II.9.
28. Anita
Wróciliśmy ze spaceru w lesie. Maks biegł przed nami, ale kiedy weszliśmy na drogę, wzięłam go na smycz. Nie trzymaliśmy się już za ręce z Adamem, ale to nie zmieniało nic między nami. Zaczęłam się zastanawiać jak jeszcze mogłabym mu pomóc, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
Wreszcie uznałam, że chcę, żeby Adam czuł się choć trochę szczęśliwy w tym swoim skomplikowanym układzie i zauważyłam już, że mogę coś zrobić w tym kierunku. Nie chodziło wcale o to, że spełnialiśmy się z naszej relacji fizycznej, bo to uszczęśliwia każdego, ale tylko na chwilę. Nawet najlepszy seks, to tylko seks... Chodziło mi o uczucia Adama względem mnie, bo on najwyraźniej zakochał się we mnie szybko. I o to czy i jak ja mogłabym je odwzajemnić. Doszłam do wniosku, że nie będę umiała otworzyć przed nikim się cała, dopóki raz na zawsze nie pozbędę się ze swojego życia Mariusza.
Kiedy wróciłam do domu, zadzwonili moi rodzice:
– Anitko, jest poczta do ciebie. Chyba z sądu – poinformowała mnie mama. Mój adres korespondencyjny zawsze podawałam wszędzie do domu rodziców, bo nie wiedziałam, gdzie będę mieszkać, kiedy wyprowadzałam się od nich do Mariusza, a potem od Mariusza tutaj. I dobrze zrobiłam. Teraz nie miałam z tym problemu.
– Zaraz będę, mamo – odparłam i się rozłączyłam. – Muszę jechać do rodziców po pocztę – poinformowałam Adama. – Chcesz pojechać ze mną czy zostajesz z Maksem w domu? – Adam się wahał. – Nie bój się, nie musisz wychodzić z samochodu – zaśmiałam się. – Wiem, że nie mogę przedstawić cię rodzicom, zresztą... wcale nie mam takiej potrzeby – puściłam do niego oko.
– Możemy przejechać się razem, jasne. – Wsiedliśmy więc wszyscy z Maksem. - A dlaczego nie chcesz mnie przedstawić rodzicom? – prowokował mnie po drodze.
– Po pierwsze, to i tak za wcześnie. Znamy się od półtora miesiąca – zaśmiałam się. – A poza tym głupio byłoby powiedzieć im, że nie możemy się pokazywać razem, bo oficjalnie jesteś żonaty – dodałam. – Lepiej to zostawić na lepsze czasy – uznałam i spojrzałam na niego polubownie. Nie mógł się ze mną nie zgodzić. A poza tym... chyba spodobało mu się określenie „lepsze czasy". To zabrzmiało jak obietnica...
Wpadłam do rodziców tylko na chwilę, żeby wziąć listy. Mama się zdziwiła, że nie chcę zostać, ale odpowiedziałam jej, że nie jestem sama. Że ktoś na mnie czeka w samochodzie.
– Ktoś ważny? – spytała tylko.
– Może tak będzie – odpowiedziałam zagadkowo. Tu już ciekawość ją roznosiła.
– Powiedz mi o nim cokolwiek – poprosiła.
– Jest weterynarzem. Uratował mi psa, którego próbował otruć Mariusz – odpowiedziałam. – Nic więcej ci na razie nie powiem. Za wcześnie na to – dodałam. Mamie to chyba jednak wystarczyło, bo nie pytała więcej. Zabrałam listy i wyszłam. Wiedziałam, że jestem odprowadzana ciekawskim wzrokiem mamy, która podglądała nas przez okno, próbując wypatrzyć Adama, siedzącego w moim samochodzie. Odjechałam szybko.
Wróciliśmy do domu.
– Twoja mama wyglądała przez okno, prawda? – spytał, kiedy wysiadaliśmy z samochodu.
– Tak, była ciebie bardzo ciekawa.
– A co jej powiedziałaś?
– Że nie mogę zostać, bo ktoś czeka na mnie w samochodzie. Zmusiła mnie, żebym powiedziała jej coś o tobie – zaśmiałam się.
– I co jej powiedziałaś? – spytał, wyraźnie zaciekawiony.
– Całą prawdę – odparłam, a widząc jego zmieszanie, dodałam: – To znaczy, że jesteś weterynarzem, który uratował mojego psa, otrutego przez mojego byłego faceta – uśmiechnęłam się do niego.
– Nieźle – uznał. I wtedy zadzwonił jego telefon...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro