IV.19.
78. Anita
W niedzielę wieczorem byłyśmy z Jumi na kolacji w jednej z restauracji na promenadzie, a potem poszłyśmy obejrzeć zachód słońca nad morzem. Kiedy wracałyśmy już do hotelu, zobaczyłyśmy zbiegowisko na ulicy. Podeszłyśmy, żeby zobaczyć co się dzieje, a tam panikował młody mężczyzna, bo jego partnerka w zaawansowanej ciąży zaczęła krwawić.
Jumi nie czekała ani chwili. Przebiła się przez okrąg ludzi, krzycząc, że jest lekarzem i kazała zrobić sobie miejsce. Młodemu ojcu kazała zadzwonić na pogotowie. Okazało się, że nikt tego dotąd nie zrobił... Sama zadzwoniłam, widząc, że żaden z gapiów nie ma zamiaru tego zrobić, a partner kobiety jest w szoku. Podałam przez telefon informacje, które przekazała mi Jumi.
Młoda para miała ze sobą ręczniki, bo właśnie wracali z plaży. Jumi kazała mężczyźnie przenieść żonę na trawnik i położyć na ręczniku, a sama sprawdziła jej puls i przystąpiła do badania położniczego. Nigdy nie widziałam jej w takim skupieniu. Ludzie, zebrani wokół chyba też nie, bo kiedy stwierdzili, że ktoś naprawdę ratuje tę kobietę i jej dziecko, zawstydzeni zaczęli się odsuwać i robić szpaler dla pogotowia.
– Moja żona, co z nią? – spytał facet.
– Badam ją, proszę zaczekać – odparła Jumi stanowczo. Młody małżonek przestał panikować i w skupieniu patrzył na to, co Jumi robi z jego żoną. – Proszę szybko namoczyć drugi ręcznik w bardzo zimnej wodzie i położyć jej na brzuchu. – powiedziała. Akurat niedaleko była publiczna toaleta. Kiedy facet wrócił, dodała: – Pani dziś urodzi.
– Jak to dziś? Przecież do terminu zostały jeszcze prawie trzy tygodnie – nie dowierzał facet.
– Pańska żona krwawi, bo za dużo czasu spędziła dziś na słońcu – odparła mu Jumi. – Trzeba trochę wyobraźni – dodała. – Zaraz przyjedzie pogotowie i zabierze ją do szpitala. Ona musi dziś urodzić i to bardzo szybko, bo prawdopodobnie odkleja się łożysko. To ryzyko dla niej i dla dziecka. Jeśli to trzydziesty siódmy tydzień ciąży, to dziecko jest gotowe – uspokoiła go. – Ale prawdopodobnie zrobią jej cesarskie cięcie – dodała. – Gdzie to pogotowie? – spytała mnie.
– Powinno już jechać. Dzwoniłam piętnaście minut temu.
– Niech się pospieszą. Zimny ręcznik trochę obkurczył naczynia krwionośne na brzuchu, ale to nie pomoże na długo. Nie mam nawet stetoskopu... – westchnęła. Na szczęście pogotowie przyjechało po chwili.
Kiedy ratownicy przekładali kobietę na nosze, lekarz spytał tylko Jumi skąd wiedziała co robić.
– Jestem studentką medycyny – odparła Jumi skromnie. A przecież od czterech lat była dyplomowanym lekarzem.
– Dziękuję pani za pomoc – odpowiedział lekarz, wsiadł do karetki i odjechali na sygnale. Wtedy podszedł do niej mąż kobiety:
– Muszę jechać do szpitala – powiedział. – Nie wiem co byśmy zrobili bez pani – przyznał.
– Cieszę się, że mogłam pomóc – odparła Jumi. – Proszę uważać na żonę i dziecko – dodała.
Facet odjechał, a my wróciłyśmy do hotelu. Po drodze weszłam do sklepu i kupiłam nam po gotowym drinku o smaku mojito. W pokoju podałam butelkę Jumi:
– Masz, to na odstresowanie. Należy ci się – powiedziałam.
– Dzięki, przyda się.. – westchnęła Jumi. – Dawno nie denerwowałam się tak, jak dziś.
– W ogóle nie było tego po tobie widać. Pracowałaś jak robot.
– Jak od tego zależy czyjeś zdrowie i życie, nie ma czasu na zastanowienie. Ale potem przychodzi refleksja. Czy wszystko zrobiłam dobrze, czy na pewno nie mogłam zrobić nic więcej?
– Ja myślę, że dobrze wybrałaś specjalizację – zauważyłam. – Będziesz doskonałym położnikiem.
– Mam nadzieję – odparła. – Wiesz... sama marzę już o dzieciach – dodała. – Ale musimy z tym jeszcze poczekać.
– Jesteś od nas młodsza – zauważyłam. – No i została ci tylko specjalizacja.
– Tak, ale to są dwa lata specjalizacji. Jak ją skończę, będę miała trzydziestkę.
– Wtedy będziesz prawie w moim wieku. A ja... myślę, że mam jeszcze czas na dzieci.
– Anito... Ty przecież nie musisz tyle czekać.
– Nie mam zamiaru wam zaszkodzić. Poczekam – odparłam spokojnie. Jumi spojrzała na mnie z wdzięcznością.
– Jesteś taka sama, jak Adam. Prawdziwa z ciebie przyjaciółka – stwierdziła i uścisnęła mnie.
Tego wieczora, rozmawiając z Adamem, pominęłam temat akcji ratunkowej Jumi. Uznałam, że sama o tym opowie następnego dnia w domu. Adam oczywiście mówił już tylko o naszym jutrzejszym powrocie:
– Kochanie, tęsknię strasznie – marudził – ale nie mogę się nie cieszyć, że jutro cię zobaczę i... wiesz, co jeszcze... – wymruczał mi do słuchawki.
– Ja też tęsknię – odparłam. – Och, nawet nie wiesz, jak się nie mogę ciebie doczekać...
– Lubię to sobie wyobrażać – odparł szelmowskim tonem.
– Jutro już nie będziesz musiał sobie nic wyobrażać – odparłam w podobnym tonie.
– A pamiętałaś o swojej obietnicy? – spytał.
– Och, zdjęcie pod prysznicem – przypomniałam sobie. – Zapomniałam, skarbie...
– A to może i dobrze – uznał. – Patrząc na to, jak się teraz czuję... pewnie bym nie mógł zasnąć – zaśmiał się.
– Dobranoc, skarbie – powiedziałam wtedy. – Ja wolę, żebyś się jednak wyspał, bo jutro nie zaśniesz prędko...
– Dobranoc – odpowiedział mi wtedy Adam. – Kocham cię.
– A ja ciebie – dodałam i się rozłączyłam.
– Nie mówiłaś mu nic o naszej dzisiejszej przygodzie? – zdziwiła się Jumi.
– Uznałam, że lepiej będzie, jak sama im opowiesz jutro po powrocie.
– Ja też tak myślę. I też nic nie mówiłam Jeonowi – przyznała.
– Kończą się nasze wakacje... – westchnęłam.
– To były moje pierwsze prawdziwe wakacje w życiu – przyznała wtedy Jumi. – Wolny czas w wolnym kraju. Nikt mnie nie pilnował, nikt nie śledził... Wspaniale się tu z tobą bawiłam.
– Cieszę się, że mogłam zrobić coś dla ciebie. No i przy okazji, że Adam się mniej martwi – zaśmiałam się.
– Mężczyźni są śmieszni – zauważyła Jumi, przechodząc na angielski, jak zawsze kiedy brakowało jej słów, a chciała wyrazić się precyzyjniej. – Czy on myślał, że ja cię tu będę pilnować?
– Może – też się zaśmiałam.
– Musi przecież rozumieć, że jesteś z nim, bo tego chcesz, a nie bo musisz.
– Na pewno to rozumie. Zazdrość jest irracjonalnym uczuciem, ciężko sobie z nim poradzić.
– Masz rację. Ty naprawdę powinnaś być psychologiem – uznała Jumi. – Może się minęłaś z powołaniem.
– Księgowość nie jest taka zła. To tylko praca – zauważyłam. – Chyba jednak powinnyśmy iść spać. – Jumi przytaknęła. Położyłyśmy się w swoich łóżkach i zgasiłyśmy nocne lampki.
Następnego dnia rano poszłyśmy na śniadanie, a potem spakowałyśmy się i zaniosłyśmy nasze rzeczy do samochodu. Musiałyśmy opuścić pokój do dwunastej, więc poszłyśmy jeszcze na plażę, żeby pożegnać się z morzem.
W południe oddałyśmy klucze do pokoju i postanowiłyśmy jeszcze zjeść obiad na promenadzie przed wyjazdem. I tam zaczęły się problemy. Kiedy zamawiałyśmy obiad i kelner zobaczył Jumi, zaczepił ją od razu:
– To pani uratowała wczoraj tę młodą kobietę w ciąży, prawda? – spytał.
– Nie zrobiłam nic nadzwyczajnego. Zmniejszyłam jej krwotok, a moja przyjaciółka wezwała pogotowie – wyjaśniła Jumi skromnie.
– A jednak mąż tej kobiety biega dziś od rana po promenadzie i pani szuka – odparł kelner. Zostawił numer telefonu i prosił, żeby pani do niego zadzwoniła.
– W porządku, zadzwonimy – wtrąciłam się. – Ciekawe czy wszystko z nią dobrze?
– Tak, też nad tym myślałam – przyznała Jumi. Wzięłyśmy więc numer telefonu od kelnera i zadzwoniłam do tego faceta. Przedstawiłam się i spytałam co z jego żoną.
– A jest z panią ta miła Azjatka? – spytał.
– Tak, to moja przyjaciółka. Jest Koreanką, ale studiuje w Polsce – odparłam.
– Proszę mi ją dać do telefonu... – podałam Jumi telefon, a ona przełączyła go na głośnik:
– Jestem pani winien życie żony i dziecka – powiedział. – W szpitalu powiedzieli, że gdyby nie pani pomoc, nie wiadomo czy moje dziewczyny by przeżyły... – powiedział poruszony.
– A wiec ma pan córkę? Gratuluję – odpowiedziała Jumi, wyraźnie wzruszona.
– Tak, chciałbym pani jakoś podziękować – odparł tamten.
– Takie podziękowanie mi wystarczy – uznała Jumi. – Cieszę się, że z pana żoną i dzieckiem wszystko w porządku.
– Ale...
– Proszę pana – wtrąciłam się. – Moja przyjaciółka wyraźnie panu powiedziała, że cieszy się, że mogła pomóc i nie życzy sobie żadnych więcej podziękowań. Proszę zająć się żoną i dzieckiem i następnym razem uważać na słońce – dodałam. Jumi mi bezgłośnie przytaknęła. Rozłączyłam się.
– Ciekawe, czego on naprawdę chciał? – zastanawiała się Jumi.
– Myślę, że wie jak zawalił sprawę i teraz próbuje się zrehabilitować sam przed sobą. Mi się w głowie nie mieści, że nikt nie zadzwonił po pogotowie...
– Pewnie masz rację, pani psycholog – zaśmiała się moja przyjaciółka. Zjadłyśmy już spokojnie obiad i poszłyśmy jeszcze się przejść wzdłuż promenady, kupiłyśmy sobie po lodzie, a potem wróciłyśmy do samochodu, gdzie już czekały spakowane nasze rzeczy.
– Trzeba wracać do naszych stęsknionych zazdrośników – uznałam, a Jumi się zaśmiała.
– W porządku, ale ty prowadzisz pierwsza – odparła. Nie kłóciłam się z nią. Napisałam tylko smsa do Adama, że wyjeżdżamy i wsiadłyśmy do auta.
Droga powrotna z przerwami zajęła nam pięć godzin, więc w domu byłyśmy koło dziewiętnastej. Kiedy tylko podjechałyśmy pod bramę, z domu od razu wyskoczyli Adam i Jeon razem...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro