I.5.
5. Anita:
Na miejscu byłam pół godziny później. Przywitał mnie ten sam przystojny facet, który odbierał ode mnie Maksa dwa dni wcześniej. Tym razem uśmiechał się szeroko. Mój pies o własnych siłach podszedł do mnie. Popłakałam się ze szczęścia.
– Dziękuję – powiedziałam po prostu. – Nie wie pan nawet jak się cieszę, że nic mu nie jest. To mój najlepszy... mój jedyny przyjaciel – westchnęłam.
– To wspaniały pies i cierpliwy pacjent – odparł na to weterynarz. – Cieszę się, że udało nam się go odratować.
– Wam?
– Tak, prowadzę gabinet z przyjacielem, jest tam – wskazał na faceta, który coś robił w ogrodzie. Wyglądał mi na Azjatę, ale z daleka mogłam się pomylić. – A przy okazji... – zawiesił na chwilę ton głosu – mam wyniki toksykologiczne Maksa i tej kiełbasy, którą połknął... Pani pies został otruty. Nie wie pani kto mógłby zrobić coś tak strasznego?
– Niestety wiem... – westchnęłam i w moich oczach znów pojawiły się łzy, tym razem ze smutku. – Prześladuje mnie były facet, psychopata... To moja wina. Mogłam przewidzieć, że będzie chciał krzywdzić tych, na których mi zależy. Niepotrzebnie brałam psa... Sama go naraziłam.
– Proszę tak nie mówić. Nie można nikomu zabronić posiadania zwierząt, przyjaciół ani kogoś bliskiego. To straszne, że są tacy ludzie. Tylko... co pani z tym zrobi?
– Będę chronić Maksa. I muszę się bronić przed tym wariatem – stwierdziłam.
– Wyniki z toksykologii pani skopiuję – uznał weterynarz. – To na wypadek, gdyby potrzebowała pani dowodów w sądzie. Mogę również zeznawać, jeśli będzie taka potrzeba – dodał, patrząc mi w oczy.
– Dziękuję. Za wszystko – odpowiedziałam wzruszona jego postawą. – A teraz proszę mi powiedzieć, ile należy się za usługę weterynaryjną – odpowiedziałam, wracając do rzeczywistości.
– Nic się nie należy. Ślubowałem, że będę chronił i leczył zwierzęta. Nie wyobrażam sobie zostawić zwierzaka na pastwę losu.
– A jednak jest pan weterynarzem. Zarabia pan na życie w ten sposób...
– Proszę mi mówić po imieniu. Jestem Adam – powtórzył, bo przecież przedstawił mi się tak kiedy odbierał Maksa ode mnie z ogrodu. – Mam też inne źródła dochodu. A pomaganie zwierzętom, to moja pasja.
– Ale jest pan... jesteś pewien? – dopytywałam się, zdziwiona.
– Jak najbardziej.
– W takim razie, Adamie, ty także mów mi po imieniu i pozwól mi się chociaż zaprosić na kawę w ramach rekompensaty za poniesione koszty.
– Zgoda. Wpadnę jutro, żeby zobaczyć jak się czuje Maks i możemy gdzieś wyjść – uznał.
– Świetnie. Jeszcze raz dziękuję – dodałam i zapakowałam psa do samochodu. – Do usłyszenia i do zobaczenia.
Wyjechałam z psem w drogę powrotną do domu. Mój Maks dochodził do siebie, najważniejsze dla mnie było to, że będzie żył. Nie potraktowałam jednak wcale poważnie tego, co powiedział Adam. A może powinnam?
Powinna???
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro