z Jumi na kolacji w jednej z restauracji na promenadzie, a potem poszłyśmy obejrzeć zachód słońca nad morzem. Kiedy wracałyśmy już do hotelu, zobaczyłyśmy zbiegowisko na ulicy. Podeszłyśmy, żeby zobaczyć co się dzieje, a tam panikował młody mężczyzna, bo jego partnerka w zaawansowanej ciąży zaczęła krwawić.

Jumi nie czekała ani chwili. Przebiła się przez okrąg ludzi, krzycząc, że jest lekarzem i kazała zrobić sobie miejsce. Młodemu ojcu kazała zadzwonić na pogotowie. Okazało się, że nikt tego dotąd nie zrobił... Sama zadzwoniłam, widząc, że żaden z gapiów nie ma zamiaru tego zrobić, a partner kobiety jest w szoku. Podałam przez telefon informacje, które przekazała mi Jumi.

Młoda para miała ze sobą ręczniki, bo właśnie wracali z plaży. Jumi kazała mężczyźnie przenieść żonę na trawnik i położyć na ręczniku, a sama sprawdziła jej puls i przystąpiła do badania położniczego. Nigdy nie widziałam jej w takim skupieniu. Ludzie, zebrani wokół chyba też nie, bo kiedy stwierdzili, że ktoś naprawdę ratuje tę kobietę i jej dziecko, zawstydzeni zaczęli się odsuwać i robić szpaler dla pogotowia.

– Moja żona, co z nią? – spytał facet.

– Badam ją, proszę zaczekać – odparła Jumi stanowczo. Młody małżonek przestał panikować i w skupieniu patrzył na to, co Jumi robi z jego żoną. – Proszę szybko namoczyć drugi ręcznik w bardzo zimnej wodzie i położyć jej na brzuchu. – powiedziała. Akurat niedaleko była publiczna toaleta. Kiedy facet wrócił, dodała: – Pani dziś urodzi.

– Jak to dziś? Przecież do terminu zostały jeszcze prawie trzy tygodnie – nie dowierzał facet.

– Pańska żona krwawi, bo za dużo czasu spędziła dziś na słońcu – odparła mu Jumi. – Trzeba trochę wyobraźni – dodała. – Zaraz przyjedzie pogotowie i zabierze ją do szpitala. Ona musi dziś urodzić i to bardzo szybko, bo prawdopodobnie odkleja się łożysko. To ryzyko dla niej i dla dziecka. Jeśli to trzydziesty siódmy tydzień ciąży, to dziecko jest gotowe – uspokoiła go. – Ale prawdopodobnie zrobią jej cesarskie cięcie – dodała. – Gdzie to pogotowie? – spytała mnie.

– Powinno już jechać. Dzwoniłam piętnaście minut temu.

– Niech się pospieszą. Zimny ręcznik trochę obkurczył naczynia krwionośne na brzuchu, ale to nie pomoże na długo. Nie mam nawet stetoskopu... – westchnęła. Na szczęście pogotowie przyjechało po chwili.

Kiedy ratownicy przekładali kobietę na nosze, lekarz spytał tylko Jumi skąd wiedziała co robić.

– Jestem studentką medycyny – odparła Jumi skromnie. A przecież od czterech lat była dyplomowanym lekarzem.

– Dziękuję pani za pomoc – odpowiedział lekarz, wsiadł do karetki i odjechali na sygnale. Wtedy podszedł do niej mąż kobiety:

– Muszę jechać do szpitala – powiedział. – Nie wiem co byśmy zrobili bez pani – przyznał.

– Cieszę się, że mogłam pomóc – odparła Jumi. – Proszę uważać na żonę i dziecko – dodała.

Facet odjechał, a my wróciłyśmy do hotelu. Po drodze weszłam do sklepu i kupiłam nam po gotowym drinku o smaku mojito. W pokoju podałam butelkę Jumi:

– Masz, to na odstresowanie. Należy ci się – powiedziałam.

– Dzięki, przyda się.. – westchnęła Jumi. – Dawno nie denerwowałam się tak, jak dziś.

– W ogóle nie było tego po tobie widać. Pracowałaś jak robot.

– Jak od tego zależy czyjeś zdrowie i życie, nie ma czasu na zastanowienie. Ale potem przychodzi refleksja. Czy wszystko zrobiłam dobrze, czy na pewno nie mogłam zrobić nic więcej?

– Ja myślę, że dobrze wybrałaś specjalizację – zauważyłam. – Będziesz doskonałym położnikiem.

– Mam nadzieję – odparła. – Wiesz... sama marzę już o dzieciach – dodała. – Ale musimy z tym jeszcze poczekać.

– Jesteś od nas młodsza – zauważyłam. – No i została ci tylko specjalizacja.

– Tak, ale to są dwa lata specjalizacji. Jak ją skończę, będę miała trzydziestkę.

– Wtedy będziesz prawie w moim wieku. A ja... myślę, że mam jeszcze czas na dzieci.

– Anito... Ty przecież nie musisz tyle czekać.

– Nie mam zamiaru wam zaszkodzić. Poczekam – odparłam spokojnie. Jumi spojrzała na mnie z wdzięcznością.

– Jesteś taka sama, jak Adam. Prawdziwa z ciebie przyjaciółka – stwierdziła i uścisnęła mnie.

Tego wieczora, rozmawiając z Adamem, pominęłam temat akcji ratunkowej Jumi. Uznałam, że sama o tym opowie następnego dnia w domu. Adam oczywiście mówił już tylko o naszym jutrzejszym powrocie:

– Kochanie, tęsknię strasznie – marudził – ale nie mogę się nie cieszyć, że jutro cię zobaczę i... wiesz, co jeszcze... – wymruczał mi do słuchawki.

– Ja też tęsknię – odparłam. – Och, nawet nie wiesz, jak się nie mogę ciebie doczekać...

– Lubię to sobie wyobrażać – odparł szelmowskim tonem.

– Jutro już nie będziesz musiał sobie nic wyobrażać – odparłam w podobnym tonie.

– A pamiętałaś o swojej obietnicy? – spytał.

– Och, zdjęcie pod prysznicem – przypomniałam sobie. – Zapomniałam, skarbie...

– A to może i dobrze – uznał. – Patrząc na to, jak się teraz czuję... pewnie bym nie mógł zasnąć – zaśmiał się.

– Dobranoc, skarbie – powiedziałam wtedy. – Ja wolę, żebyś się jednak wyspał, bo jutro nie zaśniesz prędko...

– Dobranoc – odpowiedział mi wtedy Adam. – Kocham cię.

– A ja ciebie – dodałam i się rozłączyłam.

– Nie mówiłaś mu nic o naszej dzisiejszej przygodzie? – zdziwiła się Jumi.

– Uznałam, że lepiej będzie, jak sama im opowiesz jutro po powrocie.

– Ja też tak myślę. I też nic nie mówiłam Jeonowi – przyznała.

– Kończą się nasze wakacje... – westchnęłam.

– To były moje pierwsze prawdziwe wakacje w życiu – przyznała wtedy Jumi. – Wolny czas w wolnym kraju. Nikt mnie nie pilnował, nikt nie śledził... Wspaniale się tu z tobą bawiłam.

– Cieszę się, że mogłam zrobić coś dla ciebie. No i przy okazji, że Adam się mniej martwi – zaśmiałam się.

– Mężczyźni są śmieszni – zauważyła Jumi, przechodząc na angielski, jak zawsze kiedy brakowało jej słów, a chciała wyrazić się precyzyjniej. – Czy on myślał, że ja cię tu będę pilnować?

– Może – też się zaśmiałam.

– Musi przecież rozumieć, że jesteś z nim, bo tego chcesz, a nie bo musisz.

– Na pewno to rozumie. Zazdrość jest irracjonalnym uczuciem, ciężko sobie z nim poradzić.

– Masz rację. Ty naprawdę powinnaś być psychologiem – uznała Jumi. – Może się minęłaś z powołaniem.

– Księgowość nie jest taka zła. To tylko praca – zauważyłam. – Chyba jednak powinnyśmy iść spać. – Jumi przytaknęła. Położyłyśmy się w swoich łóżkach i zgasiłyśmy nocne lampki.

Następnego dnia rano poszłyśmy na śniadanie, a potem spakowałyśmy się i zaniosłyśmy nasze rzeczy do samochodu. Musiałyśmy opuścić pokój do dwunastej, więc poszłyśmy jeszcze na plażę, żeby pożegnać się z morzem.

W południe oddałyśmy klucze do pokoju i postanowiłyśmy jeszcze zjeść obiad na promenadzie przed wyjazdem. I tam zaczęły się problemy. Kiedy zamawiałyśmy obiad i kelner zobaczył Jumi, zaczepił ją od razu:

– To pani uratowała wczoraj tę młodą kobietę w ciąży, prawda? – spytał.

– Nie zrobiłam nic nadzwyczajnego. Zmniejszyłam jej krwotok, a moja przyjaciółka wezwała pogotowie – wyjaśniła Jumi skromnie.

– A jednak mąż tej kobiety biega dziś od rana po promenadzie i pani szuka – odparł kelner. Zostawił numer telefonu i prosił, żeby pani do niego zadzwoniła.

– W porządku, zadzwonimy – wtrąciłam się. – Ciekawe czy wszystko z nią dobrze?

– Tak, też nad tym myślałam – przyznała Jumi. Wzięłyśmy więc numer telefonu od kelnera i zadzwoniłam do tego faceta. Przedstawiłam się i spytałam co z jego żoną.

– A jest z panią ta miła Azjatka? – spytał.

– Tak, to moja przyjaciółka. Jest Koreanką, ale studiuje w Polsce – odparłam.

– Proszę mi ją dać do telefonu... – podałam Jumi telefon, a ona przełączyła go na głośnik:

– Jestem pani winien życie żony i dziecka – powiedział. – W szpitalu powiedzieli, że gdyby nie pani pomoc, nie wiadomo czy moje dziewczyny by przeżyły... – powiedział poruszony.

– A wiec ma pan córkę? Gratuluję – odpowiedziała Jumi, wyraźnie wzruszona.

– Tak, chciałbym pani jakoś podziękować – odparł tamten.

– Takie podziękowanie mi wystarczy – uznała Jumi. – Cieszę się, że z pana żoną i dzieckiem wszystko w porządku.

– Ale...

– Proszę pana – wtrąciłam się. – Moja przyjaciółka wyraźnie panu powiedziała, że cieszy się, że mogła pomóc i nie życzy sobie żadnych więcej podziękowań. Proszę zająć się żoną i dzieckiem i następnym razem uważać na słońce – dodałam. Jumi mi bezgłośnie przytaknęła. Rozłączyłam się.

– Ciekawe, czego on naprawdę chciał? – zastanawiała się Jumi.

– Myślę, że wie jak zawalił sprawę i teraz próbuje się zrehabilitować sam przed sobą. Mi się w głowie nie mieści, że nikt nie zadzwonił po pogotowie...

– Pewnie masz rację, pani psycholog – zaśmiała się moja przyjaciółka. Zjadłyśmy już spokojnie obiad i poszłyśmy jeszcze się przejść wzdłuż promenady, kupiłyśmy sobie po lodzie, a potem wróciłyśmy do samochodu, gdzie już czekały spakowane nasze rzeczy.

– Trzeba wracać do naszych stęsknionych zazdrośników – uznałam, a Jumi się zaśmiała.

– W porządku, ale ty prowadzisz pierwsza – odparła. Nie kłóciłam się z nią. Napisałam tylko smsa do Adama, że wyjeżdżamy i wsiadłyśmy do auta.

Droga powrotna z przerwami zajęła nam pięć godzin, więc w domu byłyśmy koło dziewiętnastej. Kiedy tylko podjechałyśmy pod bramę, z domu od razu wyskoczyli Adam i Jeon razem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro