Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III.3.

38. Anita

Już myślałam, że z dzisiejszego wieczora nici, kiedy Adam przyznał mi się, że martwi się, bo nazajutrz wracam do pracy. Wyjaśniliśmy sobie wszystkie wątpliwości i zaplanowaliśmy strategię na nadchodzący tydzień. Wydawało mi się, że Adam się uspokoił. W końcu przestał się martwić moim powrotem do pracy. W pewnym momencie spojrzał na mnie maślanymi oczkami i powiedział, że mnie kocha i pragnie. Poczułam ciepło rozchodzące się po całym ciele. – To już zawsze będę tak reagować na jego wyznania miłości? – pomyślałam sobie i pocałowałam go namiętnie. To był najlepszy wieczór z całego tygodnia.

Następnego dnia rano Adam wyprowadził auto z garażu. Nie wiem czemu wyobrażałam sobie, że Jeon jeździ Hyundaiem albo innym koreańskim badziewiem. Adam podał mi kluczyki do czarnego Mercedesa klasy GLC.

– Jezu, ja mam tym jechać do pracy? – nie wytrzymałam. – Przecież jak ktoś mi to zarysuje, w życiu wam się nie wypłacę...

– Po pierwsze, ma autocasco, a po drugie... chodzi o to, żeby ciebie nikt nie „zarysował", kochanie – odpowiedział Adam nie zrażony moją reakcją. – To jedno z najbezpieczniejszych autek, jakie jeżdżą – dodał.

– Jak mnie nazwałeś? – zaśmiałam się.

– Kochanie. Coś ci nie pasuje? – Też się zaśmiał.

– Nie, wszystko w porządku. Jesteś słodki – odparłam i pocałowałam go w usta. Wsiadłam do wielkiego auta i pojechałam do pracy. Na szczęście byłam na tyle szybko, żeby zaparkować go w bezpiecznej, bocznej części parkingu. Tuż przed kamerą monitoringu zewnętrznego.

Dzień w pracy minął mi szybko. Musiałam trochę się tłumaczyć z tygodniowej nieobecności, ale kiedy powiedziałam kierowniczce o tym, że były partner-psychopata (o którym już słyszała) potrącił mnie autem, kiedy jechałam na rowerze, przestała pytać. Stwierdziła tylko, że powinnam ostrożniej dobierać sobie narzeczonych. Zaśmiałam się. Jakby ktoś miał wpływ na to, kogo spotka na swojej drodze... A ona sama przecież była po rozwodzie.

W poniedziałek wróciłam po pracy do Adama. Przywitał mnie jak bohaterkę. Nawet nie obejrzał auta, które zostawił w moich rękach na cały dzień. Uznałam, że rzeczywiście nie chodzi mu o kasę. Nie próbował mi zaimponować, nie dbał o rzeczy materialne. Miały być użyteczne. Dbał za to o ludzi, na których mu zależało i o zwierzęta, którymi się opiekował. Wyglądało na to, że nasz plan działał i Adam nieco się rozluźnił.

– Trochę się martwiłem, ale skoro trafiłaś do mnie z powrotem, to chyba już nie muszę się bać – zażartował sobie.

– Nie wiem czym się martwiłeś. Pewnie ten mechaniczny potwór Jeona ma GPS-a – zażartowałam sobie.

– Jak mógłby się nie martwić? Cały czas myśli i mówi tylko o tobie – wtrącił Jeon, który właśnie przyszedł odebrać swoje autko. Adam spiorunował go wzrokiem, a po chwili obaj się roześmiali.

– Mogę wiedzieć z czego się obaj śmiejecie? – nie rozumiałam.

– Z tego, że... – zaczął Adam i się rozmyślił. – Czego ty nie rozumiesz? – udał oburzenie – Jeon próbował ci powiedzieć, że dla niego jest oczywiste, że cię kocham. Dlaczego dla ciebie nie jest?

– Droczyłam się, Adasiu – odparłam mu wtedy. – Dla mnie też jest. – Podeszłam do niego i go pocałowałam. Oddał mi pocałunek i przez chwilę straciliśmy kontakt z rzeczywistością. Jeon bezgłośnie się ulotnił.

– Anitko...

– Adasiu...

– Mam jeszcze robotę...

– Wiem. Rób. Poczekam.

– Nie, jednak nie – zdecydował szybko. Pociągnął mnie za rękę w stronę schodów, a potem prosto do swojej sypialni. Rozebraliśmy się nawzajem szybko i kochaliśmy się niecierpliwie, tak jakbyśmy musieli tęsknić za sobą nie wiadomo jak długo i zaraz musieli się rozstać. Kiedy nasyciliśmy ten głód siebie, przez chwilę jeszcze odpoczywaliśmy w swoich ramionach. Potem wstaliśmy, ubraliśmy się i poszliśmy coś zjeść. Dziś gotował Jeon, więc był ryż na ostro. Można było po nim zionąć ogniem. Do tego bardzo smaczna, choć zupełnie nie znana mi ryba.

Po obiedzie Adam wrócił do swojej pracy, a ja poszłam z Maksem na spacer. Co prawda, mój pies był tu bezpieczny i nie brakowało mu ruchu, ale potrzebował też przecież czasu spędzonego ze mną. Najpierw poszliśmy na przystanek sprawdzić, o której mam rano jakiś autobus do pracy. Do wsi prowadziła droga asfaltowa, ale już do gospodarstwa Adama tylko ubita polna dróżka, która ciągnęła się trochę pod górkę i dalej, aż pod las. Potem poszliśmy więc w tamtą stronę. Puściłam Maksa, żeby mógł swobodnie pobiegać. Po drodze rzucałam mu też żółtą gumową piłkę, którą zawsze niezawodnie mi przynosił. Bawiliśmy się świetnie.

Wracając przyjrzałam się z góry wsi, w której mieszkał Adam. Było widać stamtąd jego dom, ogród, zabudowania w gospodarstwie. W połowie maja wszystko było zielone i kwitnące. To była naprawdę piękna okolica. Przypomniało mi się jedno z moich marzeń. Uwielbiałam kwiaty cebulkowe. Wiedziałam o nich dużo od babci... Kiedyś wymyśliłam sobie, że na emeryturze będę je hodować i sprzedawać. Drugie marzenie dotyczyło konia. Zawsze chciałam nauczyć się jeździć... Nigdy nie miałam jednak okazji. Co prawda Adam nie miał konia, ale pewnie któryś z jego sąsiadów miał...

Złapałam się na myśli, że mogłabym tu zamieszkać. Sama miałam ochotę kopnąć się w kostkę, bo nie było ze mną nikogo, kto mógłby to zrobić. Poznałam Adama półtora miesiąca wcześniej! To stanowczo nie był moment, żeby myśleć o wspólnym mieszkaniu. Gdybym chociaż miała z kim o tym porozmawiać... Ale sytuacja była tak absurdalna, że nikt by mnie nie zrozumiał.

Moja najlepsza przyjaciółka, która wyjechała za granicę i obecnie była mamą słodkiej małej dziewczynki, od początku przestrzegała mnie przed związkiem z Mariuszem. Jej radar nieomylnie wskazywał na kłopoty, ale ja nie chciałam jej wtedy słuchać. Potem pomyślałam sobie, że musi być na mnie pogniewana i nie odzywałam się długo. Kiedy rozstałam się z Mariuszem, napisała mi tylko: „A nie mówiłam?". Wtedy to ja się pogniewałam. Odezwałam się do niej dopiero po pół roku, kiedy doszłam do siebie na tyle, żeby zacząć znów dzielić się z kimkolwiek moim życiem. A może trzeba by było zdać się tym razem na jej osąd? Wiedziałam jednak, że ona przyjedzie do Polski dopiero w lecie. Zawsze wtedy brała urlop i przyjeżdżała na dłużej do rodziców, żeby jej córeczka mogła spędzić trochę czasu z dziadkami. A więc mogłabym się z nią spotkać najwcześniej za dwa miesiące. A ja potrzebowałam rozmowy już...

Niewiele myśląc zrobiłam na polnej drodze selfie z Maksem i wysłałam jej na Whatsappie. Dopisałam pod spodem: „Co u ciebie?" i „Potrzebuję pogadać. Masz czas"? A potem wróciłam do domu Adama. Ani jego, ani Jeona nie było na widoku. Usiadłam więc na tarasie i znowu spojrzałam na telefon. Julka mi odpisała. „Dzwoń". Wybrałam więc jej numer na Whatsappie i zadzwoniłam. Odebrała szybko:

– Co jest, młoda? – spytała z typową dla siebie bezpośredniością. – Fajne zdjęcie, strasznie urósł ten twój pies. Gdzie to zrobiłaś?

– Jula, mam straszny mętlik, muszę pogadać z kimś o otwartym umyśle – odparłam. – Wszystko ci wyjaśnię po kolei.

– No dobra, już tyle od ciebie słyszałam, że nic mnie nie zdziwi – stwierdziła.

– To jednak cię zdziwi – uznałam. – Słuchaj, za kilka dni mam w sądzie sprawę, którą sama założyłam. Chodzi o Mariusza oczywiście. Ponad miesiąc temu dowiedział się, gdzie mieszkam i od tej pory zatruwa mi życie. I to dosłownie. Najpierw próbował otruć mojego psa, Maksa. Weterynarz ledwo go odratował. Wyniki toksykologii wskazują na otrucie, a mój sąsiad widział Mazarskiego przed moim domem przynajmniej dwa razy, w tym w dniu otrucia. Potem ten psychol rzucił się na mnie z nożem. Na szczęście obezwładnił go właśnie ten mój sąsiad, żołnierz. Następnym razem Mariusz mi groził, wtedy przepłoszył go nowy weterynarz Maksa. W końcu potrącił mnie samochodem, jak jechałam na rowerze – opowiadałam. Julka mi przerwała w tym momencie.

– Ty tak poważnie?! – spytała zszokowana.

– Niestety tak...

– Wiesz co? Fajnie mieć rację, ale w tym wypadku żałuję, że nie odciągnęłam cię kiedyś od niego siłą. Przecież to jakaś paranoja! – krzyknęła.

– Wiem, Juli. Ostatni numer to było poluzowanie wszystkich śrub w kołach auta. Nie tylko mojego. Weterynarza też... Sprawa jest w piątek, a ja się boję wracać do domu.

– To gdzie jesteś? U rodziców?

– Nie. U weterynarza – odparłam, czekając, co powie Julka.

– No dobra. Teraz mnie zaskoczyłaś – musiała przyznać.

– Wiem. Mnie też to zaskoczyło. Od kiedy on uratował mi Maksa, spotkaliśmy się kilka razy, potem coraz częściej... W końcu kiedy on mnie zawiózł na pogotowie po tym wypadku z rowerem, to uznał, że nie zostawi mnie dłużej samej w takiej sytuacji. Zdjęcie jest zrobione na polnej drodze w jego wsi. Byłam na spacerze z Maksem, kiedy on pracował.

– Wszystko bym zrozumiała, ale jeśli dobrze policzyłam, to znasz go od... miesiąca?

– Tak, dokładnie od półtora miesiąca. Dla mnie to też zaskakujące. Ale u rodziców Mariusz by mnie znalazł, a u Adama jestem bezpieczna.

– A jesteś?

– Czuję się z nim jak na najlepszych wakacjach – odparłam.

– Mam rozumieć, że wasza znajomość osiągnęła odpowiedni poziom zaangażowania? – spytała znacząco podkreślając słowo „odpowiedni".

– Jeśli chodzi ci o seks, to jest cudownie... – rozpłynęłam się.

– Już ci mówiłam, że nie zaczyna się związków od tego! – zrugała mnie przyjaciółka.

– Wcale nie zaczęłam! – zaprotestowałam. – Mieliśmy randki, jako spacery, pikniki w lesie i wyznanie miłości, przynajmniej z jego strony – dodałam, śmiejąc się.

– Nie boisz się znowu wtopić zaufania?

– Boję się, pewnie, że tak. Ale... jak mam sprawdzić kim jest, nie dając mu szansy?

– Odpowiedziałabym ci tak samo – uznała Julka. – Ale musisz być ostrożna.

– Póki co, on mnie broni przed Mariuszem, a do piątku nie bardzo mam wybór. Poza tym... on też miał problem z zaufaniem, a jednak nie tylko uratował mi psa, ale też dwa razy uratował mnie. I jak stwierdził... nie szukał nikogo, a znalazł mnie. Gdyby był złym człowiekiem, mój pies by to stwierdził. A on go uwielbia. Gdybyś widziała jak reaguje na Mariusza... Mało nie przegryzł stalowych krat z wściekłości.

– Brzmi dobrze, ale... bądź ostrożna, młoda. Ty się zawsze w coś wpakujesz...

– Dlatego musiałam pogadać... Potrzebuję czasem twojego głosu rozsądku. – Kiedy Julka to usłyszała, zaśmiała się głośno:

– Trzymam kciuki za ciebie. Daj mi znać, co wyszło w piątek w sądzie i... widzimy się na początku sierpnia, tak? Nie wpakuj się do tego czasu w nic głupiego, okej?

– Jasne. A co u ciebie?

– Wszystko po staremu. Ala rośnie, Radek jest kochany, choć czasem wkurzający, jak każdy facet. Pracę mam tę samą. Nie mam na co narzekać.

– To dobrze. Przynajmniej o ciebie nie muszę się martwić – zaśmiałam się.

– No, nie musisz – odparła. – Ja też wolałabym już się o ciebie nie martwić. Do usłyszenia, Nita – pożegnała się.

– Do usłyszenia, Juli – odparłam i rozłączyłam się. Rozłożyłam oparcie leżaka na tarasie i zamknęłam oczy. Słońce zachodziło, ale było jeszcze ciepło, jak przystało na drugą połowę maja. Nawet nie zauważyłam, kiedy przysnęłam. Obudził mnie buziak od Adama.

– Śpisz na tarasie z telefonem? – zdziwił się.

– Tak, rozmawiałam z przyjaciółką i chyba zasnęłam – uśmiechnęłam się do niego.

– Ja już wyrobiłem się z pracą na dziś – stwierdził. – Robimy kolację? – spytał.

– Jasne, już wstaję – odparłam i szybko podniosłam się z leżaka.

– Miałaś udane popołudnie? – spytał, kiedy szliśmy do kuchni.

– Nawet bardzo fajne – odparłam, myjąc ręce. – Byłam na spacerze z Maksem, a potem rozmawiałam z przyjaciółką. A ty co robiłeś?

– Oporządziłem psy, a potem byłem odwiedzić sąsiada, tego od krowy i cielaczka – odpowiedział. – O, właśnie, miałem ci pokazać jego zdjęcie – to mówiąc wyjął telefon i pokazał mi zdjęcie byczka-noworodka. Był prześliczny. – Wiedziałem, że ci się spodoba, dlatego zrobiłem to zdjęcie - stwierdził.

– To miłe z twojej strony, Adasiu – uśmiechnęłam się do niego. – A jak czuje się jego mama?

– Bardzo dobrze zniosła operację. Jest dzielna, wszystko będzie w porządku.

– To świetnie. Cieszę się, że udało wam się ją uratować. I maleństwo...

– Ja też się cieszę. W takich chwilach czuję, że dobrze wybrałem zawód – zaśmiał się, obejmując mnie ramieniem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro