II.11.
30. Anita
Zdziwiłabym się, gdyby było nam dane spędzić beztrosko cały tydzień. W życiu tak nie ma, żeby wszystko się zawsze idealnie układało. A przynajmniej w moim nie. Adam miał pilne wezwanie i musiał jechać do siebie, a ja znowu zostałam sama. Niespecjalnie mnie to zmartwiło, bo wiedziałam, że jeszcze go zobaczę w tym tygodniu. Może jutro? Weszłam do domu, a Maksa zostawiłam na podwórku.
Wtedy przypomniałam sobie o tym liście z sądu. Wyjęłam go z torebki i zaczęłam czytać. To było wezwanie na rozprawę sądową, wyznaczoną na dwudziestego trzeciego maja, to jest za niecałe dwa tygodnie. Sprawę z mojego powództwa przeciw Mariuszowi Mazarskiemu o nękanie, groźby karalne i usiłowanie pozbawienia zdrowia i życia. Żarty się skończyły. Teraz nie mogłam się poddać, ale musiałam na siebie uważać. Zaczęłam się poważnie zastanawiać czy nie powinnam na te dwa tygodnie wyprowadzić się z wynajmowanego mieszkania. Tylko gdzie? Znowu do rodziców? Przecież to było pierwsze miejsce, gdzie ten psychol by mnie znalazł...
Trochę się martwiłam, ale nie chciałam przeszkadzać Adamowi, dopóki sam nie zadzwoni. Wyszłam więc na jeszcze jeden krótki spacer z Maksem i potem siedziałam już w domu. W końcu, nie mając nic lepszego do roboty, wzięłam długą i pachnącą kąpiel w wannie i zamierzałam poczytać w łóżku przed snem. Wpuściłam Maksa do domu i zamknęłam drzwi.
Kiedy położyłam się do łóżka, poczułam jak moja pościel pachnie Adamem. Zapach jego perfum, potu i wymieszane zapachy naszej fizycznej miłości. Serce zaczęło mi szybciej bić, kiedy zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że on tu jest, że mnie rozbiera, że zaraz będzie we mnie...
Nie sądziłam, że będzie mi go tak brakowało po kilku dniach i nocach spędzonych razem. – Oj, chyba ja też się zakochuję... – pomyślałam sobie, ale jakoś przestałam się tego bać. Liczyłam na to, że już niedługo uwolnię się od mojego prześladowcy i będę mogła rozpocząć nowe życie z lekkim sercem i bez kuli u nogi, trzymającej mnie kurczowo w traumie przeszłości. Wtedy zadzwonił mój telefon. Numer prywatny. Odebrałam i usłyszałam jak Mariusz mówi:
– Pożałujesz tego, suko, skończysz jak twój gach. – Odpowiedziałam mu pewnie:
– Nie boję się ciebie. Nie uda ci się mnie skrzywdzić. Ostatni raz widzimy się w sądzie, a potem więcej mnie nie zobaczysz. – I rozłączyłam się. Adrenalina mi jednak podskoczyła. Wtedy do mnie dotarły jego pierwsze słowa. – On coś zrobił Adamowi! – przeraziłam się. Ubrałam się szybko, wybiegłam na dwór i poszłam prosto do mojego sąsiada, Marcina.
– Cześć, nie spodziewałem się ciebie o tej porze – zaczął. – Miałem ci coś powiedzieć...
– Co? – spytałam.
– Widziałem dziś tu dziś tę niebieską beemkę. Kiedy wróciłem z pracy dziś po południu, gościu manipulował coś przy terenówce tego twojego weterynarza. Uciekł, kiedy mnie zobaczył, odjechał z piskiem opon.
– Czemu mi wcześniej nie powiedziałeś? – zdziwiłam się.
– Nie było cię, kiedy chciałem ci powiedzieć. A potem zobaczyłem, że twój znajomy odjechał.
– Byliśmy na spacerze z Maksem... – westchnęłam. – I odbierałam pocztę od rodziców. A potem on dostał telefon, że jakaś pilna akcja w lecznicy... – wyjaśniłam. – Przed chwilą zadzwonił do mnie ten psychol i powiedział mi, że skończę tak jak mój gach. On mu coś zrobił...
– Anito, to nie brzmi dobrze – zauważył Marcin.
– Sama to zauważyłam – odparłam. – Dzięki za informację, muszę się do niego dodzwonić – dodałam i wróciłam do siebie. Pełna najgorszych obaw wybrałam numer Adama. Nie odebrał, a była już prawie dwudziesta druga. Wybrałam numer domowy, podany na stronie lecznicy weterynaryjnej. Odebrała Jumi. – Halo, Jumi, mówi Anita – powiedziałam po angielsku. - Muszę rozmawiać z Adamem – wydusiłam z siebie, mimo że brakowało mi tchu.
– Czy wszystko w porządku, Anito? – zdziwiła się Jumi. – Wydajesz mi się strasznie zdenerwowana.
– To ja bym chciała wiedzieć czy wszystko w porządku. Gdzie jest Adam?
– Jeszcze nie wrócili z Jeonem od pana Maciejuka – wyjaśniła. – Ale pewnie niedługo będą. Mam mu coś przekazać?
– Tak. Przekaż mu, proszę, żeby zadzwonił do mnie koniecznie jeszcze dziś. Wszystko jedno o jakiej porze. Będę czekać – odparłam z ulgą, że jednak udało mu się bezpiecznie wrócić do domu.
– Dobrze, przekażę – odpowiedziała Jumi. Rozłączyłam się. Rozpłakałam się z nerwów i ulgi jednocześnie. Adam dojechał do domu, nic mu nie jest...
Wzięłam książkę, żeby nie zasnąć, ale nie mogłam skupić się na czytaniu. Odłożyłam ją i myślałam o tym, co się dzieje. Mariusz zaciskał swoją pętlę wokół mnie do samego końca. Nawet groźba sądu i kary nie robiła na nim wrażenia. W dodatku zaczął się mścić, uderzając w to, co dla mnie ważne. Nie wiedziałam co robić. Każde rozwiązanie, które przychodziło mi do głowy było obarczone jakimiś komplikacjami. Potrzebowałam rozwiązania systemowego. Tylko jeszcze nie umiałam określić jakiego. Moje rozmyślania przerwał telefon od Adama.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro