III.14.
49. Adam
Kiedy zobaczyłem, jak Anita biegnie w stronę lasu, a za nią rzuca się w pościg ten psychopata, ledwo utrzymałem nerwy na wodzy. Jeon jednak przytrzymał mnie za ramię. Musieliśmy trzymać się planu. Po chwili wyszliśmy za nimi, idąc tak cicho i bezszelestnie jak tylko potrafiliśmy. Usłyszałem tylko jak Anita coś krzyczy do niego, a on jej odpowiada.
Kiedy jednak zobaczyłem, jak psychol wyciąga coś z kieszeni... przyśpieszyłem i zaraz znaleźliśmy się za jego plecami. Po oczach Anity zobaczyłem, że nas poznała, ale świetnie zagrała swoją rolę. Powiedziałem tylko w jej stronę: „Uciekaj, dziewczyno!", a ona rzuciła się biegiem do swojego auta i po chwili usłyszałem, jak odjeżdża. Teraz była nasza kolej. Psychol miał nietęgą minę, kiedy nas zobaczył.
– Widzę, że lubisz straszyć bezbronne kobiety... – stwierdziłem, lekko modyfikując głos.
– Nie jest ani bezbronna, ani niewinna – odparł tamten. – Wystawiła mnie perfidnie, zdradzała i uciekła ode mnie, nasyłając na mnie policję – odparł. Nie uwierzyłbym mu nawet, gdybym nie znał prawdy. Jeon sprzedał mu kopniaka w tyłek, aż tamten się przewrócił.
– To nie było pytanie – powiedziałem wtedy. – A to oznacza, że się nie odzywasz – dodałem. Tamten zrozumiał wtedy chyba w jak nieciekawej znalazł się sytuacji, bo też próbował uciec w stronę swojego samochodu. Dogoniłem go kilkom susami, a Jeon zrobił salto i wylądował przed nim, blokując mu drogę. Stanął w pozycji „gotowy do walki", na lekko zgiętych nogach i z rękami w pozycji obronnej.
– To ona was na mnie nasłała? – spytał wtedy psychol.
– Nikt nas nie nasłał. Siedzieliśmy w aucie i czekaliśmy na klienta, kiedy zobaczyłem, jak kobieta ucieka, a ty ją gonisz. Masz przerąbane, gościu – zagroziłem mu – bo my nienawidzimy damskich bokserów.
– Kim wy jesteście, do cholery?! – nie wytrzymał tamten.
– Nie powinno cię to obchodzić – odparłem i znowu Jeon sprzedał mu kopniaka. Tamten zauważył chyba, że z nami nie ma żartów, bo próbował fortelu.
– Ile chcecie? – spytał. – Mam kasę, zapłacę wam. – Widać było, że zaczął się bać.
– Mam w dupie twoją kasę, gościu – odparłem, a Jeon kopnął go tak, że ten aż zgiął się wpół.
– To czego chcecie? – wrzasnął tamten, nie na żarty już przestraszony, widocznie licząc na to, że ktoś nas usłyszy.
– Będziemy cię mieli na oku. Jeszcze jeden taki numer i więcej nie wyjdziesz z lasu... – ostrzegłem go. – A teraz spierdalaj – poleciłem i uciekającego jeszcze kopnąłem w tyłek. Tylko przyśpieszył i nie oglądał się więcej za nami, choć pobiegliśmy za nim w sporej odległości. Wsiadając do auta rzucił jeszcze okiem na naszego „tajniaka" z zagadkowymi azjatyckimi znaczkami zamiast rejestracji i odjechał z powrotem w kierunku miasta.
Powoli ruszyliśmy za nim. Było już całkiem ciemno. Byłem ciekaw gdzie pojedzie. Nie pomyliłem się. Pojechał pod dom rodziców Anity. Z wściekłości się zagotowałem. Nie zważając na to czy ktoś mnie zobaczy wyskoczyłem z auta i pobiegłem do jego samochodu.
Ruszył z piskiem opon i próbował nam uciec. Znowu wskoczyłem do auta i pojechaliśmy za nim. W mieście prawie udało mu się nam uciec, ale znaleźliśmy jego auto na parkingu, na jednym z osiedli. Zapamiętałem miejsce parkowania i zostawiłem mu za wycieraczką karteczkę, którą wydrukowałem wcześniej w domu. „Pamiętaj, znajdziemy cię wszędzie". A potem wróciliśmy z Jeonem do domu.
Było już późno. Uznałem, że lepiej będzie jednak, jeśli Anita przenocuje u rodziców. Zadzwoniłem do niej po drodze:
– Kochanie, nie martw się, wszystko w porządku. Twój były jest już chyba u siebie. Widzieliśmy jego samochód na parkingu na takim dużym osiedlu. Obok sklepu Delikatesy Centrum.
– Tak, to tam mieszka – odpowiedziała.
– Myślę, że więcej cię nie będzie nękał, ale... jakby było trzeba, powtórzymy akcję – zaśmiałem się. – Niestety, jest późno, więc chyba lepiej będzie, jak przenocujesz dziś u rodziców. To nie problem?
– Żaden problem – uznała. – Tylko zadbaj o Maksa, okej?
– Oczywiście.
– Dobranoc, Adasiu...
– Dobranoc, Anitko – odparłem i rozłączyłem się. – Kocham cię – dodałem do rozłączonego już telefonu.
– Czemu ciągle mówisz „kocham cię" do rozłączonego telefonu? – zdziwił się Jeon.
– Ech... – nie chciało mi się tłumaczyć i tylko machnąłem ręką. Nie kontynuował tematu. Kiedy byliśmy już w domu przywitała nas zmartwiona Jumi.
– Wszystko w porządku, kochana – wyjaśnił jej Jeon. – Nastraszyliśmy tylko gada.
– No właśnie – dodałem. – A Anita nocuje dziś u rodziców. Dzięki, brachu – przybiłem z Jeonem wysoką piątkę.
– Nie ma sprawy – odparł mój przyjaciel.
Zjedliśmy kolację i rozeszliśmy się do swoich spraw. To znaczy, oni poszli nacieszyć się sobą po trzydniowej nieobecności Jumi, a ja... znowu musiałem położyć się w pustym łóżku, które po kilku dniach obecności Anity u mnie wydawało mi się bardziej puste niż kiedykolwiek dotąd...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro