I.7.
7. Anita:
W sobotę rano nie musiałam iść do pracy, więc spałam dłużej, jak zawsze w weekend. Maks spał ze mną w domu, bo bałam się go zostawić samego na noc na dworze. Kiedy wstałam, pies czekał już pod drzwiami, żeby wyjść. Ubrałam się więc szybko i zamiast zjeść śniadanie, wyszłam z psem na spacer. Kiedy wracaliśmy przywitał mnie Marcin:
– O, widzę, że piesek ma się lepiej – zauważył.
– Tak, jeden weterynarz-cudotwórca uratował mu życie – odparłam. – Ale jeszcze minie kilka dni zanim psiak całkiem dojdzie do siebie.
– Nie widziałem więcej tego gościa – stwierdził Marcin.
– Nie martw się, sąsiedzie. Co się odwlecze... – puściłam do niego oko i wróciłam z psem do domu na śniadanie. Maks wyglądał coraz lepiej. Postanowiłam być uważniejsza i więcej nie dopuścić do zagrożenia. Koło piętnastej zadzwonił mój telefon. To był weterynarz, Adam:
– Witaj Anito, jak się ma mój pacjent? – spytał.
– Coraz lepiej, dziękuję – odparłam.
– A zaproszenie na kawę nadal aktualne?
– Jasne.
– W takim razie będę za pół godziny. Rzucę okiem na Maksa i możemy gdzieś pójść.
– To czekamy. Do zobaczenia – odpowiedziałam z uśmiechem i się rozłączyłam. Złapałam się na myśli, że pierwszy raz od dawna idę na randkę. – Ale zaraz-zaraz! Jaką randkę? To tylko rewanżowa kawa z przystojnym weterynarzem... – zganiłam się w myślach. Adam przyjechał w niecałe trzydzieści minut. Maks przywitał się z nim nieufnie, ale kiedy tamten zaczął go głaskać, mój groźny wilczur rozpłynął się pod pieszczotami weterynarza.
– Polubił cię – zauważyłam. – Nie sądziłam, że komuś się to przytrafi. Jest raczej nieufny.
– Cieszy mnie to. To wspaniały zwierzak – odparł Adam. – I widzę, że wygląda coraz lepiej. Za kilka dni nie będę mu już potrzebny – stwierdził.
– Mam nadzieję, że nie jako weterynarz – odparłam i szybko ugryzłam się w język. – Po co gadam takie głupoty? – Adam jednak widocznie rozpromienił się na te moje słowa. – To mogę cię zaprosić na kawę? – spytałam.
– Tylko jeśli masz dobrą w domu – odparł. – Nie lubię się włóczyć po mieście...
– Jasne. Mam ekspres i dobrą kawę – zreflektowałam się. – Wchodź – zaprosiłam go do domu. Maks wszedł za nami, uznając widocznie, że musi mnie pilnować. Zrobiłam kawę i wyciągnęłam małą babkę czekoladową, którą upiekłam rano. Zaprosiłam Adama do kuchni i posadziłam go przy stole. Postawiłam przed nim kawę i ciasto. Uśmiechnął się do mnie.
– Dawno nikt mnie nie częstował dobrą kawą i domowym ciastem – zauważył. Zarumieniłam się i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. – Przepraszam, nie chciałem cię speszyć – stwierdził, widząc moją minę. – Ale kawa jest pyszna – potwierdził, pociągając łyk z kubka – a babka jeszcze lepsza... Powiesz mi jak to się stało, że prześladuje cię psychopata? – spytał nagle.
– Nic szczególnego się nie stało – odpowiedziałam, nie wiedząc czemu uznając, że mogę mu o tym opowiedzieć. – Jeden nieudany związek położył cień na całym moim życiu. Facet okazał się nienormalny i niebezpieczny. A zapowiadał się tak dobrze... Któregoś razu musiałam uciekać z jego mieszkania, gdzie mieszkaliśmy razem. Zabrałam tylko swoje najpotrzebniejsze osobiste rzeczy i wróciłam do rodziców. Potem wynajęłam mieszkanie z dala od miasta i liczyłam na to, że mnie nie znajdzie... Jak widzisz, przeliczyłam się.
– To straszne – westchnął Adam. – Skąd się biorą tacy ludzie?
– Mnie nie pytaj. Nie mam już zaufania do mojego osądu. Nie wiem czy komukolwiek jeszcze zaufam...
– No tak... – zrozumiał. – A jednak opowiedziałaś mi coś o sobie.
– Nie wiem czy nie będę tego żałowała. Ale z drugiej strony, jak można nie zaufać komuś, kto z takim poświęceniem uratował mi psa? – Adam spojrzał mi wtedy w oczy.
– Jesteś niezwykłą kobietą, Anito – zauważył.
– A ty jesteś bardzo miły – odparłam. – Jednak... chyba powinieneś już wracać do siebie – dodałam, choć nie bez żalu.
– Masz rację. I tak się zasiedziałem – zreflektował się. – Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy i wtedy ja będę mógł opowiedzieć ci coś o sobie – dodał. Zauważyłam wtedy, że rozmawialiśmy tylko o mnie i zrobiło mi się wstyd...
– Przepraszam, że gadam tylko o sobie.
– Nie przepraszaj, To było ważne. Uważaj na siebie i na Maksa – powiedział i podał mi rękę na pożegnanie. Odezwę się jeszcze za jakiś czas, żeby spytać, jak on się ma... jak się oboje macie – poprawił się. – Do usłyszenia – dodał i wyszedł ode mnie, pożegnawszy się z Maksem. A ja zganiłam się w myślach za to, żeby byłam tak nieuprzejma dla kogoś, kto z prawdziwym poświęceniem mi pomógł...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro